Папярэдняя старонка: Янковский Плакид

Kraszewski J. Placyd Jankowski 


Аўтар: Kraszewski J. I.,
Дадана: 10-12-2011,
Крыніца: 'Tygodnik Illustrowany', 1873 r., № 285. S. 293-294., 'Tygodnik Illustrowany', 1873 r., № 286. S. 311.



(John of Dycalp)
Skreślił J. I. Kraszewski

Chcąc kilka slow poświęcić wspomnieniu John'n of Dycnlp, wziałem z półki opylony zbiór listów z dawno uplynionych już lat. Smutne ten cmentarz uczynił na mnie wrażenie. Po największej części były to pisma nieboszczyków, świadectwa ubiegłych, a dziś zapomnianych dni, tysiące wspomnień ludzi, spraw i rzeczy tak pogrzcbionych bezpowrotnie, jak ci co się niemi zajmowali. Wydawałem się sam sobie grabarzem śród tych mogiłek przyjaciół, znajomych, pobratymców z ducha, spólpracowników gorliwych... Pokój grobom! Jakże gorąco owe sprawy wczorajsze, dziś mi się chłodnemi wydały, jak własny mój sad z tej dali lat kilkudziesięciu był różnym ud wyroków któreśmy głosili pośród wrzawy walk i bicia serc! Jakże, widząc tc różnice, nie zadać sobie pytania, co powie o tem wszystkiem ostyglcjsza jeszcze, ale surowsza przyszłość? Nie, i ona nie powie nic więcej nad: - pokój grobom! Pogrzebałem już tylu ze spółtowarzyszów broni, że w istocie całybym nimi cmentarz mógł wypełnić, i ledwieby w nim dla grabarza miejsce zostało. Ignacy Holowiński, Stanisław Chołoniewski, Henryk Rzewuski, Michał Grabowski, Konstanty Podwysocki, Władysław Syrokomla, Wincenty Pol i tylu a tylu innych, całym szeregiem w oczach mi stoją..,.

Placyd Jankowski.

Wszystkim im choć słowo jedno pożegnania przyniosłem na grób. Zadłużyłem się nićm Jankowskiemu, bo nas nawet nierycłiło wiadomość doszła o jego zgonie. Znaliśmy się przecie dobrze i w długich przyjacielskich zostawaliśmy stosunkach, które od roku 1840 niemal przez lat 10 się nie przerywały. Był to czas największej literackiej działalności John'a of Dycałp, który czynną też utrzymywał naówczas korespondencyą z towarzyszem niegdyś studyów w Wilnie księdzem metropolita Hołowińskim, hr. Henrykiem Rzewuskim i Michałem Grabowskim. W spuściznie po nim zachowałem około pięćdziesięciu listów, po większej części długich, pełnych sądów, uwag i wiadomości o literaturze spólczesnej i z wielu względów bardzo zajmujących.

Z tych to źródeł i z udzielonej małej notatki z własnego dziennika Jankowskiego, skreślimy obraz człowieka, którego zajęcia, losy, skromność, zamiłowanie w życiu rodzinnem, trzymały w ukryciu od ludzkich oczu.

Płacyd Jankowski urodził się w r. 1810 d. 20 września. W jednym z listów (8 stycznia 1842 r.) pisze nu: "Rodzina moja pochodzi z Mazowsza, dotąd jeszcze większa jej część jest w królestwie. Ojciec mój, niegdyś kościuszkowski porucznik, osiadł nad granicą w Brzeskiem, dopiero na początku teraźniejszego wieku. Przyjął on stan duchowny i przekazał mi go, zwyczajnym u nas spadkiem..." Nauki gimnazyalne rozpoczął Placyd w Swisloczy, zkąd nas wielu wyszło z miłemi wspomnieniami tej szkoły; później dogodniej rodzicom było mieć go w Brześciu. W dzienniczku swym, z którego wyjątki zawdzięczamy pozostałej rodzinie, powiada o sobie: "Chociaż świadectwa nauczycieli brzmiały, że się uczyłem dobrze, nie odniosłem z nich żadnej innej rzeczywistej korzyści, prócz tej tylko, że.... podrosłem." Ze szkól gimnazyalnych przeszedł do Wilna i we wspomnianym już liście pisze: "Byłem oddany do głównego seminaryum, gdzie od początku do końca kolegowaliśmy z Holowińskim." - "Jeżeli z nauk tu pobieranych odniosłem jakie korzyści, mówi w dzienniku, powiedzieć mogę bez zarozumienia i niewdzięczności ku nauczycielom, że winienem to sobie samemu." Po skończeniu uniwersytcckich studyów, wysłany był na nauczyciela do Żyrowic, w gubernii grodzieńskiej. "Rok 1831, rok cholery i wojny - ciągnie dalej w dzienniku, rozproszył szkoły i nauczyciele pozostali, jak niemieckie Ich , nieograniczonymi panami przestrzeni i czasu. Nie wiedząc jak użyć tych dwóch filozoficznych absolutów w Żyrowicach, pojechałem do Wilna, w celu zebrania materyalów do rozprawy na stopień doktora teologii." W tym czasie przyjął on chwilowo obowiązek domowego nauczyciela u marszałka Czudowskiego. O pobycie swoim w jego domu wspomina w dzienniku: "Czas przepędzony w Nizzach (gub. mohylewskiej, pow. czerykowskim) nigdy nie wyjdzie z mojej pamięci. Przepędziłem go w nieporównanym domu, śród ludzi oświeconych i pełnych smaku, z większy korzyścią, dla siebie, niżeli dla tych może, których miałem być nauczycielem, i nigdy nawet dwuznacznem spojrzeniem nie przypomniano mi, żem był w tym domu obcym, zapłaconym człowiekiem."

W r. 1832 powrócił do Żyrowic, gdzie miał rodzoną siostrę, za rektora seminaryum Homolickiego wydaną. W tym właśnie czasie stracił ojca, do którego czule był przywiązany, i przyjął obowiązki przy zaledwie organizującej się szkole żyrowickiej. We dwa lata później (czerpiemy z własnych listów jego) ożenił się z panną Heleną Tupalską, z którą w najprzykładniejszym i najszczęśliwszym związku przeżył 35 lat życia... "Odtąd, pisze, stanąłem jakby w jakiem zaczarowanem kole familijnego szczęścia. Bo posłuchaj tylko tej słodkiej litanii. Mam tu rodzoną siostrę, bardzo podobną do innie ze sposobu myślenia i pierwiastkowych nawyknień, męża jej najszczerzej do mnie przywiązanego, trzy siostry mojej żony - nieporównane siostry." Dalej wyliczał z serdeczną miłością cały ten krąg krewnych, spowinowaconych, przyjaciół, spóltowarzyszów, w którym życic szczęśliwie mu płynęło. Nikt nad niego żywiej i goręcej nic ukochał rodziny, nie ocenił błogosławieństwa tych stosunków, które wiążą ludzi w jedno gronko miłością i szacunkiem. W r. 1842, w styczniu, pisząc do nas, list tak zaczyna: "Dla mnie minione święta i wszystkie te dni nowozaczętego roku były jaknajsmutniejsze. Onegdaj pochowaliśmy matkę mojej żony. Beg dal mi był w niej powtórną, matkę, w calem znaczeniu tego świętego wyrazn. Była to sama cnota, dobroć, łagodność i rozsądek... za jej modlitwami szło nam dotąd wszystko dobrze i szczęśliwie. Ona nas broniła od piorunów i od wszelkiego Bożego gniewu, ona była ogniskiem tego familijnego szczęścia, tuk rzadkiego i tak bezprzykładnego, że sami anieli nic pogardziliby tu przyjść i pooddychać.... W kilku oddzielnych domach, - od stu do dwustu kroków od siebie oddalonych, mieliśmy rodziców, pięć sióstr, czterech braci, wuja i sporą gromadkę starszych i małych dziatek, a wszystko to zgodne, harmonijne, wiążące się z sobą najszczerszem sercem, i, co tak wiele wpływa na same nawet stosunki familijne, wszystko to od siebie niezależne, prześcigające się codzień w drobnych nawzajem usługach, jak gdyby sam Bóg raczył aż do najmniejszych, szczegółów tak wszystko opatrzyć i urządzić..."

Powtarzamy z listów te wyjątki, bo one najlepiej malują człowieka i są obrazem całego życia, w którem wypadkami najważniejszemi były daty i pamiątki tej kroniki rodzinnej. We wszystkich listach serce to czule, rozrzewnione, szukające przywiązania odzywa się ciągle. Nim działalności jego literackiej damy zarys, do którego nam materyalu dostarcza korespondeneya, kreślimy choć slaby wizerunek człowieka i otoczenia w którem żył i które z życiem jego najściślej było zespolone.

Znaliśmy Jankowskiego tylko z najpierwszych prac jego, gdy w r. 1840 doszło nas pismo następujące: "Nastręczając się pierwszy do znajomości i zawiązania stosunków, nie czuję wcale tego małego kłopotu, jakiego doznaję zawsze na myśl o nowej znajomości, bo zdaje mi się, że już oddawna jesteśmy z sobą znajomi."

Rzeczywiście znajomość ta łatwo nam poszła i pociągnęła za sobą stosunki przyjazne, których miłą pamiątką pozostała dla mnie dość obszerna korespondeneya, zawierająca mnóstwo rysów do historyi naszego piśmiennictwo, od r. 1840 do 1850.

Żywo obchodziło go wszystko co się wtedy zjawiało u nas, a korespondeneya z hr. Rzewuskim, Grabowskim, Holowińskim wtajemniczała oddalonego i żyjącego na ustroniu w cały ten ruch tak gorący, tak pracowity. Listy które mamy przed sobą, wybornie oddają usposobienia nasze ówczesne, zapatrywania się, wzajemne stosunki i przyszłości plany. Są one zbyt obszerne i często zbyt poufne, abyśmy z nich wiele skorzystać mogli, dostarczają nam wszakże skazo wek przynajmniej kilku, które nic są bez wartości.

W drugim swym liście pisze mi: "Jeślibyś chciał zastać John'a of Dycalp takim wesołym, swobodnym, jakimcś go sobie wyobraził, to się rozminiemy i nie poznamy. Nic prawdziwszego nad to dawne już spostrzeżenie, że kto się sili okazać wesołym, pewnie nic jest nim rzeczywiście. Ja przynajmniej przyjąłem już to za pól prawdy i nad nikim się nie lituję szczerzej, jak nad biednymi humorystami. Wszakżeż i ojczyzną humoru mglista Anglia! Ten więc kwaśno-gorzki, wymęczony humor nie jest-li tylko poprzednikiem i przepowiednią splinu? Niech nas Bóg od tego broni!"

W tym roku drukował się u Glucksberga Zaścianek . Płacyd donosił, że rozpoczął pracę porównawczą nad beletrystyką polską i rossyjską. W marcu niespodzianą odbył podróż do Mińska, gdzie poznał, jak go nazywał, domorosłego astronoma, p. Antoniego Niedźwiedzkiego, który na nim swemi pomysłami wielkie uczynił wrażenie i o którym w liście dosyć obszernie pisze... W następnym wspomniał o Bochwicu, autorze Obrazu myśli, który naówczas powszechną zwracał uwagę. Starał się o druk swego przekładu Manzoni'ego I promessi sposi , którego pierwszy tom wyszedł już był w Petersburgu. W maju 1841 pierwszą mysi powieści składanej powziął Jankowski i rzucił mi ją. Nic była w literaturze bezprzykładna taka praca we dwóch, chociaż po za granicę fantazyjnego eksperymentu wyjść jej było trudno. Obaśmy się podjęli tego napisania powieści, racztj dla próby sil i wprawy literackiej, niżeli w nadziei stworzenia arcydzieła. Sam ten rodzaj narzucał piszącym walkę i wyściganic się: mimowolnie jeden drugiemu płatał figle i nierozwikłane trudności podsuwał; mimo to bawiła nas zrazu ta próba, dopókiśmy obaj nie poczuli, żc ją wypada skończyć, bo zaczynała nużyć. W końcu maja Jankowski napisał pierwszy rozdział i przesłał mi go z tą uwagą: "Dla nowości i nadania barwy dualizmu, moglibyśmy się podzielić rola Antosi: pan naprzyklad przedstawiłbyś ją upadającą w walce z sercem i obowiązkiem, a ja, jak na przewielebnego John'a przystoi, broniłbym jej do upadłego. Temat stary, ale bogaty."

W tym czasie (1841) przypadł w czerwcu ów zjazd w Cudnowie u lir. Rzewuskicgo, na który zjechało nas co było na Wołyniu literatów i dyletantów od pióra. Dycalp miał o tem wiadomość i szczegóły przez Hołowińskiego i Grabowskiego. Jako wydawca Athenaeum, piszący miał tu sposobność pozyskania sobie spólpracowników, wymiany myśli i zdań. Parę dni spędzonych nad brzegami Teterowa mogłoby dostarczyć ciekawych rysów, lecz o nich tu mówić nic miejsce. W sierpniu czy wrześniu miały wyjść Mieszaniny Bejly (Rzewuskiego) i być bardzo może iż autor ich, czując jak niemi boleśnie zrani wszystkich, jednał sobie zawczasu obrońców. W następnych listach Jankowski, dowiedziawszy się iż między sprawozdawcą w Tygodniku petersburskim a autorom zaszły nieporozumienia (Bejla wziął mocno do serca jeden wyraz recenzenta), starał się zbliżyć i przojwlnać obu, co jednak nigdy do skutku nic przyszło. Hr. Rzewuski groził nawet zupełnem usunięciem się z pola literatury, czego szczęściem nic dotrzymał. Jankowski z wielką gorliwością pracował nad odwróceniem tej klęski. "Na imię Boskie, pisze, zaklinam Bejłę, aby się nic dąsał bez przyczyny i zrzucił to z wątroby... Dozwalam sobie z nim pewnych przywilejów, które mi on do czasu zatwierdza...

Powieść składana szła jakoś dalej, ale bardzo powoli i nic bez unużenia nas obu. Jankowski szczególniej nad nią pracował, kierował, przypominał, budził, by ją do końca przyprowadzić. Oprócz tego wydał w tym czasie "Chwile" a z listów widać, że wszystko wychodzące czytał, pracował ogromnie i obszerną literacką utrzymywał korespondencyą. W styczniu 1842 donosił, że skończył powieść: "Ostatni upiór w Bielhradzie." Była to chwila w której po świecie wydawano zbiorowe wizerunki typów i postaci charakterystycznych narodowych.W Paryżu wychodziła publikacya: Les Franęcik peinls par cux memes . Jankowski powziął myśl stworzenia takiego obrazu Litwinów, odmalowanych samych przez się, i zawezwał mnie do spólpracownictwa, do którego chętną oświadczyłem gotowość. "Wszystkich stanów, figur i odcieni, pisał w marcu 1842, rozstrzelonych prowincyj naraz zebrać niepodobna, ale niechbyśmy piór wsi zaczęli." Dal mi na początek jako tematy do obrobienia: Dziady i baby, Dorożkarz wileński, Faktor. Nic jestem dziś pewny, czy co z tego napisanem zostało, lecz że inne pojedyncze artykuły zostały przygotowane do wydawnictwa, którego on bral na siebie redakcyą, znajduję w listach jego ślady. Pisał o tem do Tygodnika petersburskiego, którego zbioru na nieszczęście nie mam pod ręką, starał się o illustratora i nakładcę. Miał ieli dwóch do wyboru, bo właśnie wówczas Zawadzki i Glueksberg drukowali Chwile i Upiór , a obaj byli dobrej woli i ochoty i obu nie zbywało na środkach.

W czerwcu 1842 zrobił wycieczkę do Nowogródka, o której w liście wspomina: "W Nowogródku byłem, obszedłem oba wały Twojego mindowsowego zamku, jeszcze doskonale znaczne i sterczące jak mamutowe skielety, ale o mogile nic nic zasłyszałem. Same ruiny dwóch wież, w pewnej od siebie odległości stojących, nazywane przez Nowogrodzian ruinami zamku, oczywiście nic są niemi. Są to dwie pozostałe jeszcze na wyższym wale baszty strzelnicze, jakie musiały być i dokoła. Na ścianach widać jeszcze schody i kryte chodniki. Cegła ciemniejsza (bo dwa są jej gatunki) niemal już skamieniała, ale mur po większej części kamienny i trzyma się tylko z łaski cudownego dawnego wapna. Sam nawet rodzaj tego muru dowodzi, że był stawianym naprędce i nic dobijał się zaszczytu jakiejkolwiek budowy mieszkalnej. Gdzie był właściwy zamek, tam na samym środku góry stoją opuszczone od czasów pożaru mury kościoła niegdyś ks.ks. bazylianów, które się dobrze zachowały, ale nie były restaurowanemi, bo nabożeństwo zaraz po pożarze przeniesiono do drugiej dolnej cerkwi bazyliańskiej, daleko starożytniejszej i przerobionej, jak chce podanie, z bożnicy pogańskiej. W rzeczy samej niezmiernie starożytną jest ta dolna cerkiew, ma na sobie datę X wieku, a dzwon w niej zawieszony i napis łaciński świadczą o pochodzeniu jego z Wenecyi. Wewnętrzna urządzenie cerkwi świadczy też o jej starożytności. Sklepienie z mnóstwem otworów, dla celów akustycznych może służących, a za wielkim ołtarzem dotąd oddzielna podziemna framuga, gdzie się składały ofiary, spływała ich krew, a może ukrywali się ofiarnicy.... Obszedłem i dom naszego Gustawa. Dziś on już w obcem ręku, ale ładny, murowany, jednopiętrowy, z dość obszernym dziedzińcem, zazielenionym murawą i z ogromną bramą..."

O Litwinach swoich myślał Jankowski ciągle i niemal w każdym liście ich przypominał. Tymczasem wychodził jego przekład Shakespeara "Wesołych kumoszek windsorskich." W lutym 1843 dopiero Powieść składana została ukończoną. Dycalp chciał jej dać tytuł: " Poweieści dwóch, albo tem gorzej" ; zmieniony został później na Składaną. Obaj byliśmy z niej dosyć niezadowoleni; pisanie ciągnęło się zbyt długo, a pomysł sam był nieszczęśliwy. W listach z tego czasu wspomniał także dosyć obszernic o wydanej właśnie korespondencyi M. Grabowskiego, którego wysoko cenit jako krytyka, choć sercem doń przystać nie mógł. Pisywali oni do siebie, lecz już w 1843 r. Rzewuski i Grabowski usunęli się byli od stosunków z częścią literackiego kółka, z którą się nic ze wszystkiem w przekonaniach godzili.

Listy Dycalpa dalsze, pełne są wspomnień i zdań o wychodzących rzeczach nowych, które wszystkie pilnie czytywał i o których zdrowo sądził. Wydano właśnie (1843) Legendy Hołowińskiego, które mu się wielce podobały, Sen w Podhorcach i drugi tom Mieszanin Bejly . O nim powiada on: "Ani gorsze, ani lepsze od pierwszych. Ten sam i duch i jota. Jeśli ich będzie więcej, nigdy odmiennenu nic będą. Rycerz to, co kamiennym płaszczem okrył barki swoje, a gdzie raz utkwił oczyma, tam je wiecznie zwrócone, nieriichomie trzyma." Lepszej i sprawiedliwszej charakterystyki Rzewuskiego dac było niepodobna. Jankowski w tym czasie miał się z ukochanych Zyrowic przenosić do Wilna, co mu wielką sprawiało boleść. W każdym liście niemal wspominał o tern jak o groźbie, jak o klęsce nieuniknionej; tak nawykł do tego kółka i miejsca, iż się od nich oderwać nic mógł. Serce jego przyrosło do tej zaciszy, w której najszczęśliwsze dni życia przepędził. W r. 1844 sama nadzieja iż jeszcze może nieco dłużej tu pozostanie, wesolemi i swobodnemi czyniła listy wiosenne.

W tej porze właśnie odwiedziliśmy Zyrowicu i mieliśmy przyjemność poznać osobiście, tak dobrze już i dawno z poufałej korespondencji znanego Dycalpa. Znaleźliśmy go takim, jakim mogliśmy się spodziewać: czułym, serdecznym, ożywionym, wesołym jak pisma jego, ale pod tem weselem ukrywającym rzewną jakąś tęsknotę. Ta mieszanina smutku i wesela, stanowiła wybitną charakterystykę pism i człowieka.

W r. 1844 prąd ówczesny filozoficzny porwał znać z sobą i jego, jak na chwilę i mnie pociągnął. W listach wiele jest o Bronisławie Trentowskim, którego Jankowski ocenić umiał. "Jest to człowiek twórczy, mówi o nim, głowa jasna i niepospolita, zjawia się nam jak ojciec i patryarcha nauki."

W 1847 przeniósł się na mieszkanie do Białynicz, majątku Wandalina Puslowskiego, o pól mili od Mcrcczowszczyzny. Poprzedziło pobyt ten wiejski krótkie zatrzymanie się w Wilnie, od którego miał wstręt zrazu, a jednak później po nim tęsknił. "Smutno mi było rzucać Wilno - powiada w liście, tembardziej że, oprócz kilku talentów, zastałem tam jeszcze i zostawiłem ludzi wielkiej, gruntownej nauki, na jakich u nas jedno tylko Wilno miało niejako przywilej. Szydłowski i Leon Borowski przy mnie umarli. Ostatniemu na pól roku przed zgonem zgorzały wszystkie niemal prace. Ocalał tylko długowieczny jego Donkiszot i kilka pomniejszych robót. Szczególniej bolała go strata dopełnień do Lindego, których miało być tyle, że nictylko krytycznie, ale nawet materyalnic podwoiłyby słownik. Szydłowski już nie pracował, ale był to zawsze jeszcze człowiek nieporównanej świeżości umysłu i najmilszy biesiadnik. Poznałem zblizka szwagrów Odynca i Ignacego Chodźkę. Zaprowadziłbym cię jednakże najprzód do Malinowskiego, potem do Homolickiego. Są to prawdziwe filary tutejsze i... ostatnie... ludzie rozleglej i pewnej nauki, a nieporównanej skromności... Przed samym moim wyjazdem z Wilna byłem u Tyszkiewicza (Eustachego) na literackim obiedzie. Stary, zacny Narbutt przekazał mu wszystkie swoje prace i zbiory..."

W r. 1848 gotowy do druku poszedł do Wilna rękopis ślicznych jego Wspomnień uniwersyteckich . Listy, z powodów niezależnych od nas, przesiedleń i zajęć, stawały się coraz rzadszemi; zawsze jednak ten sam w nich człowiek pracowity, żywy, zajmujący się wszystkiem co go otaczało, malował się ze swem sercom i pobłażliwością dla świata. W szeregu tych najpoufalszych wynurzeń trudnoby wyszukać jednego sadu surowszego, lub wyrazu niechęci dla tych nawet, od których mógł się słusznie odstręczyć. Dla wszystkich miał wyrozumiałość nieograniczoną i sąd pełen miłości.

W tej zaciszy wiejskiej, osamotniały i szukający saniotnosci od śmierci żony, przezył Jankowski do r. 1872. Upadał coraz bardziej na siłach i zdrowiu, chociaż nie byt jeszcze w wieku podeszłym. Chwilami tylko wracała mu dawna żartobliwość i wesele. Ostatni list do córki Teofili jeszcze był, jak poprzednie, pełen tego humoru, który go cechował. Tymczasem zbliżała się chwila zgonu. Cala gromadka przywiązanych dzieci zebrała się u łoża ojca, dwaj synowie, dwie córki. Pomimo cierpienia, zachował do ostatniej chwili całą bystrość umysłu dawną, cale uczucie, cały swój humor i dowcip nawet, nicopuszczający go do końca. Zgasł tak d. 11 marca 1872. Odprowadzono go na spoczynek obok grobu żony, w kapliczce św. Jerzego...

Skreśliliśmy bardzo pobieżnie zarys życia jego z listów, których zaledwie małą cząsteczkę dać tu mogliśmy. Zycie to było cale pracy, studyom, nauce, umyśleniu poświęcone. Nie potrzebujemy się rozszerzać o charakterze człowieka, ten się maluje cały w pismach i listach, a taki jakim się maluje, był rzeczywiście. Nic kłamanego, nic na występ obmyślanego w nim nic było, największa prostota i prawda. Dowcip pełen łagodności służył mu raczej do pociągania ku sobie, niż do znęcania się iiad bliźnimi. Uśmiech i słowo kryły w sobie społeczność i miały urok jaki ona tylko posiada. Dlatego od pierwszych pism Dycalpa, wszyscy czytelnicy go pokochali. Jako pisarz był tym samym, był sobą: pisał jak czuł. Humor jego figlarnie zaczepiał, nigdy nie ranił i nic zabijał. Trafne postrzeżenia nie hyly zaprawne goryczą, oburzenie nie przechodziło w gniew, ponad sarkazmem moralisty górowała miłość bliźniego. W obrazach kreślonych, w samym ich wyborze widziemy to poczucie miary, które nie dopuszcza mu iść dalej, nad granicę jego talentowi i usposobieniu właściwą. Wybiera do malowania to co może kochać, z czego się może uśmiechnąć, nigdy to coby nicnawidzićć musiał. Niezmiernie rzadka to rzecz w pisarzach, trzymanie się w sferze właściwej, nie narażanie na szwank sił i przekonań, wybór materyalu do rzeźbienia, wedle narzędzi jakio mają pracować nad niemi. Tem właśnie odznaczał się Dycalp. Proszę na dowód wziąć do ręki najeclniejsze jego utwory: Pisma przedślubne i przedspleenowe , Zaścianek , Pamiętnik Elfa i najpiękniejsze Wspomnienia uniwersyteckie . Jak on tu wszędzie jest w swoim świecie, w swym żywiole, jak nigdy dziwaczna fantazya i chęć oryginalności nic przenosi go poza granice, dla którychby przejścia musiał z własną walczyć naturą!.. Niemała to, zdaniem naszem, zaleta pism jego, które wdziękiem też niewymuszonym celują. Zarzucano mu, że się na dowcip zmagał i wysilał: my byśmy tego nic powiedzieli. Pisarz niezawsze bywa szczęśliwie natchnionym, często zapoblażliwym dla siebie, lecz zawsze takim, jakim go Bóg stworzył. Ciasne kółko w którein się obracał, zwiększone tylko czytaniem i znajomością świata, że tak powiemy, z drugiej ręki, mogło się przyczyniać do ścieśnienia horyzontu jego kreacyj artystycznych. Znal niemal tylko to co kochał i z czem się zrósł. Mało wyjrzał na świat większy, pełen rozmaitości. Pomiędzy Wilnem, Żyrowicami, Mińskiem i Bialyniczami upływa całe to życic, niepragnące nawet niczego nad to co je otaczało. Dom Czudowskich, później Pusłowskiego były niemal jedynemi w których później zagościł na krótko. Tak samo w powieściach swych i humoreskach nad strefy znane nie wychodzi. Zato zakres pracy jego umyślowej jest bardzo rozległy. Pociągają go szczególniej studya filozoficzne, pisma religijne, arcydzieła kunsztu, piękne formy i wielkie idee.

Pracuje nieustannie, czuje to i wie, żc tylko trudem się człowiek wypełnia i przyswajaniem karmi. Dlatego chciwie uczy się języków, studyujc Shakespeara, tłumaczy Manzoni'ego i Wielanda. Każdy język przynosi mu swe zdobycze, swe poglądy, tok myśli sobie właściwy, a dla drugich niedostępny. Wie żc literat i literatura wymagają jaknajwiększej wszechstronności, bo w nich skupia się, aby w popularnej na świat powrócić formie, to co ludzkość cala na wszystkich zagonach tysiąco-letnićj roli zdobyła. Nie spuszcza się na jasnowidzenie natchnie nia, potężne tylko gdy włada temi środkami, jakie mu nadaje wykształcenie. Jako artysta ma poczucie piękna trafne i wielostronne, rozumić piękno to we wszystkich szatach w jakie się ono przyodziewa, zarówno piękno Homera, jak Sterna, Shakespeara i Moliera, Ramajany i Goethe'go. Jest on jednym z tych rzadkich, szczególniej dzisiaj, pisarzy, co więcej czytają niż pisz?, co miłują duchową pracę, a nie czynią z niej rzemiosła. Każda nowa książka zajmuje go nadzwyczajnie, nie stroną ułomną, której dopatrzyć najłatwiej, ale stroną jasną, znajdującą się niemal w każdćm dziele ludzkiem wyszlem z duszy, a nic z zimnej rachuby i pańszczyzny. Listy z których daliśmy bardzo szczupłe wyjątki, pełne są wrażeń z czytania otrzymanych, a pośrednio niezmiernie go charaktery żujących.

Nic możemy tu mówić pojedynczo o wszystkich utworach Jankowskiego, przypomnimy tylko celniejsze, poczynając od Pism przedślubnych i przedspleenowych z r. 1840. Po nich idą: Zaścianek, Przeczucie (komedyjka), Ostatni upiór w Rielchradzie, Pamiętniki Elfa, Chwila opowiadania, Powieść składana, Sędzia Pieniążek, Doktór Panteusz w przemianach i Wspomnienia uniwersyteckie, jedna z najmilszych książek, jakie te czasy wydały. Oprócz tego Narzeczeni Manzoni'ego. Uczucia chrzeseianina, należą do puścizny po nim, którą obowiązkiemby było zebrać i wydać, pomnażając ją tćm co w rękopisach pozostało. Z tych rękopisów szczególniej dzienniczek, pisany w roku 1837, byłby zajmującym.

 
Top
[Home] [Maps] [Ziemia lidzka] [Наша Cлова] [Лідскі летапісец]
Web-master: Leon
© Pawet 1999-2009
PaWetCMS® by NOX