Папярэдняя старонка: Dzieje kościoła unickiego na Litwie i Rusi. Cz. 1.

Rozdział I 


Аўтар: Likowski Edward,
Дадана: 15-11-2012,
Крыніца: Likowski E. Dzieje kościoła unickiego na Litwie i Rusi. Cz 1. Kraków, 1906.



Stosunek Piotra W. do Unii w Polsee (1705-1725).

1.Piotr Wielki wchodzi do Polski z wrogimi dla Unii zamiarami. - 2. Krwawe gwałty ppelnione przez Piotra W. na Bazylianach Poloekich w cerkwi katedralnej Św. Zofii. - 3. Stała opieka cesarza njid dyzunitami polskimi. - 4. Apostazya Cyryla Szumlańskiego. administratora dyecezyi łuckiej. - 5. Pomocnicy Piotra W. w szerzeniu dyzunii a gniębieniu Unii w Polsce: Ignacy Eudakowski, komisarz, rezydent w Mohilowie i kniaź Sylwester Czetwertyński, władyka staraniem cesarza świeżo wskrzeszonego biskupstwa Mobilowskiego.

1. Zaledwie trzy ostatnie dyecezye ruskie pod berłem polskiem: Lwowska, Przemyska i Łucka z początkiem XVIII wieku przystąpiły do Unii, postanowiła Rosya od wieków bacznie śledząca rozwój Kościoła ruskiego w Polsce, często najzgubniej nań oddziaływająca izgłębi duszy nienawidząca Unii, jeżeli nie znieczyć dopiero co dokonane dzieło, co możność jej przechodziło, to przynajmniej zemścić się na jego sprawcach i dać uczuć polskim Unitom swą głęboką ku nim nienawiść. Pożądana do tego sposobność nadarzyła jej się, gdy Piotr W. w r. 1705 wkroczył w granice Rzeczypospolitej na czele silnej armii, jako sprzymierzeniec Agusta II przeciw Szwedowi Karolowi XII i pretendentowi do tronu, Stanisławowi Leszczyńskiemu. I duchowni i świeccy dostojnicy państwa, a członkowie rady jego przypominali mu przed wyruszeniem na wyprawę do Polski, jako najwyższemu prawosławia protektorowi, obowiązek pomszczenia na Unitach polskich ich ostataich odstępstw. Dwa o tern współczesne mamy doniesienia: ówczesnego rektora klasztoru bazyliańskiego w Witebsku, księdza Oleszewskiego i nieznanego nam autora (prawdopodobnie kogoś z ówczesnych Bazylianów połockich) dyaryusza spustoszenia klasztoru bazyliańskiego w Połocku, pisanego równocześnie z wypadkami dla kardynała prefekta Propagandy rzymskiej [1].

Ks. Oleszewski podaje mowę mianą przez jednego z dygnitarzy do cesarza, zachęcającą go do potępienia Unii, a którą, jak sam w swym pamiętniku wyraźnie dodaje, otrzymał od pewnego porucznika wołynianina, tajnego unity w służbie cesarskiej. Mowa ta brzmi:

"Najjaśniejszy Caru! Pan Bóg daje ci pogodę i sławy nabycia i przysłużenia się cerkwi, a to tym sposobem, że gdy sedem belli tam (w Polsce) mieć będziesz, w Litwie i Polsce bardzo łatwo Unitów, którzy między Tobą a Polakami i innemi panstwy chrzęścijańskiemi niezgodę czynią, wyplenisz. Bo jedni dobrowolnie do błahoczestyi, których Unici przymuszają i cerkwie im odbierają, wrócą się; drudzy zaś będą musieli, bo się Twojej, Caru potęgi bać będą. Naostatek Caru... sami Polacy potęgi Twojej bać się będą, a zatem nietylko utwierdzenie paktów Hadziackich łatwo od nich otrzymasz, ale także wiele władyctw, które Unici trzymają, do naszej przywrócą się wiary... Tak Caru, Hosudaru, tylko miej tę intencyę i żarliwość o błahoczestyą, abyś Unitów przeplenił".

Autor dyaryusza Potockiego nie przytacza wprawdzie tej mowy, ale o niej nadmienia, wspomina nawet osobę mówcy, przypisując ją ówczesnemu administratorowi patryarchatu moskiewskiego i myli się tylko, co do nazwiska jego, bo go nazywa Pawerskim, podczas gdy rzeczywiste administratora nazwisko było Jaworski (1702-20). Podług relacyi dyaryusza episkopat rosyjski tylko pod tym warunkiem dał Piotrowi błogosławieństwo na wyprawę zamierzoną, że będzie w Polsce tępił Unią, na co też Piotr po chwilowym oporze się zgodził. Autor dyaryusza czerpał wiadomość swoją z opowiadania czterech dworzan cesarza, pochodzących z Polski i tajnie Unię wyznających, którzy przybywszy z wojskiem Piotra do Witebska, znaleźli sposobność przestrzerzenia tamtejszych Bazylianów przed grożącem im i wszystkim Unitom niebezpieczeństwem.

Potwierdzenie , znajdują powyższe doniesienia w całem zachowaniu się Piotra W. i naczelników armii jego podczas pobytu w Polsce. Faktem jest bowiem niezaprzeczonym, że cesarz i wojsko jego od pierwszej chwili przekroczenia granic Polski nieprzyjazne względem Unii okazywali usposobienie i odzywali się z pogróżkami przeciw Unitom, chociaż im ci osobiście najmniejszego do tego nie dawali powodu.

Grdy np. szlachta województwa witebskiego witała carskiego feldmarszałka Borysa Szeremeta w Newlu, pier wszem nadgranicznem mieście polskiem, ten w ciągu rozmowy z witającymi go nazwał Unitów sobakami, których w pień wyciąć trzeba. Ksiądz Oleszewski wspomniawszy o tem, podaje osoby przytomne powitaniu Szeremeta, które mu ów szczegół z wielką o losy Unii obawą opowiadały. Gdy zaś tenże Szeremet przybył do Witebska i odwiedzał cerkiew unicką św. Ducha i monaster Bazylianek, powtaizał po dwa kroć z westchnieniem do przełożonej klasztoru: "nie wiedajetie, szto sia z wami stanie," a odchodząc: "Da wy niewinny niczewo, molitie Boha!"

W podobny, co Szeremet sposób, odgrażał się po jego odejściu z Witebska Mienszikow, z towarzyszem swoim Szczukinem. Naprzód w celi klasztornej ks. Oleszewskiego dysputowali obaj z nim namiętnie o prymacie Piotra św. i o pochodzeniu Ducha Św. Wśród dysputy łajał Mienszikow Unitów od heretyków i groził, że ich wyrżnąć każe, a Szczukin powtarzał po kilkakroć do uszu ks. Oleszewskiego słowa: "wy ludi mudryje, da ludiej zwoditie, budie wam bieda nie zadołgo (nie zadingo)." Odwiedzając cerkiew razem z ks. Oleszewskim nie mógł się znowu Mienszików powstrzymać, aby mu nie powiedzieć następujących grzeczności: "Nu prolili wy sobaki krow b ł a go c z i s ti w u j u, prolietsa i wasza sobaczaja krow," (przelab'ście wy psy krew prawosławną, poleje się i wasza krew psia) i drugi raz: "nie dołgo was, niedołgolkak sobaki krow wasz'u budut piti,"

Nawet prości żołnierze, wiedząc co się święci, pozyskani gościnnem przez ludność przyjęciem zdradzali niedobre zamiary cesarza, powtarzając złowrogie ze współczuciem słowa: "bieda wam budiet!"

2. Pierwszą próbę swej niepohamowanej nienawiści do Unii dał Piotr W. przybywszy do Witebska, niszcząc tamże wszystkie napotkane pamiątki i wizerunek św. Józafata Kuncewicza, arcybiskupa połockiego, przez dyzunitów w roku 1623 w Witebsku zamordowanego.

Wieść o tem przeraziła słusznie duchowieństwo unickie w Połocku, a w szczególności Bazylianów, mających pod swą strażą w kościele katedralnym ciało Świętego. Nim przeto Piotr W. do Połocka przybyć zdołał, oddali je pod opiekę możnego protektora swego, a przeciwnika Rosyi, księcia Karola Radziwiłła. Cesarz stanął w Połocku dnia 30 czerwca v. s., a podług nowego kalendarza 11 lipca r. 1705, i namioty swoje rozwinął w bliskości klasztoru Bazyliańskiego i katedralnej cerkwi Św. Zofii. Szlachta należąca do stronnictwa saskiego wyprawiła mu w czasie jego kilkodniowego w tem mieście pobytu suty bankiet. Po tym bankiecie, około wieczora, Piotr jeszcze nie wytrzeźwiony całkiem poszedł ze swoją świtą do cerkwi katedralnej, celem obejrzenia jej, jak się później tłumaczył. Krótko przed wejściem cesarza do świątyni skończyli zakonnicy w chórze śpiew godzin kanonicznych (wieczerni) i zaczęli się rozchodzić do swoich cel klasztornych. W kościele znajdowali się w chwili przybycia Piotra tylko ks. Konst. Zajączkowski (Zajkowski) wikary, ks. Jakób Knyszewicz regens kapeli i brat posługujący Melecyusz Kondratowicz, zakrystyan, odśpiewując litanię o św. Józafacie przed ołtarzem Świętego. Do tych trzech nadbiegło niebawem dwóch, którzy z kury tarza klasztornego, spostrzegły cesarza do cerkwi wchodzącego, co prędzej wrócili się do niej, aby go powitać: ks. Teofan Kolbieczyński, dotychczasowy kaznodzieja połocki, ale już mający przeznaczenie do Wilna i następca jego, świeżo do klasztoru połockiego przybyły ks. Lawrenty Rožniatowáki. Spotkali go przy wielkim ołtarzu zaglądającego do puszki w cyboryura. Ks. Kolbieczyński chciał do niego przemówić, może aby mu zwrócić uwagę na niewłaściwość naruszenia cyboryura; ale Piotr wymówiwszy słowa: "połno towo," odwrócił się od niego ido słowa go nie dopuścił. Zaszedł mu tedy ks. Kolbieczyński z drugiej strony ołtarza drogę w tym samym celu, ale znów tylko usłyszał gniewnie wymówione słowo: "połno"! Przez dwa razy powtórzone słowo: "połno" chciał pewno cesarz wytłumaczyć rozrzucenie po ołtarzu pewnej części komunikantów przy otwieraniu puszki [2]. Grdy Piotr od wielkiego ołtarza odszedł, towarzyszyła mu jedna część zakonników, podczas gdy druga t. j. ks. Jakób Knyszewicz i nadbiegły tymczasem brat posługujący Józef Ankudowicz pokazywali kościół kilku czonkom świty carskiej, przeciwną stronę świątyni zwiedzającym.

Obchodząc cerkiew przybliżył się Piotr do ołtarza św. Józafata, a oparłszy się na mensie, wpatrywał się w obraz Świętego i wreszcie zapytał księdza Zajączkowskiego: "czyj to obraz?" Ten odpowiedział: "Bł. Józafata!" - "Kakoj on światyj?" pytał dalej cesarz. "Swiaszczenno muczennik," odrzekł ks. Zajączkowski. "Kto jego muczył?" - "Witebszczanie!" - "Szczo to za ludę?" pyta wciąż Piotr "Szlachta i mieszczanie"! - "Kakoj wiery?" podpytuje jeszcze księdza Piotr W.

Jaką na to ks. Zajączkowski cesarzowi dał odpowiedź, pisarze nie równo nam o tem donoszą.

Michał Kojałowicz powiada w owej historyi Unii, że ks. Zajączkowski (alias Zajkowski) odrzekł zagadniony przez cara pytaniem: "Kakoj wiery?" - "Tej samej, co Wasza heretyckiej i bezbożnej" [3].

Ks. Oleszewski zaś w manuskrypcie przez nas wspomnianym i misyonarz pewien referujący z Moskwy do Rzymu o tych wypadkach na podstawie tego, co słyszał z ust ówczesnego rektora kolegium jezuickiego w Połocku, ks. Chrystofora Łosiewskiego, twierdzą, že ks. Zajączkowski odpowowiedział: "schyzmatycy Twego obrządku" [4].

Co do nas nie wahamy się na chwilę dać pierwszeństwo świadectwu ostatniemu, raz że M. Kojałowicz jest pisarzem stronniczym, powtóre że odpowiedź włożona przez niego w usta ks. Zajączkowskiego sama w sobie jest nieprawdopodobną, bo nieprzyzwoitą w najwyższym stopniu, po trzecie, że ks. Oleszewski i ks. Łosiewski, jako współcześni wypadkowi mogli lepiej o szczegółach jego wiedzieć, aniżeli Kojałowicz piszący o wypadku na podstawie cesarskiego memoryału, o którym niżej będzie mowa.

Ks. Oleszewski, który znał szczegóły zajścifi od naocznych świadków: brata zakonnego Ankudowicza i od żołnierzy rosyjskich, dodaje jeszcze szczegół ważny i bardzo naturalny. Gdy Piotr W. zapytał: "Kakoj wiery?" Ks. Zajączkowski zajączkowski zamilkł i długo mówić nie chciał. Dopiero gdy Mienszikow przyskoczył do niego i gwałtownie na odpowiedź nalegał: "skażiż, kakoj wiery?" (powiesz, jakiej wiary?) miał dać wzwyż wzmiankowaną odpowiedź, która cesarza tak wzburzyła, że wołając: "toś my tyrani" zmieszanego zakonnika w twarz uderzył, o ziemię powalił, trzciną bił po głowie, wreszcie szpadą nos i uszy poobcinał, a potem z cerkwi wynieść i powiesić go kazał.

Widząc to przytomni tej strasznej scenie księża, Kolbieczyński i Rożniatowski, poczęli w obawie o swój los z cerkwi uchodzić, ale już przy drzwiach ktoś ze świty carskiej za płaszcz uchwyciwszy Kolbieczyńskiego, przed cesarza do ołtarza św. Józafata zaprowadził. Piotr W. stawił mu pytanie, czy by był kaznodzieją, a gdy ten pytanie potwierdził, przytrzymawszy go wraz z Mienszikowem za włosy, szablą głowę mu uciął.

Już po spełnieniu tych okrucieństw, dowiedział się dopiero superior O. Jakób Kizikowski o tem, co w cerkwi zaszło, a nim nadbiegł, świta cesarska naśladując przykład swego pana, porąbała pałaszami ks, Jakóba Knyszewicza i brata Józefa Ankudowicza. Ostatni przywalony ciałem ks. Knyszewicza, aczkolwiek strasznie był poraniony, uszedł jednak śmierci. Piotr W. spotkał się z superiorem, zdążającym do cerkwi u furty klasztornej. Spostrzegłszy go superior, upadł przed nim na kolana i błagalnie wołał: "Caru najjaśaiejszy! Panie miłościwy! Co my winni, że gniew swój wywierasz na nas zakonników?" Za odpowiedź, pchnął go cesarz szpadą, krzycząc: "Suczyj synu, budiet i tiebie!" Potem kazał go związać i do swego mieszkania zanieść. Przez całą noc słychać było jęki w mieszkaniu cesarskim. Na drugi dzień rano był ks. Kizikowski trupem. Ciała zamordowanych zakonników kazał cesarz spalić i popioły ich w rzekę Dźwinę wrzucić, aby ich nie czczono, jako relikwij męczeńskich.

Inni zakonnicy klasztoru połockiego zostali przez żołdactwo brutalnie sponiewierani, nadto trzymano ich przez kilka miesięcy pod strażą, zabrano i złupiono klasztor i cerkiew i zamieniono ją na magazyn wojskowy, odgrażając się, że tak wszystkim Unitom będzie [5].

W opowiadaniu naszem trzymaliśmy się przeważnie referatu ks. Oleszewskiego, który, zdaje się służył za źródło księdzu Stebelskiemu. Z Oleszewskim zgadza się kronika klasztoru połockiego, pisana po łacinie, z której ks. Szymański Paweł, prałat katedry chełmskiej, ustępy odnośne wypisał, a które mamy pod ręką [6]. Toż samo trzeba powiedzieć o dyaryuszu rzymskim, w manuskrypcie w archiwum Propagandy rzymskiej przechowywanym.

Fakt zatem, potwierdzony przez tylu poważnych świadków, mogących najdokładniej o prawdzie wiedzieć, nie może podlegać żadnej wątpliwości [7].

Pisarze też rosyjscy nie mogąc faktu zaprzeczyć, przyznają go wprawdzie, ale całą ile możności winę zrzucają na Bazylianów połockich. Obwiniają ich bowiem, że cesarza należycie nie uczcili, gdy do cerkwi katedralnej wchodził; że w połączeniu z Sapieżyńcami (stronnikami Sapiehy) spiskowali ze Stani sławem Leszczyńskim przeciw Augustowi II, sasowi, a więc przeciw Piotrowi, jako sprzymierzeńcowi Augusta, donosząc stro nie przeciwnej o ruchach wojsk moskiewskich; że prześladowali dyzunitów połockich i wreszcie, że odpowiedzią na zapyta nie o obrazie św. Jozafata do ostateczności doprowadzili cesa rza, tak iż tenże w pierwszem uniesieniu gniewu nie wiedział, co robił [8].

Co do pierwszego zarzutu czynionego Bazylianom, niema on podstawy, gdyż cesarz wchodząc niespodzianie do cerkwi nie mógł mieć pretensyi być przyjmowanym przez ,zakonników odpowiednio do swej godności.

Drugiego i trzeciego zarzutu nie popierają żadnym dowodem; polegał on też tylko na skargach dyzunitów połockich, zwłaszcza archimandryty dyzunickiego klasztoru połockiego, wytoczonych przed Piotra W. na Bazylianów. Ten archimandryta został na drugi dzień po tem co się stało w katedrze połockiej, po części skutkiem jego skarg, na rozkaz cesarza przez żołnierzy jego powieszony. Wiadomość o tem mamy z notatek ks. Szymańskiego.

O ile wreszcie słusznie ostatni zarzut Bazylianom połockim jest czyniony, staraliśmy się już w powyższem opowiadaniu naszem, opartem na ks. Oleszewskim, na kronice klasztoru połockiego i dyaryuszu rzymskim wyświecić.

Rzeczywistym i jedynym powodem okrucieństw cesarza w Połocku była głęboka nienawiść jego do Unii i tych, których uważał za główne Unii filary: Bazylianów i biskupów, unickich Ten powód ' przyznaje mimowoli dyzunicki autor history Unii na Liiwie, Michał Kojałowicz, kiedy pisze: "Piotr nienawi dził z całej duszy wszystkich Uniatów... i pożądanem bezwąt pienia było mu, mieć jaki zręczny pozór, aby się z tymi nie spokojnymi ludźmi (Bazylianami połockimi) rozprawić" [9]. Pozór znalazł się, gdy zakonnik Zajączkowski nazwał Witebszczan, morderców św. Jozafata, schyzmatykami bezbożnymi. Cesarz wziął to do siebie i puścił wodzę swemu gniewowi, tem, bardziej, że prócz tego zostawał pod świeżem wrażeniem oszczerstw przez dyzunickiego arcbimandrytę na Bazylianów połockicb, jako rzekomych prześladowców prawosławia i spiskowców z partyą Leszczyńskiego.

Dnia drugiego po zamordowaniu zakonników, rozważywszy swój czyn, Piotr zaniepokoił się nieco. Zażądał spowiednika, aby się wyspowiadać i tak wobec Jezuitów połockich, u których, przyjął zaproszenie na ucztę, jak później wobec wicekanclerza państwa i innych dostojników narodu polskiego w Tykocinie, w miesiącu październiku tegoż roku udawał skruszonego, żałującego szczerze swego zapomnienia się na miejscu świętem; zapewniał, że poszedł do cerkwi bez złej myśli, lecz celem obejrzenia jej; że zakonnicy wywołali jego gniew, nazywając go heretykiem, że nie byłby jednak siq zapomniał, gdyby był w stanie zupełnie trzeźwym, że gotów dać zakonowi wszelką satysfakcyęj [10].

Inaczej przecież odzywa się do szerszej publiczności, do Europy, w memoryale, który ogłosił z Wilna pod dniem 11 (23) lipca. W tym memoryale nie przyznaje się osobiście do żadnej winy, o okrucieństwach przez siebie lub w swojem imieniu popełnionych przez świtę swoją milczy i jako jedynych winowajców zakonników wystawia. Oto brzmienie memoryału w przekładzie polskim:

"Chociaż jego carskiemu Wieliczestwu, od Jego Generałów na zimowych kwaterach w Połocku będących, dostatecznie doniesiono, w jaki sposób duchowni uniccy bezustannie mają tajną korespondencyą z nieprzyjaciółmi Szwedami i Sapieżyńcami i niebezpieczne zamiary względem wojsk carskiego Wiehczestwa, o czem oni dostateczne dowody przez przejęte ich pisma i przestrogi od życzliwych mają; lecz i jawnie w swoich kazaniach (a osobliwie jeden z nieii, były poddany JCW., mnich i odstępca wiary), zawsze podburzali naród WKs. Litewskiego przeciwko wojskom JGW. i do skrytego ich zwalczania, używając przytem bardzo obelżywych wyrazów jawnie na najdostojniejsze osoby, jak JCW. i JKM., króla polskiego Augusta. Atoli JCWieliczestwo gardząc taką ich niegodziwością i znosząc ją wielkomyślnie nie kazał im nic złego czynić. Lecz gdy zdarzyło JCWieliczestwu przechodzić koło ich kościoła, tudzież pragnąc widzieć ich ceremonie, wszedł z niektóremi znakomitemi osobami swego dworu, wtedy pomienieni bezbożnicy nietylko JWieliczestwo nie przyjęli z należnym honorem, ale owszem z wszelką zniewagą, jakiej nietylko taki monarcha, lecz i prosty godzien szacunku (człowiek) nie mógłby znieść. Albowiem gdy jego Wieliczestwo pragnąc widzieć ich obrzędy, chciał wejść do presbiteryum (w ołtar) tego kościoła, to oni poczęli nieprzyzwoitymi wyrazami mówić: że nie godzi się tam jemu wejść, jako wrogowi wiary. To jednak Carskie Wieliczestwo w swojej łaskawości zniósł i nic nie odpowiadając, wyszedł; a przystąpiwszy do jednego więcej nad inne ozdobionego obrazu, pytał ich, czyj to jest obraz? Na to ci niegodziwcy z urąganiem odpowiedzieli, że to jest obraz męczennika ich Józaiata, którego wasi jednowiercy heretycy, Bogoodstępcy, mordercy jak i Wy zamordowali. Za takie szkaradne bluźnierstwo rozgniewawszy się, kazał Jego Carskie Wieliczestwo znajdującym się przy nim ludziom, ująć owych bluźnierców i przekonanych zdrajców i zaprowadzić pod strażą dla osądzenia, a sam oddalił się od tych Bogu obrzydłych. Ci zaś widząc naszych małą liczbę, zaczęli tym jego Carskiego Wieliczestwa ludziom opierać się i krzyczeć o pomoc, tak że jeszcze inni słudzy klasztoru przybyli od nich z bronią, chcąc ich odbić. W tym oporze niektórych ludzi Jego Wieliczestwa ranili, za co ci rozgniewawszy się zaczęli tych złoczyńców bez braku rąbać tak, że czterej z nich mimo woli Carskiego Wieliczestwa ranieni śmiertelnie pomarli i uniknęli zasłużonej podług sądu haniebnej kary śmierci. Potem zaś jako JCWieliczestwa były poddany i zdrajca i apostata, a co gorsza podżegacz narodu, jak wyżej powiedziano, osądzony na śmierć i dla przykładu innym jawnie, jako złoczyńca powieszony. - Oto jest rzetelne wyjaśnienie tego,'jwypadku, które niech służy każdemu do wiadomości, aby potwarcy nie mogli tego inaczej rozgłaszać z uszczerbkiem JCarskiego Wieliczestwa wysokiej sprawiedliwości i przyjacielskiego z Rzecząpospolitą postępowania. Co dla większej wiary własną moją ręką i pieczęcią podpisano i do druku podać kazano.-Uczyniono w Wilnie r. 1705." [11]

Uwięzionych i pod strażą wojska trzymanych nieprawnie zakonników połockich wypuścił Piotr W. na wolność na naleganie nuncyusza warszawskiego i wielkiego kanclerza litewskiego dopiero w miesiącu grudnia r. 1705 [12] ale ani zabranego majątku im nie zwrócił, ani samego klasztoru nie oddał. Zakonnicy musieli jeszcze około pięciu lat, tułając się gdzieindziej, schronienia dla siebie szukać.

O. Wawrzyniec Kaparski, mianowany superyorem połockiego klasztoru w miejsce zamordowanego O. Kizikowskiego, donosząc papieżowi .Klemensowi XI w r. 1710 o sinutaym stania swego klasztoru, powiada, że jeszcze w chwili, w której do papieża pisze, klasztor w ręku wojsk rosyjskich się znajduje, a kościół katedralny od pięciu lat bez nabożeństwa nietylko z powodu profanacyi, lecz także z powodu, że wojsko rosyjskie zamieniło go na magazyn, zupełnie spustoszyło, zabrało sprzęty cerkiewne i rozpędziło zakonników.

Z tegoż listu O. Kaparskiego dowiadujemy się, że los podobny do klasztoru połockiego św. Zofii spotkał od wojsk Piotra W. kilka innych monasterów unickich bazyliaůskich na Litwie i Białej Rusi, jak: klasztor żeński połocki, archimandryę połocką, hłobobryński, uszatyński, sudziłowski, czerstwiatyński, berezowski i inne, których nazwisk O. Kaparski nie pamiętał. Mieszkańcy tych klasztorów, jedni w głąb Rosyi uprowadzeni, drudzy odarci przez cesarskie wojsko ze wszystkiego i nie pewni życia po lasach niedostępnych schronienia szukali. Nawet świeckie, parafialne duchowieństwo miejscami wojsko z parafii wypędzało i wypędzonych parafie dyzunickim oddawało popom [13].

Czyż i te drugie klasztory bazyliańskie, albo parochowie cerkwi unickich ściągnęli na siebie zemstę Piotra W. za to, że mu czci należnej nie okazali, że go schyzmatyckiem łajali, albo z nieprzyjaciółmi jego spiskowali? Cesarz nie wydał o tem memoryału, a pisarze rosyjscy o tem milczą! Dla nas są te prześladowanij, wybornym komentarzem do rzezi połockiej i do wspomnianego memoryału Piotra W.

Wymowniej one mówią, aniżeli wszystko inne, że powodem do znęcania się nad połockimi i innymi klasztommi bazyliańskimi, była nienawiść Unii i tych, na których Unia w Polsce przedewszystkiem stała. Stała ona głównie na Bazylianach, następnie na biskupach ruskich, dlatego obok Bazylianów rozkazuje Piotr W. wojsku swojemu biskupów unickich chwytać i w głąb Rosyi wywozić. Nie tai tego nawet M. Kojałowicz [14] kiedy pisze w swej historyi Unii: "że Piotr nienawidząc Unii z całej duszy po zajęciu wielu dzierżaw polskich rozkazał swemu wojsku chwytać biskupów unickich. [15] Metropolicie Leonowi Załęskiemu odgrażał się Piotr W., że cesarzem nie będzie, jeśli go nie powiesi 3). Metropolita wiedząc o tem, ukrywał się wmiejscach, nie łatwo szpiegom przystępnych, a nie czując się mimo to w granicach Rzeczypospolitej bezpiecznym, szukał schronienia w cesarstwie niemieckiem, gdzie tak długo pozostał, dopóki się nie przekonał, że niebezpieczeństwo minęło. Ale to życie koczujące, połączone z niewygodami i z trwogą śmiertelną o los swój, wpłynęło niekorzystnie na stan zdrowia metropolity i krótko po powrocie z wygnania umarł roku 1708, w dziedzicznej majętności swej Kwi lnie na Wołyniu, skąd dopiero w r. 1711, gdy wojska rosyjskie z kraju ustąpiły, ciało jego do katedry włodzimierskiej przeniesione zostało [16].

Inni biskapi ruscy nio uchodzili wprawdzie za granicę, lecz na oczy nie pokazywali się cesarzowi, znając jego zamiary względem siebie i ukrywali się w bezpiecznych miejscach kraju. Obok metropolity zależało Piotrowi szczególnie na biskupie łuckim, Dyonizym Żabokrzyckim, dlatego, że Żabokrzycki w r. 1701 porzucił dyzunię i wraz z dyecezyą przyjął unię. Śledzono go na wszystkie strony, aż wreszcie zdradzony przez własnego synowca popadł w ręce agentów cesarskich w r. 1709. Wśród urągowisk i osobistych zniewag, zawieziono pojmanego naprzód do Kijuwa, a stąd po niejakim czasie do Moskwy.

Głoszono, że nie względy religijne, lecz znoszenie się Żabokrzyckiego ze Szwedem było powodem do jego pojmania i wywiezienia z kraju i powoływano się na listy jakieś, rzekomo ręką jego pisano, które zobozu szwedzkiego dostały się w posiadanie Piotra.

Czy w rzeczy samej listy jakie istniały, świadczące przeciw Żabokrzyckiemu, wątpimy bardzo po tem, cośmy wyżej o powodach chwytania i wywożenia . z Polski biskupów ruskich powiedzieli. Biskupi nie zwykli się byli zajmować polityką, a nadto zaraz po wejściu wojsk rosyjskich w granice Rzeczypospolitej kazano ich chwytać i wgłąb Rosyi wywozić.

Uwięzionego w Moskwie biskupa łuckiego skazał Piotr na najniższe posługi domowe i żadnemi instancyami, wmoszonemi do siebie za dostojnym więźniem, aby go na wolność puścił, ubłagać się nie pozwolił. W. marszałek koronny Wołtowicz, sprawując od króla poselstwo do cesarza, do nóg mu upadł i o to uwolnienie prosił. Daremnie! Biskup pozostał więźniem aż do śmierci swojej t. j. aż do r. 1715 [17].

Skargi bractw i czerńców dyzunickich, pozostałych w niewielkiej liczbie w Polsce w prowincyach wschodnich, po zjednoczeniu się wszystkich dyecezyj ruskich z Kościołem rzymskim, na mniemany ucisk Unitów, którymi Piotr od wstąpienia z wojskami swojemi na ziemię polską był zarzucany, przyczyniły się niezawodnie w niemałym stopniu do tych prześladowań. Winę na nie zrzuca wyraźnie Kojałowicz, kiedy pisze: "Litewsko Ruscy prawosławni bardzo nabrali ducha (z chwilą wejścia Piotra do Polski); ożywiła się znowu ich ufność w Rosyę i zarzucili władze rosyjskie swemi skargami i prośbami o opiekę" [18].

Kiedy tak Unici polscy na pastwę dyzunii rzuceni byli, szukali przez kilka lat napróżno skądkolwiek pomocy. Dopiero na ich kilkakrotne przedstawienia w Rzymie ujął się za nimi papież Klemens XL. W kilku listach, pisanych w tym przedmiocie w ciągu r. 1710 i 1711 do Augusta II, wylicza papież wszystkie wzwyż wzmiankowane krzywdy, wyrządzone przez wojska cesarskie Unitom, ich cerkwiom i monasterom i wzywa króla, ażeby spiesznie i energicznie powściągnął zaciekłość prześladowczą i zażądał od Rosy i wynagrodzenia szkód, jakie zwłaszcza cerkiew katedralna połocka i tamtejszy klasztor bazyliański od wojsk cesarskich poniósł. W końcu czyni papież słuszną uwagę królowi: czy w takich warunkach nie doznaje od swego sprzymierzeńca więcej szkody aniżeli pomocy [19]?

3. Król August w niełatwem znajdował się położeniu. Obowiązek wdzięczności względem Piotra, za pomoc przeciw Szwedowi i Stanisławowi Leszczyńskiemu, nie pozwalał mu tak stanowczo w obronie pokrzywdzonych wystąpić, jakby był powinien, jako ich monarcha. Oględnie bardzo odzywając się do Piotra, zaledwie uzyskał od niego przyzwolenie w połowie r. 1711 na ustanowienie k o m i s y i, któraby zażalenia Unitów rozpoznała. O ile wiemy, nie przyniosła ta komisya Unitom żadnego pożytku i w smutném ich położeniu nic nie polepszyła. Sam król pisząc do papieża w miesiącu październiku 1711 r., wyraża swoje zdziwienie, że dotąd nie widzi działalności komisyi, choć metropolicie Jerzemu Winnickiemu dał pełnomocnictwo do rozpoczęcia indagacyi, wespół z komisarzami rosyjskimi. Później nic już o tej komisyi nie słyszymy, a tem mniej o nagrodzeniu Unitom jakiejkolwiek szkody [20].

Im mniej opieki doznają. Unici od rządu polskiego, który zresztą miał wówczas inne kłopoty na głowie," tern gorliwiej krząta się Piotr około zgalwanizowania obumierającej, i gasnącej w Polsce dyzunii i około wzniecenia w niej nowego życia.

Z kilkoletniego w Polsce pobytu i z wiadomości od dyzunitów litewskich i ruskich odbieranych przekonał się dostatecznie, że dyzunia w Polsce była na wymarciu. Ostatnie dyzunickie biskupstwo m ś c i s ł a w s k i e, czyli mohylowskie, samo z siebie jeszcze w XVII wieku upadło, dla zbyt małej liczby dyecezyan. Na Białej Rusi, na Litwie, na Ukrainie było jeszcze razem może kilkanaście tysięcy dyzunitów; w innych więcej zachodnich dyecezyach ruskich utrzymał się ten i ów klasztor dyzunicki, albo też bractwo tegoż wyznania, ale nie trudno było przewidzieć, że ta niewielka gromadka, zwłaszcza gdy jej będzie niedostawało naczelnika duchownego, z czasem coraz więcej zmniejszać się będzie, aż wreScie całkiem w Unii stopnieje. Tego postanowił Piotr, myślami s w ojemi głębiej w przyszłość patrzący, nie dopuścić. Doświadczenie lat ostatnich pouczyło go o ciążeniu żywiołów dyzunickich w Polsce ku Rosyi i że te żywioły mogą kiedyś dla następców jego na tronie bardzo być przydatne. Kto wie, czy już wówczas nie roiły się po głowie jego plany anneksyi Litwy i ruskich prowincyj? Obiera się więc protektorem dyzunitów polskich, nietylko na czas swego w Polsce pobytu, ale i po ustąpieniu z jej granic.

W styczniu 1710 r. wsyła na prośby litewskich klasztorów dyzunickich swego komisarza w osobie stolnika, Bogusława Sypniewskiego, do Mohylowa na rezydencyę, aby w jego imieniu stawał w obronie dyzunitów białoruskich, co miało znaczyć, aby przeszkadzał konwersyi dyzunitów na Unię i aby każdą taką konwersyę wystawiał wobec niego i wobec rządu polskiego, jako gwałt sumieniu ich przez Unitów zadany [21].

Następnie wkłada na rezydenta swego w Warszawie obowiązek, ażeby miał baczne oko na wszelkie krzywdy dyzunitów polskich, aby w tym celu utrzymywał w różnych stronach Polski agentów, którzyby go niezwłocznie o każdym wypadku zaszłym uwiadamiali, aby o każdym wypadku donosił dworowi swojemu i stotowne czynił przedstawienia dworowi polskiemu [22].

Jak sumiennie rezydenci rosyjscy w Polsce z tego polecenia się wywiązywali, będziemy mieli nieraz sposobność przekonać się o tern w dalszym ciągu opowiadania naszego. Niebaweii stali się oni główną sprężyną wszystkich intryg dyzunitów polskich i nietylko przyzwyczajali ich w każdej potrzebie oglądać się na Rosyę i w niej zbawienia dla siebie szukać, ale zaostrzali coraz bardziej nienawiść między nimi a Unitami i szerzyli w zastraszający sposób propagandę prawosławną. Owoce ich wpływu prędko się pokazały. Już metropolita Jerzy Winnicki, następca Zatęskiego skarży się w liście do podkanclerza' w maju 1712 r., że w ostatnich czasach liczne apostazye od Unii do dyzunii na na Litwie zaszły [23]. Podejrzenie było dość naturalne, że sprawcami tych apostazyj w pierwszej linii byli agenci rosyjscy, nie szczędzący pieniędzy i obietnic.

Piotrowi nie było dosyć takiego ubezpieczenia dyzunii w Polsce. Przy pominą on sobie traktat andruszowski, zamieniony na traktat wieczysty, wr. 1686 za Jana III i Iwana Aleksiejewicza i siostry jego Zofii, dający Rosyi obok korzyści terytoryaluych na Ukrainie [24] także korzyści pod względem kościelnym. Pod ostatnim względem orzekał on bowiem, jak następuje:

"Umówiliśmy i postanowiliśmy: że W. Hosudar J. K. Wieliczestwo cerkwiom Bożym y episkopom:łuckiemu, halickiemu, przemyślskiemu, lwowskiemu, białoruskiemu y przy nich monastyrom, archymandryom wileńskiej, mińskiej, połockiej, orszańskiej y inszym ihumeństwom, bractwom, w których znajdowało się i teraz znajduje się zażywanie blahoczestywej graeco-ruskiej religii y wszystkim tam mieszkającym ludziom w Koronie Polskiej y W. Ks. Litewskiem w tejże wierze zostającym żadnego uciśnienia nie czyni i czynić nie każe do wiary rzymskiej i do Unii przymuszania; y bydź to nie ma, ale według dawnych praw we wszelakich swobodach y wolnościach cerkiewnych będzie zachowywał. A gdyby y za teraźniejszym Kijowa w stronę Ich Car. Wlstwa odejściem, episkopom wyżej pomienionym w Koronie Polskiej y W. Ks. Litewskiem przebywającym, podług duchownego ich obrzęd u y zwyczaju przyjąć błogosławieństwo, albo poświęcenie od metropolity kijowskiego przyszło, tedy to nikomu z nich na łasce J. K. Wlstwa szkodzić niema, wzajem Ich Car. Wlstwa ludziom i religii rzymskiej w państwach Ich Car. Wlstwa, zwłaszcza w teraźniejszych odeszłych stronach od Wiel. Hosudarów Ich Car. Wlstwa w żadnej mierze niema być bezprawie czynione y do inszej wiary przymuszenie"... [25].

Traktat ten nie miał jednakże dotąd zatwierdzenia sejmowego i dlatego ze śmiercią Jana III stracił moc obowiązującą. By mu więc moc prawną w Polsce zapewnić, stara się usilnie Piotr, gdy w r. 1710 zebrał się sejm w Warszawie, żeby Stany Rzeczypospolitej traktat wieczysty zatwierdziły. Stało się zadość życzeniu jego, ale z dodatkiem "salva integritate Religionis s Romane catholicae utriusque ritus latini et graeci, juxta statum et conditionem, in quo nunc sunt. [26] Przytoczone zastrzeżenie sejmu było koniecznie potrzebne, gdyż stosunki kościelne dyzunii w Polsce od r. 1686 do r. 1710 znacznie się zmieniły.

Z wymienionych wyżej w traktacie wieczystym pięciu dyecezyj dyzunickich nie pozostała już ani jedna w granicach Rzeczypospolitej po r. 1702. Cztery połączyły się dobrowolnie z Kościołem rzymskim, piąta mohylowska (mścisławska) dla braku dostatecznej liczby owieczek sama upadła i do połockiego arcybiskupitwa przyłączona została [27]. Przeto też traktat wieczysty nie w innem znaczeniu mógł przez stany być zatwierdzony, jeno z uwzględnieniem faktycznego w r. 1710 stanu cerkwi dyzunickioj w Polsce i nic innego stany Rzeczypospolitej Piotrowi gwarantować nie mogły, jak że pozostali w Polsce dyzunici do zmiany religii przemocą, nie będą przymuszani i że im będzie wolno znosić się z metropolitą kijowskim W gruncie nie było potrzeba osobnego na to poręczenia, bo tę swobodę mieli zawsze dyzunici polscy i ani jej rząd polski im nie ukrócał, ani też przemocą do opuszczenia swego wyznania ich nie zmuszał. Kto nie chciał, nie potrzebował dyzunii porzucać i żadne za to ze strony rządu polskiego prześladowanie nigdy go nie spotykało. Nieraz może były nawracania dyzunitów do Unii zbyt powierzchowne, zewnętrzne, ale zawsze były wolne od gwałtów zewnętrznych ze strony rządu. To wszystko nie było taj nem Piotrowi W.; wiedział że sejm warszawski nie mógł mu poręczać bytu biskupstw, które już wówczas nie istniały, zatwierdzając traktat wieczysty i że nie potrzebował mu osobno ręczyć za wolność i swobodę religijną pozostałych dyzunitów, ponieważ Polska ze zbytniej tolerancyi religijnej słynęła - mimo to .należało mu na zatwierdzeniu traktatu, ponieważ chciał mieć dla siebie i następców swoich pozór prawny do opiekowania się dyzunitami polskimi, albo raczej do mięszania się do wewnętrznych spraw polskich.

Jakoż odtąd to osobliwie ma swoich stałych rezydentów i agentów wPolsce, którzy z urzędu w imieniu jego praw, swobody i bezpieczeństwa dyzunitów pilnują, przed każdym osób prywatnych gwałtem w obronę ich biorą, każdą dobrowolną konwersyę dyzunity, jako gwałt sumienia wystawiają, a jemu dają okazyę do skarżenia się na dworze polskim na ucisk jednowierców swoich, przeciwny ostatniemu traktatowi zawartemu z Polską. To samo powtarza się za następców jego, aż do ostatniego rozbioru Polski.

4. Pierwsza sposobność do skorzystania z prawa opieki nad dyzunią w Polsce, nabytego rzekomo przez traktat wieczysty, zatwierdzony na sejmie Warszawskim r. 1710, nadarzyła się Piotrowi W. krótko po sejmie. Po uprowadzeniu do niewoH w głąb Rosyi biskupa łuckiego, Dyonizego Żabokrzyckiego i daremnem upominaniu się o jego wydanie przez nancyusza apostolskiego, króla Augusta II i stany Rzeczypospolitej, powierzono zarząd osieroconej dyecezyi bazylianowi, zostającemu w Unii Ks. Cyrylowi Szumlańskiemu. Tymczasem w ciągu roku 1710 nadchodzi Piotr W. do Łucka i pod wpływem jego, a po części może i pod wpływem tamtejszego Bractwa, zaciętego w dyzunii, Cyryl Szumlański odpada od Unii, a zasłaniając się wyborem na biskupa łuckiego przez jakąś gromadę dyzunitów wołyńskich, ufny w protekcyę potężnego cesarza, jedzie bez wiedzy króla polskiego do Kijowa, bierze tamże z rąk dyzunickiego metropolity święcenie biskupie i wróciwszy do Łucka przywłaszcza sobie jurysdykcyę biskupią nad całą dyecezyą. Król na przedstawienia metropolity Jerzego Winnickiego i papieża Klemensa XI uniwersałem, wydanym dnia 17 października r. 1711, zakazuje mu wykonywać władzę biskupią nad dyecezyą i dyecezyanom zabrania uznawać kogo innego zwierzchnikiem swoim dyecezyalnym krom tego, którego im papież prżyśle. Piotr W. upatruje w tym uniwersale królewskim pogwałcenie traktatu wieczystego, zatwierdzonego przez stany Rzeczypospolitej w Warszawie, a w szczególności § 9 tego traktatu, gdzie mowa o tem: "że episkopi łucki, halicki i t. d. żadnego uciśnienia i ani do wiary rzymskiej, ani do Unii przymuszenia mieć nie będą i że im wolno będzie brać poświęcenie od metropolity kijowskiego"; oświadcza, że właśnie na mocy tego traktatu Szumlański święcenie biskupie wziął w Kijowie i wyraża nadzieję, że król krzywdę Szumlańskiemu i dyzunitom wyrządzoną wynagrodzi i do rządów dyecezyi wrócić mu pozwoli (d. 19 lutego r. 1712) [28].

Na takie wywody wyprowadzane z traktatu wieczystego nie było odpowiedzi i dlatego król August bardzo słusznie nietylko życzeniu Piotra W., aby Szumlańskiemu wolno było ster dyecezyi łuckiej objąć, zadość nie uczynił, ale na hramotę jego nic mu nie odpisał, jak to wyraźnie Bantysz Kamieński poświadcza.

Szumlański zaś przekonawszy się, że w Polsce utrzymać się nie zdoła, poszedł do Rosyi i otrzymał od cesarza władyctwo Perejasławskie [29].

5. Piotr W. choć upokorzony nieodebraniem odpowiedzi od Augusta II na swój list, nie pozwolił się zbić z toru. Nie odzywał się wprawdzie potem przez kilka lat do Agusta w sprawie swych jednowierców, ale nie przestał bynajmniej zajmować się ich losem najtroskliwiej. Aż do końca panowania swego odbiera skargi po skargach od dyzanitów polskich, na nieznośny ucisk Rzymian i Unitów i podobneż w tej materyi referaty od swych rezydentów w Polsce. Książka Bantysza Kamieńskiego pełna jest tych skarg.

Najruchliwszym pod tym względem był. perewodczyk czyli tłumacz ambasady rosyjskiej w Warszawie, Ignacy Rudakowski. W uznaniu zasług jego proszą dyzunici polscy pod dniem 1 marca roku 1721 kanclerza państwa rosyjskiego, hr. Goło wina, aby go posunął do rangi komisarza i rezydenta mohylowskiego, aby mieszkając w Mohylowie bliżej nich był i spieszniej i' skuteczniej pomagać im mógł. Jakoż wnet Rudakowski (r. 1722) tego zaszczytu się doczekał; naprzód otrzymał z Petersburga rozkaz, aby litewskie i białoruskie kolonie dyzunickie objechał, na miejscu potrzeby ich zbadały a potem stale osiadł w Mohylowie. Dodano mu nadto do rady i pomocy dyzunickiego mnicha, Justyna Rudzińskiego. Na nowem stanowisku pozostał Rudakowski, aż do śmierci Piotra W., to służąc radą i pomocą dyzunitom, zwłaszcza białoruskim przeciw Unitom, to zbierając pilnie wiadomości o każdym, najmniejszym zatargu dyzunitów z katolikami, o każdym swawolnym akcie osób prywatnych przeciw dyzunitom, cerkwiom dyzunickim lub monasterom ich i starannie donosząc o tem wszystkiem panu swojemu.

Nie mniej gorliwym protektorem i propagatorem dyzunii na Białej Rusi i Litwie w imieniu i pod osłoną cesarza był od r. 1720 kniaź Sylwester Czetwertyński. Ten Sylwester Czetwertyński, potomek starej ruskiej rodziny, osiadłej od wieków na Wołyniu, człowiek namiętny i niesłychanie chciwy władzy i znaczenia, sam jeden ze wszystkich członków wielkiej rodziny swojej, już wówczas katolickiej łacińskiej, pozostał upornie w dyzunii i oddał się w służbę cesarską. W pierwszych latach XVII£ wieku pojechał do ]\loskwy i wziął święcenie na biskupa smoleńskiego, chcąc jako taki rozciągnąć jurysdykcją swoją na dyzunitów, zamieszkałych na Białej Rusi i Litwie, a pozbawionych pod on czas własnego biskupa. Nie osiadł jednak w Smoleńsku. Czy mu może duszno było pod cesarza berłem? Nie wiemy! Przybył natomiast w r. 1707 do Mohylowa, a przeląkłszy się czy to nadejścia Szwedów, czy protestacyi rządu polskiego, nie uznającego osobnej dyzunickiej mohylowskiej dyecezyi, po trzech miesiącach pobytu wyniósł się stąd i osiadł na czas pewien w dziedzicznym majątku swoim na Wołyniu, wCzetwertni. Z tego miejsca przecież śledził bacznie upadek dyzunii, a rozwój Unii w Polsce i patrzał z przerażeniem na to, jak mimo wszystkie starania agentów liczba cerkwi dyzunickich raczej się zmniejszała, aniżeli powiększała. To spostrzeżenie utwierdziło go w przekonaniu, że innego ratunku dla dyzunii w Polsce niema, jak ustanowienie stałego miejscowego dla nich biskupa i to na Białej Rusi w Mohylowie, gdzie najwięcej zwolenników dyzunii. Takież przekonanie wyrobiło się i w Petersburgu; być może, iż za wpływem i insynuacyą kniazia Sylwestra. Od roku bowiem 1713 czyni i ponawia rząd rosyjski na dworze polskim kroki o zatwierdzenie Sylwestra Czetwertyńskiego, episkopem mohylowskim. Król August ociągał się przez kilka lat z zatwierdzeniem, tem więcej, że dyplomem z r. 1699 uznał jedynie prawowitym biskupem mohylowskim arcybiskupa połockiego.

Zniecierpliwiony długą zwłoką Czetwertyński, uprzedza zatwierdzenie królewskie i w początkach roku 1720 jawnie występuje jako biskup mohylowski. W tym charakterze pozwala sobie nawet dnia 1 kwietnia r. 1720 wysłać wieliii memoryał do cesarza z różnemi skargami na ucisk prawosławia w Polsce, podając w nim zarazem środki, jakichby użyć należało dla zapobieżenia mu na przyszłość. Kniaź nie liczy się bardzo z prawdą w memoryale swoim. Kto ma jakie takie pojęcie o rządzie polskim XVIII wieku, ten odrazu dostrzeże, iż kniaź albo przesadza, albo wprost nieprawdę mówi. A już pretensye i zuchwałość kniazia wobec rządu polskiego granic nie znają. Memoryał jego zaczyna się np. od słów: "Nie zdarza się podobne pod słońcem uciśnienie, jakiego od wieków dawnych rozszerzona stara grecko rosyjska wiara w krajach korony polskiej i W. Ks. Litewskiego od dawna niesłusznie doznaje." Jako przykład tego niesłychanego uciśnienia przytacza na pierwszem miejscu powrót do Unii ostatnich trzech dyecezyj ruskich: lwowskiej, przemyskiej i łuckiej.

Jakimi gwałtami to nawrócenie się dokonało, opowiedzieliśmy przy innej sposobności; powtarzać tu tego nie będziemy. Nie zadał on sobie w ogóle pracy, aby jakikolwiek wypadek mniemanego gwałtu dowodami poprzeć. Memoryału więc jego na seryo brać nie możemy. W ogóle czyni Qn wrażenie, że w oczach kniazia każde nawrócenie się jakiegokolwiek dyzunity do Unii uchodziło za gwałt sumienia ze strony Unitów lubłacinników. Stąd też oburza się na ustawę sejmu r. 1716 zabraniającą surowo apostazyi od kościoła łacińskiego lub od Unii do herezyi lub dyzunii, i żąda, aby ta ustawa była zniesiona i aby dyzunici z wyznawcami Kościoła katolickiego pod względem praw politycznych byli zrównani. Chce nawet dla siebie, mimo że go dotąd rząd polski biskupem mohylowskim nie uznał, krzesła w senacie, którego biskupi uniccy nie mieli; chce dla duchowieństwa dyzunickiego zwolnienia od podatków i wszelkich ciężarów publicznych; chce aby w ekonomiach królewskich, w których dyzunici przeważają, ekonomami byli tylko oni i aby te wszystkie przywileje na najbliższym sejmie dyzunitom przez stany Urzeczypospolitej zapewnione były.

Ponieważ w tenże czas przybył do Moskwy w poselstwie od dworu polskiego Chomentowski, wojewoda mazowiecki, skorzystał cesarz z tej okazyi i nietylko ustnie nagadał mu dużo o ucisku dyzunitów w Polsce, ale jeszcze wręczył mu od siebie list do króla w tymże przedmiocie, wyliczając w nim wszystkie cerkwie, które w ostatnich latach do Unii przeszły, a które, zdaniem jego, gwałtem do tego zmuszone były. Prócz tego posłał królowi przez swego ambasadora w Warszawie, ks. Dołgorukowa, memoryał kniazia Sylwestra Czetwertyńskiego; polecił ambasadorowi, aby się domagał zatwierdzenia przez Sejm swobód religijnych dyzunitom, aby wymógł komisyę, któraby zażalenia w memoryale wyłuszczone zbadała i przywilej królewski dla Czetwertyńskiego na władyctwo mohylowskie wyjednała.

Względy polityczne przemogły tym razem na dworze polskim. Przywilejem wydanym w listopadzie r. 1720 wskrzesił król biskupstwo mohylowskie, uznai Czetwertyńskiego biskupem mohylowskim, zapewnił dyzunitom spokojne używanie swobód, dawniejszemi konstytucyami zagwarantowanych, nietykalność ich archimandryi, klasztorów, bractw, cerkwi parafialnych wraz z ich majątkami i wreszcie wszystkim urzędom krajowym zalecił, aby się do tego przywileju ściśle zastosowały [30].

Pomimo uzyskania tak wielkich korzyści nie uspokoili się dyzunici polscy. Rząd polski w części sam temu był winien, że cierpiał wśród nich znanych wichrzycieli, których urzędowem zadaniem było mącić wodę. Rudakowski, mający wyłączną misyą referowania do Petersburga o krzywdach dyzunitów, korzysta z najmniejszego wybryku osób prywatnych przeciw nim i donosi o wszystkiem swemu dworowi, aby dłuższy czas milcząc nie wydał się opieszałym, strojąc każdy wypadek w barwy przerażające. Grdy mu się nikt dobrowolnie ze skargą na Unitów nie zgłasza, sam do tego pobudza i namawia. D o Brześcia Litewskiego zjeżdża np. i nakłania mieszczan, aby mu "żałobę" podali, że są przymuszani do Unii. Otrzymawszy tę żałobę, łączy z nią od siebie inną na arcybiskupa połockiego, na Godebskiego, biskupa pińskiego i E/upniewskiego, biskupa łuckiego i wysyła ją do ambasadora rosyjskiego w Warszawie i do nuncyusza [31]. Nuncyusz papieski zakomunikował biskupom oskarżonym skargi na nich odebrane, celem dojścia prawdy.

Ostatnie skargi Rudakowskiego poparł także Czetwertyński, władyka Mohylowski, w liście do cesarza. List jego zdecydował cesarza, że znowu przerwał milczenie i odezwał się do Augusta dnia 2 maja r. 1722 z pogróżką, że jeżeli król nie powściągnie gnębicieli prawosławia, tedy on sam pomsty na nich poszuka. W szczególności żądał komisyi dla zbadania słuszności skarg pokrzywdzonych. Ambasadorowi swemu polecił, aby tej sprawy na najbliższym sejmie przypilnował, a Rudakowskiemu kazał objeżdżać Białą Ruś i Litwę, aby na miejscu zbierał dowody i z nimi przed komisyą, którą król August wyznaczy się stawił [32].

Piotr Wielki popadł w taki gniew przeciw Unitom, Łacinnikom i rządowi polskiemu, wskutek niekończących się skarg Rudakowskiego i władyki Czetwertyńskiego, że aż w Rzymie u Stolicy Apostolskiej szukał pomocy przeciwko mniemanym polskim gnębicielom dyzunii (r. 1722 [33]). Czy mu Stolica Apostolska odpowiedziała co na jego kwerele, nie wiemy.

Król August tymczasem wezwał, skutkiem listu Piotra i memoryału, jaki mu wręczyli ihumeni klasztorów Pińskiego i Kupiatyckiego, biskupa Pińskiego przed sąd swój, zganił mu nieumiarkowaną gorliwość i do oddania dyzunitom dwóch wspomnianych klasztorów zniewolił. Za to tem bardziej stanowczo i z tem większą godnością odpisał Piotrowi W. na jego list z 2 maja. Oświadcza mu, że Polska dopełniała zawsze wiernie traktatów międzynarodowych, że podobnież i on przez cały czas rządów swoich rzetelnie wykonywał traktat wieczysty, że w tym celu dał tak W. hetm. Litewskiemu, jak starostwom Litewskim zalecenie, ażeby nigdzie nie dopuszczali krzywdy dyzunitów, że nigdy ukarać nie zaniedbał przekonanych w tej mierze o winie, jak tego nowy dał dowód na biskupie pińskim, że jednak krom wypadku pińskiego o żadnym innym z pomiędzy wspomnianych w liście cesarskim nie wie, że mu nikt z poddanych jego się nie skarżył i dlatego nie widzi potrzeby ustanawiania żądanej przez cesarza komisyi i przypuszczania do niej komisarza zagranicznego (Rudakowskiego), tembardziej, że kto się pokrzywdzonym czuje, ma otwartą drogę prawa. O" komisyi wymaganej przez cesarza dodaje jeszcze bardzo słusznie, że jak sam nie rości pretensyi do utrzymywania w Moskwie swego komisarza dla dochodzenia krzywd, spotykać tam mogących współwyznawców jego, ażeby uniknąć okazyi do nieprzyjemnych z sąsiedniem państwem zatargów, tak też we własnym kraju zagranicznego komisarza ścierpieć nie może [34].

Odpowiedź Augusla II może między innemi służyć za dowód, jak rzadko i mało uzasadnionemi były te wszystkie skargi i żale na ucisk dyzunii w Polsce, które tak często przez cały nieomal ciąg panowania Piotr W, agenci jego przed nim wytaczają i z któremi znowu Piotr na dworze polskim się odzywa. Za rzeczywistą krzywdę, której jednaknigdy rząd polski nie wyrządzał, lecz chyba osoba prywatna, świecka czy duchowna ze źle zrozumianej gorliwością zawsze spotyka ze strony rządu zasłużona kara krzywdziciela, ilekroć ta krzywda do kognicyi jego dochodziła. W systemie rządu polskiego nie leżało gnębienie jakiegokolwiek wyznania religijnego, a więc i dyzunii. Nie m.iała dyzunia w Polsce, wraz z dysydentami w wieku XVIII pełni, praw politycznych na równi z katolikami, ale gdzież wówczas inaczej było w całej Europie; czy nie stokroć gorsze były w tej mierze stosunki w Rosyi i krajach niekatolickich, że tylko wspomnimy Anglię i Szwecyę? Albo czyż w praktyce lepiej jest po dziś dzień czy to w Rosy i, czy w krajach niekatolickich, pomimo liberalnych na papierze ustaw? Że zaś niekiedy zdarzały się prywatne wybryki ze strony katolickiej przeciw innowiercom, pytamy znów, czyż ich nie było po stronie innowierców, a w szczególności po stronie dyzunitów i czyż po jednej i po drugiej stronie były do uniknienia, gdy agenci i intryganci niezgodę i nienawiść z urzędu między Unitami a dyzunitami siali i utrzymywali?

Ale i o tem nie zapominajmy, że tych wybryków ze strony katolickiej i unickiej mniej daleko było, aniżeliby na pierwszy rzut z referatów agentów i z memoryałów cesarza wnosić można. Napomknęliśmy już na innem miejscu i powtarzamy to tutaj, że ci agenci każde nawrócenie dyzunitów do Unii wystawiają jako akt gwałtu i krzywdy prawosławiu wyrządzonej, bez względu na to, jakim sposobem kto się nawrócił. Że bez wpływu moralnego, bez pouczania, bez misyi i t. p. środków takie nawracania, zwłaszcza w większej liczbie, się nie odbywały, to rzecz naturalna; ale już taki wpływ nie miał łaski w oczach Rosy i, już on w jej wyobrażeniach za gwałt i ucisk nieznośny uchodził, dlatego że Piotrowi w interesie politycznym państwa jego zależało bardzo na tem, aby liczba dyzunitów w Polsce nietylko się nie zmniejszyła, lecz aby rosła i aby się tem samem pomnażała liczba zwolenników i przyjaciół Rosyi. Ta była myśl przewodnia Piotra, gdy się narzucał na opiekuna i protektora dyzunii w Polsce i tą myślą rządzili się wszyscy następcy jego do końca wieku XVIII, nie wypuszczając z ręki odziedziczonego po Piotrze protektoratu nad dyzunitami polskimi.



[1] Relacyę ks. Oleszewskiego, znajdująca się jeszcze przed kilkudziesięciu laty w manuskrypcie w bibliotece ks. Bazylianów bialskich pod Nr. 42 na 10 ćwiartkach papieru w oprawie koloru niebieskiego i mającą na pierwszej karcie dopisek: "Usus Pancratii Pierucki" (ostatni prokurator prow. litewskiej, umarł w Warszawie, a wielki dobroczyńca klasztoru Bialskiego) przepisał dosłownie ks. Paweł Szymański, dziekan kap. chełmskiej. Odpis ten mamy pod ręką i damy pod nr. 2 w D o d a t k u do książki naszej. Wspomniany zaś dyaryusz nosi tytuł: "Diarium excidii monasterii Polocensis Patrům Basilianorum cum S. R. E. unitorum patriti a Ser. Moscow. Duce anno praesenti 1705 d. 11 et 12 julii" i przechowywany jest w archiwum Propagandy, dla której był pisany. Na Iluś dostał się później w kopii przez proton. apost. ks. Bartł. lluspulusa, pod datą 1726 r. d. 18 lipca, sporządzonej. Ks. Szymański znalazł go między papierami po ks. Sam. No\vickim. Niektóre ustępy z niego przepisane mieliśmy także do użytku.

[2] O. Guépin, S. Josaphat, Archeveque de Połock, Poitiers, 1874, tom 11, strona 430, powątpiewa o naruszenia puszki z komunikantami, nie przypuszczając takiego barbarzyństwa.

[3] Litowskaja Cerkownaju Unia, Petersburg 1859, tom II, str. 242.

[4] Theiner, Monuinents historique de Russie, Rome 1859, str. 412.

[5] Porównaj ks. Stebelskiego, Chronologia, Lwów 186f), str. 263-265 i "Specimen Ecclesiae ruthenicae", ks. Kulczyńskiego, wydanie 2-gie paryskie r. 1859. str. XVI i 136.

[6] Kronikarz klasztorny tak podaje rozwowę cesarza zks. Zajączkowskim: "Czto eto za Ikona?" - "Bł. Józafata Muczenika!" - "Muczenika?" -"A kto jego umuczył?" - "Syzniatycy w Witebsku!" - "Kak, Kak?" Kakije syzmatycy?" To mówiąc, rzucił się car na ks. Zajączkowskiego, i t. d.

[7] Ks. Oleszewski przywodzi jeszcze jako źródło swych wiadomości jakiegoś misyonarza laciriykiego, który w czasie rzezi był w Połocku, a zaraz po niej jadąc na misyę do Persyi, wstąpił do Witebska (w 5 dni po rzezi) i w klasztorze bazylianskim mieszkał.

[8] Bantysz Kamienskij, 1. c. str. 156; Kojałowicz, "Litowskaja Cerkownaja Unija", Petersburg 1859, w tomie II, str. 242.

[9] Kojaiowicz. I. c. "Piotr woznienawidiei wsieju duszoju wsiech Unijatow. Bez wsiakawo somnienja (wątpliwosci). Pietru żełatelno było imieť blagowidnyj predlog, cztoby razdielatsia z etyrni bezpokojnymi liudmi. Predłog etot skoro predstawiłsia. Odnażdy Petr. I.... woszeł w cerkow.

[10] Theiner, Monument historiquos cle Russie str. 398 i 412: Nuncjatura warszawska donosząc do Rzymu o zajściu polockim, przytacza to thimaczenie Piotra w następujących słowach: "qui (religiosi) me in responso ad quaesitum raeum, quisnam s. Josaphato vulnera, quae apparebant in capite, afflixisset, liaercticum iudigitaverunt dicendo: "quod haeretici tales ut egu". Niestety nie dodaje, jak inni o tej odpowiedzi wtenczas w Polsce mówili. Oszczędzała ona więc widocznie Piotra, bo była to chwila, w której ukladaJa się z nim o wolność wyznania dla katolików w jego imperium i w której się po trochu łudzono nadzieją jego konwersyi do katolicyzmu.

[11] Bantysz Karaienskij, Istoriczeskoje Izwiestie o woznikszej w Polszie Unii, Moskwa 1805, str. 156, w uwadze. - Sam od siebie Bantysz Kamieński tylko tyle powiada: "W miesiącu lipcu zdarzyło się Imperatorowi Piotrowi I, być w mieście Polocku. Tameczni zakonnicy klasztoru unickiego złorzeczeniem swojem przeciwko temu monarsze, znoszeniem się z nieprzyjaciółmi ruskimi i podburzaniem narodu przeciwko wojskom rosyjskim tyle go obrazili, że nie uniknęli zasłużonej kary". Potem przytacza memoryał cesarza na potwierdzenie swych słów.

[12] Theiner 1. c. str. 401.

[13] Turgeniew, Historica Russiae Monumenta, Petropoli, 1841; tom II, nr. 132.

[14] Kojałowicz, Litowskaja Cerkowrwija Unija, tom II, str. 243: "Piotr woznienawidiel wsieju duszoju wsiech Unijalów i zanimaja swoimi wojskami mnogija obłasti Polszi, dat rii.kim prikazanie" "łowit unijackich hierarchów".

[15] "Non ego Car, nisi suependaiu eum", miał cesarz na uczcie jednej wyrazić się, wypytując się ucztujących z sobą o miejsce pobytu metropolity (Diar. rom. exid. monast. Poloc.).

[16] Ks, Stebelski, Ostatnie prace, str. 22 i "Chronologia" ks. Stebelskiego, wydanie lwowskie, str. 267.

[17] P. Zdanowicz, Theatrum, str. 8. "Chronologia" ks. Stebelskiego, wyd. Vgie, str, 266 i Turgeniew, liistorica Russiae Monura. II, nr. 132.

[18] Kojałowicz, I. c. str. 243: "Litewsko-ruskijeprawoslawnye oczeń obodriliś: oświeżiiaś snowa ich nadieżda na Rossiju i oni zasypali ruskoje prawiteJstwo swoimi żałobami i prośbami o zastupniczestwie".

[19] Monumenta historica Poloniae wydane przez Theinera nie mają tej korespondencyi. Znaleźliśmy ją natomiast w Archiwum ks. Czartoryskich w Krakowie w woluminach pod tyt.: "Akta duchowne za Augusta II" tom. I, nr. 79 i 86; tom. II, nr. 10.

[20] Theiner, "Monumenta Poloniae" hist. IV, str. 60.

[21] Bantysz Kamienskij, 1, c. str. 159.

[22] M. Kojałowicz, 1. c. tom II, Btr. 243.

[23] Archiwum ks. Czartoryskich: "Akta duchowne za Augusta U, tom II, nr. 58 dok.

[24] Fryderyk Biisching tak opisuje w geografii Królestwa Polskiego ustępstwa przez Polskę w traktacie wieczystym Eosyi uczynione: "Carowi Mosk. r. 1686, d. 6 maja oddana wszystka Ukraina za D n i e p r e ni z osadami: Poftawa, Perewołoczna, Perejaslavp, Mirhorod, Łubny, Pryluki, Hadziacz, Ostrożek, Baturyn, Niżyn aż do Putywla. A przed Dnieprem: Kijów, Pieczary, Trypol, Stajki, Wasilków i wszystkie grunta między rzeczkami Stulnią i Irpenią na 5 mil, zachodni tedy brzeg Dniepru od ujścia Irpeni nad Kijowem aż do Stajek i dalej w dół na milę do Moskwy należy. W dole nad Dnieprem zostaJy przy Polsce: Rzyszczów, Trechtymirów, Kaniów, Moszna, Sokolnica, Czerkasy, Borowica, Busin, Krylów, Czehryn, aż do Taśminy rzeki".

[25] "Voliimina Leguin", Petersburg 1860, tom VI, str. 77.

[26] Theiner, Monumenta Poloniae historica, tom IV, część II, str. 145.

[27] August II, dał wprawdzie, zdaje się na początku 1699 r. Honoratowi Serafinowi Połchowskiemu, dyzunicie, dyplom na biskupstwo mohylowskie, ale jeszcze w sierpniu tego samego roku nominacyę swoją odwołał, jako uzyskaną podstępnie ad sinistram intormationem Cancelariae. Połchowskiego sądownie pozwać kazał o zwrot dyplomu, subreptitie otrzymanego,a dyecezyęmohylowslią arcybiskupowi połoekiemu, Białłozorowi, przyznał i na nowo zatwierdził, motywując swój wyrok tem, że arcybiskupi połoccy otrzymali od Jana III pra wo do episkopji białoruskiej (mohylowskiej). Por. "Archiwum ks. Czartoryskich" 748, tom llirczęść I, karta 218.

[28] Bantysz Kamienskij. c. str. 159-162. Hramota cesarza znajduje się tam dosłownie.

[29] Archiwum Ks. Czartoryskich: "Akta duchowne za Augusta II", tom II nr. 13, 20, 36 i 58 i "Motuimcnta Poloniae hist". Tlieinera, tom IV. str. 60 i 61.

[30] Bantysz Kamienskij, I. c. od str. 163 do 194. Przywilej Augusta II znajduje się tamże na stronie 199.

[31] L. c. str. 195, zarzuca biskupowi Godebskiemu, że przymusił do Unii: monaster bracki w Pińsku, cerkiew parafialną św. Teodora tamże, w okolicy Pińska raonastery Kupiatycki i Nowodworski i 20,000 (?) dusz w powiecie Pińskim.

[32] L. c. str. 204 i następ.

[33] L. c. str. 212-217.

[34] L. c. str. 222-224 i str. 249-252.

 
Top
[Home] [Maps] [Ziemia lidzka] [Наша Cлова] [Лідскі летапісец]
Web-master: Leon
© Pawet 1999-2009
PaWetCMS® by NOX