Папярэдняя старонка: Dzieje kościoła unickiego na Litwie i Rusi. Cz. 2.

Rozdział III-IV 


Аўтар: Likowski Edward,
Дадана: 03-01-2013,
Крыніца: Likowski E. Dzieje kościoła unickiego na Litwie i Rusi. Cz 2. Kraków, 1906.



IV. Rządy intruza, ks. Józefa Wojcickiego, od roku 1866 do 1868.

1. Nikczemne wystąpienie ks. Wojcickiego przeciw biskupowi Kalińskiemu i nieprawność jego rządów. - 2. Przekształcenie seminaryum duchownego w duchu prawosławnym z pomocą księży galicyjskich. - 3. Pobyt kniazia Czerkaskiego w Chełmie i następstwa tego pobytu. - 4. Reforma obrządku w Chełmie przez Wojcickiego w duchu prawosławnym. - 5. Podobna reforma narzucona przez niego parafiom w dyecezyi. Opór przeciw niej duchowieństwa i ludu, - 6. Objazd dyecezyi przez ks. Marcelego Popiela, celem przeprowadzenia reformy obrządku. Adresy duchowieństwa do cesarza przeciw Wójcickiemu i upadek jego.

1. Z chwilą wywiezienia biskupa Kalińsłsiego; stanął ks. Wójcicki pod dwojakim względem u celu swych życzeń: pozbył się swego przeciwnika i zajął jego miejsce. Tego samego dnia bowiem, którego biskup Kaliński przemocą od swej dyecezyi oderwany został, zajął Wójcicki pałac biskupi i w imieniu rządu instalował się jako administrator dyecezyi, jednakże nie z tytułem administratora, lecz oficyała, co już samo w sobie było potwornością kanoniczną bo oficyał lub wikaryusz generalny, alter ego biskupa, jest podług prawa kościelnego tam tylko możliwy, gdzie dyecezyą rządzi Ińskup. Lecz mniejsza o nazwę jaką przybrał i nosił; jakkolwiek się nazwał, nie był w żadnym razie niczem innem jeno intruzem, bo nie będąc upoważniony do sprawowania rządów ani przez wywiezionego biskupa, ani przez kapitułę, ani przez Stolicę Apostolską, wszedł nie przez drzwi ale przez okno do owczarni Chrystusowej i jako uzurpator przywłaszczył sobie władzę, do której cienia prawa nie miał, w której go tylko wola rządu trzymała. Zaraz też przy objęciu -władzy okazał całą nikczemność swoją w okólniku (z dnia 11 .(23) września), w którym zwiastował dyecezyi, że biskup Kaliński wywieziony, a rządy dyecezalne, z woli namiestnictwa, jemu powierzone. W okólniku tym napotykamy bowiem takie ustępy: "Zarządzający do dnia dzisiejszego chełmską dyecezyą nominat Jan Kaliński rozporządzeniem wysokiego rządu został usunięty od przodownictwa i oddalony z granic dyecezyi. Takie losy, które z woli bożej dotknęły sternika dyecezyi naszej, są skutkiem nieszczęśnie przez niego obranego stanowiska i działalności opacznej względem naszego św. Kościoła unickiego i ruskiej narodowości i karą za czyny jego i niektórych osób z jego rodzeństwa, udział w ostatnich zaburzeniach kraju i za przeciwprawny, ciągły opór rządowi, który przyjął nas Unitów pod swoją dobroczynną opiekę. Jęknijmy przedewszystkiem bracia nad pohańbieniem, jakie z urągania prawom boskim i cesarskim ściągnął na nas były biskup nominat; zabolejmy nad dziwnem zaślepieniem, które nie dało byłemu naszemu przewodnikowi i niektórym z grona naszego jasno widzieć i prawdziwie ocenić tak zamiarj rządu naszego, jak i dobrodziejstwa szczodrze przezeń na cały unicki nasz Kościół i owczarnię zlewane oby się upamiętali i powrócili na ścieżkę prawdy, niepamiętni bracia nasi, z rozdroża, na które zostali uniesieni przez przyjazń lub przykład pasterza, który zapomniał o swych owieczkach..." [1].

Zaprawdę, tak pisać, i to jeszcze w publicznej, do całej dyecezyi wystosowanej odezwie, o biskupie i o człowieku najzacniejszym, który dopiero co padł ofiarą wierności swym obowiązkom i sumieniu, mógł tylko człowiek, co sumienia i wstydu wszelkiego się pozbył! Z tego pierwszego okólnika mogła również .odgadnąć nieszczęśliwa dyecezyą, czego w najbliższym czasie od takiego nikczemnika miała się spodziewać. Bo czegóż nie należało się lękać od człowieka, który zaraz pierwszym aktem w urzędzie swoim Iży poprzednika, a wypowiada pogróżki przeciw tym, co stali najbliżej wygnanego biskupa w czasie jego rządów i najeżynniej go wspierali? We wspomnianym okólniku napotykamy bowiem jeszcze taki ustęp: "Ukarawszy zaś słusznie nominata, rząd nie ścierpi zapewne tych z nas, którzyby, jak to dotąd się zdarzało, odważali się postępować nieodpowiednio do obowiązków swojego powołania". Miało to niezawodnie znaczyć, że rząd ich cierpieć nie będzie, gdyby się nie przykładali do rusyfikowania i oprawosławiania Unitów.

Duchowieństwo miejscowe chełmskie zaprotestowało natychmiast przeciw prawowitości rządów Wojcickiego, a mianowicie dwaj członkowie konsystorza i profesorowie seminaryum duchownego: ks. kanonik Harasowski, wicerektor seminaryum i ks, Zieniewicz. Obaj też niezwłocznie porwani zostali przez żandarmów, będących na rozkazy Wojcickiego i osadzeni w więzieniu w Lublinie. Reszta duchowieństwa dyecezalnego, nie wyjmując kanoników katedralnych, rozproszonych po parafiach, podzielała najzupełniej wystąpienie dwóch uwięzionych kolegów i nieuznawała zwierzchnictwa Wojcickiego nad sobą, lecz jawnego, głośnego protestu nie podniosła. Pojedynczy lękali się to uczynić, wiedząc, że innego skutku protest mieć nie będzie, jak ich uwięzienie lub wypędzenie z parafii, a do zbiorowego protestu przyjść nie mogło, ponieważ rząd wspólnego porozumienia się nie dopuszczał.

Po śmierci biskupa Kalińskiego sądzili niektórzy, że możnaby, nie mając innego wyjścia z trudnego położenia, intruza tolerować dopóki Bóg nie poda pomyślnej sposobności do otwartego wyłamania się z pod jego władzy; ogół jednak duchowieństwa nie dał mu niczem poznać że władzę jego uznaje; owszem każdy, ile mógł, unikał go, zwłaszcza gdy papież Pius IX w encyklice z dnia 17 października 1867 r. otwarcie napiętnował go charakterem "intruza", w te o nim odzywając się słowa: "lecz najboleśniejszem jest to, że znalazł się ks. Wójcicki, człowiek podejrzanej wiary, który wzgardziwszy karami i cenzurami kościelnemi i nie zważając na straszny sąd Boży, nie lękał się przyjąć zarządu tej (chełmskiej) dyecezyi z rąk władzy świeckiej i wydać różne rozporządzenia, które jako przeciwne karności sprzyjają nieszczęsnej dyzunii [2].

Wójcicki, nie zważając na postawę duchowieństwa, na smutek ,i ból ludu patrzącego już na bliską zgubę swoją i tylko wierzącego jeszcze we wspaniałomyślność cesarza, który włościanom przybyłym do Petersburga, w deputacyi z podziękowaniem za uwłaszczenie, powiedział między innemi: "daję wam moje cesarskie słowo, że nie pozwolę nikomu naruszyć wiary waszej", korzystał z pierwszej chwili oniemienia i postrachu, spadłego na wszystkich i przystąpił niezwłocznie do wykonania wszystkich przez rząd albo raczej przez Ozerkaskiego wymaganych reform.

2. Na pierwszem miejscu zwrócił uwagę swoją na seminaryum duchowne. Na zupełnem onegoż przekształceniu najwięcej zależało Czerkaskiemu, a intruzowi nadarzała się przez tę rzekomą reformę pożądana sposobność dokuczenia dawnym kolegom, od których kiedyś tak zasłużonego doznał upokorzenia. Właśnie około tego czasu umarł sędziwy rektor seminaryum, zacny ks. Szokalski; na wakującą więc przez tę śmierć posadę wprowadza już 12 października (r. 1866) czekającego od tak dawna na nią niegodnego przybysza z Gralicyi ks. Hip. Krynickiego. We wstępnej przemowie do uczniów przy wprowadzeniu na urząd zapowiada zaraz ten nowy rektor, że odtąd tylko język ruski t. j. rosyjski może być cierpiany w seminaryum; że tak w wykładach naukowych, jak w prywatnych rozmowach tylko tym językiem wolno się alumnom posługiwać, nie zaś językiem narodu polskiego, "który, jak wiadomo, zawsze starał się wykorzeniać ruskie obrzędy i język".

Dziewięciu uczniów seminaryum, nie mogących ukryć swego oburzenia, zostało wkrótce potem z seminaryum wydalonych i pod dozór policyi oddanych. Wójcicki, zwiastując im ten wyrok, śmiał jeszcze udawać łzy i ból nad ich losem i zaręczać, że nie z jego winy są wydaleni.

Obok Krynickiego wprowadził Wójcicki na inne wakujące w seminaryum posady dwóch, świeżo z Gralicyi wezwanych, świętojurców, ks. Diaczana i ks. Ławrowskiego; pierwszego mianował profesorem teologii dogmatycznej, drugiego wicerektorem seminaryum i obu równocześnie radcami czy assesorami konsystorza; tak że w przeciągu kilku tygodni w skład konsystorza i seminaryum weszli przeważnie świętojurcy, ludzie sprzedajni, za groszem i dostojeństwami goniący. Zresztą Wójcicki nie ograniczył się na wymienionych, dopiero co kilku przybyszach. Wiedząc dobrze, że w duchowieństwie miejscowem nie miał poparcia i że w niem go nie znajdzie, sprowadzał galicyjskich księży skłonnych do odstępstwa całymi szeregami i oddawał im ważniejsze wśród duchowieństwa parafialnego pozycye t. j. dziekanie. Książę Czerkaski gorliwie go w tem popierał. Także szeregi alumnów seminaryum duchownego świętojurcami zapełniał, pragnąc sobie przygotować jak największy zastęp współpracowników w duchu rosyjskim i antyunickim.

3. Ażeby powagę intruza podnieść i wespół z nim i jego przybocznymi doradcami, przybyszami z Galicyi, dalsze środki zniszczenia Unii obmyślić, zjechał książę Ozerkaski osobiście na dzień 8 listopada r. 1866 do Chełma, pod pozorem uroczystego w tym dniu otwarcia żeńskiego pensyonatu, z nazwiska unickiego, a w rzeczywistości prawosławnego, założonego za przyczynieniem się księcia, a za poradą zmarłego ks. kanonika i rektora seminaryum, Jana Pocieja. \Vojcicki uczcił wjazd swego dobroczyńcy osobnem nabożeństwem w cerkwi katedralnej, odprawionem naturalnie wedle obrządku prawosławnej cerkwi i z opuszczeniem imienia papieża Piusa IX. Podczas liturgii wygłosił kazanie ksiądz galicyjski Liwczak, w którem nie chwałą Bożą, ale podchlebstwem rządowi karmił pospędzanych przez żandarmów do cerkwi słuchaczy.

Po tej uroczystości i po uroczystościach otwarcia wspomnianego pensyonatu, mającego z przyszłych żon Rusinów, a zwłaszcza księży ruskich lepsze od dotychczasowych patryotki ruskie uczynić i tym sposobem jednę przeszkodę więcej w szerzeniu prawosławia w Chełskiem usunąć, odbył Ozerkaski kilka tajnych narad z Wójcickim i zbiegami galicyjskimi. Bezpośredniem następstwem tych narad było, że dziewięciu alumnów, o czem wyżej była mowa, z seminaryum natychmiast relegowano za opór okazany przeciw wykładom w ręzyku rosyjskim Będąc w Chełmie, nie mógł sobie także książę Czerkaski odmówić przyjemności odwiedzenia seminaryum duchownego. Przybywszy do seminaryum, kazał wszystkim profesorom, zaczmając od prof. Diaczana, niedawno z Galicyi sprowadzonego, w swej obecności uczniów egzaminować. Cel tej wizyty można było z góry przewidzieć. Miała ona Czerkaskiemu dać sposobność do zaczepki dawnych profesorów, a w szczególności wychowańców akademii moskiewskiej i kijowskiej, oskarżonych przez Wójcickiego i kolegów galicyjskich, a w których, jak nam wiadomo, kniaź tak wielkie pokładał nadzieje. Podczas kiedy więc egzamin galicyjskich profesorów zyskał najwyższe pochwały kniazia, podczas kiedy kniaź nazwał Diaczana: "drogocennym nabytkiem", wydawało mu się w egzaminie dawnych profesorów chełmskich wszystko nagannem i wymowa języka rosyjskiego i sposób odpowiedzi uczniów. Przeto też żegnając seminaryum rzekł do nich: "wy panowie nie zasługujecie na najmniejsze zaufanie rządu". Że Czerkaski nie wydalił ich zaraz z posad, jak podobno Wójcicki o to się dopraszał, tłumaczy chyba ta okoliczność, że w pierwszej chwili nie miał innych profesorów na ich miejsce, a krótko potem sam ni stąd ni z owąd popadł w niełaskę u cesarza i z urzędu głównego dyrektora spraw wewnętrznych i religijnych w Królestwie Polskiem usunięty został.

Ustąpienie Czerkaskiego z urzędu otworzyło drzwi więzienne księżom: Harasowskiemu i Zieniewiczowi. Opuszczając więzienie po ustąpieniu Czerkaskiego, znaleźli oni wprawdzie dawniejsze posady swoje już w posiadaniu innych; mogli jednak objąć beneficya parochialne. Miecz, wiszący nad głowami krajowych profesorów chełmskich od czasu wizyty Czerkaskiego, spadł wreszcie na dwóch z nich: ks. Szelemetkę i ks. Lebedyńskiego w ciągu roku 1867, ażeby otworzyć miejsce dla dwóch nowych przybyszów z Galicyi, między którymi był ks. Marceli Popiel, dawniejszy katecheta w Tarnopolu i autor "Liturgiki", napisanej w duchu pożądanym rządowi. Powierzono mu też wykład liturgii, czyli obrzędów po Lebedyńskim. Jak gorąco ks. Wójcicki mieć go w Chełmie pragnął, zdradził się sam, gdy w mowie instalacyjnej nazwał go: "mesyaszem oddawna w Chełmie oczekiwanym". Pomiędzy wszystkimi przybyszami galicyjskimi był Popiel niezawodnie najwięcej uzdolnionym, ale też i najprzewrotniejszym. Jak zaś fatalnym dla dyecezyi stało się sprowadzenie go do Chełma, poniżej się dowiemy.

Czytelnik ciekawy pewno, jak też seminaryam pod sterem nowych reformatorów, a przybłędów galicyjskich się rozwijało! Otóż możemy jego ciekawość zaspokoić. W krótkim stosunkowo czasie zakład ten, niedawno jeszcze wzorowy, doszedł do największego rozprzężenia pod względem karności, a w parze z tym upadkiem postępował też upadek jego naukowy. Nowi profesorowie pamiętali więcej o przekształceniu dyecezyi w duchu prawosławnym, aniżeli o dozorowaniu młodzieży i pilnem przygotowaniu się na wykłady. Kontenci też byli, gdy uczniowie ich w języku rosyjskim postępy czynili, choć w innych przedmiotach się zaniedbywali. Podręczniki rosyjskie i prawosławne, zaprowadzone do wykładów teologicznych, dokonały reszty, t. j. podkopały w młodzieży gotującej się do stanu duchownego wiarę i przywiązanie do cerkwi, na której straży kiedyś stanąć miała. Dwaj dawniejsi profesorowie Bieganowski i Pociej, jeden do wykładu języka słowiańskiego, drugi do wykładu filozofii, zajmowali między nimi nic nie znaczące stanowisko i głosami swemi najlepszego projektu przeprowadzić nie mogli. Poza lekcyami nie mieszali się też do niczego, ale i Wojcickiego najzupełniej ignorowali, tak jak gdyby nie istniał.

Jak w seminaryum, tak w całej dyecezyi nieład i zamęt najwyższy zapanował wkrótce pod światłym i umiejętnym sterem Wojcickiego. Po usunięciu Czerkaskiego, a oddaniu komisyi spraw wewnętrznych i religijnych pod bezpośredni zarząd ówczesnego namiestnika, hr. Berga, stracił Wójcicki głowę, w której, nawiasem mówiąc, nigdy wielo rozumu nie było.

4. Ostatnim aktem Czerkaskiego przeciw Unii, przed ustąpieniem, był cyrkularz, wydany dnia 31 stycznia r. 1867, a wzbraniający duchowieństwu obu obrządków, ruskiego i łacińskiego, wszelkiej duchownej i kościelnej łączności, tak że ani księżom unickim nie wolno było w łacińskich kościołach funkcyj duchownych sprawować, ani księżom łacińskim w cerkwiach unickich, jak to dotąd bywało podczas odpustów i innych większych świąt, Czerkaski chciał przez to lud ruski, unicki, odzwyczaić od uczęszczania na uroczyste nabożeństwa łacińskie i od uważania Kościoła łacińskiego za jedno z unicką cerkwią. Na tej drodze przez Czerkaskiego wytkniętej szedł, po odwołaniu kniazia, dalej ks. Wójcicki z pomocą urzędników cywilnych, policyi, żandarmów, wojska i galicyjskich przybyszów: Własiewicza (dziekana chełmskiego), Ławrowbkiego, Diaczana i Popiela. Niе posiadając jednak zręczności Czerkaskiego, skutków prawie żadnych nie osięgał.

Najgłówniejszem jego usiłowaniem było całe nabożeństwo, tak Mszę św. jak administracyę Sakramentów Św., zastosować do zwyczajów rosyjskich dyzunickich, a znieść wszystko to, co pod wpływem synodu Zamojskiego wprowadzonym zostało, bądź w celu zewnętrznego zbliżenia Unitów do Łacinników, bądź w celu ożywienia życia religijnego wśród ruskiej ludności. Paraliżując ustawy synodu Zamojskiego, zwykł był zasłaniać się oświad..czeniem Benedykta XIII, jakoby te ustawy o tyle tylko miały zatwierdzenie jego, o ile się nie sprzeciwiały dawnym dekretom papieży i soborów powszechnych. Tymczasem papież ten nie powiada bynajmniej w dekrecie swoim, że tylko o tyle ustawy synodu Zamojskiego zatwierdza, o ile one dawnym dekretom Stolicy Apostoł, o obrzędach wschodnich się nie sprzeciwiają, leczmowiże, "zatwierdzając wszystkie pojedyncze statuta Zamojskiego synodu, nie chce przez to obalać dawniejszych papieskich honstytucyj o obrządkach wschodnich". Jeżeli bowiem dawniej, czy to na soborze Florenckim, czy przy zawieraniu Unii brzeskiej Stolica Apostolska zaręczyła nietykalność obrządków wschodnich, to nie w innem znaczeniu, jeno, że ona sama z siebie ani obrządków tych całkowicie znosić, ani też w rzeczach istotnych po dokonanej Kościołów wschodnich z Kościołem rzymskim Unii naruszać nie będzie. To jednak nie znaczyło, że się zrzeka także prawa pozwolenia na zmiany w obrzędach, gdyby jej w tej mierze ze strony któregokolwiek Kościoła życzenia objawione były. Takie życzenia pewnych odmian w obrządku wypowiedział cały episkopat ruski na synodzie Zamojskim i Stolica Apostolska, zbadawszy potrzebę, na nie się zgodziła, ale zgadzając się uczyniła słusznie wyraźne zastrzeżenie, że przez to nie odstępuje od zasady tylokrotnie przez poprzednich papieży, odnośnie od wschodnich obrządków wypowiedzianej. To, nie inne znaczenie mają słowa papieża Benedykta XIII w zatwierdzeniu ustaw synodu Zamojskiego! Inaczej nie miałoby żadnego sensu zatwierdzenie synodu przez Stolicę Apostolską. Ks. Wójcicki niesłusznie więc powoływał się na dekret tego papieża, celem okazania, jakoby ustawy liturgiczne synodu Zamojskiego nie obowiązywały Kościoła ruskiego [3].

Reformy obrzędowe zaczął Wójcicki od samego Chełma i to od katedry chełmskiej, gdzie najmniej napotykał trudności, mając w kapitule katedralnej prawie samych świętojurców galicyjskich. Sprzedał za bezcen organy katedralne, w nocy powynosił z katedry ławki i konfesyoDały jako niezgodne z przepisami obrządku wschodniego, uprzątnął monstracyę, aby uniemożebnić na przyszłość wystawienie najśw. Sakramentu, pochował dzwonki, którymi Unici zwykli się byli na wzór Łacinników podczas liturgii posługiwać, ale których .prawosławni nie używają dlatego, że ani św. Jan Chryzostom, ani św. Bazyli W. o nich nie wspomina. Także alby i komże z zakrystyi powyrzucał, liazań po polsku prawić nie pozwolił i jak mógł naśladował nabożeństwo prawosławne rosyjskie.

5. Podobnej reformy pragnął w całej dyecezyi i w tym celu posypały się jak z rogu obfitości w ciągu roku 1867 okólniki do duchowieństwa parafialnego. Przybierając w nich maskę wielkiej gorliwości o czystość obrządku i narodowości ruskiej, nakazuje duchowieństwu przez dziekanów, między którymi już miał galicyan, zaniechać języka polskiego w przemawianiu do ludu tak w cerkwiach, jak w stosunkach parafialnych, używać do kazań tylko języka ruskiego, w obrzędach unikać wszelkich łacinizmów, wyrzucić organ}?i zastąpić je śpiewem, znieść ławki, konfesyonały, usunąć śpiewanie godzinek, noszenie szkaplerzy, odmawianie różańca, śpiewanie gorzkich żali, jednem słowem wszystko, co trąci łacinizmem i przypomina ludowi jego jedność z Kościołem rzymskim, a wszystkie pomienione nabożeństwa każe zastąpić tak zwanym akafistem. Mimo, że równocześnie z rozesłaniem okólników otrzymali gubernatorowie, naczelnicy po «fiatów, policyanci i żandarmi polecenie dopilnowania, aby rozporządzenia rytualne Wojcickiego weszły w życie i mimo, że ciż nie zaniedbali spełniać najsumienniej obowiązku śledzenia księży unickich i donoszenia o nieposłusznych, ogół duchowieństwa z wyjątkiem pewno galicyjskich księży złożył okólniki Wojcickiego do akt i w praktyce je ignorował. Wójcicki posyłał nieposłusznym piśmienne upomnienia albo sprowadzał ich do Chełma na "wygowor," wstrzymując się z początku od kar. Gdy zaś to nie wiele pomagało, tedy w okólniku z dnia 8 września 1867 r., po rozwlekłych wyrzekaniach na teroryzm wywierany przez kobiety na księży i po przytoczeniu kilku cytat z Pisma Św., że kobieta winna milczeć w kościele, jeszcze raz surowo nakazuje zastosować się do swych dawniejszych rytualnych rozporządzeń i poleca księżom, aby wspólnie z cerkiewnymi starostami, wójtami gmin lub sołtysami rozbierali organy lub na publicznej sprzedawali je licytacyi. Od tej chwili rozpoczęły się gwałty barbarzyńskie ze strony władz cywilnych, idących z Wojcickiem ręka w rękę według odebranego zlecenia z góry. Tym gwałtom odpowiedział po stronie Unitów bohaterski opór, opłacony ciężkiemi ofiarami materyalnemi i cierpieniem osobistem wielu duchownych i świeckich osób.

Jeśli ksiądz, tu i ówdzie z obawy przed utratą posady, poważył się po rusku z ambony do ludu przemówić, lud, zwłaszcza na Podlasiu, opuszczał natychmiast cerkiew, wołając w głos na księdza: "nie mów nam po rusku, ale po polsku, bo z tego ruskiego będzie zaraz rosyjskie", albo nawet miejscami ściągał księdza jako zdrajcę й ambony i z cerkwi wyprowadzał. Tak się zdarzyło w Kolembrodach, Przegalinach, Rudnie i w kilku innych parafiach. W wielu przeto miejscach zaniechali księża zupełnie nauk, gdy ich nie mogli miewać' po rusku dla opozycyi ludu ani po polsku dla opozycyi rządu. Gdy księża zaprzestali pieśni polskie intonować, lud sam je intonował i śpiewał; a gdy żandarmi lub kozacy śpiewających po polsku ze świątyni wydalali, śpiewał lud dalej na cmentarzu i na drogach publicznych. Podobnież nie łatwo pozwalał sobie lud brać organy. Nieraz przez kilka dni i nocy całemi gromadami pilnował cerkwi swej i klucze od niej parochowi odebrawszy, urzędnikom nadesłanym przez gubernatora wydać ich nie chciał, byle organów nie stracić, a gdy je dziś z nakazu rządu rozebrano, lud jutro je ustawiał, skoro mu się udało rozebrane odszukać. By opór złamać, nakładał siedlecki gubernator Gromeka wysokie kontrybucye na biednych ludzi, kazał im tygodniami sotnie kozaków żywić, zabierał im nieraz przez wojsko, załogą w wiosce stojące, cały dobytek, wielu w więzieniach pozamykał, niejednego księdza podejrzanego o podsycanie oporu uwięził, albo wgłąb Rosyi wysłał. Nic to wszystko albo prawie nic nie skutkowało. Bywało, że wieśniacy, gdy kapłana za to aresztowano, że w jego cerkwi śpiewano polskie pieśni i organu nie zniesiono, puszczali się w pogoń za kozakami uprowadzającymi księdza i zmuszali kozaków do wydania sobie pasterza. Taki wypadek zaszedł np. w parafii Dobryń pod Białą z księdzem Terlikiewiczem, gdzie lud krwi własnej nie szczędził i choć tylko na krótki czas pasterza swego ze szponów żołdawctwa uwolnił.

Napróżno silił się sam Gromeka tłumaczyć ludowi, że nie chodzi o zmianę wiary, że rząd niema zamiaru zmuszać go do prawosławia; napróżno wysłał dziesięciu wieśniaków kosztem rządowym do O-alicyi, aby się naocznie przekonali, że i tam w cerkwiach niema organów, i kazania po rusku, nie po polsku się prawią, a Unici nie przestają być Unitami. Wysłani nie zbudowali się bynajmniej tem, co widzieli w Galicyi, tak że podróż ta przyczyniła się chyba do utwierdzenia ich w dotychczasowem postępowaniu i w odważnem bronieniu dawnych obrzędów i miejscowych zwyczajów.

6. Jednego jeszcze środka chwycił się rząd celem uspokojenia wzburzonego ludu i skłonienia go do poddania się rozporządzeniom ks. Wojcickiego. Sądząc, że tylko nieudolność i niezręczność Wojcickiego wywołała takie zaburzenie, a że inna, zręczniejsza od niego osobistość byłaby tego uniknąć umiała, wysłał gubernator Grroraeka ks. Marcelego Popiela na objazd Podlasia, ażeby wizytując kościoły podlaskie pouczał lud, że przez nakazane w nabożeństwie zmiany nie narusza się wiary, lecz przeciwnie przywraca się obrzędom pierwotną ich Czystość. Popiel nie czuł się pewnym na tym objeździe, bo pilnie omijał parafie więcej wzburzone i zaglądał tylko do uchodzących za spokojniejsze, albo do takich, które w ręku kolegów jego galicyjskich się znajdowały; a jednak ledwo z życiem uszedł. W parafii Hrud, za Białą, zamknięto przed nim cerkiew, aby jej swą obecnością nie splamił, a gdy dziekan, ks. Kalinowski, z obawy parafią i o siebie chciał perswazyą skłonić lud do wydania kluczy, przerwano mu mowę jego słowy: "takiś ty odstępca jak on, kiedy nas namawiasz do oddania mu kluczy". Lud został zwycięzcą, bo i nasłanych kozaków drągami i kamieniami rozpędził, ale za to proboszcz miejscowy odpokutował. Poczytany za sprawcę buntu, został z probostwa usunięty i na tułactwo skazany. Z wyjątkiem kilku parafij, gdzie lud spokojnie się zachował, w innych wszędzie napotykał Popiel na ten sam opór, na tę samą pogardę, co w parafii Hrud; nawet duchowieństwo, którego los całkiem od jego referatu do Wojcickiego i rządu zależał, nie szczędziło mu swej wzgardy, nie przyjmując go nigdzie z tymi honorami, jakie mu wedle przepisu rządowego oddawać miało. Miejscami przyszło do krwawych bójek między ludem, a wojskiem konwojującem wizytatora i usiłującem utorować mu przystęp do cerkwi, organy z cerkwi wyrzucić lub śpiewu polskiego wzbronić. Tak się stało w parafiach: Zabłociu, Dołhobrodach, Kodniu, Łomazach i innych. . Wojsko miało jednak zakaz strzelania do ludu. Natomiast zapełniły się więzienia powiatowe za opór stawiany wizytatorowi i urzędnikom cesarskim, niektóre zaś gromady przez kontrybucye przyprowadzono do nędzy.

Podczas kiedy się to dzieje, duchowieństwo podlaskie łudząc się trochę nadzieją, że cesarz nie może takich gwałtów pochwalić, jakich się Wójcicki i miejscowe władze dopuszczają porozumiewa się cichaczem między sobą i układa adres do cesarza na ręce namiestnika hr. Berga, z prośbą o usunięcie "Wójcickiego i o przeznaczenie dla dyecezyi innego administratora, zgodnie z prawami kościelnemi. Lubelskie duchowieństwo opóźniło się ze swoim adresem i nie połączyło się z adresem podlaskim. Nie dorównywało ono też w ostatnich czasach pod względem gorliwości duchowieństwu podlaskiemu. Berg odesłał adres cesarzowi, który kazał petentom odpowiedzieć, nie wchodząc wcale w ich zażalenia, że zbiorowe podawanie próśb jest nieprawnem. Nie koniec na tem, ponieważ sam cesarz osądził petycyę za nieprawną, więc petenci dopuścili się występku karygodnego. I oto, pożądana sposobność dla okrutnego tyrana Grromeki do dręczenia nieszczęśliwych i znęcania się nad nimi. Zaczęły się przeto indagacye: kto kogo podmawiał, kto podpisy zbierał? Jednych podobało się Gromece skazać na areszt domowy, nie pozwalając im opuszczać parafij bez paszportu naczelnika powiatowego; innych, w liczbie 17 i to przeważnie dziekanów osadził w czarnem, brudnem i niezdrowem więzieniu siedleckiem i trzymał ich około czterech miesięcy. Uwięzionych morzył nietylko głodem, ale ich we dnie i w nocy męczył indagacyami, chcąc wymódz piśmienną deklaracyę, że będą cesarzowi we wszystkiem posłuszni i grożąc w razie przecfwnym wywiezieniem na Sybir. Wszyscy odgadli podstęp w żądaniu podpisu na posłuszeństwo i zrozumieli, że byłby to podpis na przyjęcie zmian obrządku, wymaganych przez Wojcickiego i rząd; podpisu więc odmówili.

Ta niewzruszona stałość czcigodnych więźniów zmusiła Gromekę do ustępstwa i poprzestał na oświadczeniu, że cesarzowi we wszystkiem, co sumienia ich nie narusza, wierni będą. Kilku tylko dało nadto jeszcze przyrzeczenie, że jeśli lud się zgodzi po rusku kazania miewać będą. Po takiej deklaracyi wypuścił wszystkich na wolność, nie pozwalając im jednak bez paszportu parafii swojej opuszczać. Kilku z nich wkrótce po odzyskaniu wolności umarło, nadwyrężywszy zdrowie swoje w więzieniu.

Swoją drogą także ks. Wójcicki, mszcząc się za petycyę o swe usunięcie z urzędu, wskazywał władzom powiatowym tych, którym pragnął szczególniej dokuczyć i przy pomocy żandarmów sprowadzał ich do Chełma, do więzienia duchownego, jak ks. Welinowicza z Drelowa i ks. Eustachęwicza z Parczewa. Ks. Welinowicz w tem więzieniu żywot zakończył. Prócz tego, przedstawił gubernatorowi ks. Charłampowicza z Lubienia na wygnanie wgłąb Rosyi.

Z tych nieudanych eksperymentów wyniósł jednak rząd naukę, że ani ogół duchowieństwa, ani lud nie był jeszcze gotów do prawosławia i że dyecezyi pod rządami Wojcickiego dłużej zostawić nie można; że zatem lepiej dać jej raz jeszcze biskupa prawowitego i pod jego firmą zręcznie dzieło zaczęte dalej prowadzić. Nabrawszy takiego przekonania dał dymisyę ks. Wójcickiemu w pierwszych dniach września 1868 r. i powołał ks. Kuziemskiego ze Lwowa do Chełma. Wójcicki otrzymał za swoje zasługi chleb łaskawy z roczną pensyą 3,000 rubli [4].



[1] Por. "Gazetę Warszawską" r. 1866 w nr. 241.

[2] "Expositio clocumentis etc." 1, c, str. 230.

[3] Вгеѵе papieża Benedykta ХІГІ z dnia 19 lipca r. 1724, umieszczone na początku ustaw synodalnych Zamojskich, brzmi w odnośnym ustąpić: "Singula in ea (synodo) edita statuta, ordinationes et decreta auctoritate Apostolica tenore praesentium confirmamus et approbamus illisque inviolabilis Apostolicae lirmitatis robur adjicimus, ita tamen quod per nostrani praedietae eynodi confirmationem nihil derogatum esse censeatur constitutionibus Eomanorum Pontificum, Praedecessorum nostrorum et decretis Conciliorum generalium emanatis super ritibus Graecorum, quae non obstante hujusmodi confirmatione semi)er in śuo robore permancre debent".

Wystarczy słowa powyższe z uwagą przeczytać, ażeby nabrać przekonania, że one nie mogą mieć tego znaczenia, jakie im przeciwnicy liturgicznych reform synodu Zamojskiego przypisują i że jedynie moje tłumaczenie jest możliwe.

[4] O "Ostatnje chwile Unii pod berłem rosyjskim", str. 34-67. Są tam także osławione okólniki ks. Wojcickiego; "Warta" tygodnik poświęcony nauce j t. d. 1. e. str. 193 i 194; "Moja Historya Unii" str. 199-204 i 277-281.

 
Top
[Home] [Maps] [Ziemia lidzka] [Наша Cлова] [Лідскі летапісец]
Web-master: Leon
© Pawet 1999-2009
PaWetCMS® by NOX