Komitet Historii Nauki i Techniki Polskiej Akademii Nauk
SZ "Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej"
Warszawa-Lida 2007
Opowieść o niezwykłym KAPŁANIE Ziemi Lidzkiej poświęcam pamięci moich Rodziców - lidzian - Marii i Witolda STASIEWICZÓW oraz dedykuję urodzonemu w Lidzie memu Bratu - Jankowi, zachęcając Go do odwiedzenia Ziemi Lidzkiej, oraz mojemu Mężowi - Jerzemu, najwierniejszemu Współtowarzyszowi wędrówek po Lidzie i po przepięknych KRESACH II Rzeczypospolitej, które przemierzyliśmy w latach dziewięćdziesiątych minionego już XX stulecia.
Autorka
Irena Stasiewicz-Jasiukowa
Biografia niezwyczajna niezłomnego kapłana kresowego w latach 1939 - 1996
Spis treści
I. Prołog
Z Krakowa do Lidy. Dwie trudne decyzje
II. Biografia zwyczajna. Curriculum vitae
III. Biografia niezwyczajna. Ponad pół wieku na Ziemi Lidzkiej
1). Okupacja sowiecka (1939-1941)
2). Okupacja niemiecka (1941-1944)
3). 47 lat ks. Rojka w Białoruskiej SRR (1944-1991)
W Szczuczynie
I znowu w Lidzie
Prześladowania ks. Rojka i zamachy na życie kapłana
Zniszczyć budowlę kościoła farnego - ostoję katolicyzmu i polskiej tradycji
4). W niepodległej Białorusi (1991-1996)
Walka o przywrócenie kościoła pijarskiego
IV. Epilog
Wstęp
W naszej podróży w czasie i przestrzeni, do której zaprasza nas seria wydawnicza "Wybitni Polacy na Ziemi Lidzkiej", tym razem zawędrowaliśmy prawie w czasy dzisiejsze. Postać księdza Stanisława Rojka Sch.P., bohatera kolejnej pozycji wydawniczej, jest szczególnie bliska dla tysięcy mieszkańców Lidy z okresu powojennego, których On ochrzcił, doprowadził do wiary ojców, udzielił sakramentu małżeństwa.
Mimowolnie powstaje pytanie co spowodowało, że młody ksiądz, który przybył do Lidy z Krakowa przed samym wybuchem wojny, pozostał wierny temu miastu, tym ludziom, pozostał wierny swemu powołaniu kapłańskiemu w najcięzszych chwilach historii. Pozostał wierny nawet wtedy, gdy samemu groziła poniewierka, a nawet śmierć.
To właśnie dzięki Jego nieugiętej postawie przez cały powojenny okres czynna była lidzka fara. Przez te długie lata prześladowań zachował wierność Polsce i Polakom. Z Jego udziałem rozpoczynało się odrodzenie Kościoła i polskości na Ziemi Lidzkiej w okresie Gorbaczowskiej pieriestrojki. Jak tylko pozwalało zdrowie uczestniczył w naszych polskich imprezach, słowem i radą wspomagał nas. Pamiętam, jak mówił, gdy rozpoczynaliśmy akcję-modlitwę o zwrot kościoła pijarow, użytkowanego wówczas jako planetarium: - Nie wypowiadam się publicznie, ale jestem z wami i po cichu wspieram was, mam swoje chody.
Próbę przybliżenia tej trudnej drogi trwania na służbie Bogu i ludziom podjęła autorka - Irena Stasiewicz-Jasiukowa, lidzianka mieszkająca w Warszawie, która kilkakrotnie miała możliwość spotkań i rozmów z lidzkim Pasterzem. Refleksje z tych spotkań, jak również własnoręczne notatki księdza Stanisława zaowocowały powstaniem tej książki.
Jest to pierwsza taka publikacja o lidzkim pijarze. Wielu z nas ma swój własny dług wdzięczności i znajdzie coś, co zechciałoby dodać do tego opisu. Na pewno postać naszego kapłana doczeka się solidnego opracowania w przyszłości, a ta książeczka niech stanie się pierwszą jaskółką w zachowaniu w pamięci o osobie i czynach tego wielkiego Człowieka.
Aleksander Kołyszko
Prezes SZ "Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej"
I. Prolog
Z Krakowa do Lidy. Dwie trudne decyzje
Leży przede mną na biurku, gdy piszę te słowa, wykonana w latach trzydziestych ubiegłego stulecia fotografia młodego księdza, przechowywana w Archiwum Zakonu Ojców Pijarów w Krakowie. Kopię jej otrzymałam dzięki życzliwości nieżyjącego już, niestety, księdza Adama PITALI, kierującego przez wiele lat tym Archiwum. Jest to konterfekt księdza Stanisława Rojka Sch.P. z okresu, gdy latem 1939 roku, na prośbę ówczesnego PROWINCJAŁA Zakonu - Ojca Hieronima STUSIŃSKIEGO - podjął decyzję wyjazdu z Krakowa do Lidy - powiatowego miasta, znajdującego się na KRESACH II Rzeczypospolitej, w województwie nowogródzkim. W Lidzie, w gimnazjum pijarskim, miał zastąpić ks. Henryka MISZKURKĘ, wzywanego do Krakowa w celu ukończenia przerwanych studiów germanistycznych. Pobyt ks. Rojka miał trwać w Lidzie przez jeden rok, a tymczasem pozostał on na Ziemi Lidzkiej przez całe swoje długie, trwające 88 lat życie, stając się z biegiem czasu legendarnym kresowym kapłanem - ostoją tożsamości narodowej i katolicyzmu dla mieszkających na KRESACH Polaków. Po wybuchu 1 września 1939 roku drugiej wojny światowej, w warunkach okupacji sowieckiej, niemieckiej i w czasie przynależności Białorusi do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, był ks. Rojek nie tylko prześladowany, lecz groziła mu utrata życia. Przetrwał, a - co więcej - swą nieustraszoną, a jednocześnie mądrą postawą dodawał otuchy i dopomógł do godnego przetrwania innym - swoim współziomkom.
Drugą POWAŻNĄ decyzję życiową musiał ks. Rojek podjąć, gdy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku zaistniały realne warunki powrotu z Ziemi Lidzkiej NA STAŁE do Krakowa. Odwiedził wówczas Polskę, przebywając tam kilka tygodni, lecz do Lidy powrócił z pełną świadomością, że pozostanie w niej do końca życia. Dlaczego dokonał takiego właśnie wyboru? Ponad PÓŁWIECZE wyrzeczeń i walki związało ks. Stanisława Rojka z Ziemią Lidzką i jej mieszkańcami DOZGONNIE. Na szali decyzji dwukrotnie przeważyły KRESY, w których zakorzenił się, zżył się z ich mieszkańcami, przyrodą i skomplikowaną historią.
II. Biografia zwyczajna
Curriculum vitae
Od wspominanego już ks. Adama Pitali otrzymałam wyjęte z MATRYKUŁ Zakonu curriculum vitae ks. Rojka [*], którego imię zakonne brzmiało: Józef Kalasanty od Najświętszego Serca Jezusowego. Urodził się on 15 listopada 1908 roku w Grębocinie Kieleckim, należącym do województwa krakowskiego. Do Zakonu OO. Pijarów wstąpił w wieku lat 17. Śluby wieczyste złożył mając 22 lata. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk Księdza Metropolity Krakowskiego Adama Stefana SAPIEHY w roku 1935. Ukończył studia teologiczne, studiował także polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Materiały, dotyczące krakowskiego okresu życia młodego Stanisława Rojka, które opracowali i udostępnili mi OO. Gerard Brumirski i Andrzej Wróbel, pozwoliły nakreślić w wyobraźni ten fragment jego życia, wypełnionego własnymi studiami oraz przekazywaniem zdobytej wiedzy klerykom - młodszym od niego pijarom, zarażając ich naukową pasją. Ponoć już wówczas miał wyjątkową zdolność oddziaływania na otoczenie.
Gdyby ks. Rojkowi było dane pozostać w Krakowie, być może łączyłby duszpasterstwo z badaniami naukowymi, które pociągały go szczególnie. Bieg wydarzeń skierował jednak życie młodego pijara na zupełnie inne tory. Oto, co pisze na ten temat sam ks. Stanisław Rojek w nakreślonych już u schyłku życia wspomnieniach pt. Z okruszyn pamięci, które - na szczęście - zachowały się w rękopisie przekazanym mi w formie kopii przez AUTORA podczas ostatniego z nim spotkania w Lidzie w 1995 roku.
"Jak ja się znalazłem w Lidzie? Nie przymuszony, z własnego wyboru. Prowincjał ks. Hieronim Stusiński wyraził się zatroskany, że nie ma kogo wysłać do Lidy na miejsce ks. Henryka Miszkurki, który miał kończyć przerwaną germanistykę. 29 lipca 1939 roku otrzymałem polecenie udania się do Lidy. I tak się zaczęło. Zamiast roku, jak Ksiądz Prowincjał planował, jestem już w Lidzie prawie pięćdziesiąt cztery lata" (rkps, k. 1).
Faktycznie ks. Rojek przebywał w Lidzie pięćdziesiąt siedem lat, gdyż wspomnienia swe postanowił UTRWALIĆ w CZASIE, przenosząc na papier dopiero trzy lata przed śmiercią. A dlaczego tak późno, odpowiada ponownie sam Autor rękopisu.
"Doprawdy z okruszyn maleńkich pamięci trzeba układać te wspomnienia, bo żyło się w Lidzie w takich uciskach i bojaźni, że najdrobniejsze pisemne wspomnienia mogłyby stanowić dowody popełnionej winy. Nie utrwalałem na piśmie nic, albo prawie nic" (rkps, k. 1).
III. Biografia niezwyczajna
Ponad pół wieku na Ziemi Lidzkiej
Ksiądz Stanisław Rojek miał rzadko spotykaną umiejętność niezwykle obrazowego i sugestywnego ukazywania KLUCZOWYCH wydarzeń, w których uczestniczył bądź był ich świadkiem. Czytelnik jego tekstu ma wrażenie jakoby oglądał sceny sensacyjnego filmu. Dlatego też streszczanie rękopisu wydaje mi się w wielu przypadkach bezsensowne tym bardziej, że zniknie w opowieści z drugiej ręki KOLORYT wspomnień Autora. Niechaj to będzie wyjaśnieniem nasycenia mojego tekstu AUTOBIOGRAFICZNYMI RELACJAMI z całego życia Kapłana, który z własnej woli wybrał zamiast spokojnego pobytu wśród zakonnych współbraci w Krakowie nieprzewidywalny i niebezpieczny bieg wydarzeń na Ziemi Lidzkiej.
* * * * *
Lida, sierpień 1939 roku, w przededniu drugiej wojny światowej. Pierwsze wrażenia ks. Rojka po obejrzeniu miasta, w którym przyjdzie mu zostać przez całe długie życie. W porównaniu z Krakowem Lida, aczkolwiek było to miasto powiatowe, wydaje się niewielka, z typowym dla ówczesnych KRESÓW Rzeczypospolitej przekrojem mieszkańców: obok Polaków duży procent Żydów zajmujących się handlem i pewien procent ludności, określających się jako TUTEJSI, mówiących w określonych wsiach tak zwanym językiem prostym, to jest mieszaniną języka polskiego i białoruskiego. W centrum miast dwa kościoły przy głównej ulicy Suwalskiej, to jest kościół farny, gdzie dziekanem był ogólnie szanowany ks. Hipolit BOJARUNIEC oraz kościół pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza, klasztor i szkoły OO. Pijarów z rektorem Marianem Klemensem CZABANOWSKIM na czele. Dużą popularnością cieszyło się pijarskie GIMNAZJUM HANDLOWE, w którym wśród uczniów Polaków uczyła się również młodzież pochodzenia żydowskiego - podobnie z resztą było w gronie nauczycielskim. O tych pierwszych wrażeniach i spostrzeżeniach z sierpnia 1939 roku opowiadał ks. Stanisław Rojek mnie i mojemu Mężowi Jerzemu podczas wielu niezapomnianych rozmów, gdy odwiedzaliśmy go w Lidzie w latach 1992, 1993 i 1994.
1. Okupacja sowiecka (1939-1941)
Gdy 1 września 1939 roku wybuchła wojna, część nauczycieli z ośrodka pijarskiego zrezygnowała z pracy, opuszczając Lidę. Ksiądz Stanisław Rojek uczył więc przez dwa miesiące języka polskiego, historii i religii. Do Polski wkroczyły wojska Związku Radzieckiego - rozpoczęła się trwająca do roku 1941 okupacja sowiecka.
Oto znakomity opis ks. Rojka pierwszego zetknięcia się uczniów GIMNAZJUM HANDLOWEGO z przybyłym do nich enkawudzistą, który spotkał się z młodzieżą w celu wygłoszenia propagandowego odczytu.
"Młodzież zgromadzona w sali gimnastycznej i nastrojona patriotycznie. Gdy padają słowa kłamstw i oszczerstw na Polskę, młodzież szybko reaguje. Szorując nogami po podłodze zbliża się całą salą do sceny. Nauczycielstwo w strachu, enkawudzista z rewolwerem czeka [...]. Młodzież doszła do sceny i całą masą cofnęła się na dawne miejsce. Takie widowisko powtórzyło się dwa razy. Enkawudzista wykrzykiwał:
- Burżuje! Tu nie ma biednych dzieci!
Występuje z pierwszego szeregu Stanisław KACZYŃSKI w ładnych spodniach galifé, w butach oficerskich, podnosi nogę do góry:
- Czy u Was w całej Rosji są takie buty? Nie ma! A przecież ja jestem biedny i uczę się dzięki księżom, którzy mi pomagają.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Oficer NKWD nie wiedział, co ma zrobić ze sobą. W nocy zaaresztowano Stanisława Kaczyńskiego" (rkps, k. 3).
Było to pierwsze groźne ostrzeżenie ze strony sowieckiego okupanta. A to już następna scena w rękopiśmiennej relacji ks. Stanisława Rojka.
"Przypominam sobie drugi obrazek. Na uroczystości rewolucji październikowej zbudowano trybunę poza Lidą, na polach. Stoi ktoś na trybunie i wykrzykuje różne łozungi. Kolej na nasze gimnazjum i nauczycielstwo z nim. Słychać z trybun hasła. Młodzież nasza odwraca głowy od trybuny i pełnią sił przebiega przed trybuną w milczeniu. Postawa patriotyczna, bojowa. Ci pójdą na wszystko" (rkps, k. 4).
Trzeci obrazek.
"W pierwszych dniach po wkroczeniu Sowietów przychodzą do klasztoru trzej oficerowie i jeden z nich pyta Księdza Rektora Mariana Klemensa Czabanowskiego:
- U Was orużje jest?
- Jest' mnogo - odpowiada Rektor.
- Pokażycie!
Rektor prowadzi ich do ogrodu i pokazuje dwa zagony róż.
- Niet! - krzyczy oficer - orużje [eto] i wskazuje na swoją broń.
- A, nie, tego u nas nie ma - odpowiada Ksiądz Rektor. I wszyscy śmieją się z pomyłki słownej, wynikającej z dwóch bratnich, jednak różniących się języków. Więcej już takich uśmiechów nie było, przeciwnie - CIERPIENIE i ŁZY" (rkps, k. 4).
Ksiądz Stanisław Rojek pracował w gimnazjum zaledwie dwa miesiące. Zwolniono go jako duchownego, który nie powinien mieć kontaktu z młodzieżą. Gimnazjum przeniesiono z kompleksu budynków pijarskich przy ulicy Suwalskiej w okolice stadionu miejskiego, a pod koniec 1939 roku w ogóle zlikwidowano. Zarekwirowano też klasztor, a następnie kościół. Księża pijarzy zamieszkali w domu lidzianina - niejakiego ASEJPUNA, natomiast msze święte odprawiali w kościele farnym. Sytuacja taka trwała do połowy 1941 roku - do wybuchu wojny ZSRR z Niemcami.
2. Okupacja niemiecka (1941-1944)
Niemcy wkroczyli do Lidy w czerwcu 1941 roku, atakując z powietrza rozlokowane na ulicach miasta wojsko sowieckie, z samolotów zrzucając bomby zapalające. Wybuchł rozprzestrzeniający się błyskawicznie wielki pożar - przede wszystkim głównej ulicy Lidy Suwalskiej, przy której znajdował się kościół OO. Pijarów. Ksiądz Stanisław Rojek pobiegł natychmiast do kościoła, pchnął z całej siły zaryglowane drzwi świątyni i spotkał się z przybyłym tam również Księdzem Rektorem Czabanowskim. Tymczasem kościół zaczął się palić. W rękopisie ks. Rojka znajduje się szczegółowy opis pożaru, ukazujący dramatyczną sytuację i błyskawicznie zorganizowaną przez pijarów akcję ratowniczą.
"Przez otwarte okno nad chórem niesiony silnym wiatrem ogień dostał się na strych kościoła. Nasz kościół zaczął się palić. Przystąpiliśmy do gaszenia. Ja i Ksiądz Rektor Czabanowski stanęliśmy przy ręcznej pompie. Brat Feliks URBALA, założywszy maskę ze szlauchem, zaczął gasić ogień. Popracował czas jakiś i upadł z czadu, nie dając znaków życia. Zjawił się wtedy ogrodnik BADRYCH i wyciągnął go z dymu. Rozerwał następnie kilka arkuszy blachy i dym, mając ujście, nie przeszkadzał w gaszeniu. Brat Feliks, przyszedłszy do siebie, zabrał się do gaszenia razem z ogrodnikiem. Gdy zlokalizowaliśmy pożar, brat Feliks - badając miejsca pożaru - zapadł się wraz z częścią spalonego sufitu na chór. Wyszedł jednak z tego cało. Zginął później od odłamka kuli armatniej przy zajmowaniu Lidy przez piechotę niemiecką" (rkps, k. 5).
Niechaj chociaż to krótkie wspomnienie, wyjęte z rękopisu ks. Stanisława Rojka, utrwali w pamięci nie tylko zakonnej postać brata Feliksa Urbali Sch.P., który przyczynił się do uratowania od spłonięcia kościoła OO. Pijarów w Lidzie w 1941 roku. Zakonnicy powrócili do klasztoru i do prac porządkowych w swej świątyni niebawem. Niestety, nie na długo. Niemcy zajęli bowiem cały ośrodek pijarski, urządzając w nim aptekę wojskową. Ksiądz Rojek i jego współbracia zakonni musieli ponownie szukać schronienia; znaleźli je na ocalałej od pożaru ulicy Szkolnej - nieopodal ulicy Suwalskiej, gdzie znajdował się kościół pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza - niedostępny ponownie dla pijarów, którzy - tak jak w czasach okupacji sowieckiej - odprawiali msze święte w kościele farnym. Tymczasem sytuacja w Lidzie stawała się coraz bardziej dramatyczna. Zaczęły się egzekucje Żydów i inteligencji polskiej przez hitlerowców. W parafii na Słobudce Niemcy rozstrzelali tamtejszych księży, co spowodowało objęcie tej parafii przez ks. Klemensa Czabanowskiego oraz mianowanie ks. Stanisław Rojka proboszczem parafii farnej, pomagającym przez cały okres okupacji niemieckiej, dziekanowi ks. Hipolitowi Bojaruńcowi. Zmiana nastąpiła dopiero w roku 1944, gdy wojska radzieckie po rozgromieniu armii niemieckiej wkroczyły ponownie na Ziemie Lidzką. Po przejściu walk frontowych ugruntowała się na całej Białorusi władza radziecka. Dotyczy to, oczywiście, także KRESÓW II Rzeczypospolitej.
3. 47 lat życia ks. Stanisława Rojka na Białorusi (w Republice ZSRR (1944-1991)
W Szczuczynie
W sierpniu 1944 roku 36-letni ks. Stanisław Rojek zostaje skierowany przez dziekana Hipolita Bojaruńca do kościoła pijarskiego w Szczuczynie, gdzie proboszczem był dotąd ks. Konstanty KANIEWSKI, który - obawiając się władzy radzieckiej - przedostał się do Polski. Czas pobytu ks. Rojka w Szczuczynie trwał pięć lat - do marca 1949 roku. Był to okres niezwykle wytężonej pracy duszpasterskiej, co pozwalało oderwać się myślą od ponurej rzeczywistości rządów Stalina. Ksiądz Stanisław Rojek postawił przed sobą określony cel: należy przeciwstawiać się ateizacji społeczeństwa poprzez systematyczną, niezależną od konsekwencji działalność duszpasterską. Trzeba przyznać, że warunki zewnętrzne sprzyjały proboszczowi szczuczyńskiemu. Szczuczyn - niewielkie miasteczko położone na peryferiach II Rzeczypospolitej, aczkolwiek ze świetną przeszłością historyczną, nie budziło początkowo większego zainteresowania władz radzieckich. Oczywiście do czasu. Ksiądz Stanisław Rojek potrafił jednak wykorzystać ten czas w pełni. Oto jego wspomnienia z tych czasów, utrwalone na arkuszach papieru kroplami atramentu.
"W 1943 roku nie było katechizacji dzieci do pierwszej spowiedzi i komunii świętej. Z moim przyjazdem zgłosiło się 300 dzieci. Podzieliłem je na dwa oddziały: pierwszy miał zajęcia rano, przez trzy godziny, drugi po południu, przez tyleż samo godzin. Dwie godziny prowadziłem zajęcia sam, na trzeciej godzinie 150 dzieci było podzielonych na kilka grup i wtedy podany materiał utrwalaliśmy pamięciowo. Pomagali: brat Józef Naruszewicz, Genowefa NOWIK, nauczycielka, ja i Bronisława SZOT, tercjarka. Dzieci nauczyły się prawd katechizmowych, opanowały język polski. Miły był widok 300 dzieci w bieli, ze świecami w rękach, przystępujących do pierwszej komunii świętej. Po mszy świętej wpisanie do różańca i szkaplerza. Ludzie płakali ze wzruszenia. Sowietów drażniło, gdy dzieci kończąc naukę w szkole, spotykały się ze mną na mieście, gdy wracałem do domu z kościoła. Ujrzawszy mnie z daleka, biegły na spotkanie ze mną i wykrzykiwały: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Sowieci krzywym okiem patrzyli na to wszystko i mówili: Uczył je tylko miesiąc, a jak zepsuł. Inaczej się na to zapatrywał Ksiądz Dziekan z Lidy, który mi dziękował i podkreślał, że dobrze prowadzę parafię. Gdy byłem w Lidzie w 1946 roku, poprosił mnie o spowiedź: To jest moja ostatnia spowiedź - mówił - już więcej się nie zobaczymy. Gdy umierał w 1947 roku, chorowałem i nawet na pogrzebie nie byłem" (rkps, k. 6-7).
Tymczasem nad proboszczem Szczuczyna gromadziły się chmury. Lokalna władza nie mogła już dłużej tolerować jego wzrastającego wpływu na mieszkańców parafii. Należało niewygodnego księdza pozbyć się; w tym celu przygotowano prowokację, którą - wraz z jej konsekwencjami - zrelacjonował zwięźle ks. Stanisław Rojek w swych rękopiśmiennych zapiskach.
"Pod koniec roku 1948 niebo zaczęło się chmurzyć nade mną. Przyczynił się do tego polski nauczyciel, pijanica, który idąc z naczelnikiem NKWD NOWIKOWEM - zatrzymał mnie i zaczął wychwalać mnie pod niebiosa, a go namawiać by się ze mną zapoznał. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, ale ich do siebie nie zapraszałem. Stąd nienawiść, która mogłaby się skończyć więzieniem. Tak mnie przyciskali, że postanowiłem iść w podpole. Już wszystko było umówione, ale nie doszło do tego dzięki Księdzu Czabanowskiemu, który opowiedział mi o podobnym przypadku. Szybkie przeniesienie zapobiegło nieszczęściu: Ty wrócisz do Lidy, a Ksiądz Jerzy Stanisław PIETRAS pójdzie do Szczuczyna. Pewnego poranka ciężarówka przywiozła z Lidy rzeczy ks. Pietrasa, a ja z rzeczami pojechałem do Lidy. Wierni, przyszedłszy rano do kościoła, zastali już innego księdza" (rkps, k. 8).
I znowu w Lidzie
I tak ks. Stanisław Rojek Sch.P. znalazł się ponownie w Lidzie, która okazała się miejscem jego przeznaczenia, gdyż po powrocie ze Szczuczyna spędził w niej prawie pół wieku.
Poczynając od roku 1951 rozpoczynają się szczególnie trudne lata w życiu kapłana, a mimo to pozostał on wierny Ziemi Lidzkiej przez swoje całe długie życie. Fala stalinowskich represji, których celem było całkowite zniszczenie polskiej inteligencji - pozostającej jeszcze na KRESACH II Rzeczypospolitej ogarnęła całą Białoruś, a zwłaszcza jej zachodnią część. Szczególnie tragiczny dla duchownych w Lidzie okazał się dzień 11 lutego 1951 roku - w rozległej fali masowych aresztowań znaleźli się również księża: rektor Klemens Czabanowski, dziekan Kazimierz BANIEWICZ i wielu innych. Kto pozostał? Niewielu księży, a i ci - jak twierdzi ks. Rojek - byli przygotowani na katorgę. Sięgnijmy ponownie do jego wspomnień z tego okresu.
"Od tego dnia [to jest 11 lutego 1951 roku - I.S-J.] pracowałem w farze. Z początku praca układała się pomyślnie. Ale zaczęły się nowe aresztowania. Strwożeni ludzie myśleli, że to koniec świata. Przynajmniej jeszcze się wyspowiadać, póki wszystkich księży nie zabiorą, mówili i masowo szli do spowiedzi. Spowiadaliśmy po dziesięć godzin dziennie ponad pół roku. Spowiadałem, udzielałam komunii świętej, zaopatrywałem chorych. Byłem zupełnie wycieńczony. Potem warunki zaczęły się normalizować i jako tako ułożyło się życie" (rkps, k. 9).
To stwierdzenie ks. Rojka, że w ciągu około dziesięciu lat "życie ułożyło się jako tako" należy chyba odczytać, że czasami niemal za dobro należy uznać mniejsze zło. A to AUTENTYCZNIE WIELKIE ZŁO dało znać o sobie w roku 1963.
* * * * *
Prześladowania ks. Stanisława Rojka i zamachy na życie kapłana
Fragment rękopisu pod tytułem Pogrzebali żywego, ukazujący wydarzenia z roku 1963.
"Idę do kościoła, by odprawić Mszę Świętą. Na placu przykościelnym, koło drugiej zakrystii, widzę gromadę gałęzi, na wierzchu powiewa sztandar czerwony, na dole widnieje na dużej tablicy napis w języku rosyjskim: Tu spoczywają zwłoki Księdza Stanisława Rojka. Żywego pochowali albo raczej CHCĄ POCHOWAĆ. Kierunek ataku wyznaczono wspaniale. Ulęknie się i będzie posłuszny nie Bogu, ale nam! Cały teren cmentarza był zarzucony ulotkami pisanymi ręką dzieci. Same obelgi na księży, na Kościół, na wiarę - wszystkie niewybredne. Kazałem usunąć te dzieła sztuki, część kartek zaniosłem na milicję. Rezultat żaden. Zwrócono mi kartki. Wieczorem przychodzi zastępca naczelnika milicji, prosi bym oddał mu te kartki, przyjechał bowiem naczelnik z Grodna i dał mu wielką naganę. Kartki te mogą przecież dostać się za granicę. Tego się tylko jeszcze boją" (rkps, k. 11).
Następny etap to wybijanie szyb w oknach kościoła, trwało ono dotąd, nim schwytano na gorącym uczynku córkę naczelnika gorispołkoma. Gdy usiłowano ją zatrzymać, wyrywała się, pozostawiając guziki od płaszcza - świadectwo przestępstwa. Był to jednak tylko STEROWANY proces zastraszania ks. Rojka. Próbę pozbawienia życia kapłana podjęto u schyłku roku 1964. Sceny jak w kryminalnym filmie. Opisał je tak znakomicie Stanisław Rojek w swych rękopiśmiennych wspomnieniach, że czytelnik czuje się naocznym świadkiem dramatycznego wydarzenia.
"Pod koniec grudnia roku 1964 zaplanowano rozprawić się z księdzem. 30 grudnia 1964 roku, o godzinie 2.30 po południu przywieziono chorego do spowiedzi. Po wyspowiadaniu i udzieleniu mu namaszczenia słyszę gwizdy i głosy w kościele. Otwieram drzwi zakrystii i pytam:
- Czego chcecie?
- Szukamy Ciebie!
Wchodzą dwaj do zakrystii i zaczynają bić chorego. Zabraniam im tego. W międzyczasie wysyłam córkę chorego, aby zawołała milicję. Blisko kościoła był plac, milicja zawsze tam była obecna. Tłumaczą się, że nie mają prawa wejść do kościoła. Pozostali w zakrystii pytają:
- Czy jesteś wierzący?
- A czy chcielibyście, aby kapłan był niewierzący?
- Ty Polak?
- Kapłanem jestem i Polakiem. Chłopcy - pytam - a może Wam potrzebne pieniądze?
- Jak masz, to daj - osobnicy wydają się pijani.
Poszedłem w drugi koniec zakrystii i niby to szukam w biurku pieniędzy, a myślę, jak tu wybrać moment, aby wymknąć się. Trzeba było przebiec osiem metrów, byłem w futrze i posunięty już w latach. Zauważyli moje ruchy i ruszyli do drzwi. To nie pijani, tylko udający pijanych - pomyślałem. Przytrzymali klamkę, jeden skoczył na mnie, drugi podciął mi nogi - i powalonego zaczęli kopać i dusić. Ugryzłem jednego w rękę. Przestał mnie dusić, ja podpełzłem i schowałem głowę pod ławkę. Udałem zabitego. Długo znęcali się nade mną, w końcu słysząc odgłosy w kościele, wyskoczyli i uciekli. Po drodze powtarzali: Ubiliśmy tego świętego. Posłyszała to dziewczynka i dała znać matce. Zabito naszego Księdza [...] Matka skrzyknęła ludzi i tłum zaczął pogoń [za uciekającymi - I.S-J.], chcąc dokonać samosądu. Uciekający schronili się w sklepie. Zamknięto drzwi i nie wpuszczono ludzi. Żony winowajców, powiadomione o wszystkim, przybiegły do Kościoła. Uradowały się, że żyję. Proszą, bym się wstawił do ludzi za ich mężami. NKWD interesuje się sprawą, bardzo im zależy, aby rzecz zatuszować. Chcąc ratować Kościół, trzeba było tak zrobić.
- Niech przyjdą jutro mężowie - mówię do tych kobiet - i co będzie możliwe, to się zrobi.
Rano pełna zakrystia ludzi. Przyszli i winowajcy. Przepraszają, ja im mówię:
- Chłopcy, kto Was posłał?
Milczą. Obejmuję młodszego za szyję i pytam:
- Kto Cię posłał? Ksiądz Ci daruje, ale przynajmniej to powiedz...
Po długim milczeniu powiedział cicho:
- Dziadzia mnie posłał. A jego dziadzia to pułkownik NKWD.
Poszedłem im na rękę i sprawę uciszyłem. Przyciskano mnie później i to mocno, ale na życie nie nastawali. Wygrała na tym sprawa Kościoła" (rkps, k. 12-15).
W przytoczonym fragmencie rękopisu były wymienione nazwiska dwóch winowajców - jak określa ich ks. Stanisław Rojek. Pominęłam je ŚWIADOMIE - wszak chodziło mi o ukazanie METOD działania NKWD w czasach STALINA, CHRUSZCZOWA i BREŻNIEWA, a nie o przypominanie nazwisk konkretnych osób, które były tylko NARZĘDZIEM służącym do wykonywania odgórnych decyzji. Może żyją jeszcze ich dzieci lub inni potomkowie, z jakich powodów sprawiać im przykrość?
* * * * *
Gdy ja i mój Mąż odwiedziliśmy ks. Rojka w Lidzie, na plebani w 1995 roku, było to nasze ostatnie już, niestety, z nim spotkanie - bardzo ciepłe i serdeczne. Opowiedział nam o dwóch jeszcze zamachach na jego życie, o których nie ma żadnej wzmianki we wspomnieniach rękopiśmiennych. Nie zapytaliśmy wówczas, w którym roku miały miejsce te wydarzenia. W czasie wieczornej mszy świętej w kościele farnym zarzucono kapłanowi sznur na szyję z zamiarem uduszenia go, co udaremnili w porę modlący się w świątyni parafianie. Spowodowano też samochodowy wypadek na oblodzonej szosie nieopodal Grodna. Ksiądz Rojek doznał niewielkich obrażeń, lecz towarzysząca mu starsza wiekiem parafianka spędziła w szpitalu kilka miesięcy. Aczkolwiek do wysłuchania tej opowieści minęło już ponad dziesięć lat, i ja, i mój Mąż, zapamiętaliśmy ją znakomicie.
Wracam jednak do bezcennego rękopisu ks. Stanisława Rojka. I znów scena jakby wyjęta z kryminalnego filmu. Pod datą 17 kwietnia 1965 roku znajduje się następujący zapis.
"Posłyszałem, że w Wielką Sobotę [...] szykuje się napad na księdza podczas święcenia ognia. Komitet Kościelny, powiadomiony o niebezpieczeństwie, miał czuwać w czasie liturgii. Poprosiłem jeszcze STRYBUCIA, odważnego człowieka z Lidy.
- Dam sobie radę - powiedział - dajcie mi tylko pięciu mężczyzn, niech chodzą za mną z tyłu i z przodu.
Przy poświęceniu ognia zaczęła się robota szatana. Lud otoczył księdza i mimo przeszkód udało się szczęśliwie zakończyć obrzęd poświęcenia. Na zewnątrz były nieporządki. Na modlący się lud, który nie mógł się zmieścić w kościele, rzucano butelkami, w kobiety ZAPALONYMI GRZEBIENIAMI, by zajęły się im włosy, obrażano słowami, przeszkadzano na wszelki sposób. Wyżej wymieniony Strybuć chwycił jednego podpitego młodzieńca, który rzucał butelki na modlących się ludzi. Podbiegli zaraz nasi mężczyźni i chcieli go przerzucić przez mur kościelny na bruk. Komitet Kościelny nie dopuścił do tego. [...] Bramki muru kościelnego były pozamykane, a pijany młodzieniec przedostał się przez mur do środka i szukał mężczyzny, który go nie tak dawno złapał, a gdy go znalazł, zamierzył się w niego finką z tyłu, ale ponieważ był pijany, nóż nie uderzył w plecy, ale zawisł przez ramię w powietrzu. Zaatakowany Strybuć chwycił rękę, wykręcił, wypadła finka i pijak wił się z bólu u nóg pogromcy. Znalazł się zaraz wybawiciel, podskoczył, pokazał państwowe dokumenty i odebrał pijaka rozgniewanym ludziom. Tym razem mogło się skończyć tragicznie" (rkps, k. 15-17).
A jak się zakończyło? Po dokładnym zbadaniu sprawy, co trwało około miesiąca, ks. Stanisław Rojek wysłał pismo do lidzkiego gorispołkomu, informujące o napadzie na Kościół podczas obrzędów, związanych ze Świętami Wielkanocnymi. Pismo to było bardzo starannie opracowane, nie podano jednak wymaganego przez władze imiennego spisu świadków w obawie, aby nie zostali wcześniej zastraszeni przez NKWD. Świadkowie - według planu proboszcza - mieli ujawnić się dopiero podczas rozprawy sądowej. Któż jednak odtworzy lepiej niż ks. Rojek mógł odtworzyć klimat tej rozprawy, w której nie tylko uczestniczył, lecz jednocześnie był głównym celem ataków. Oto jego rzeczowa relacja - bezkonkurencyjna w umiejętności odtwarzania różnego rodzaju napięć i fluktuacji nastrojów na sali sądowej.
"Zebrano w wielkiej sali ze sto osób, miały się przyglądać sądowi sprawiedliwości socjalistycznej. Sąd był farsą sprawiedliwości.
- Zgnoimy Was w więzieniu. Całego miesiąca było potrzeba, aby zebrać plotki miejskie. Czy Niemcy Was nie prześladowali? To Sowiecki Sojuz ma być gorszy od faszystów? Oszczercy z więzienia nie wyjdziecie! Nawet nie macie świadków.
- Mamy - i zastępca prezesa Komitetu Kościelnego podaje spis przygotowany przez nas. Zeznania świadków wykazały, że pisaliśmy prawdę. Przeproszono nas, obeszło się bez więzienia.
- Proszę się nie obawiać, w Wasze święta będzie czuwać milicja - powiedziano nam.
Wyszło dobrze, bo władza państwowa nie miała czasu na poduczenie świadków, jak mają zeznawać" (rkps, k. 17-18).
* * * * *
Rok 1966 nie przyniósł żadnych większych zmian - dążenie do ateizacji społeczeństwa trwało, przybierając różne formy działalności. Wydano na przykład zakaz uczniom chodzenia do kościoła. Zakaz ten nie dotyczył tylko małych dzieci. Co więcej: zażądano, by księża nie wpuszczali uczniów do świątyni. Najbardziej gorliwi nauczyciele pełnili podczas nabożeństwa dyżury, zapisując nazwiska NIEPOKORNYCH i wyciągając wobec nich później odpowiednie konsekwencje. Tych nauczycieli wcale ks. Stanisław Rojek we wspomnieniach nie wymienił. 12 maja tegoż roku udał się on do Moskwy, by sprawdzić osobiście, czy działania władz lidzkich są pełnoprawne. Przyjął go zastępca pełnomocnika do spraw religii, noszący nazwisko BUTOW. Uważając, iż okręgi LIDZKI i GRODZIEŃSKI są najbardziej aktywnymi ośrodkami katolicyzmu w skali całej republiki, podkreślił, że należy działać szczególnie dyplomatycznie i ostrożnie, aczkolwiek nie ma żadnego zakazu chodzenia do kościoła dzieciom szkolnych. Sprawa była wygrana dzięki determinacji i odwadze ks. Stanisława Rojka. A jakie były konsekwencje tej wyprawy do Moskwy ze strony władz lokalnych? Z jednej strony zemszczono się na Butowie, z drugiej strony zaplanowano zniszczenie kościoła farnego. A oto fragment rękopiśmiennego zapisu na ten temat.
"Nasi upełnomocnieni po religii nie wiedzieli ze złości, co zrobić.
- Kto Wam pozwolił jechać do Moskwy? Dzieło z dziećmi było prawie zakończone, a Moskwa nam wszystko popsuła!
Zemścili się na Butowie. [...] Upełnomocnieni z Grodna, Brześcia i Wilna, będąc na zjeździe komunistycznym, wygryźli Butowa z pracy" (rkps, k. 20).
A jakie działania podjęto, aby zniszczyć krnąbrnego kapłana? Cytuję dalszy ciąg opowieści ks. Stanisława Rojka.
"Gdy wróciłem z leczenia w sierpniu 1967 roku, dowiedziałem się, że JAROSZEWICZ, kontroler z Mińska, był przez kilka dni w Lidzie i coś knuje. Później dowiedzieliśmy się, że poślizgnęła mu się noga przy jakimś nieczystym geszefcie.
- Darujemy Ci to, jeśli zlikwidujesz farę w Lidzie.
Zgodził się chętnie, gdyż do emerytury pozostało mu jeszcze kilka miesięcy" (rkps, k. 20).
Pierwszy atak dotyczył rzekomych nieścisłości w zapiskach metrykalnych. Usiłowano w tym celu wymieszać numerację metryk z Lidy z numerami metryk z okolicznych wsi. Podstęp ten ujawniono i sprawa grożąca zamknięciem kościoła farnego została wygrana przez proboszcza. A miński urzędnik był ponoć tak pewien zwycięstwa, że postarał się o dokument z pieczęciami ministerstwa, który informował o rozwiązaniu wspólnoty lidzkiej parafii.
Oto jak rekapituluje to zwycięstwo Kościoła ks. Stanisław Rojek.
"Cała atmosfera i wszystkie komórki komunistycznej władzy dążyły do tego, aby Lida była bez kościoła i załamała się duchowo, by stała się tworzywem nowego ładu, odartym z katolickiej i ludzkiej godności. Jednak praktykujący katolicyzm i polska kultura uskrzydliły naród do wielkich rzeczy. Nie załamał się!" (rkps, k. 22).
Zniszczyć budowlę kościoła farnego - ostoję katolicyzmu i polskiej tradycji
Ten plan przygotowywano długo i precyzyjnie. W pobliżu kościoła farnego postanowiono wybudować najbardziej okazały hotel w Lidzie, który miał być tak usytuowany, aby PODWAŻAYĆ FUNDAMENTY kościoła i zagrozić murowi kościelnemu.
Podczas trzech pobytów w Lidzie mieszkałam z Mężem w tym właśnie hotelu o nazwie "LIDA" i chociaż muru oddzielającego teren przykościelny od placu hotelowego nie było, nie przypuszczaliśmy, że wiąże się z tym jakaś historia sprzed ćwierćwiecza, którą - jak się okazało - utrwalił w swym rękopisie ks. Stanisław Rojek. Pomiędzy budowanym hotelem a kościołem istniała ulica, którą zdecydowano zlikwidować. Dlaczego?
"Postanowiono przybliżyć się o jakieś dwadzieścia pięć metrów, ażeby zagrozić murowi otaczającemu kościół. Przeszkadzał w tym dom pewnego kolejarza. Kolejarz bronił się skutecznie. Ale od czegóż jest przekupstwo?
- Zbudujemy Ci dom z cegły na nowej działce. Obecny swój dom możesz sprzedać. Prędzej czy później i tak Cię stąd wypędzimy. Zgadzasz się?
Kolejarz przystał na te warunki i ugoda stanęła. Jest więc żądło, aby ugryźć Kościół, zburzyć mur, włączyć plac kościelny w plac Lenina. Kościół się nie utrzyma. Wydano wyrok. Małymi kroczkami, a dokonać swego. A jednak niepowodzenie spotkało ich już na początku. Działka kolejarza nie była badana. Położono fundamenty, wzniesiono mury, budynek zaczął pękać. Na wzmocnienie fundamentów musiano poświęcić dużo pieniędzy i czasu.
13 kwietnia 1970 roku zaczęto burzyć mury dookoła kościoła. Użyto wojska i ciężkiego sprzętu. Powyrzucano krzyże. Krzyż misyjny umieszczono na cmentarzu. Nasze podanie do Moskwy wzbudziło nienawiść [...] pierwszego sekretarza partii, który musiał się tłumaczyć, dlaczego użył wojska do takich celów. Tłumaczył się, że wojsko nie było użyte, a całe podanie to kłamstwo księdza. Sześć miesięcy Moskwa nie dawała pozwolenia na przeniesienie księdza do Żołudka, teraz się zgodziła. Możecie przenieść księdza kanałami kościelnymi. Lida się cieszy, usunięto mur, poszły roboty nad placem Lenina. Usunie się księdza, powali się KOŚCIÓŁ, na miejscu TABERNAKULUM stanie pomnik śmiertelnego człowieka.
Próbowano usunąć księdza swoimi kanałami. 7 lipca 1970 roku zawieziono mnie do Mińska. Upełnomocniony KOWALOW powiedział mi, że już w Lidzie pracować nie będę, gdyż jestem przeniesiony do Żołudka.
- Jestem stary, chory - powiedziałem. Cały czas przepracowałem w Lidzie, zbudowałem dom i choć go państwo zabrało, ja jako jego budowniczy, mam prawo mieszkać w nim do śmierci.
- Nie będziesz w nim mieszkać - usłyszałem.
20 lipca odebrano mi pozwolenie na pracę w parafii lidzkiej. Władze były przekonane, że wkrótce zabiorą kościół, gdyż pomocnicy katolicy zapewniali je, iż tylko piętnaście bab będzie broniło kościoła. 25 lipca miał przyjechać PONOMAROW, aby zbadać sytuację na miejscu" (rkps, k. 22-24).
I na tym kończy się chronologiczny zapis wspomnień - utrwalony na kartach podaniowego papieru ręką ks. Stanisława Rojka. Zachowała się natomiast dość charakterystyczna luźna Ksiądz Stanisław Rojek został zaproszony do Grodna przez ks. dziekana Michała ARANOWICZA, który prosił go - znajdując się w nader niezręcznej sytuacji - by zgodził się przenieść do Żołudka. Ten zapis, pochodzący ze schyłku życia lidzkiego proboszcza, wskazuje, że wahał się on długo nad ujawnienia tego kłopotliwego dla obydwu stron spotkania. A jak to czasem w życiu bywa, informacja ta trafiła przypadkowo do moich rąk, gdy tekst o Księdzu Stanisławie przekazałam już do druku. Uznałam jednak, że Jego wolą jest, aby wiadomość ta ujrzała światło dzienne jako jeszcze jedno świadectwo różnorodności przebiegłych metod działania władzy radzieckiej w procesie ateizacji społeczeństwa czasów Breżniewa.
Dalszy bieg życia nieustępliwego kapłana będę mogła odtworzyć tylko na podstawie zanotowanych bądź zapamiętanych fragmentów rozmów, przeprowadzonych z NIM przeze mnie i mojego Męża w latach 1992-1994, gdy gościł nas serdecznie w swoim lidzkim domu, promieniejącym kresową życzliwością wobec osób zaprzyjaźnionych. A z domem tym wiąże się też - opowiedziana nam przez ks. Stanisława - historia, dotycząca jego TRZYKROTNEGO zakupu. Po zniszczeniu w czasie działań wojennych farnej plebani księża pijarzy Rojek i Czabanowski wybudowali wspólnie w pobliżu kościoła dom, który lokalne władze skonfiskowały, oskarżając jego właścicieli o finansowe nadużycia - opowiadał z uśmiechem, że trzykrotnie kupował ten sam dom, który podczas następnych pobytów w Lidzie był plebanią i siedzibą OO. Pijarów. W niewielkim przydomowym ogródku, ogrodzonym szczelną siatką, rezydował pies - wilczur CHURCHIL, wyczuwający bezbłędnie intencje osób odwiedzających jego gospodarza. Z nami zaprzyjaźnił się szybko, chociaż bywał nieufny, a nawet agresywny wobec obcych.
Spośród sugestywnych opowieści ks. Stanisława Rojka zapamiętałam znakomicie jego wspomnienie z 1970 roku, gdy zabroniono mu odprawiania mszy świętej. W godzinach nabożeństwa kapłan rozkładał na ołtarzu ornat, siadał na krześle i cicho modlił się. Parafianie robili to samo bądź śpiewali pieśni religijne. Sytuacja taka trwała cztery miesiące. Parafianie, jeżdżący co miesiąc z petycjami do Mińska i Moskwy, doprowadzili do cofnięcia tego zakazu. Obrzucanie okien plebani kamieniami w jesienne i zimowe wieczory należało do praktyk codziennych. Komisja Kościelna organizowała przy domu ks. Stanisława Rojka nocne czuwania, ochroniarze towarzyszyli też niejednokrotnie proboszczowi, gdy szedł do chorych lub z kolędą, aby podczas ewentualnego podstępnego napadu zapewnić mu obronę. W okresie najcięższych prześladowań nieugiętego kapłana interweniował u ambasadora Związku Radzieckiego w Polsce Stefan Kardynał WYSZYŃSKI.
W swoich opowieściach Ksiądz Stanisław podkreślał wielokrotnie, że mógł przetrwać najcięższe czasy dzięki wiernym i odważnym parafianom, którzy nie opuszczali go - mimo iż narażali siebie i swoje rodziny na przykre konsekwencje.
Z niezwykle sugestywnych opowieści ks. Rojka zapamiętałam jeszcze jedną - o przebywających w Lidzie, w czasie rządów Breżniewa, księżach unickich. Mieli oni zakaz wypełniania obowiązków kapłańskich i - siłą rzeczy -znaleźli się bez środków do życia. Pomogli im OO. Pijarzy, umożliwiając odprawianie tak zwanych MSZY INTENCYJNYCH związanych z ofiarami pieniężnymi. Te kartki ze spisem INTENCJI MSZALNYCH wpadły w ręce NKWD podczas rewizji domu jednego z księży unickich. Był to materiał dowodowy, obciążający również pijarów.
4. W niepodległej Białorusi (1991-1996)
Walka o przywrócenie kościoła pijarskiego
Z biegiem mijających lat zmieniły się CZASY i KLIMATY. W roku 1991, gdy Białoruś uzyskała niepodległość, ks. Stanisław Rojek liczył już 83 lata, a ja poznałam go rok później - podczas pierwszego pobytu w Lidzie. Sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Ojcowie pijarzy reaktywowali swe ośrodki w Lidzie i Szczuczynie, w którym między innymi odbyła się w roku 1993 pierwsza na Białej Rusi PROMOCJA polskiej książki naukowej - zorganizowana przez Komitet Historii Nauki i Techniki Polskiej Akademii Nauk oraz Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej. Jest to jednak wątek uboczny. Wracam więc do przerwanej opowieści o niezłomnym kresowym duszpasterzu. Uwolniony od codziennej walki o PRZETRWANIE, od obawy o życie własne i KOŚCIOŁA, rozpoczął starania o odzyskanie kościoła pijarskiego pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza, w którym mieściło się planetarium. Nie była to sprawa prosta, tym bardziej, że świątynię tę chcieli przejąć także prawosławni. W okresie moich lidzkich peregrynacji i znajomości z Księdzem Stanisławem ta właśnie trudna sprawa pochłaniała go niemal bez reszty. Uważał, że jest to JEGO OSTATNIE WIELKIE ZADANIE, któremu musi sprostać, zostawiając po sobie w Lidzie odzyskany kościół pijarski. Potrzebna była pomoc najwyższych zwierzchników Kościoła. Ksiądz Rojek wysyła 9 sierpnia 1994 roku list do Nuncjusza Apostolskiego Białorusi od katolików - mieszkańców Lidy, przedstawiający historię kościoła od czasów jego powstania w nader zwięzły, rzeczowy sposób. 5 maja 1990 roku przekazał obszerny materiał w tejże sprawie do pierwszego po latach BISKUPA GRODNA - Tadeusza KONDRUSIEWICZA, a później do jego następcy KSIĘDZA BISKUPA Aleksandra KASZKIEWICZA. W czerwcu 1991 roku prosił go, by nie przyłożył ręki do oddania kościoła pijarskiego prawosławnym i aby pobłogosławił jego działania. Poczynając od przeniesienia pijarów w 1756 roku z Werenowa do Lidy, a kończąc na czasach najnowszych, ks. Stanisław Rojek obliczył, że w posiadaniu katolików klasztor był w latach 1756-1845 oraz 1919-1958, czyli 128 lat; zaś w posiadaniu cerkwi - od roku 1863 do 1919 roku, czyli 46 lat. Ponadto pijarzy odbudowali budynki po zniszczeniach drugiej wojny światowej. Wszystkie te dane liczbowe obrazują w pełni - zdaniem ks. Rojka - prawną przynależność kościoła pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza i klasztoru do OO. Pijarów.
Jednak nie tylko walka o zwrot kościoła wypełniała ostatnie dziesięć lat życia legendarnego kapłana Ziemi Lidzkiej. Były również spektakularne sukcesy, czemu sprzyjał okres coraz znaczniejszej liberalizacji życia religijnego na Białej Rusi. Tak więc w roku 1985 odbyły się uroczystości - związane ze złotym jubileuszem - kapłaństwa ks. Stanisława. Rok 1988 to wizyta w Lidzie Józefa Kardynała GLEMPA i uroczyste powitanie go na ulicach miasta przez tłumy jego mieszkańców. Uroczysta wędrówka obrazu Matki Boskiej Ziemi Grodzieńskiej, tłumna procesja w Lidzie podczas Święta Bożego Ciała - trudno było uwierzyć w realność tych następujących po sobie wydarzeń. I wreszcie w 1993 roku odwiedziny Polski bez obawy uniemożliwienia powrotu na Ziemię Lidzką. Byłam naocznym świadkiem tego powrotu, gdyż ks. Rojek jechał z Warszawy autokarem Komitetu Historii Nauki i Techniki Polskiej Akademii Nauk, który to Komitet udawał się na naukową wyprawę po Ziemi Lidzkiej. W czasie wielogodzinnej podróży Ksiądz Stanisław był małomówny. Żegnał się chyba ostatecznie z Polską, z krajem lat dziecinnych, z krakowską młodością, z Rodziną i Przyjaciółmi, których nigdy już nie zobaczy. Był jak kresowy dąb - zakorzeniony w glebie Ziemi Lidzkiej tak silnie i głęboko, że musiał pozostać tam do końca swego istnienia. Wszystkie OSTATECZNE POŻEGNANIA są bardzo trudne, nastrój ks. Stanisława Rojka odczuwałam w całej pełni - udzieliła mi się jego nostalgia, prowokując refleksję: skąd powstała więź przyjaznych odczuć, łączących mnie z tym zamkniętym w sobie duchownym, stwardniałym w wieloletniej walce o przetrwanie, którego wszak poznałam dopiero przed rokiem, to jest w roku 1992.
* * * * *
Był upalny czerwiec 1992 roku, gdy po raz pierwszy po wojnie znalazłam się z moim Mężem w Lidzie, różniącej się - niestety - od tej, którą zachowałam w dziecinnej pamięci, czy może raczej wyobraźni. Nie zmienił się natomiast wygląd kościoła farnego, gdzie jako trzyletnia dziewczynka sypałam kwiatki przed kroczącym z MONSTRANCJĄ ówczesnym dziekanem - ks. Hipolitem Bojaruńcem. Zastąpił go w czasie drugiej wojny światowej ks. Stanisław Rojek, pozostając proboszczem przez wiele lat mimo zagrożeń życia i prześladowań. Opowiadano nam już wcześniej o tym niezłomnym kapłanie, który swą budzącą szacunek postawą i religijną posługą zapisał się jak najlepiej w świadomości lidzkich Polaków, którzy nie opuścili swej ojczyzny, pozostając jak ON poza granicami Państwa Polskiego. Aby nawiązać kontakt z ks. Rojkiem, udaliśmy się do lidzkiej fary. Powiedziano nam w zakrystii, że Ksiądz Stanisław właśnie wyszedł, udając się do swego domu, znajdującego się nieopodal kościoła. I rzeczywiście na ścieżce, wiodącej do świątyni, zobaczyliśmy postawną postać duchownego. Rozpoczęła się rozmowa, prowadzona najpierw ze strony ks. Stanisława Rojka z dużą rezerwą, która nas nie mogła dziwić, gdy poznaliśmy później doświadczenia i przeżycia proboszcza lidzkiej parafii. Rezerwa ta wszakże rychło znikła, gdy powiedziałam, że jestem autorką ** książki o Onufrym KOPCZYŃSKIM Sch.P. - zasłużonym językoznawcy z XVIII stulecia, twórcy pierwszej polskiej gramatyki filozoficznej i narodowej. Ksiądz Rojek - student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim - był jak się okazało - admiratorem Kopczyńskiego, ponadto jego zakonnego współbrata. Tak więc ten osiemnastowieczny pijarski językoznawca otworzył nam nie tylko drzwi lidzkiej plebani, lecz i serce zamkniętego w sobie kapłana, który zaprosił nas na dłuższą rozmowę oraz na wspaniały kresowy obiad. To pierwsze spotkanie zapoczątkowało nasza przyjaźń. Podczas następnych pobytów w Lidzie nie mogło się obyć bez spotkania z legendarnym, a przecież bardzo skromnym kapłanem z Kresów, który w fascynujący sposób opowiedział nam o kilku fragmentach swej dramatycznej biografii. Podczas ostatniej wizyty na plebani w 1994 roku otrzymaliśmy w darze od niedomagającego już ks. Stanisława Rojka kopię jego rękopiśmiennych wspomnień, wykorzystanych po raz pierwszy w druku w tej przekazywanej do rąk CZYTELNIKÓW opowieści. Cieszę się bardzo, że dzięki czcionce drukarskiej, a - być może - i za wstawiennictwem osiemnastowiecznego Onufrego Kopczyńskiego, mogę zawiesić w bezkresnym czasie dzieje życia kresowego kapłana - legendy z TAMTYCH stron i TAMTYCH czasów.
IV. Epilog
* * * * *
Ksiądz Stanisław Rojek nie odzyskał, niestety, mimo usilnych starań pijarskiego kościoła w Lidzie przy ulicy Suwalskiej - po usunięciu znajdującego się tam planetarium budynek świątyni przekazano prawosławnej cerkwi. Przeżycie to podcięło organizm kapłana - stargany wieloletnią walką i wiekiem. Był zrezygnowany, uważając, że uniemożliwiono mu zrealizowanie ostatniego zadania jego życia.
Opuścił swoich lidzkich parafian i grono zakonnych współbraci 6 października 1996 roku - o świcie słonecznej jesiennej niedzieli. Pochowany został w pobliżu lidzkiego kościoła farnego, który uratował od zniszczenia - podobnie jak kilka innych kościołów na Ziemi Lidzkiej. Przede wszystkim uchronił wielu mieszkańców z tych terenów przed narzucaną im ateizacją. Był twardy i nieugięty, lecz jednocześnie wrażliwy na ludzką krzywdę i na ludzkie cierpienie. Takim pozostał w przekazach, takim pozostanie utrwalony w historycznej świadomości Polaków NIE TYLKO na Ziemi Lidzkiej.
Mieszkańcy Lidy i jej okolic dali wyraz swym serdecznym uczuciom wobec ich PROBOSZCZA uczestnicząc tłumnie w JEGO ostatniej drodze obok przybyłych na tę uroczystość wielu pijarów z Polski z prowincjałem - ks. Zbigniewem JANICZKIEM na czele. Koncelebrowanej mszy świętej przewodniczył Biskup Grodna Aleksander KASZKIEWICZ, piękne kazanie wygłosił zaprzyjaźniony z ks. Stanisławem Rojkiem ojciec Gerard BRUMIRSKI. Niemal wszyscy kapłani z diecezji grodzieńskiej oddali hołd TEMU, który był dla nich i miał pozostać pięknym, godnym naśladowania wzorem.
* W Archiwum Zakonu Ojców Pijarów w Krakowie znajduje się obszerna biografia ks. Stanisława Rojka Sch.P. opracowana przez ks. Gerarda BRUMIRSKIEGO Sch.P. przy współpracy ks. Andrzeja WRÓBLA Sch.P. oraz ks. Stefana DENKIEWICZA Sch.P. Ksiądz Brumirski wygłosił kazanie na pogrzebie ks. Rojka w Lidzie w październiku 1996 roku.
** Irena Stasiewicz-Jasiukowa, Onufry Kopczyński - współpracownik Komisji Edukacji Narodowej. Studia o społecznej roli uczonego w Polsce stanisławowskiej, Wrocław-Warszaw 1987, ss. 173.
Lidzka Kronika Pijarska
1718 r. - powstaje Kolegium w Szczuczynie.
1736 r. - pijarzy przybyli do Werenowa i utworzyli szkołę.
1756 r. - 240 lat temu Ignacy Scipio de Campo, podstoli WKL i starosta lidzki przenosi pijarów do Lidy. W tymże roku w karczmie została utworzona szkoła dla 50 uczniów.
1758 r. - wzniesiono drewniane kościół i dom.
1759 r. - rezydencja otrzymała nazwę Kolegium
1770 r. - ks. rektor Aleksander Wolmar zakupił folwark Postawszczyzna.
1778 r. - zaczęto wznosić murowane kolegium i kościół.
1795 r. - władze carskie uwięziły ks. rektora Floriana Kruszewskiego i ks. Wawrzyńca Adamowicza za wystąpienie przeciwko nowej władze. Pijarzy do końca walczyli o interesy narodu polskiego i aż do zamknięcia kolegium językiem wykładowym był polski.
15 maja 1797 r. - w kolegium nocował car Paweł I i przekazał na budowę 5000 rubli.
1820 r. - wyświęcono murowany kościół pw. św. Józefa Kalasantego.
1825 r. - prawosławny wojskowy kapelan bez zgody pijarów odprawił w kościele nabożeństwo prawosławne wynikiem czego był ostry protest biskupa wileńskiego u generał-gubernatora.
1832-1834 r.r. - do szkoły uczęszcza Ludwik Narbutt, przyszły kierownik powstania styczniowego na Ziemi Lidzkiej.
9 września 1834 r. - pijarom zabrano szkołę i przekształcono ją w szkołę gubernialną.
23 sierpnia 1842 r. - pożar Lidy poczynił duże szkody pijarom.
1843 r. - władze carskie przekazały posiadłość pijarów cerkwi prawosławnej.
11 stycznia 1846 r. - pijarzy z Lidy przenieśli się do Międzyrzecza na skutek kasaty zakonu przez władze carskie.
1919 r. - cerkiew ponownie zamieniono na kościół.
1926 r. - nastąpiła rewindykacja dawnego kolegium.
1927 r. - otworzono szkołę elementarną i internat.
1930 r. - utworzono 4-klasowe Męskie Gimnazjum Kupieckie.
1934 r. - gimnazjum przekształcono na Koedukacyjną 4-klasową Szkołę Handlową.
6 maja 1938 r. - została odsłonięta tablica pamiątkowa ku czci Ludwika Narbutta.
17 września 1939 r. - w nocy została zamurowana tablica Narbuttowska.
1958 r. - władze sowieckie zabrały wyremontowany budynek kolegium i kościoła i urządziły w nich planetarium i muzeum.
1 listopada 1972 r. - zmarł ostatni rektor kolegium ks. Klemens Marian Czabanowski.
6 września 1988 r. - przebywał w Lidzie z wizytą duszpasterską Prymas Polski kardynał Józef Glemp.
2 lutego 1991 r. - w święto Matki Boskiej Gromnicznej wierni po raz pierwszy w powojennym okresie przyszli z modlitwą pod kościół OO. Pijarów.
17 października 1993 r. - TKPZL rozpoczęło akcję-modlitwę o zwrot kościoła pijarów wiernym.
7 marca 1996 r. - kościół decyzją władz miejskich po uzgodnieniu z władzami kościelnymi został przekazany prawosławnej parafii i przekształcił się w "pijarską cerkiew".
17 czerwca 1996 r. - z murów kościoła została brutalnie wyrwana tablica ku czci Ludwika Narbutta.
6 października 1996 r. - zmarł ksiądz dziekan Stanisław Kalasanty Rojek Sch.P.
3 września 2000 r. - został poświęcony krzyż na placu budowy kościoła pw. Wniebowzięcia NMP na osiedlu Industrialnyj.
1 listopada 2000 r. - odprawiono pierwszą Mszę św. w kaplicy tymczasowej.
11 maja 2002 r. - poświęcono fundamenty kościoła.
Opracował A.Kołyszko