Папярэдняя старонка: Jak feniks z popiełu ...

Dzieci - nasz narod jutro 


Аўтар: Weronika Kuryło,
Дадана: 14-01-2002,
Крыніца: Lida 1997.



"To, co możesz uczynić jest tylko maleńką kroplą w ogromie oceanu, ale właśnie jest tym, co nadaje znaczenie twojemu życiu." Albert Schweitzer.

Było słoneczne lipcowe popołudnie 1988 roku. Siedziałam z koleżanką L. i gawędziłyśmy o naszych życiowych problemach. Na stole leżała świeża rejonowa gazeta. Zwróciłyśmy uwagę na małe ogłoszenie: "Klub Miłośników Kultury Polskiej zaprasza na niedzielne spotkanie, które odbędzie się w Klubie "Energetyk" o godz. 16. To było zaskakujące. Postanowiłyśmy pójść i zobaczyć.

Na sali było około 15 osób, wszyscy starali się rozmawiać po polsku i to było ciekawe. Odczyt o polskim partyzancie Ponurym miały dwie młode panie (później zapoznałyśmy się z nimi, to były Ania Komincz i Grażyna Pacyno). Siedziałyśmy oszołomione ze łzami w oczach. Wsłuchiwałyśmy się w dźwięk polskiej mowy nie wierząc własnym uszom. Potem głos zabrał jakiś pan i jeszcze ktoś, a po imprezie zaproponowano zrobić wspólne zdjęcie (fotografem był Mieczysław Chwojnicki) i zaproszono na następne spotkanie. Wszystko to wywarło na mnie ogromne wrażenie.

Byłyśmy obie sowieckimi nauczycielkami, chociaż obie Polki i katoliczki. Przez pół wieku wbijano nam socjalistyczne zasady, które musiałyśmy głosić wśród młodzieży i chociaż każda z nas robiła to bardzo ostrożnie, jednak wpływy obcej ideologii miały skutek. W domu, w pracy, między sobą rozmawiałyśmy po rosyjsku, chociaż każda z nas znała i swój język ojczysty, polski. Te pierwsze spotkanie zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie, zaczęłam regularnie przychodzić na zebrania Klubu, zostałam jego członkinią.

Na zebraniu w sierpniu głos zabrała kierowniczka Teresa Siemionowa, która zaproponowała nauczanie dzieci języka polskiego. To było coś nowego i niełatwego do zrozumienia. A jak na to spojrzą sowieckie władze? Że pozwalają dorosłym zbierać się i rozmawiać po polsku jeszcze można zrozumieć. Jest przecież zapisano w konstytucji, że każdy naród ma prawo znać swój język ojczysty. Ale żeby dzieci uczyć?! To niemożliwe. Większość ludzi na sali nie poparło pani Teresy. Jednak pani Teresa jest osobą upartą i na następnych spotkaniach znów, i znów podnosiła ten sam problem. Mówiła bardzo przekonująco i z biegiem czasu większość ludzi poparła tę inicjatywę i tylko najbardziej ostrożni proponowali zbadać tę sprawę urzędowo. Decyzja była podjęta, lecz powstały następne problemy. Gdzie wziąć nauczycielkę? Proponowano, żeby zaproszono ją z Polski. Ale kto da etat, mieszkanie, czy pozwolą władze itd. Słuchając wypowiedzi członków naszego Klubu postanowiłam podjąć trud nauczania języka polskiego. Byłam już na emeryturze, więc nie uzależniona od lokalnych władz oświatowych. Wstałam i prosto z mostu powiedziałam, że język polski znam, z zawodu jestem nauczycielką i myślę, że 36 lat przepracowanych z dziećmi będą tylko pomocne w pierwszym okresie nauczania. Poprosiłam tylko, aby dostarczono mi jakiekolwiek polskie książki, żebym mogła powtórzyć niektóre reguły i zasady, które już wyleciały z pamięci.

Pan Aleksander Siemionow dał jeden egzemplarz "Elementarza" i podręcznik języka polskiego dla 2 klasy, z Litwy. Zajęcia miały się odbywać w klubie "Energetyk" z rana, kiedy to klub nie był zajęty. W holu postawiono stół, parę krzeseł i w pierwszą niedzielę września 1988 roku przyszłam na lekcje. Spotkało mnie czworo dzieci. Zaczęłam z nimi rozmawiać po polsku, ale co kilka minut musiałam robić tłumaczenie na język rosyjski, bo dzieci nie rozumiały po polsku. Nie mieliśmy tablicy, podręczników, kompletnie nic. Musiałam każdemu pisać do zeszycika te pierwsze polskie litery. Zaproponowałam dzieciom, żeby na następną lekcję każdy przyszedł z kolegą lub koleżanką. Coś im się spodobało na tej lekcji, bo na następną przyszło już ośmioro i stół okazał się za mały i nie było gdzie usiąść. Żeby nie zniechęcać dzieci zaczęłam z nimi bawić się. Przypomniałam sobie swoje dziecinne zabawy: "Kółko graniaste, cztery rogi ciasne, nasze kółko połamane, a my wszyscy bęc!" To "bęc" wszystkim spodobało się. Było wesoło i nie trzeba było siedzieć w ławce i trzymać rąk tak jak na lekcji w szkole, nie było żadnej musztry.

Tak zaczęłam pracę jak nauczycielka języka polskiego na Ziemi Lidzkiej. Zaczęłam uczyć polskie dzieci ich ojczystego języka, chociaż ich rodzice - to Polacy z dziada pradziada. Jednak huragan wojen, niszczycielskich zaborów zostawił swój ślad na kilku pokoleniach Polaków. W 1946 roku ostatni transport repatriantów odszedł z Lidy na Zachód, do Polski i już po paru miesiącach została zamknięta ostatnia i jedyna polska szkoła w mieście (obecnie szkoła nr 3). "Wsie palaki ujechali w Polszczu i szkoła bolsze nie nużna". W mieście ludność już rozmawiała po rosyjsku. Coraz rzadziej używany był język polski także w domu. Jeszcze tylko w kościele można było go usłyszeć, ale młodzieży zabroniono uczęszczanie do kościoła. Rusyfikacja ludności wzmagała się. Znikały polskie imiona zamieniając się w rosyjskie: Ludwiki - to Ludy, Teresy - to Tanie i Tamary, a Zbyszek - Miszka. Ciągle słychać było dokuczliwe i obelżywe "pszek". Żeby dostać się na studia coraz częściej młodzież nie przyznaje się do narodowości polskiej, to samo dzieje się w wojsku. Polacy coraz rzadziej są wyróżniani na stanowiskach. Dobrze to odczułam w ciągu długich lat pracy w szkole. I moje imię brzmi już nie Weronika, tylko Wiera.

40 lat upłynęło jak polska mowa zgasła, a jednak nie do końca, bo iskry zostały. Nowy powiew historii dotarł i do Lidy i zaczął wskrzeszać płomień nadziei.

Klub Miłośników Kultury Polskiej szybko rozrastał się. Ludzie byli spragnieni polskiego słowa i dlatego wszystkie poczynania Klubu popierane były przez ludność. Coraz więcej ludzi chce zapisać swoje dzieci do kółka języka polskiego. Ale gdzie posadzić dzieci? Gdzie zdobyć niezbędny sprzęt? Podręczniki? Bóg dopomógł częściowo rozwiązać ten problem.

Na przystanku autobusowym spotkałam swoją starą znajomą - Swietłanę Kuc, z którą razem pracowałyśmy w szkole nr 3. Jest ona dyrektorem Domu Pionierów. Składam jej życzenia z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego, a ona zaproponowała mi pracę jako kierownik kółka kroju i szycia lub haftu. Ze śmiechem odpowiadam, że wolałabym prowadzić kółko języka polskiego. Była zaskoczona tą propozycją, ale zaprosiła mnie do siebie za kilka dni, ponieważ musi zawiadomić kuratora oświaty p. Mazowkę. Jeżeli da zgodę, to takie kółko będzie. Zgodę uzyskaliśmy i już 25 września rozpoczęłam pierwszą lekcję w Domu Pionierów. Przydzielono nam pokój z tablicą. I chociaż dzieliliśmy go z nauczycielką rysunków, czuliśmy się tam dobrze, a dyrekcja była bardzo życzliwa. Kółko nasze rozrastało się. Już w listopadzie na zajęcia uczęszczało 65 uczniów. Nazbieraliśmy tylko dziesięć elementarzy Falskiego. Aby szybciej nauczyć się czytać dzieci przepisywały teksty do zeszytów i tak się uczyły.

W listopadzie otrzymałam list z Warszawy od 16-letniego chłopaka Michała Wołejko, który pisał, że z prasy dowiedział się, że w Lidzie dzieci zaczynają uczyć polskiego i pytał czym mógłbym dopomóc. Napisałam o naszych trudnościach i wkrótce otrzymałam paczkę "Elementarzy" Falskiego, a później razem z kolegami zaczął przysyłać i książki do następnych klas, czytanki, gramatyki, bajki i nawet zabawki! (Obecnie Michał kończy wydział historyczny Uniwersytetu Warszawskiego).

Przypominam sobie jedną z lekcji. Była to trzecia lub czwarta lekcja w Domu Pionierów. Na lekcję przyszedł pan Mazowka z dyrektorką. Interesowało ich nauczanie języka polskiego. Uczymy się literki "K" i czytamy o kotku. Potem uczę dzieci piosenki "Wlazł kotek na płotek". Nauka sprawia nam trochę z trudności, ale pan kurator jest raczej zadowolony, życzy mi sukcesów ze słowami: "Do końca roku dzieci nauczą się tej piosenki o kotku". Już za parę tygodni przyjechała pani wizytator z Grodna, słuchała, sprawdzała, ale nic zarzucić nie mogła, bo sama polskiego nie znała. Tymczasem dzieci uczą coraz więcej wierszy, często z pomocą rodziców. Na lekcjach, żeby nauczyć się więcej słów, zaczynamy śpiewać. Nasze pierwsze piosenki - "Szła dzieweczka", "Na nowej górze", "Wyleciał ptaszek z Łobzowa", itd. W końcu grudnia do Lidy przyjechała delegacja dzieci z Białej Podlaskiej. Pan kurator zadzwonił z prośbą o możliwość spotkania się z polskimi gośćmi. Na sali szkoły nr 7 zebrali się dyrektorzy wszystkich szkół, przedstawiciele wydziału oświaty. Tak uroczyście witano tę pierwszą delegację z Polski. Na tę okazję przyszykowaliśmy mały koncercik na który złożyły się piosenki i wiersze. Na zakończenie zaśpiewałyśmy "Płynie Wisła, płynie..." Wszyscy byli zdumieni, że w ciągu tak krótkiego czas dzieci nauczyły wiele piosenek i wierszy. A najwięcej zdumiony był pan kurator.

Dużą pomoc w tym czasie okazała nam nauczycielka Teresa Waszczyło. Z małym dzieckiem na ręku przychodziła na nasze lekcje, przygrywała na pianinie, uczyła poprawnego śpiewania. Szykowałyśmy razem pierwszy program choinkowy po polsku.

1 stycznia 1989 roku w Klubie "Energetyk" odbyła się pierwsza choinka w języku polskim dla dzieci w powojennej Lidzie. To było bardzo wzruszające wydarzenie. Niektórzy starsi ludzie ocierali łzy. Przy choince tupał Dziadek Mróz (Tadeusz Komincz) ze swoją córką Zimą (Ireną Kołyszko). Kiedy cały korowód zaczął tańczyć "Trojaka" cała sala dołączyła się do śpiewu: " Zasiali górale żyto, żyto..." Rodzice, babcie i dziadkowie, wszyscy byli zaskoczeni, że w tak krótkim czasie dzieci zaczęły dość poprawnie mówić po polsku. A ile było radości z upominków. Dziadek Mróz rozdawał cukierki i piękne polskie książeczki.

W drugim półroczu jednak część dzieci odeszła. Przyczyny byli różne - w szkołach zaczęto zachęcać dzieci do innych kółek, mówiąc, że język polski im nie będzie potrzebny w życiu, że karate wychowa w nich męstwo, a pływanie (bezpłatne) pomoże im zdać normy WF. Na dodatek w czasie wielkich mrozów pękły rury i w Domu Pionierów było bardzo zimno. Siedzieliśmy wszyscy w paltach i co jakieś pół godziny robiliśmy przerwy, by ruchem rozgrzać się. Przypomniałam sobie wszystkie zabawy z lat dziecinnych. Była i "Karuzela", i "Stary niedźwiedź", i "Hej, hej malowane snopki", i wiele, wiele innych. Za każdym razem trzeba było wymyślać coś nowego. Urozmaicanie zajęć zabawą i piosenką budziło w dzieciach ciekawość, chęć uczenia się i bogaciło ich język.

Klub Miłośników Kultury Polskiej w tym czasie już się przekształcił w oddział Kulturalno-Oświatowego Stowarzyszenia im. A. Mickiewicza. O naszej pracy jest już głośno nie tylko w mieście, ale i w obwodzie, a nawet w Polsce. Często odwiedzają nas liczni goście.

2 lutego 1989 roku kwiatami i polskim wierszem witały nasze dzieci Konsula Generalnego PRL w Mińsku Mieczysława Obiedzińskiego, Konsula Henryka Kalinowskiego oraz I sekretarza komitetu partii Gienadia Udarcewa w Lidzie. 5 lutego do Lidy z Niemenczyna przyjechał polski zespół pieśni i tańca "Wileńszczyzna". Dzieci przywitały gości piosenką "Polskie kwiaty", którą pomógł opracować Czesław Januszkiewicz. Przed tak liczną publicznością dzieci jeszcze nigdy nie występowały. Na sali Domu Kultury "Optyk" zebrało się prawie 800 widzów. Na początku odczuwały zrozumiałą tremę, ale muzyka pana Czesława uniosła je. Popłynęła rzewna piosenka, dwie małe dziewczynki wtórowały na skrzypcach. Występ podobał się. Wielu widzów miało łzy w oczach. Tak powstawał pierwszy polski zespół dziecięcy.

5 marca 1989 roku zostaliśmy zaproszeni do udziału w imprezie pt. "Dzień przyjaźni", który odbywał się w Domie Oficerów. Zyskaliśmy rozgłos i pani dyrektor zdecydowała się przydzielić nam akompaniatora-bajanistę Iwana Szewczyka, który pracował w Domu Pionierów. Raz w tygodniu były lekcje śpiewu, które były bardzo lubiane przez dzieci.

23 kwietnia przygotowaliśmy koncert dla rodziców i członków Polskiego Stowarzyszenia. W naszym programie znalazło się 25 różnych utworów. Piosenki, tańce, inscenizacje były bisowane. Dzieci dostały cukierki, a nauczycielka - kwiaty i w sercu satysfakcję ze swej pracy. Ileż było radości! Nazajutrz na lekcjach dużo rozmawialiśmy o koncercie i postanowiłyśmy uszyć sobie krakowskie stroje. Rodzice zgodzili się nam dopomóc. Starsze dziewczynki same uszyły, młodszym dopomagała nauczycielka i mamy.

Zbliżał się koniec roku szkolnego. Dzieci już czytają, piszą, znają dużo polskich wierszy i piosenek, próbują rozmawiać. Mowa sprawia nam najwięcej trudności. 28 maja zaproszono nasz zespół (nazwaliśmy go "Jutrzenka") do wsi Gudy. W południe zebraliśmy się przy Domu Pionierów. Wszystkie dziewczynki były ubrane w piękne czerwone spódniczki obszyte kolorowymi wstążkami, w malutkich, prawie jednakowych fartuszkach. Serdaczki wypożyczyłyśmy z Domu Pionierów i kiedy dobrałyśmy do tego korale i wstążki to okazało się, że dziewczynki są ubrane jednakowo i bardzo barwnie. Jechaliśmy do Gud na zaproszenie pana Stanisława Uszakiewicza, który w ten dzień zakładał w tej wsi pierwsze koło rejonowe PSKO im. A. Mickiewicza. Sala była wypełniona po brzegi. Było dużo dzieci, które z podziwem oglądały nasze stroje. Po uroczystej akademii rozpoczął się nasz występ. Babcie, dziadkowie, rodzice płakali, gdyż tyle lat nie słyszeli publicznie wypowiedzianego słowa polskiego, a uczniowie szkoły we wsi Bielewicze postanowili, że również będą uczyć się polskiego. ( Za rok rzeczywiście spotkaliśmy bielewickie dzieci, które przyjechały do Lidy z własnym programem.) W sali było gorąco, a dzieci rozśpiewane i bardzo szczęśliwe. Prawie za każdą piosenkę dostawały kwiaty i długie brawa, a na końcu - koszyczek z cukierkami i 130 rubli, dosyć pokaźna suma jak na tamte czasy. Cukierki zostały natychmiast zjedzone, a pieniążki wykorzystaliśmy na uszycie strojów.

Tak "Jutrzenka" zaczyna współdziałać z polską organizacją, uczestniczy w wielu polskich imprezach w Lidzie i okolicach.

Jedną z najpiękniejszych lidzkich uroczystości było odsłonięcie pomnika Adama Mickiewicza dnia 2 lipca 1989 roku. Zebrał się tłum ludzi, starsze dziewczynki dopomagały w zorganizowaniu loterii, Irenka Szmigiero miała zaszczyt przeciąć biało-czerwoną wstążkę i zdjąć prześcieradło. A później "Jutrzenka" śpiewała polskie pieśni i wiele osób m?wiło, że te dzieci przyjechały z Polski.

Latem dzieci miały po raz pierwszy możliwość wyjechać do Polski na wakacje na zaproszenie Fundacji Pomoc Szkołom Polskim w ZSRR im. T. Goniewicza.

Jesienią 1989 roku było kolejne ważne wydarzenie dla naszych dzieci. Do Lidy z występem gościnnym przyjechał ksiądz Gralak z Radomia ze swoim zespołem "Oratorium". Przed koncertem "Jutrzenka" miała przywitać zespół księdza. Sala klubu "Optyk" była jak zawsze przepełniona. Chociaż wszystko było przygotowane nie wiedziałam jak powinno wyglądać zakończenie. Próbowałam jedno, drugie i wszystko odrzucałam. W końcu pytam dzieci, kto umie się przeżegnać. Prawie wszystkie rączki zostały podniesione do góry. Mówię więc: kiedy skończycie przywitanie, to uklękniecie i poprosicie księdza o błogosławieństwo! Wszyscy się zgodziły. Proszę więc cichutko księdza o błogosławieństwo. A trzeba zaznaczyć, że jeszcze nie wolno było chodzić do kościoła, jeszcze ateistyczne wychowanie w szkołach było na bardzo wysokim poziomie. I kiedy dzieci uklękły i przeżegnały się na błogosławieństwo, sala zamarła bez tchu! Jedni płakali, drudzy mówili: "Doczekaliśmy się, doczekaliśmy się...". Ktoś przybiegł za kulisy z obawą: "Posadzą, Panią, na pewno posadzą!" A jednak nie posadzili i nikt nawet słówka nie powiedział. Dla dzieci to była jeszcze jedna lekcja patriotyzmu, i były dumne z tego co zrobiły.

Choinkowe zabawy w języku polskim robiliśmy już kilkakrotnie, ale "Jasełek" jeszcze nikt nie robił. Nawet rodzice nie wiedzieli co to jest. Scenariusza żadnego nie miałam, ale miałam książkę "Kolędy i pastorałki polskie". Na podstawie tekstów kolęd ułożyłam przedstawienie "Do Betlejem". Zespół uczestników przedstawienia był bardzo liczny, 36 osób. Sprawa była dosyć skomplikowana: przyszykowanie strojów dla wszystkich, sprawdzenie tekstów. Bardzo mi pomogła starsza młodzież, oni przemyśleli dekoracje, pomogli w zrobieniu strojów, żłóbka. Problem powstał, gdy zaprotestowały niektóre mamy, ponieważ uważały że jest grzechem przedstawiać postacie Matki Bożej, św. Józefa i innych na scenie. Dopiero po zezwoleniu księdza pozwoliły dzieciom wziąć udział. Przedstawienie udało się, było to coś nowego. Trzykrotnie pokazywaliśmy go lidzianom.

Podczas wyjazdów na kolonie dzieci po raz pierwszy zapoznały się z harcerstwem. Latem 1990 roku, po wakacjach w lubelskim kilka dziewcząt i chłopców wracało już w mundurach harcerskich. Później nawiązano kontakty z harcerzami z Gdyni, Słupska, Tarnobrzega. Jesienią 1990 roku przy Domu Twórczości powstaje pierwszy zastęp harcerski, który z biegiem czasu przekształca się w I Lidzką Drużynę Harcerską im. Witolda Pileckiego. Harcerze działają najpierw przy oddziale ZPB, a od 1991 roku przy Towarzystwie Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej.

Młodzież jest coraz aktywniejsza, posiada dużą wiedzę. Już nie tylko ja występuję z referatami i pogadankami na niedzielnych spotkaniach Towarzystwa. Starsza młodzież przygotowuje się sama, a ja pomagam tylko w wyborze tematów.

W tym czasie Polska zaczyna zapraszać naszą młodzież na studia wyższe. Po udanych egzaminach w konsulacie w Mińsku wyjeżdża pierwsza grupa moich uczniów - Ina Zając, Grażyna Makowiecka, Ina Malec, Ira Samotyja, Tania Baburczyk, Włodek Michałowicz. Za rok na studia wyjeżdża drużynowa Ola Sosik. Miejsca już studiujących zajmują inni, kt?rzy też są dobrze przygotowani. W ciągu 8 lat pracy w zawodzie nauczyciela na wyższe uczelnie w Polsce wyjechało 25 moich uczniów, w tym trzy osoby do seminarium duchownego - Osipowicz Jan, Popieło Andrzej i Zwieżyński Paweł. Kółko języka polskiego przy Domu Pionierów (obecnie Dom Twórczości) cieszy się uznaniem i powodzeniem wśród młodzieży i rodziców. Nowa dyrektorka pani Halina Bajdałowa (z domu Michałowicz, jest Polką) dużo pomaga. Dostaliśmy oddzielny pokój, który urządziliśmy według swoich potrzeb i zasad. Otrzymaliśmy podręczniki języka polskiego dla 1-8 klas, wydrukowane w Mińsku. Szafy są przepełnione książkami. Oddział oświaty "radzi" korzystać tylko z książek wydanych na Białorusi. Jednak książki, przysyłane nam przez pana Józefa Adamskiego z Fundacji są nam takie bliskie, że więcej uczymy się z nich. Właśnie te książki oświecają umysły młodzieży, z nich czerpiemy wiedzę z historii i kultury Polski. Teraz młodzież ma szlachetny cel - zdobyć wykształcenie w Polsce. Nasi studenci przychodzą na lekcje, opowiadają o studiach, o nauce, na co trzeba zwrócić uwagę w pracy. Miłą niespodzianką było wydrukowanie wiersza naszej uczennicy Ani Usinowicz w kwartalniku "Rota".

Choć żyję nie w Polsce

Ja jestem Polką -

Sercem i duszą swoją.

Ze strony ja widzę życie Polakow

I zawsze tam myśli moje.

Kiedy przyjeżdżam do tego kraju,

Pęka mi serce z radości,

bo słyszę swoją rodzinną mowę,

bo widzę w oczach dużo wesołych ludzi

pełnych miłości.

O Polsko! Jak ja ciebie lubię!

Lubię twoje wysokie wierze kościołów,

Stare miasta, budynki,

piękne kwiaty pachnące,

Lubię drzew zielone ubranie,

Lubię wszystko co jest w tobie

dobre i wspaniałe.

Choć żyję nie w Polsce,

ja jestem Polką.

Sercem i duszą swoją.

Nikt nie przekona już mnie

myśleć odwrotnie i wstydzić się narodowości swojej.

Słowa te były napisane z serca. Może dlatego podczas konkursu recytatorskiego uczennica z Brzozówki recytowała właśnie ten wiersz z takim uczuciem, że zdobyła duże brawa.

Tymczasem kółka języka polskiego są już założone prawie we wszystkich szkołach miasta. Młodzież coraz bardziej interesuje się językiem polskim. Do kółek zapisują się Białorusini i Rosjanie. Razem z polską młodzieżą wyjeżdżają na kolonie do Polski, aktywnie uczęszczają do zespołu "Jutrzenka".

Dom Twórczości staje się centrum nauczania języka polskiego w Lidzie, lekcje moje są często wizytowane przez pracowników oświaty z miasta i obwodu, często są proponowane "otkrytyje uroki", tj. pokazowe lekcje dla nauczycieli miasta i rejonu.

Obecnie na moim miejscu pracuje młoda nauczycielka Irena Kołyszko, która ukończyła Uniwersytet w Lublinie, a ja prowadzę zespół "Jutrzenka".

Raduje się serce,

Raduje się dusza,

Gdy nasza "Jutrzenka"

Na koncert wyrusza.

Oj da, oj da dana

"Jutrzenko" kochana!

Nie masz to jak pierwsza

Nie och nie!

W ciągu lat pracy z młodzieżą przygotowywałam różne programy i chociaż ciągle mamy trudności z akompaniamentem, a ze strojów dziewczyny już wyrosły śpiewamy nadal. Zespół wyjeżdża do pobliskich wsi, jest częstym gościem na różnych imprezach Towarzystwa. Kilkakrotnie wyjeżdżaliśmy do Polski - Lublina, Koszalina, Kalisza, Gdyni, Wisły. Zawsze byliśmy serdecznie przyjmowani przez publiczność. Słowa naszych konferansjerek Maryny Klincewicz i Nataszy Dudko były zawsze długo oklaskiwane: "Jesteśmy z tej Lidy co na Wileńszczyznie. Tam, gdzie na górze stoi zamek Gedymina, w którym mieszkał Jagiełło ze swoją żoną Sońką.

Spod znaku Świtezi

Z tęsknoty zrodzeni miłością i pasją

Polskę Rodakom na nowo niesiemy.

Wizja Ojczyzny w oczach nie zgasła."

W programie są zawsze piosenki młodzieżowe, popularne, ale najwięcej jest piosenek ludowych. Program kończymy zawsze pieśniami patriotycznymi. A jak miło przyjmują zespół mieszkańcy Lidy - uczestnicy Zjazdów. Po pobycie w Polsce na zaproszenie Fundacji Polonia, naszych dobrych przyjaciół dostaliśmy taki list od organizatorów: "... Występy artystyczne jakie dał zespół promieniowały autentycznym zaangażowaniem, swobodą i tym wszystkim co powoduje, że jest on chętnie słuchany i gorąco oklaskiwany. Szeroki repertuar i jego wykonanie przenosiły te wartości kulturowe, które tak zbliżają do siebie nasze społeczności...".

W ciągu tych lat dużo się zmieniło. Młodzież rozjechała się, jedni dostali się na studia w Polsce, inni na Białorusi, niektóre dziewczyny zdążyły wyjść za mąż. Jestem jednak pewna, że na całe życie zostaną w ich sercach melodie i słowa polskich piosenek, nasza piękna polska mowa, patriotyzm i honor za swoją Ojczyznę.

Lata pracy nasuwają myśli, że jeszcze nie wszystko zrobiono, że często były i błędy. Czasami z braku czasu, czasami nieświadome. Sądzę, że młodzi, którzy już przejeły pałeczkę wykazują dużą aktywność, zdolność w pracy społecznej i w krzewieniu polskości na naszych ziemiach. Jednak cieszyć się jest jeszcze za wcześnie. Dużo młodych nauczycieli przychodzi do pracy po polonistyce na Grodzieńskim Uniwersytecie, wielu z nich to Białorusini i Rosjanie. Oni mogą mieć wybitne zdolności językowe, dobrze znać metodykę nauczania, ale nie potrafią zaszczepić w maleńkich sercach miłości do Polski, swej Ojczyzny. Dlatego społecznicy z polskich organizacji mają dużo pracy w szerzeniu polskiej oświaty, kultywowaniu tradycji i kultury polskiej, pomocy nauczycielom i młodzieży. A my, starsze pokolenie będzie zawsze wierni Polsce i pomocni tym którzy chcą działać.

 
Top
[Home] [Maps] [Ziemia lidzka] [Наша Cлова] [Лідскі летапісец]
Web-master: Leon
© Pawet 1999-2009
PaWetCMS® by NOX