Polskie pismo historyczno- krajoznawcze
na Białorusi

 

Niezwykłe przygody lidzianina.

(cd. z nr 30/31)

Pisałem w poprzednim numerze " Ziemi Lidzkiej" o ucieczce naszego krajana Eugeniusza Pieniążka samolotem z Polski do Jugosławii, gdzie trafił do więzienia. Po 7 miesiącach kapitan służby bezpieczeństwa powiedział, że pomoże mu trafić na Zachód. Eugeniusz nie uwierzył mu. Obawiał się deportacji do Polski, ale po 10 dniach jego wzywają do kapitana, który sadzi go do samochodu i rusza w stronę granicy. Noc, wichura, pada deszcz. Wreszcie oficer mówi: "Eugenij! Tu jest słup graniczny. Za nim jest Austria. Idź i nie miej do nas żalu. Tylko proszę idź jak najprędzej od granicy, bo zdarzają się przypadki, że austriacka straż graniczna łapie takich jak ty i odprowadza ich do nas. A co my z tobą zrobimy?" Z mocno bijącym się sercem Eugeniusz przechodzi tej nocy około 50 km . W końcu zdecydował się wyjść na drogę i zatrzymał napotkany samochód. Tym samochodem jechał Turek do Wiednia i on na prośbę Eugeniusza zawiózł go na posterunek policji.

Na posterunku oświadczył, że prosi o azyl polityczny. Policjanci proszą go, żeby odczepił się od nich, bo oni nie zajmują się tymi sprawami. Wyszedł z posterunku i na jednej z ulic podszedł do samochodu drogówki. Wyjaśnił policjantom, że jest Polakiem i chcę otrzymać azyl polityczny. Oni również poprosili go odczepić się od nich, bo i oni tymi sprawami nie zajmują się i pokazali najbliższy posterunek policji. Tam powtarza się ta sama sytuacja, ale dają mu adres pod który on może zgłosić się. Pod wskazanym adresem jego uprzedzili, że za nielegalne przekroczenie granicy będzie siedział w więzieniu. Zawieźli go do głównego więzienia w Wiedniu. W Polsce za nielegalne przekroczenie granicy ludzie otrzymywali 4 lata więzienia. W Jugosławii za to karali dwutygodniowym więzieniem. A w Austrii kara za to wynosiła aż ... dobę więzienia. Następnego dnia Eugeniusz wylądował w obozie dla przesiedleńców. Polacy, którzy znajdowali się w obozie już słyszeli o głośnej ucieczce Pieniążka z Polski i czekali na niego, jak na bohatera .

Na początku maja 1972 r. Eugeniusz był już w Szwecji. Tam na niego czekali dawni przyjaciele, tacy sami zapaleńcy lotnictwa jak i on. Przywitali go serdecznie, a potem zawieźli do domu, który zafundowali dla niego. Pod wieczór wszyscy koledzy przyjechali do niego. Przywieźli mu garnków, naczyń, mebli i pościel. Urządzili wielką ucztę, było gwarno i wesoło. Było mu jednocześnie wesoło i trochę smutno, bo wszyscy byli z małżonkami , a on sam. Od razu zdecydowali, że trzeba mu w tym pomóc. Ale wówczas, otrzymanie od polskich władz zezwolenia na wyjazd, graniczyło z cudem. Jadwiga nie miała szans na takie zezwolenie, tym bardziej, że była to doskonała szansa dla władz zemścić się na Eugeniuszu za jego ucieczkę z kraju. Długo myśleli co robić, nareszcie powstał plan. Jeden z jego szwedzkich przyjaciół był kawalerem. On powinien był pojechać do Leszna, tam wziąć ślub z żoną Eugeniusza - Jadwigą i wtedy już, jako szwedzką obywatelkę przywieźć ją do Szwecji.

Więc on jedzie do Leszna raz, drugi, a za trzecim razem odbyło się wesele. I tak się stało, że jego szwedzki przyjaciel, stał dla Eugeniusza - "mężem jego żony". Oczywiście w Lesznie ten obywatel Szwecji był pod obserwacją UB. Władze doskonale rozumieli o co tu chodzi, ale nic nie mogli zrobić. Po załatwieniu wszystkich formalności, żona z córką miały przyjechać do Szwecji. Na dwa tygodnie przed wyjazdem, kiedy żona oddała mieszkanie i posprzedawała meble, władze postanowili zagrać im na nerwach. Wezwali ją i powiedzieli, że nie dadzą jej paszportu, bo oni wiedzą, że to wesele to fikcja. Jadwiga informuje Eugeniusza o powstałej sytuacji. Wtedy on skontaktował się z redaktorami dwóch szwedzkich gazet, którzy napisali listy do żony, w języku angielskim, w których pytali u niej , czy jest prawdą, że po zawarciu związki małżeńskiego ze Szwedem ona ma trudności z wyjazdem z Polski, w celu scalenia rodziny? A jeżeli tak to prosili ją o upoważnienie ich do zajęcia się tą sprawą, ponieważ był to skandal. Dwa takich lista zostały wysłane do Leszna. Jadwiga pojechała z nimi do Poznania, do Komendy Wojewódzkiej Milicji, do wydziału paszportowego. Tam znany już jej pułkownik na widok tych listów krzyczał na nią, że już ma kopię tych listów i przeklinał jej męża. W końcu dali jej paszport i ona razem z córką w 1973 r. przyjechała do Szwecji.

Za rok Jadwiga poszła do pracy, a córka do szkoły. Eugeniusz zdecydował się odzyskać swój samolot, który trzy lata temu był zmuszony zostawić w Jugosławii. Po samolot zgłosił się pojechać przyjaciel, wziął zebrane przez kolegów pieniądze, upoważnienie do odbioru samolotu, poświadczone przez jugosłowiański konsulat w Szwecji. Ciągnąc za samochodem wózek transportowy pojechał do Suboticy, a ponieważ był zagorzałym turystą, przenocował nie w hotelu, a w krzakach obok lotniska. Następnego dnia został za to wyproszony z Jugosławii w trybie natychmiastowym - cudzoziemcom wtedy można było nocować tylko w hotelach. I tak pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem. Wtedy Eugeniusz decyduję się jechać po samolot razem z żoną. Po przyjeździe na miejsce władze jugosłowiańskie zaczęły robić rozmaite trudności, nie chciały mu wrócić jego samolot. Trzy tygodnie chodził on po urzędach, a sprawa nie mogła ruszyć z miejsca. Eugeniusz stawiał władzom sprawą jednoznacznie - jeżeli nie zwrócą jego samolotu, to on tak nie zostawi, wyciągnie go na środek lotniska, obleję benzyną i spali. Bardzo mu pomógł jego jugosłowiański kolega, który pracował jako inspektor personelu latającego w tamtejszym ministerstwie komunikacji. Jego "Kukułka" była kilkakrotnie wystawiana na aukcję, ale ten kolega tak organizował aukcję, że samolot nie był sprzedany. Dzięki mu, w końcu władze zdecydowały, że oddadzą samolot Polakowi. Ale zażądały od Eugeniusza 1.500 dolarów, za to, że trzy lata pilnowały samolotu. Ponieważ Eugeniusz mógł zapłacić tylko 1.200, to zgodziły się i na to. Potem okazało się, że urzędnicy za tamte pieniądze urządzili dla siebie bal i wszystkie pieniądze przepili.

Eugeniusz rozebrał samolot. Kadłub przyczepił ogonem do samochodu i jechał jak przyczepa. Skrzydła były przymocowano na dachu samochodu. Dziwnie wszystko to wyglądało. Samolot na swych starych 30-letnich kołach powinien był przejechać za samochodem aż pół Europy. Z lotniska do najbliższej szosy trzeba było jechać około 5 km . Droga była okropna, koła wpadały w koleiny po oś. Jak opowiadał Eugeniusz, te 5 km kosztowały mu pół zdrowia i gdy nareszcie wyjechał na szosę, to już uważał, że jest prawie w domu. Na szosie poszło łatwiej, prędkość dochodziła do 60-ciu km, tylko gorzej było ze skręcaniem. Trzeba było uważać, żeby skrzydło przy skręcaniu nie zawadziło o jakiś inny samochód, czy słup. W Jugosławii zatrzymali tylko raz. Policjant tylko popatrzył i powiedział, że był już powiadomiony. Na przejściu granicznym z Austrią nie było problemów, przepuścili od razu. Ale po 20 km samochód został zatrzymany i policja zapotrzebowała ubezpieczenia, którego Eugeniusz nie miał. Za to został ukarany mandatem, oddał prawie ostatnie 120 dolarów. Policja dała zgodę, żeby on jechał dalej, do niemieckiej granicy, lecz nie główną drogą, a trzeciorzędną. Kiedy patrol odjechał Eugeniusz radził się z żoną - co robić - jazda mniejszymi drogami zajęłaby całą noc. Jadwiga uważała, że trzeba jechać dalej autostradą na maksymalnej prędkości. Tak i zrobili, i zamiast całonocnej podróży dojechali do niemieckiej granicy za 2 godziny i nikt ich nie zatrzymał. Niedaleko od Monachium przekroczyli granicę. W pierwszym hotelu zjedli śniadanie i jak martwe spali cały dzień. Wieczorem wyjechali, mając przed sobą jeszcze 700 km .

Niedaleko od Frankfurtu nad Menem na drodze jakieś zamieszanie. Po pewnym czasie w gęstej mgle Eugeniusz zorientował się, że jedzie w jakiejś kolumnie. Gdy mgła rozjaśniła się, okazało się, że oni jadą w ... kolumnie niemieckich czołgów. Niemieckie żołnierze ze śmiechem patrzyli na jego dziwny pojazd i machali im rękami. Nad ranem byli nad Bałtykiem. Bilet na prom na szczęście mieli wykupiony wcześniej. Za ostatnie pieniądze kupili sobie w kawiarni portowej jedną zupę cebulową na dwóch. Eugeniusz mówił , że byli tak głodni, że smak tej zupy będzie pamiętać do końca swego życia. Promem dopłynęli do Szwecji. Na brzegu od nich zapotrzebowali opłatę celną. Wyjaśnił, że nie ma ani grosza i poprosił, żeby rachunek przysłali do domu. Z Goeteborgu zostawało do domu 300 km . Eugeniusz znał, że tutaj nie można jechać z prędkością, najwyżej 20 km , ale jak droga była pusta to jechali pod siedemdziesiątkę. Mieli znów pecha, za 20 km od domu zatrzymała ich szwedzka drogówka, która powiedziała mu, że otrzymały sygnał, że po drodze bardzo szybko leci samochód z samolotem. Dlatego chcieliby sprawdzić, czy ma hamulce i ubezpieczenie. Gdy dowiedzieli się, że ten samolot ciągną aż z Jugosławii to tylko pokiwali głową. Na szczęście Eugeniusza jeden z policjantów też był pilotem i dlatego puścili ich bez kary. Brudni i zmęczeni nareszcie wjechali na teren aeroklubu, zbiegli się wszyscy koledzy, żeby ich witać. Taki jest finał tej niesamowitej historii.

Po Zjeździe Lidzian otrzymałem od Eugeniusza list, w którym on m. in. pisze : "W Polsce jestem bardzo zajęty akcją odbudowy samolotu historycznego (RWD-5). Jest to duża sprawa i wymaga ode mnie dużego zaangażowania - tak że praktycznie więcej czasu spędzam w Polsce niż w Szwecji. Cieszę się, że wywiad ze mną w polskim radiu był słyszalny w Lidzie. Wspominałem w tym wywiadzie o Lidzie. Również w TVP była audycja poświęcona odbudowie tego historycznego samolotu. Zaplanowano nakręcić film z udziałem mego samolotu. Mój samolot "Jungman" SP-FPZ jest pomalowany w barwy przedwojennego 5-go Pułku Lotniczego, który stacjonował przed wojną w Lidzie. Widać to na zdjęciu, które Tobie wysyłam. Wszędzie, gdzie tylko mogę, podkreślam, że jestem z Lidy i mówię o Zjeździe Lidzian, a tak samo o patriotyzmie, którego osobiście doświadczyłem, Waszym patriotyzmie." Myślę, że jeszcze napiszemy o naszym krajanie i jego fascynacji.

Aleksander Siemionow

 

??????.???????