Polskie pismo historyczno- krajoznawcze
na Białorusi

 

Smutna rocznica

 

Niedaleko stacji kolejowej Juraciszki mieszkała uczciwa polska rodzina Hermanowiczów. Mieli trzech synów i dwie córki. Jeden synek, Janek, był zakochany w muzyce. Udało mu się, piętnastoletniemu młodzieńcowi stać się uczniem w wojskowej orkiestrze w Lidzie. Nie płacił za naukę, ale i jemu nic nie płacono za grę w orkiestrze; do lat służby czynnej w wojsku. Zagwarantowano mu tylko bezpłatne wyżywienie i umundurowanie. Po odbyciu służby czynnej jako orkierzysta w 77 p.p. w Lidzie został by dalej służyć w orkiestrze wojskowej.

Nadszedł tragiczny wrzesień 1939 roku. Janek powrócił do rodzinnego domu i zaczął pracować w sowieckiej organizacji prowizorycznej "Zagotsieno", zajmującej się zapasami siana ściąganego od chłopów jako część podatku w naturze. NKWD z jakichś przyczyn go nie ruszało, chociaż siostrę jego Leonardę, zamężną z bogatszym chłopem pod Holszanami, rozłączono z mężem i wywieziono na Sybir.

Dnia 22 czerwca 1941 roku (była to niedziela) Janek brał udział w weselu. W drodze na ślub w Juraciszkach i z powrotem obserwowano wzmożony lot ciężkich samolotów bombowych, co napawało niepokojem i wzbudzało podejrzenie. Janek nieostrożnie powiedział w weselnym gronie, że "może Bóg da, że ktoś pogoni tych "baszłyków" (o tym, że już się rozpoczęła wojna niemiecko-sowiecka weselnicy jeszcze nie wiedzieli) i ktoś go zadenoncjował do NKWD.

Inna wersja głosi, że wieczorem, na weselną zabawę z sąsiedniej wsi przyszedł kawaler służący w NKWD w Juraciszkach. Jak to bywa na zabawie, rozhulana młodzież zaczyna śpiewać różne piosenki, w tym i polskie. To się nie spodobało enkawudziście i zaczął protestować przeciw polskim śpiewom. Janek Hermanowicz nie wytrzymał i powiedział do enkawudzisty, po co tak tchórzy, przecież jak umrze, to na pogrzebie jemu też pośpiewają po polsku. W tych czasach w okolicach Juraciszek po wsiach zarówno katolickich jak i mieszanych katolicko-prawosławnych, a czasami i prawosławnych, śpiewano religijne piosenki po polsku niezależnie od wyznania. Enakwudzista pochodził z prawosławnej rodziny i niczego niestosownego przy nim nie powiedziano, ale wszyscy podejrzewali, że to on czegoś nagadał w NKWD. W kilka dni po weselu Jan Hermanowicz został aresztowany.

Na skutek nadciągających Niemców enkawudziści "dali drapaka" pozostawiając w budynku stacjonowania kilka zamordowanych osób. Na wieść o tym przybiegła matka Janka Hermanowicza, lecz syna nie znalazła.

Około dwa miesięce po wkroczeniu nowego, niemieckiego okupanta, ja z mamusią poszedłem do kościoła w Juraciszkach. Kościół był ulokowany na przeciwko prawosławnego cmentarza. Dziś w tym miejscu znajduje się przystanek autobusowy, a obok stoi katolicki krzyż. Po wyjściu wiernych z kościoła po nabożeństwie, kilkudziesiąt metrów dalej, na prawosławnym cmentarzu nagle rozległ się przeraźliwy kobiecy lament. Większość ludzi rzuciła się do stojących tam, z płaczącą kobietą mężczyzn. Nagle poszła pogłoska, że odnaleziono zwłoki Jana Hermanowicza. Ja również chciałem tam pobiec, lecz matka mocno złapała mnie za rękę i poprowadziła do domu.

Stało się tak, że ludzie poszli kopać dół dla zmarłego i tuż przy płocie cmentarnym natrafili na skrycie pogrzebane ludzkie zwłoki. Wieść błyskawicznie rozleciała się po Juraciszkach i ktoś przeczuwał kto to może być i zawiadomił matkę Hermanowicza. Kobieta przybyła na miejsce i rozpoznała syna, choć już tylko po ubraniu. Jak wspomnę ten wypadek, od razu odtwarzam w pamięci ten przeraźliwy płacz matki Janka Hermanowicza. Chłopak miał wtedy 25 lat.

Podczas niemieckiej okupacji w budynku poprzednio wykorzystywanym przez NKWD ulokowała się białoruska policja i tak jak za sowieckich czasów wyznaczano końskie zaprzęgi z woźnicami na dobowe dyżury. Pamiętam, jak ojciec powrócił z sąsiadem z takiego dyżuru i opowiadali, że chodzili na poddasze budynku policji popatrzeć, gdzie enkawudziści mordowali pod ścianą swoje ofiary. W tynku ściany pozostały dziury od kul i bryzgi zaschłej krwi.

Zwłoki Jana Hermanowicza zostały pogrzebane na katolickim cmentarzu w Juraciszkach niedaleko od wejścia po prawej stronie. W tym roku mija smutna, sześćdziesiąta rocznica śmierci orkiestrowego grajka 77 p.p., który wiele razy ze swą orkiestrą przez dziesięć lat rozweselał lidzian na ulicach miasta.

Niełaskawy był dalszy los siostry Jana Hermanowicza, Leonardy. Uwolniona z zesłania wstąpiła do Armii Polskiej na Wschodzie i pod dowództwem generała Władysława Andersa przeszła cały szlak bojowy od Iranu aż po Włochy pełniąc funkcję szofera. Dowiedziawszy się o masowych morderstwach Polaków w ZSRR straciła nadzieję na spotkanie się z mężem. Zaprzyjaźniła się z wojennym korespondentem Woronko i wyszła za niego za mąż. Po wojnie osiedlili się w Anglii. Zostawili dwie córki, na pewno mieszkające tam po dziś dzień.

Gdyby ktoś z czytelników "Ziemi Lidzkiej" w Anglii wiedział coś o rodzinie Woronko, lub miejscu zamieszkania ich córek, Redakcja szczerze prosi o nadesłanie wiadomości, z góry najserdeczniej dziękując.

Pierwszy mąż Leonardy przeżył wojnę, lecz los wojenny okrutnie złamał mu rodzinne życie.

 

Stanisław Uszakiewicz

 

??????.???????