Cena 8 złp.
POZNAŃ
NAKŁADEM TYGODNIKA WIELKOPOLSKIEGO.
CZCIONKAMI L. MEEZBACHA.
1874.
Przedmowa autora.
Chcecie, abym wam skreślił kilka obrazków z niedawnej przeszłości Łyda litewskiego? O zaiste, przyjemnem mi jest że, danie wasze, ależ, mili sercu bracia!
czego to chcecie? Alboż odczuć nie możecie waszem
poczciwem sercem, jak ciężko Litwinowi wskrzeszać
w pamięci te smutne dzieje naszej niemocy, naszych
bied, tego pastwienia się nad nami bezbronnymi, tego
urągania się nad naszą narodowością, nad świętemi zabytkami spuścizny naszej, a w końcu niszczenia barbarzyńskiego tego wszystkiego, cośmy uważali za nietykalne, wielkie i święte, od mowy ojców naszych do naszych świątyń, naszych pamiątek historycznych. Wydarto, zniszczono nam wszystko, co stanowiło naszą siłę
i wielkość narodową. Ogołocono nas z ludzi zdolnych i
zacnych, wieszano ich, rozstrzeliwano, zsyłano secinami i
tysiącami w dalekie stepy syberyjskie, na granicę
Chiwy i Bahary, na Kaukaz... a tym, którzy zostali,
odjęto wszelkie sposoby oświaty i zarobku; palono nasze wsie i dwory, rabowano dobytek, pastwiono się nad
kobietami. - Litwa nasza dziś - to wielkie pustkowie, a Wilno - to wielki grób litewski! Pamięć na-
2
szych Gedyminów, Olgierdów, Kiejstutów, Witoldów,
Gasztoldów, Ostrożskicn, Słuckich, Sanguszków, Haraburdów i tylu innych bohaterów - pohańbiona, wizerunki ich powyrzucano ze skarbnicy pamiątek ojczystych, a pseudo historycy moskiewscy Ratcz, Gogel, Gaworski, tych dzielnych przewódzców Litwy i Rusi w Moskałów przechrzcili.
Straszno dziś w Wilnie, w tem Wilnie, gdzie jeszcze tak niedawno widziałeś najpierwsze i najznakomitsze inteligencje kraju, w tern Wilnie poczciwem, gościnnem a szczerem, dziś zaledwo twarz znajomą spotkasz. Sobory i cerkwie parozsiadały się po ulicach,
najstarszy kościół wileński (Franciszkanów) stoi pustką
i grozi ruiną; inne, jak Pana Jezusa na Antokolu, Wizytek - na cerkwie zamieniono. Widzisz tu zgraję pijaną moskiewskich siepaczy, widzisz zdrajców chwała
Bogu nielicznych kościoła i narodu, sprzedających wiarę
i sumienie za złoto i krzyżyki carskie, widzisz stosy
najrzadszych, najdroższych dzieł, aktów, przywilejów
w pyle i kurzu, zwalonych i gnijących po sklepach, widzisz tylko okruchy, szczęty zrabowanego muzeum pamiątek narodowych, błąkasz się śród obcego ci żywiołu
a i rozmawiasz na ulicy po cichu, ażeby kwartalny
mowy twej ojczystej nie podsłuchał.
O, mili sercu bracia! Opisywać to wszystko, toż
znaczy łzą skrapiać ten papier a serce zakrwawiać najboleśniejszą tęsknotą i żalem.
Ale zgadzamy się z wami, że pisać trzeba, że każdy co patrzał naocznie, co wić dokładnie, co się dotknął tych wypadków smutnych, pisać powinien; pisać
3
samą i prawdę, bez naciągań, bez uprzedzeń, a nawet bez
nienawiści; bo każdy fakt zanotowany, a opowiedziany
imiennie, to ważny przyczynek do dziejów naszych, do
skarbnicy pamiątek naszych, to zapowiedź dla naszych
synów i wnuków.
Skreślę więc wam kilka obrazków, których byłem
świadkiem naocznym. Nie szukajcie w nich talentu pi-
sarskiego, ani też scen efektowych, znajdziecie w nich
tylko nagą rzeczywistość, bezstronny opis wypadków,
na które się patrzało.
Sobarri.
Obrazek. pierwszy.
(1838-1839).
I.
Był piękny wieczór majowy (1838). Przed karczmą. o
kilka kroków od stacji pocztowej, na mińskim gościńcu,
Krzyżówką zwanej, stał powóz podróżny. Pan wszedł do
karczmy, a woźnica przechadzał się koło spienionych koni.
Był to silny, barczysty człowiek średniego wzrostu, lat
trzydziestu, ubrany w zwykły furmański płaszcz z długą
peleryną. Woźnica zdjął ceratowy kapelusz, zdjął rękawicę i
zapuścił dłoń w długie, piękne blond włosy.
Prawie w tej samej chwili przed pocztą stanęła tak
zwana ruska pocztowa pierekładna. Wysoki, chudy
jegomość wyskoczył z niej i szybko wbiegł do stacji, ale w
pierekładnej pozostał oprócz jemszczyka (furmana) jakiś
krępy, opasły mężczyzna, z odętą widocznie od pijaństwa
twarzą. Maleńkie, łzawe, z jaszczurczem wejrzeniem oczęta
od chwili przyjazdu były wlepione w owego woźnicę. A
skoro ten zdjął rękawicę, opasły mężczyzna z wytężeniem
wlepił wzrok w niego, śledząc ruch każdy. W istocie,
biała maleńka ręka woźnicy
5
zdradzała go. Po ruchach, po tych ślicznych włosach i
głównie białej ręce, łatwo było domyślić się, że ten człowiek
nie zawsze był furmanem. Wtem opasły mężczyzna nagle
wyskoczył z pierekładnej i wpadł do domu pocztowego,
stanął w sieni i z po za drzwi starał się lepiej przypatrzyć
rysom woźnicy; później wydobył z kieszeni jakiś papier i
wpatrywał s ę badawczo, poczerń wpadł do izby. Widział to
wszystko woźnica, podszedł więc do pierekładnej i zapytał
jemszczyka:
Kto to jedzie ? -
- Nieznaju-s. -
- Cóż to, nie mówicie po polsku? -
- Niet-s. - Nehowori so mnoj - dodał tajemniczo.
Woźnica spojrzał na niego i zdawało się, dośledził jak
gdyby jakieś politowanie.
- Idite - że - mruknął jemszczyk i znacząco kiwnął głową naprzód, jak gdyby wskazywał
drogę.
Woźnica zrozumiał, powiedział "dziękuję", w oka
mgnieniu już był przy karczmie, wskoczył na kozły i zaciął
konie; ale nie odjechał i stu kroków, zwrócił głowę ku
karczmie, jak gdyby coś sobie przypomniał, gwałtownie
wstrzymał konie, potem skierował napowrót i stanął przed
karczmą właśnie w chwili, kiedy z niej wyprowadzano jego
pana trzymanego przez dwóch żandarmów, a za danym
znakiem przez owego chudego wysokiego mężczyznę,
furman jego, przebrany żandarm, ów opasły mężczyzna i
dwóhi ludzi z karczmy, rzucili się na woźnicę. Ten nie
stawiał opora - zlazł spo-
6
kojnie z powozu, pozwolił się skrępować powrozami i
udał się pod eskortą do stacji pocztowej wraz ze swoim
panem, tak samo jak on skrępowanym.
Po indagacjach i spisaniu aktu powóz i pierekładna ruszyły napowrót drogą prowadzącą do Wilna.
II.
Musimy wam opisać scenę, która poprzedziła powyższe zdarzenie przy karczmie a miała miejsce tegoż samego dnia w Wilnie.
Przy ulicy Niemieckiej w Wilnie, po prawej stronie
idąc z Wileńskiej, nie daleko za domem Mullera, dziś
Szyszki, stoi do dziś dnia niewielka kamienica. Nad
wejściem napis: "Handel win Rozentala" nęcił przechodnia, bo też Rozental miał sławę dobrego. winiarza, a do tego były u niego odosobnione izdebki, w których
osoby interesowane ze swoim adwokatem mogli przy
butelce swobodnie pomówić.
W jednej z takich izdebek w dniu owym pamię-
tnym siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z długiemi
blond włosy, z pięknemi, niebieskiemi oczyma, w letniem
barakanowóm ubraniu. Drugi półwieczny, postać dobroduszna, z wyrazem twarzy dowodnie mówiącym, że musiał wiele przeżyć i doświadczyć.
Pili wino. Rozprawiali o zegarach. Blondyn wy
dobył swój zegarek, a jego towarzysz z lubością mu się
przypatrywał. Bo też to był zegarek fabryki Czapka
i Patka.
7
Po chwili blondyn spozierając do koła, "Czy my tu
zupełnie bezpieczni?" - zapytał.
- O, najzupełniej! - odpowiedział starszy wiekiem. W r. 1831 nieraz tu odbywaliśmy najważniejsze
narady. W końcu, widzisz Pan, jedne drzwi, a ściany
grube, nikt nie podsłucha.
- Pan w r. 1831 mieszkałeś we dworcu? -
- Tak, Panie. Byłem zegarmistrzem pałacowym,
dano mi więc na dole małe mieszkanko. Chrapowicki,
ówczesny jenerał gubernator, był amatorem zegarków,
miał ich dużo; codzień więc chodziłem nakręcać i regulować. Wstęp do pałacu zawsze miałem wolny, a nawet i do gabinetu wchodziłem bez zameldowania się.
Adjutanci jenerała, sam nawet groźny Prokudin-Gorski,
policmajster, byli łaskawi na mnie, nieraz żartowali sobie
ze mnie, a ja niby to odgryzałem się; umiałem jednak
wyciągnąć, czego mi było potrzeba i zaraz
komunikowałem swoim. Takim to sposobem udało mi
się kilka razy nawet ocalić życie tego szałaputy
Matuszewicza.
- Wiemy, wiemy o tem, kochany panie, żeś się
dobrze zasłużył ojczyźnie. Dla tego to właśnie panu
chciałbym powierzyć główne kierownictwo drukarni.
- Dobrze to wszystko, ale kiedyż, jak już panu
mówiłem - zupełnie nie znam się na drukarstwie.
- Nie o to chodzi, dobry panie; to, co koniecznie
wiedzieć potrzeba, wskaże panu i objaśni kanonik Ludwik; on też, jako właściciel, będzie czuwał i w każdym wypadku zaradzi. Ale pan nam potrzebny jesteś
jako człowiek doświadczony, któremu zaufać możemy,
8
a na którego podejrzenia dziś nikt nie ma. Wiem, że
mnie już śledzą - nie opuszczę jednak mej misji.
Sprawa posuwa się szybko - z zagranicy naglą. Otóż
co uznam za potrzebne ogłoszenia drukiem, do pana
wyłącznie nadsyłać będę, a pan i druku dopilnujesz i
akuratnie wyekspediujesz.
- Niech i tak będzie! - pamiętajcie tylko, że to
mnie oderwie od zwykłych moich zajęć - a mam żonę
i córkę. -
- O to pan się nie troszcz - to nasza rzecz. A na
początek chciej przyjąć tę bagatelkę.
Wydobył pugilares i coś mu wsunął w rękę, do-
dając :
- A więc zgoda! -
Towarzysz jego trzymał w ręku asygnatę, jak gdyby
się wahał, czy ma przyjąć; - wreszcie schował do
kieszeni i coś chciał mówić, gdy wtem jakiś szelest za
ścianą, przy której siedzieli, zwrócił na siebie ich uwagę.
Był to, jak im się zdawało, brzęk szabli - mimowoli
dotknęli się do ściany i osłupieli - ściana zdawała się
uginać.
- Jesteśmy zdradzeni! - zawołał blondyn. -
Zmykaj pan! - i już go nie było.
- Zmykaj! - mówił do siebie ten, co pozostał,
gdzie tu zemkniesz? przecież mnie wszyscy znają.
Wtem drzwi się gwałtownie otworzyły - wpadł
major żandarmski Arendarenko z kilku zbirami. Wpadł
i zdrętwiał nie widząc w pokoju blondyna.
- Gdzie się podział! - mów! - wrzeszczał
Arendarenko.
9
- A co ja wiem - był i wyszedł.
- A czy ty wiesz, że życiem przypłacisz, jeżeli go
zechcesz ukrywać? - mówił Arendarenko, trzęsąc za
piersi nieboraka.
- Mów, gdzie on mieszka? -
-A co ja wiem! a gdybym i wiedział, tobym nie
powiedział.
Arendarenko popatrzył na tę spokojną, niezachwianą
postać, a wzrok jego badawczy i doświadczony zdaje się
mówił: "Nic z niego nie wydobędziesz."
- Do aresztu, do sekretnej! - wrzasnął na zbirów i wyszedł szybko.
Z korytarza nieśmiało zazierał przez drzwi otwarte
wysoki mężczyzna, przystojny, okrągłej rumianej twarzy,
a nie zbladł nawet i w tej chwili. Był to Nitel Rozental
- zdrajca.
III.
Zakres szeroki działalności Szymona Konarskiego
znany jest dobrze z historji. Nie będziemy więc tu
powtarzać szczegółów wiadomych. Mamy na celu raczej sprostowanie niektórych błędnych wiadomości, które mimowoli zapewne, dla braku materjałów, wdarły się
do znanego życiorysu, zamieszczonego w "Żywotach
narodowych" (Usque ad Finem) wydanych w Paryżu w
r. 1859, gdzie pojmanie Konarskiego, a i wiele innych
szczegółów, najfałszywiej opisane*).
-------
*) Sam portret Konarskiego o wychudłej twarzy, z długą
bodą, - idealny. Malował ten, co go nigdy nie widział, a na wet źle słyszał. Konarski miał krótką ładną bródkę, a i w dzień śmierci wyglądał zdrowo policzki miał pełne i rumiane.
10
Szymon Konarski urodził się na litewskiej ziemi,
w tak zwanym kraju Zapuszczańskim, w gubernji Augustowskiej, w roku 1806. Odbył szkoły seyneńskie. W r. 1825 wszedł do służby wojskowej jako szeregowiec do
Igo pułku strzelców; w czasie powstania, w którym
czynny brał udział, przechodził stopnie wojskowe i w
końcu jako kapitan z Chłapowskim przeszedł za granicę.
Następnie uczestniczył w r. 1834 w wyprawie
sabaudskiej, wydawał w Paryżu gazetę "Północ", w
Szwajcarji nauczył się zegarmistrzowstwa, w Londynie,
w Paryżu i po wszystkich głównych miastach wszedł
w ścisłe stosunki z Towarzystwem Demokratycznem,
które oceniając wielkie jego zdolności, wysłało go w r.
1835 do zaboru moskiewskiego.
Pełen ufności w narodowe siły, a to w przekonaniu, że Polska odzyskać może swoją, niepodległość, jedynie wtedy, gdy wymierzy sprawiedliwość swym nieszczęśliwym chłopom, gdy usłucha choć w XIX wieku głosu Skargi z wieku XVI, gdy uzna ich obywatelami
kraju i jako takich, jako oswobodzonych niewolników, powoła do broni.
Wszedł do Polski jako robotnik podróżujący, naprawiając zegarki dniem, szukając ludzi z poświęceniem nocą. W sukmanie chłopskiej obiegał chałupy, nauczając, że niewola chłopów nie będzie wieczną, że przyszła walka powoła ich do broni jako wolnych obywateli
kraju. Chłopi słuchali go ze łzami w oczach, przecho-
11
wywali go i wspierali. Tak przebiegł Wołyń, Podole,
Ukrainę i Litwę całą. Młodzież uniwersytetu św. Włodzimierza w Kijowie, oraz wileńskiej medykochirurgicznej akademji - wzięła gorący udział w ogólnej sprawie.
Po wszystkich powiatach zawiązane były komitety, połączone wspólnym węzłem działalności. Konarski ogłosił wiele pism do obywateli i ludu, tłumacząc swoje
zasadnicze ideje; miał też wiele spólniczek śród kobiet
i wydał piękną odezwę do pici żeńskiej, wzywając ją do
działania. Z Rodziewiczem i ks. Ludwikiem Trynkowskim zamierzał założyć osobną drukarnię sekretną w Wilnie, do której już wszystko było przysposobione,
a bodaj że niektóre odezwy i właśnie odezwa do kobiet
wyszła z pod prasy tej drukarni, pod zarządem Trynkowskiego. Dozorcą drukarni miał być Jan Ducłmowski, zegarmistrz wileński, człowiek doświadczonej wiary
i sumienia, a patrjota gorący. Poznaliśmy go właśnie w Kozentala.
Najgłówniejszymi współdziałaczami Konarskiego byli Napoleon Nowicki, obywatel gubernji Mińskiej, Grzegorz Brynk i Ignacy Rodziewicz z gubernji Grodzieńskiej. Rodziewicz przemieszkiwał na Wołyniu, w Lisowie; - on i Nowicki ukrywali go u siebie, wozili z
sobą pod postacią furmana, lokaja, kucharza i t. d.
Wileńskie tajemne towarzystwo, jako główni ajenci Konarskiego, składali: kanonik Trynkowski, Stanisław Szumski, Edward Romer, Justyn Hrebnicki, Medard
Kończą, Franciszek Dobkiewicz i Seweryn Romer. Duszą wszakże wileńskiego związku a zarazem sekretarzem Towarzystwa i głównym działaczem był Stanisław
12
Kozakiewicz, adwokat wileński. Do ważniejszych też
osób, którzy dopomagali Konarskiemu na Litwie, należeli: Antoni Orzeszko, Jan Bylewski, Tomasz Bułhak, Ludwik Orda, Franciszek Terlecki, Napoleon Żeleński
i w. i. Na czele młodzieży wileńskiej z akademji medycznej stali Franciszek Sawicz, Jan Zahorski, Kazimierz Kapczyński i w. i.
W Kijowie głównymi przewódzcami byli: Borowski
i Bopre. Ci dwaj skazani byli na karę śmierci wraz z
Michalskim i Maszkowskim. Wszakże wyrok ten ułaskawiono na katorgę. Nadto z wykrytych spiskowych 115 mężczyzn i У kobiet uległo rozmaitym karom. W
liczbie ostatnich była znana w piśmiennictwie Ewa
Felińska, matka dzisiejszego arcybiskupa metropolity
warszawskiego, zesłanego do Jarosławia, Dawydowska,
z domu Szałajska i inne.
Konarski miał narzeczoną Emilję, którą nadzwyczaj
kochał i wzajemność jej posiadał. Uwięziono ją wkrótce
po aresztowaniu Konarskiego.
IV.
Konarski przyjechał do Wilna na Śto-Jańskie kontrakta 1838 roku. Jest to czas, kiedy bywa największy zjazd obywateli. Grał rolę furmana przy swoim panu.
Stanęli w domu Tryntroka za Ostrą Bramą. Już od r.
1837 rząd moskiewski wiedział o istnieniu spisku i
działaniach Konarskiego na Litwie i na Rusi. Opo-
wiadają, że cesarz Mikołaj będąc w Wilnie w r. lb.37
(10 i 11 sierpnia), zaraz zapytał się księcia Dołhoru-
13
kiego, jenerał - gubernatora, o usposobieniu umysłów
mieszkańców kraju. Dołhoruki zaręczał, że jest najlepszy. - Tak, odpowiedział Mikołaj - a może w tej samej chwili Konarski ukryty czycha gdzie tu na moje
życie. Dodał też, że policja francuzka lepiej mu służy,
niż własna. Jakoby wówczas Dołhoruki po raz pierwszy
usłyszał nazwisko Konarskiego. Nic więc dziwnego, że
użyto wszelkich środków wykrycia go i schwytania.
Ambasador francuzki nadesłał nawet portret jego, który
przerysowano na wiele rąk i rozesłano do władz policyjnych. Ale Konarski wiedział o tem wszystkiem i miał się na ostrożności. Jak już powiedzieliśmy, Nowicki i Rodziewicz umieli go ukrywać, a w Wilnie zarządzał wszystkiem Kozakiewicz. Skoro Konarski przybył do Wilna, zbierali się najczęściej u ks. Ludwika Trynkowskiego. Czasami też z Duchnowskim i innymi
sprzymierzeńcami schodził się Konarski u Rozentala i
tu w osobnym pokoiku, gdzie zdawało się tak bezpiecznie, mógł się swobodnie porozumiewać.
Rozental zauważał, że to jakaś nowa figura, przyjezdna ; nie wiedział nazwiska, ale zrozumiał, że pod skromnem ubraniem kryła się jakaś ważna osoba. Łowiąc po słówku podsłuchiwanych rozmów, wpadł na domysł, że jest w tem coś politycznego. Doniósł więc
żandarmskiemu jenerałowi von Drebuszowi, a dla łatwiejszego podsłuchiwania cichaczem zniósł przepierzenie drewniane, a zamiast desek nakleił tekturę i pokrył
tapetami. Z łatwością tedy major Arendarenko mógł przysłuchiwać się rozmowie i skoro powziął przekona-
14
nie, że to musi być sam Konarski, chciał go pochwycić.
Wiemy już, że mu się to nie udało. Konarsk wpadł
w ulicę Żmudzką, ztamtąd labiryntem żydowskich zaułków
przedarł się na Pozawale i szczęśliwie przez koński
Targ dostał się do domu Tryntroka - w oka mgnieniu
założył konie i razem ze swym panem ruszyli czarnym
traktem.
Pokazało się, że ani Arendarenko, ani Rozental nie
wiedzieli, gdzie mieszkał Konarski, bo też z pewnością
aż do ostatniej chwili wiedzieć nie mogli, że jest w
Wilnie. Sądny dzień nastał w Wilnie! Pozamykano
bramy domów, rogatki miasta, ulice zalano wojskiem,
a robiąc wszędzie poszukiwania najściślejsze, z kolei,
po kilku godzinach żandarmerja z policją wpadła i do
domu Tryntroka. Tu dopiero dowiedziano się, że ztąd
właśnie wyjechał jakiś pan z furmanem, a z opisu fizjognomji ostatniego domyślać się zaczęto, że on musiał być ową tajemniczą figurą, która im tyle kłopotu naro-
biła. W7tedy to wysiano pogoń na wszystkie trakty.
Dom, w którym mieszkał Konarski, położony u zbiegu
3 ulic i 3 mniejszych zaułków, z których każdy wyprowadzał na ten lub ów gościniec - łatwo więc było wybrać dla siebie drogę dogodniejszą na trakty oszmiański, lidzki, czarny, połocki, albo nawet przez Kominy przerżnąć się na Wilczą Łapę i dalej na trakty
kowieński lub trocki.
Los ujęcia Konarskiego padł na sprawnika wileńskiego Wędziaholskiego. Jak się to stało, opisaliśmy wyżej.
15
Taki był początek strasznych i pamiętnych dla
Wilna i całej Litwy klęsk, które się rozpoczęły po ujęciu Konarskiego, a które trwały aż do r. 1840.
Zaraz urządzono komisję śledczą pod przewodnictwem głośnego ze swych okrucieństw księcia Trubeckiego. Miał też on godnych pomocników w Juferowie,
Anisimowie, Pokrowskim, Arendarence, o którym tylko
co wspomnieliśmy i kilku innych. Sekretarzem tej
strasznej komisji był Siemienieńko, rodzony brat znanego dziś księdza zmartwychwstańca w Rzymie, ów sekretarz Siemienieńko ożenił się później z Polką, Żarnowską, był sprawnikiem gdzieś na Żmudzi, a podobno i dziś jeszcze żyje.
Obszerne mury klasztorów wileńskich pomieścić nie
mogły nieszczęśliwych więźniów, przywożonych ze wszystkich stron kraju. Główne więzienie było w klasztorze bazyljańskim, nie daleko Ostrej Bramy (dziś prawosławny monaster i seminarjum), gdzie też odbywały się i posiedzenia komisji śledczej.
Nigdy może, nawet za czasów św. inkwizycji, nie wymyślano takich tortur i męczarni, jakich się dopuszczał Trubecki. Zabijanie igieł i ćwieków za paznogcie,
przykładanie pieczęci na rozpalonym laku do dłoni,
morzenie głodem, okrutne ćwiczenie i t. d. były to zwyczajne katusze, które niejednego doprowadziły do śmierci lub samobójstwa. A nie mając sposobów do odebrania
sobie życia, wynajdywano tak okrutne środki, że człowiek wzdryga się na samo wspomnienie. Dość jest powiedzieć, że jeden akademik zdołał ukryć w swej celi
16
miotłę zeschłą, wydobywał z niej pręciki i połykał, aż
się. udławił.
Zaraz po przywiezieniu więźnia osadzano go w napalonej jak łaźnia izdebce, przez kilka dni nie dawano nic jeść, oprócz niewymoczonego śledzia bez kawałka
chleba, bez kropli wody. Dopiero kiedy już tracił przytomność i upadał na siłach, na wpół żywego wnoszono do izby śledczej dla indagacji, a tu miał jeszcze przed
oczyma rózgi, nahajki i tym podobne narzędzia męki. ,
Łatwo pojąć, czego to człowiek w takim stanie nie wygadywał!
A jednak mimo to wszystko, większość spiskowych
dała dowody bezprzykładnego heroizmu, nieraz poświęcając siebie, ale nigdy kolegi. Ci ludzie umieli umierać
z męczarni, ale nie umieli zdradzać, chociażby przez to
mogli ocalić siebie i uniknąć męczarni.
Najszczytniejszym, najchlubniejszym przykładem
służył dla wszystkich sam mistrz - Konarski!
Ten człowiek przeniósł wszystko, wytrwał do końca,
nikogo nie zdradził, a wielkością swej duszy i zacnością postępowania zniewalał nawet siepaczów swoich do
czci i uwielbienia. Sam Trubecki patrzał na niego pod
koniec jak na świętego, jak na męczennika za ideę. O,
bo zaprawdę męczennikiem był i stokroć męczennikiem
Szymon Konarski!
Nie potrzebujemy dowodzić, ażeby w liczbie uwięzionych nie było słabych, którzy ulegli pod ciężarem i boleścią okropnego swojego położenia, ulegli i - pogubili wielu. Gdyby takich nie było, uwięzienie Konarskiego nicby nie wykryło, gdy tymczasem w krótkim
17
po jego uwięzieniu czasie kilkuset aresztowano. Ale nie
wymieniajmy nazwisk tych nieszczęśliwych, przebaczmy
im raczej, bo byli słabi, a ciężko odpokutowali za swoje
grzechy.
V.
Cóż robił, zapytacie, satrapa wileński, książę Dołhoruki? Jak mógł ten dumny pan z
panów pozwolić na takie nadużycia władzy, na te tortury
i pastwienie się nad bezbronnymi? - Książę-pan
gniewał się wówczas na Polaków. Bo i jakże to, proszę,
od Najjaśniejszego Pana dowiaduje się, że jest na świecie
jakiś Konarski, że przebywa i wichrzy w najmiłościwiej
powierzonym jego pieczołowitości kraju, który on tak
umiłował, i w którym jemu było tak dobrze, a
tymczasem nikt z otaczających go Polaków, owych
Marcinkiewiczów Żabow, których obdarzał swoją łaską,
nikt go nie uprzedził, nikt mu nie doniósł, że się śmiał
zjawić taki ladaco, który się ważył spiskować pod jego
okiem i dążyć do wskrzeszenia Polski i to jeszcze przez
lud, ale lud wolny, który oswobodzając ojczyznę od
ciemięzców, oswobodzi i siebie ze strasznej niewoli
poddańczej.
Dał więc Jasny książę pełną władzę Trubeckiemu,
udając, że nie wie o nadużyciach, a tymczasem bawił się
wesoło, dawał bale i obiady, zmuszając i bogatszą
szlachtę, ma się rozumieć arystokratyczną, do bawienia
siebie, wypożyczał pieniądze, grał w karty, jadł za dziesięciu i tył coraz więcej.
Miał też książę jegomość i osobiste kłopoty w owym
czasje. Kochał się on w pani Anieli Kołkowskiej,
18
z domu Podbereskiej (z pretensją na herb Dr Druck, bo to
dawało prawo na księstwo, gdyż byli rzeczywiście na
Litwie książęta Druccy-Podberescy, jak byli Druccy-Sokolińscy, Druccy - Horscy i jak są do dziś dnia DruccyLubeccy). Śliczna jak anioł, młodziutko wydaną została
za mąż za Bazylego Kotkowskiego, radcę izby skarbowej, najzacniejszego w świecie człowieka, a zakochanego po uszy w swojej młodej i hożej małżonce, z którą miał
synka Mikołaja. Zaraz prawie po przyjeździe do Wilna
(w jesieni r. 1831) postrzegł on w towarzystwie Kołkowską i upodobał. Lubieżny satrapa zaczął od tego, że wysłał męża w interesach rządowych do Białegostoku,
a dla zjednania go sobie dał mu krzyżyk na szyję. Pani
Kołkowska, jak i większa część pań owego czasu,
należących do wyższej sfery, zgoła nie miała wyobrażenia o cnocie, o obowiązku i honorze. Była nawet moda na Moskałów, nie dla tego, ażeby się urodą odznaczali,
ale dla tego, że mieli pieniądze, że posiadali władzę, że
byli natarczywsi i zuchwalsi od Polaków. Niepoślednią
też rolę grał w tem i mundur moskiewski. Znaną jest
powszechnie nauczka, jaką na kilka lat przed tem
młodzież uniwersytecka dała płci pięknej, arystokratycznej szczególnie, w Wilnie. Na jednej z maskarad w domu Mullerów*) wchodzi na salę zamaskowany
młodzieniec w bogatym huzarskim mundurze, którego
srebrne sznury były rozciągnięte w prostej linji za
-----
*) Dawniej pałac Fleminga, podskarbiego litewskiego, na-
stępnie Brzostowskich, w końca Mullerów, rodziców pani Mo-
niuszkowej, małżonki nieodżałowanego Stanisława.
19
które po obu stronach trzymały się prześlicznie i najmodniej wystrojone dziewice; na plecach zaś huzara przyszpilona kartka: "Za mundurem panny sznurem."
Łatwo więc było do obrzydliwości zatyłemu księciu
pozyskać jeżeli nie serce, to względy pięknej Kołkowskiej.
Mąż nie miał już po co wracać do Wilna. Z pokorą
więc znosił upokorzenie swoje w Białymstoku, pocieszany od czasu do czasu krzyżykiem lub rangą. Wszakże skoro się dowiedział, że jego małżonka zbyt się zapomina, zażądał rozwodu, a chociaż biskup Jędrzej Kłongiewicz był wielkim ascetą i nikomu rozwodów nie dawał, nie mógł przecie oprzeć się rozkazowi księcia jegomości, gdyż, jak zwykle mawiał prałat Grozmani**),
ojcowie kościoła nie mogli przewidzieć, że książę Dołhoruki może zażądać tego lub owego, co jest zabronionem przez ojców kościoła. Pani Kołkowska została
więc rozwódką. Mieszkała wspaniale, kłaniano się jej,
dobijano się o jej przyjaźń, a dobijały się pierwsze panie, jak n. p. dama dworu carskiego hrabina Łopacińska i wiele innych. Były wszakże i wśród arystokracji
poważne matrony, które najskrzetniej unikały wszelkiej
------
**) Dolhornki zwykle i wyższe duchowieństwo zapraszał na
bale dawane w dni tabelne, zwykle zwane carskie, t j. w dni
koronacji, imienin i urodzin carskiej rodziny. Uczęszczali też na te
bale niektórzy z prałatów, szczególnie Grozmani, Mikucki i inni.
Otóż pewnego razu, kiedy mu to wymawiał biskup Kłongiewicz,
cytując przytem któregoś z ojców kościoła, Grozmani najnaiwniej
odpowiedział: "ależ, Wasza Excellencjo, alboż to ojciec kościoła
mógł przewidzieć, że mnie wezwie na bal książę Dolhoruki?!
20
styczności z pałacem. Na czele tych zacnych pań, które
święcie przechowały tradycję lepszych czasów i cnoty
niezbezczeszczonej rozpustną epoką Stanisława Augusta i
jeszcze rozpustniejszą wszechwładztwa moskiewskiego, stała
zawsze Apollinara hrabina Platerowa, z domu Żabianka,
córka głośnego wojewody połockiego Żaby, a matka
zasłużonego dziś Władysława hr. Platera. Z pociechą w
sercu moglibyśmy wyliczyć i kilka innych imion, które
umiały zachować swą godność, a nie rzucamy broń Boże
błotem i na ogół. Taka już była epoka!
Ale wróćmy do pani Kołkowskiej.
Piękną, sprytną, a rozumną jak djabeł była pani
Aniela; nie mogła jednak na zawsze przykuć do siebie
satrapy. Wpadła mu w oko córka zacnego jenerała
Wawrzeckiego, małżonka hr. Zabiełły, marszałka szlachty
powiatu kowieńskiego. Zrazu przeniósł go na gubernjalne marszałkowstwo do Wilna, od Korony, bez wyborów, co jemu bardzo pochlebiło, bo był głupi a próżny.
Spodziewając się większych dla siebie awansów, chętnie
się zgodził na rozwód z żoną, za co, chociaż marszałkowstwo jego krótko trwało, ale został mianowany radcą stanu, szambelanem dworu carskiego i kawalerem orderu św. Włodzimierza klasy 3. Wypłacił mu też Dołhoruki i gotówką znaczną gratyfikację. Podobno, że i
Wawrzecki ustąpił część posagu córki, byleby się tylko
pozbyć ze wszech względów niedobrego człowieka.
Poczciwy starzec łudził się nadzieją, że romans z księciem skończyć się musi weselem, co mu zawsze solennie przyrzekał Dołhoruki.
21
Jednakże nie łatwo mu było rozstać się i z Kołkowską. Umiała ona jeszcze wywierać wpływ na
satrapę, a do tego była w poważnym stanie. Pamiętamy jak dziś skandaliczną scenę wyjazdu jej do wód za granicę. Jechała po pańsku kilku powozami, a kilka
jeszcze powozów wiozło niektóre jasne panie wileńskie
i na czele ich starą hrabinę Łopacińską, ażeby raz jeszcze
pożegnać i uścisnąć serdeczną przyjaciółkę. Czuła ta scena
odbyła się w Ostrej Bramie, gdzie kochanka księcia
jegomości rzewnie modliła się, płakała, a szczere
przyjaciółki nie mogły się nadziwić jej pobożności i
rzadkim przymiotom serca!
Wolniej odetchnął Dołhoruki po wyjeździe Koł-
kowskiej. Daleko młodsza od niej, piękna, może nie taka
rozumna, ale z daleko większem wykształceniem, hrabina
Zabiełłowa owładnęła zupełnie satrapą wileńskim, a to tak
dalece, że hr. Łopacińska i cały szereg przyjaciółek
Kołkowskiej nagle się przerzuciły i zostały admiratorkami
nadskakującemi pięknej hrabiny. Mieszkała ona przy
rodzicach, w domu Zawadzkiego (dawniej Olizarów), przy
zaułku Bernardyńskim. Dołhoruki nie robił sekretu ze
swych miłostek. Jakoż co wieczór jechał do hrabiny
otoczony kozakami lub żandarmami z policmajstrem
Mieżniowym na czele. Cała ta kalwakada wjeżdżała na
dziedziniec, bramę zamykano, a eskorta z policmajstrem
spokojnie czekała kilka godzin, czasami do świtu, aż
dopóki książę pan izwolit nalubit'sia do syta, jak
mówili kozacy.
Wróciła i Kołkowska, a przywiozła lubemu synka.
Przyjął ją bardzo czule w pokoju umyślnie dla tego
22
urządzonym i zamienionym w altankę z samych róż najpiękniejszych. Znowu zaczęło się odwiedzanie jednej i drugiej - wszakże ostatnia widocznie brała górę. A
skoro Zabiełłowa ostatecznie zwyciężyła, pani Kołkowska udała się do klasztoru panien Benedyktynek przy kościele św. Katarzyny, gdzie odbyła sześciotygo-
dniowe rekolekcje; tymczasem przyjechał do Wilna ex-
mąż Bazyli Kołkowski z Białegostoku. Nieszczęśliwy
ten człowiek kochał zawsze wiarołomną! Zgodził się
więc chętnie wziąć ją do siebie - powtórny ślub odbył
się cicho (latem 1838) w obecności kilku krewnych, potem
obiad w Tiwoli za miastem na Antokolu i wkrótce państwo
staro-młodzi udali się do Petersburga, ale już bez
asystencji i hucznych pożegnań. Dołhoruki zapewnił los
synowi. Był on później oficerem i zabity na Kaukazie.
Kołkowski otrzymał posadę prezesa izby skarbowej,
naprzód w Smoleńsku, później w Orle. Zacny to był
człowiek; rozumny, prawy urzędnik, najlepszy Polak,
pobożny katolik. Ale cóż, całe jego życie złamała, zatruła
niedobra ta i swawolna kobieta. Zagryzła go,
zadręczyła. Umarł w Orle, gdzie wybudował kaplicę
cmentarną. Synowi (własnemu) i żonie zostawił znaczny
fundusz. Wróciła ona do Wilna, jak gdyby mało jeszcze
osromiła i splugawiła gród ten święty! - Wpadła w
dewocję, przeplataną wybuchami istnej warjacji, i umarła
nareszcie prawie 70-letnią staruchą, w Wilnie, w
sierpniu 1872 r.
O dalszych losach hrabiny Zabiełłowej pomówimy
na innem miejscu. A darujcie i za ten ustęp. Zwykłe to
gadulstwa starych. Mówiąc o Konarskim, grzechem
23
jest może wspominać nawet tak ohydne postacie; ale
co robić - takie ustępy najlepiej podobno
charakteryzują epokę i ludzi.
Lękam się jednak, ażeby mnie nie posądzono, że
brudzę rodzinne gniazdo. Gruboby się omylił, ktoby tak
sądził. Będę miał jeszcze zręczność wyświetlić niejedne
zacną i godną uwielbienia z szanownych matron naszych i
nadobnych Litwinek, a że w ciągu opowiadania i o kąkol
potrącić muszę, to już takie losy opowiadacza! Ale
niech nikt mnie nie posądza o potwarz, a śmiało
wyznam, że chociaż znam wszystkie dzielnice Polski, a
wszędzie są i piękne i dobre, nigdzie wszakże nie
znajdziecie tak pięknych, cnotliwych, a dobrych bez granic
niewiast, jak na naszej ukochanej Litwie!
VI.
Obszerny gmach, zwany kardynalją, gdzie dziś
mieści się pocztamt, jest jeden z najstarożytniejszych w
Wilnie. Istniał on już w XIV wieku, a od XV stale
należał do Radziwiłłów. Biskup wileński, kardynał
książę Jerzy Radziwiłł, najmłodszy z synów sławnego
Mikołaja Czarnego, mieszkał w tym gmachu, znacznie
go rozszerzył i przy nim to nazwany został
kardynalją, co i do dziś dnia przetrwało.
W epoce przez nas opisywanej, t. j. w roku
1838, była tu traktyjernia panny Anny Holsner.
Niech was nie przeraża nazwisko niemieckie. Wilno
posiada szczególną zdolność przetwarzania nietylko
Niemców, Włochów, ale nawet samych Moskali w do-
brych Polaków. Lista męczenników ostatniego
powsta-
24
nia najdobitniej o tem przekonaćby mogła. Ów Abicht,
Nikolai, Molinary, Czerniajew, którzy się poświęcili dla
sprawy polskiej, nie noszą przecie polskich nazwisk. A
przypomnijmy sobie owych Platerów, Tyzenhauzów,
Gunterów, De Reasów, Szoazelów, Morikonich, Romerów,
Borchów, Mohlów, Szulców, Korfów, Krauzów, Szmidtów, Popowych, Zmajłów i tylu innych. Wszyscy dziś są najlepszymi Polakami. Nie mówimy już o Tatarach,
którzy przechowali do dziś dnia wiarę ojców; ale alko-
ran czytają po polsku.
Otóż i panna Anna Holsner choć kiedyś tam przodkowie jej przyszli z Niemiec, ale ona nie umiała nawet ani słowa po niemiecku, była dobrą katoliczką i najlepszą Polką. Mieszkanie przez nią zajmowane składało się z jednego dość dużego salonu i kilku mniejszych
pokojów. Tu przedewszystkiem zbierała się młodzież
akademicka, palestra, urzędnicy, a nieraz i sam pan
profesor zajrzał na kapustkę tuszoną z kiełbasami, albo
na przewyborne kołduny litewskie. U panny Anny podawano potrawy proste, ale przedewszystkiem litewskie, zamaszyste, zdrowe. Za złotówkę mogłeś się najeść do
syta, a do tego za 3 grosze wypić spory kielich dobrej
gorzałki, za drugie 3 grosze dostać szklankę piwa, a za
5 groszy to i filiżankę wybornej kawy. Lubili też
wszyscy pannę Annę, a znało ją całe miasto, ba! cała
niemal Litwa, a ma się rozumieć i ona wszystkich znała.
Miała wówczas lat koło 40, wzrostu słusznego, tuszy
okazałej, głosu męzkiego, trochę wrzaskliwego. Mówiła
do wszystkich ty, nazywała każdego po imieniu, nieraz
porządnie wygderała; - ale wszystko to jej było
25
wolno. Bo też panna Anna miała wielkie cnoty. Dwudziestu, czasami i więcej biednych akademików, jadali u niej darmo, niektórzy po lat kilka, a tak to zdawało
się rzeczą prostą i naturalną, że nikt się temu nie dziwił
bardzo, niektórzy zaś z młodzieży nawet wymyślać
pozwalali sobie, kiedy im co było nie do smaku, łub
nierychło podano. Oryginalną też była poczciwa panna
Anna do nieuwierzenia. Idzie naprzykład w niedzielę
na koński targ i kupuje sążnisty wóz siana. Słońce
doskwiera, tusza nielada -- iść trudno, a była oszczędną i akuratną, na łaskę sprzedawcy porzucić wóz niepodobna; a więc każe się windować na sam wierzch i
rusza sobie po głównych ulicach miasta. Trzęsie nieboraczkę straszliwie, na głowie tworzy się herezja, bo kapelusz złazi na sam tył głowy, następnie zsuwa się
peruka, a z pod niej wydobywają się w nieładzie kosmyki pozostałych jeszcze włosów i spadają na twarz - ale panna Anna ani dba! - Eustaszku, albo Rudolfie, jak się macie! woła z wysokości swojego siennego tronu do przechodzących ulicą pana hrabiego, albo
pana marszałka i ci grzecznie ją witają, zaczyna się
rozmowa, dowcipki, żarciki, śmiech pusty a głośny na
całą ulicę.
Takie to były czasy w Wilnie, a choć-wiele było
klęsk i boleści, zawsze bodaj lepsze to jeszcze były
czasy od Murawiewskich, albo Kaufmanowskich...
W późnej jesieni r. 1838, między dwunastą a pierwszą w nocy, kilka osób biesiadowało u panny Anny w ostatnim maleńkim pokoiku, którego jedyne duże okno
wychodziło naprzeciw dzwonicy kościoła św. Jana.
26
Okno to było starannie zawieszone suknem, a wejście
do tego pokoiku prowadziło wprost z sieni od dziedzińca jak plac długiego i szerokiego, tego samego dziedzińca, na którym książę Krzysztof Radziwiłł zgromadził do 10 tysięcy wojska, kiedy szedł wojną na Chodkiewiczów, w r. 1600, w pałacu których (później
Pusłowskicli, dziś okręgu naukowego), przechowywano
Zofję, księżniczkę Słucką, ostatnią Olelkiwiczównę, narzeczoną księcia Janusza, syna ks. Krzysztofa. Wejście więc do tego pokoiku było oddzielne, drzwi zaś prowadzące do wewnętrznych pokojów były zamknięte i dziurka od klucza czapką przykryta. Przy piecu, odlegle od okna, na stoliku paliła się jedna świeca i ta dla ostrożności zastawioną była od okna wazonem. Za stołem siedzieli oficer moskiewski i trzech cywilnych, ludzi poważnych; oficer zaś był młodziutki, bardzo przystojny. Na stole stała butelka z maderą. Rozmawiali po cichu,
uściskali się czasami; można było dojrzeć łzę w oku, łzę
rozrzewnienia i tśj błogości, którą wywołać może tylko
spokój sumienia przy życiu miotanem nawałnicą
najstraszniejszych wypadków. Oficer widocznie był we
wszystko wtajemniczony.
W tem drzwi się otworzyły, od sieni. Weszła panna
Anna z latarką ukrytą. Przyniosła sygara, papier, kałamarz i pióra.
- Piszcie tymczasem do swoich - porozdaję najakuratniej - ależ pijcie, dla Boga! Panie oficerze, czemuż nie pijesz? - Potem cichutko wyszła ze swoją latarką. Oficer zapalił sygaro i usiadł pod oknem; inni wzięli się do pisania.
27
Na wieży Śto-Jańskiej wybiła pierwsza. Zerwał się
oficer i mówi do piszących po rosyjsku; "Co to jest, dla
Boga? - Niespokojny już jestem!" - Ci porzucali
pióra, jak w tęczę patrzeli w oczy oficerowi, jak gdyby
w nich zawierały się wyroki życia lub śmierci.
- Dla Boga! mniejsza o nas, ale cóż z panem bę-
dzie? - zawołali.
- "Ot tobie masz, już i stchórzyli, a bohatery! Co
będzie? - Nic nie będzie - wszystko będzie dobrze
- siadajcie, uspokójcie się, a pijcież, niechaj was, tchórze
jacy! A uspokójcież się, proszę was - ot, pomódlcie się
lepiej, kiedy już tak tchórzycie, da, wypijcież jeszcze
po kieliszku."
Tak mówiła panna Anna, ponalewała kieliszki i
znowu cichutko wyśliznęła się z pokoju ze swoją latarką, dodając tylko: - "spieszę do kuchni. Zaraz przyjdę."
I rzeczywiście dodała otuchy. Blade twarze rozjaśniły się, oficer duszkiem wychylił kieliszek madery, niektórzy wzięli się znowu do pisania, inni z cicha rozmawiali z oficerem. Tak znowu upłynął dobry kwadrans. Oficer znowu zaczynał się niepokoić, najmniejszy
szelest na ulicy zwracał jego uwagę.
Wtem nagle drzwi się otworzyły, pierwsza wpadła panna Anna z latarką, za nią wszedł trzydziestoletni mężczyzna, średniego wzrostu, pięknego oblicza. Za nim wszedł oficer nadzwyczaj szlachetnych rysów z dummem i myślącem wejrzeniem. Zerwali się wszyscy, rzucili się do przybyłych, całowali owego mężczyznę w twarz, w ramię, chcieli rękę całować, ale on ją wyrywał, witał
28
uprzejmie, a taka słodycz, taka dobroć malowały się w
jego pięknem obliczu, w jego jasnych błękitnych
«czach, tak dźwięcznie do wszystkich przemawiał, tak
ich serdecznie uściskał, jak gdyby to już było ostatnie
pożegnanie przed śmiercią. Trwało to kilka minut.
Panna Anna stała spokojnie - ale łzy strumieniami
płynęły po jej tłustych policzkach. A kiedy się skończyło powitanie, postawiła na stole swoją latarkę i rzuciła się do przybyłego. - "A dość-źe już tego rozczulania się, królu ty mój, panie nasz najukochańszy, - precz tam z troskami - pokrzepcie się pierwej - niegardźcie moją chudobą, czem chata bogata, tem i rada!" - mówiąc to tak gwałtownie chwyciła za ramię przybyłego, iż osadziła go w fotelu, a później porwała jego rękę i okryła ją pocałunkami, że ten nie mógł ani się
bronić, ani sprzeciwiać. Przemówił tylko łagodnie i z
dobrocią: "dobra panno Anno!"
Panna Anna wybiegła - ale pręciutko wróciła,
dźwigając ogromną tacę z jadłem. Piętnastoletnia ładna
dziewczynka Naścia (dobrze potom znana w Wilnie, bo
sama została gospodynią kawiarni) niosła drugą
mniejszą tackę z butelkami. Ustawiły to wszystko na
stole, a wszyscy uśmieli się mimowoli, widząc taką obfitość jadła. Były tu najprzeróżniejsze wódki, zaczynając od starki litewskiej, kiełbasy i kiełbaski, szynka
ogromna gotowana cieplutka, sielawa trocka marynowana, węgorz z Waki, sery Brochockiego i postawski itd. itd. - "No mój królu, mój dobrodzieju, do was
piję! - i gągnęła babula spory kielich starki, nalała
drugi - podała razem z butelką i znowu znikła -
29
ale wróciła w moment niosąc nową tacę, którą już na
stołku ustawić musiano, a była na niej przecudna rulada z prosięcia, kiszka biała i czarna i czego tam jeszcze nie było!
"No mój królu, mój dobrodzieju, jedz-źe, proszę -
mówiła panna Anna - a im nie dałam nic jeść, musieli
czekać, wygłodzili się, ale i dobrze im - pfe! -
tchórze! Już i stchórzyli! - Panowie Moskale dobro-
dzieje, proszę was do stołu - siadajcie, ot, jakkolwiek
lokujcie się - a jedzcież, proszę was - wszak sama
wszystko przyrządzałam!"
Ochoczo przystąpili do jadła, jakaś otucha, jakiś
dobry humor przebijał się u wszystkich. Mistrz, jak
nazywali nowoprzybyłego, szczególnie był wesół, jadł,
śmiał się i zagrzewał innych do wesołości. Smakowała
mu szczególnie sielawa trocka. Chwalił bardzo ser Brochockiego. Jadła zostawało jeszcze tyle, że dziesięciu głodnych mogłoby nasycić się, gdy znowu drzwi się
otworzyły i panna Anna z Naścią przyniosły nowe specjały. Były to zrazy litewskie z wybornym sosem i kaszą greczaną ze Szwedami, ogromny pieczony indyk nadziewany śliwkami, prosię pieczone nadziane arcysmaczną siekaninką, którą tylko na Litwie przyrządzać umieją, a
bielutka i delikatniutka kapusta kwaszona, czyli jak tu
mówią kiszona, z jabłkami i oliwą do indyka, wreszcie
krem pozłocisty. Obecni wytrzymać już nie mogli i
śmiechem parsknęli. Panna Anna nie zrażała się -
owszem teraz już i sama do nich przysiadła, zachęcała,
krajała, nakładała i podkładała, prawiła koncepta często
rubaszne, ale zawsze dobroduszne i szczere. Wtem
30
panna Anna skinęła na Naście, ta wybiegła i w oka
mgnieniu wróciła z inną znów tacą, na której były
lampeczki srebrne i 3 butelczyny, jakieś stare, brudne,
niezgrabne, pleśnią i kurzem pokryte.
- "Drogi nasz królu, mówiła panna Anna, ja wam
nie dam zamorskiego wina, ale poczęstuję was dębniaczkiem litewskim, a dalibóg stary! Sama chodziłam do Kacenelenbogena, to dobry człowiek i znamy się nie od
dziś - dał mi więc oto tę butelczynę 28-letnią, bo
postawiona kiedy się on żenił, a te oto 2 buteleczki
trochę starsze, bo to jeszcze ojciec jego postawił, kiedy
on się urodził, a stary mówi, że ma teraz pod pięćdziesiąt, ale gdzie tam! łże, ma więcej.
Dębniak rzeczywiście był doskonały, gęsty jak oliwa,
a taki miękki, rozweselający i rozgrzewający, a głowa
lekka, jak gdyby nic, nogi tylko trochę bezwładnieją.
Po godzinie jadła zostało jeszcze dużo, ale dębniaczku ani kropli.
Mistrz zamyślił się. Wszyscy umilkli - on wstał,
wziął od panny Anny latarkę ukrytą, usiadł przy małym
stoliczku, na którym leżał przygotowany papier i stał
kałamarz i zaczął pisać. Wreszcie złożył dwa bileciki,
na jednym napisał; "do mojej matki", na drugim "do
kochanej Emilji" i oddał pannie Annie. Ta zawinęła w
kawałek oddartego Kurjera Litewskiego i schowała na
piersiach. Napisał jeszcze kilka bilecików króciutkich i
oddał oficerowi, z którym przyszedł. Później rozmawiał
chwil kilka z drugim oficerem po cichu, a następnie z
kolegami, z każdym z osobna. Zdawało się, widzisz
przed sobą kapłana, który rozkazuje,
31
pociesza, zagrzewa, a każdego namaszcza wielkością swej
duszy, niezłomną, siłą woli i mocą charakteru. To też
każdy odchodził od niego rzeczywiście namaszczony,
pokrzepiony, z nowemi siłami do nowej walki, na nowe
tortury i męczarnie.
Zbliżył się wreszcie do gospodyni, wziął ją za
rękę i powiedział z uczuciem: Dzięki wam, dobra
panno Anno! Znam was, poczciwe Litwinki, wiem, że
robicie to z serca, że wam radość i szczęście przynosi,
jak każdy dobry uczynek. Ale nie powiem, gdybym się
nie bał o was. Oby to wszystko na sucho uszło - bo
gdybyście jeszcze wy mieli ucierpieć za mnie - byłoby
to zbyt boleśnie! - Niech was Bóg nagrodzi i pobłogosławi !
- "Dobrze już dobrze, wołała panna Anna szlochając, ale teraz wy mnie pobłogosławcie, przeżegnajcie mnie!"
Mistrz przeżegnał ją i pocałował w czoło. Ona porwała jego rękę, ale on się spostrzegł i nie pozwolił ucałować, wtedy panna Anna bez ceremonji rzuciła mu
się na szyję i pocałowała w same usta, przymawiając:
"Otóż tak! - nie gniewajcie się tylko!"
"Dobrze, dobrze, zacna panno Anno! - No. ale
pozwólcie, że wam przypomnę, iż jeszcze nie koniec wa-
szej gościnności."
- A wiem - wiem! - A któryż z panów za
stąpi? - Zwróciła się do oficerów.
Ci spojrzeli po sobie i po chwili namysłu. powiedzieli, że idą oba.
Oficerowie wyszli - a zaraz potem weszli dwaj
32
żołnierze, jeden już osiwiały z zamaszystym wąsem,
drugi średniowieczny, a obaj udekorowani kilku medalami, starszy zaś miał do tego krzyż Św. Jerzego za
męztwo. Jak tylko weszli, oddali uszanowanie po żołniersku temu, którego mistrzem nazywano, a następnie
skłonili się gospodyni i wszystkim obecnym. Mistrz i
panna Anna posadzili ich i zaczęli częstować, mą
rozumieć nie zapominając o wódce i maderze.
Biła trzecia. Siwawy żołnierz zerwał się, zaczął
dziękować uprzejmie, a chociaż panna Anna pospieszyła
nalać kieliszki?, nie dali się namówić, skłonili się i
wyszli.
Oficerowie wrócili.
- "Nic z tego nie będzie - zawołała panna Anna,
widząc, że już się zabierają do wyjścia - wypadła
z pokoju i wkrótce wróciła z butelką szampańską.
"Co to, to już niepotrzebne, zacna panno Anno",
powiedział mistrz.
- Ha, bo myślicie, że to szampańskie - jeszcze
by też co! Dla takich gości mam lipczyk kowieński
szumiący.
Skoro kielichy napełniono i podano obecnym, mistrz
zbliżył się do oficera starszego wiekiem, ścisnął dłoń
jego i powiedział z widocznem rozrzewnieniem: "Tle
zawdzięczamy tobie, bracie Sławianinie, mówić nie potrzebuję. Robisz to nie dla nas tylko, ale w imię idei, która tak samo drogą jest dla was, jak i dla nas; idei,
która i po trapach naszych przejdzie i celu dosięgnie, a
Rosjanie i Polacy podadzą sobie dłonie w imię jedności,
braterstwa i swobody!
33
- Ażeby ta idea prędzej być mogła urzeczywistnioną - potrzeba, ażebyś się zgodził nareszcie i nie tracił czasu śród katuszy - odpowiedział oficer.
- "Nie, bracie! Przedewszystkiem sumienie trzeba
mieć czyste; jeżeli sądzisz, że moja swoboda na cośby
się jeszcze przydać mogła, to pozwól ci powiedzieć, że
pozbawiając ciebie tej swobody, pozbawiłbym wasz naród najdzielniejszego bojownika za wolność! Nie i nie! Nie wyjdę z więzienia, skoro wiem, że to ciebie i tylu
jeszcze innych ma zgubić, a inaczej być nie może*).
Uściskali się - poczem wszyscy obecni rzucili się
z kolei na szyję oficerowi. - Wreszcie pożegnali pannę
Annę i wyszli.
Czytelnik zapewne już się domyślił, że ten, którego
mistrzem nazywano - był Szymon Konarski. Trzech
innych byli to jego koledzy więzienni, ów oficer, do
którego tak czule przemawiał Konarski, był to zacny
kapitan wojsk rosyjskich Korowajew. Drugi oficer -
kolega jego i podkomendny.
Na Litwie wówczas exystował korpus jenerała
Giejsmara, mężnego wodza i zacnego człowieka. "W
korpusie tym, w kole oficerów od dawna już panował,
jak mówią Moskale, wolnyj duch. Zawiązała się
-----
*) W życiorysie Konarskiego (Paryż, 1859) błędnie powiedziano, jakoby się zgodził na propozycję Korowajew?. Nie mógł się zgodzić - boby to nie zgadzało się ze znaną, zacnością jego char aktem. Uwalniając siebie - gubił Korowajewa i jego wspólników. O uwolnieniu innych jeszcze więźniów, jak tam powiedziano, nie mogło być i mowy.
34
silna korporacja rewolucyjną, a Korowajew właśnie był
jednym z przewódzców.
Korowajew i jego wspólnicy szli w ślady Murawiewa Apostoła, Rylejewa, Pestela i Bestużewa. Mieli na celu skruszyć pęta despotyzmu, ale ich zadanie było
głębsze jeszcze, bo ratując siebie, myśleli i o braciach
Sławianach, już wtedy przeczuwając, że tylko sojusz
sławiański federacyjny zapewnić może swobodę ludom
sławiańskim.
Łatwo pojąć, jakie uczucie owładnęło wielką duszą
Korowajewa, kiedy jego samego użyto jako narzędzie
do ciemiężenia braci, bo ze swoją rotą musiał utrzymywać po całym tygodniu straż u Bazyljanów. Wtedy to poznał się z Konarskim, umiał ocenić tego żelaznego
człowieka, jak go nawet sam Trubecki nazywał. Ułatwiał mu stosunek z innymi więźniami; on też urządził i schadzki u panny Anny.
Schadzka, którąśmy wyżej opisali, była nie pierwsza i nie ostatnia. Widzieliśmy, że i żołnierze zaufani do tego należeli. Poczciwi ci ludzie kochali nadzwyczaj
swojego zwierzchnika i wszystko z narażeniem się wykonywali, czego tylko' zażądał. Bez ich też udziału nie mógłby Korowajew urządzić podobnych schadzek.
Panna Anna też mądrze urządzać się umiała.
Oprócz młodziutkiej Naści nikt o niczem w domu nie
wiedział. Umiała ona zawczasu wszystko przyrządzić, a
kiedy goście powychodzili i służący do spoczynku się
udali, ona sama w małej, osobnej kuchence przyrządzała
jedzenie i była najszczęśliwsza, jeżeli co jej król, jak
nazywała Konarskiego, pochwalił.
35
Schadzki te oprócz politycznej strony, bo dawały
możność osobistego porozumienia się i ułożenia pewnych
planów, ażeby zapobiedz wciąganiu do sprawy nowych
ofiar, przynosiły jeszcze i moralną przyjemność, gdyż
nieszczęśliwi oderwani od rodzin, mogli do nich swobodnie napisać słów kilka, a panna Anna chętnie i umiejętnie ułatwiała przesyłkę. Widzieliśmy, że za jej pośrednictwem Konarski pisał do matki i do narzeczonej swojej panny Emilji.
Konarski miał słuszność przeczuwając, że schadzki
te ściągną biedę na głowę poczciwej Holsnerówny.
Miał też słuszność i Korowajew, pragnąc uwolnić z
więzienia Konarskiego i ułatwić mu ucieczkę. Mówimy
miał słuszność, bo i tak zginął.
Pewnego dnia Korowajew wszedł do celi jednego z
więźniów i oddał mu kartkę od Konarskiego. Ten,
zaledwo przeczytał, zgniótł tę kartkę w dłoni i z pewnem naigrawaniem się powiedział do Korowajewa: "Dziękuję Panu! dałeś mi Pan broń, za pomocą której
dowiodę, żem niewinien."
Korowajew był oszołomiony. Sądził zrazu, że więzień mu nie ufa, że nie rozumie, o co tu chodzi, starał się więc mu wytłumaczyć, wreszcie odezwał się do uczucia
honoru i sumienia. Nic nie pomogło! Nikczemny ten
człowiek śmiał się i cieszył się. Korowajew doprowadzony do ostateczności rzucił się na niego, usiłując mu wydrzeć kartkę, lecz wtem dał się słyszeć krok
szyldwachu - dał więc pokój. Wyszedł z rezygnacją, a
ów podły człowiek pospieszył z oświadczeniem, ażeby
36
go wezwano do sądowej, gdzie też wkrótce i złożył ów
dowód, potępiający Konarskiego i Korowajewa.
Ulżono mu karę.
Korowajewa zaraz porwano. Ale o tem na swojem
miejscu.
VII.
W grudniu 1838 r. przyjechał do Wilna jenerał
Połozow, jako prezes sądu wojennego nad winowajcami.
Nie był to zły człowiek, ale nie dość bystry i przenikliwy, ażeby mógł wykryć wszystkie bezprawia i nadużycia komisji śledczej. Chwalą Połozowa jako człowieka łagodnego i sprawiedliwego. Łagodnym mógł się
wydawać każdy w owym czasie, po tych okrucieństwach
i tyranji, jakich używał Trubecki. Może chciał być
sprawiedliwym, ale nim nie był de facto, skoro nie
przyczynił się przynajmniej do ukarania takich zbrodniarzy, jak Trubecki, Juferów, Anisimów, Arendarenko, Pokrowski i Siemienieńko, którzy wszyscy otrzymali
nagrody. Wszakże dzięki mu i za to, że uwolnił kilku
przynajmniej z więzienia, a niektórym karę zwolnił.
Więźniów podzielono na trzy klasy. Do pierwszej
należeli skazani na śmierć, do drugiej sądzeni do katorgi t. j. do kopalni podziemnych na całe życie lub zakreśloną liczbę lat, do trzeciej skazani na osiedlenie
w Syberji lub odległych gubernjach, jak również sądzeni w sołdaty do orenburgskiego i kaukazkiego korpusów.
Szymon Konarski należał do pierwszej kategorji. Dnia 14 lutego 1839 (według nowego kalendarza 27
37
lutego) przeczytano (wsadowej komisji śledczej) Konarskiemu wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie*). Wyrok miał być wykonany nazajutrz rano.
------
*) Dosłowne brzmienie tego wyroku, ogłoszonego w miejscowych Wiadomościach gubernjalnych, w języku rosyjskim, jest
następujące:
"Emisarjusz propagandy rewolucyjnej, Szymon Konarski,
rodem z Królestwa Polskiego, z gub. Augustowskiej, stanu szla-
checkiego, wieku lat 31, wszedł do służby wojskowej w r. 1825,
szeregowym do Igo pułku strzelców b. wojsk polskich; w r. 1827
podniesiony na stopień podoficera; w czasie powstania komisja
buntownicza mianowała go podporucznikiem i porucznikiem; znajdował się w bitwach przeciwko wojskom rosyjskim i pod koniec 1831 r. w randze kapitana z buntowniczym oddziałem Chłapowskiego uciekł za granicę. Na początku 1834 roku znajdując się w
Szwajcarji, był w zgrai bnrzycieli, którzy napadli na Sa baudje. a w
końcu tegoż roku znajdował się w Paryżu; uczestniczył w
wydawaniu pisma perjodycznego p. t. "Północ", i ścisłe miał
stosunki ze zbiegłymi za granicę po powstaniu 1831 r. głównymi
powstańcami. Będąc wysłanym z Paryża do Anglji, udał się ztamtąd
razem z powstańcem Adolfem Zaleskim do Krakowa, i tam, po
naradzeniu się ze źle myślącymi, powziął zamiar wcisnąć się do
Bosji dla rozszerzenia propagandy rewolucyjnej i przysposobienia
do nowych rozruchów, któremi marzył zakłócić pokój gubernji
zachodnich. W tym zbrodniczym celu przybywszy tajemnie w końcu
r. 1835 na Wołyń, niezwłocznie wziął się do wykonania swoich
zamysłów. Jeżdżąc pod różnemi zmyślonemł nazwiskami i wciągając
nierozsądnych do spisku, rozszerzał pisma buntownicze, dla
drukowania których sposobił się razem ze swoim spólnikiem
Rodziewiczem do założenia drukarni tajemnej. Usiłując zaszczepić
zbrodnicze swe myśli, używał do tego za narzędzie łatwowiernych;
uwodził kłamliwemi zapewnieniami tych, którzy dali się namówić na
jego stronę, zachęcał do czynnego pomnożenia spiskowych, kierował
nimi w rozszerzaniu ustaw rewo lucyjnych, ustanawiał i zbierał składki pieniężne i dla ugruntowania ohydnej zdrady, zobowiązywał do wykonania tego wszystkiego
przysięgą, nie w jednem zdarzeniu grożąc nawet puginałem (fałsz!).
Tym sposobem zdołał zawiązać tajemne Towarzystwo
demokratyczne w gubernji Wołyńskiej, Podolskiej, Kijowskiej, w
Wilnie, i po części w gubernjach Mińskiej i Grodzieńskiej.
Wciągnął do spisku młodzież w uniwersytecie św. Włodzimierza i
Wileńskiej akademji medyczno-chirurgicznej. Nie przestając na tem,
wydał odezwę do płci żeńskiej, wzywając do działania w jego
duchu, i kilka przyłączył spoinie.
Przestępca ten został schwytany około Wilna w maju roku
1838 i wszystkie działania jego i spiskowych zupełnie odkryto.
Sąd wojenny, na osnowie postanowień państwa i ustawy 2go
rozdziału, 6 punktu; ustawy wojskowej 127 artyk.; ustawy morskiej
5 księgi, 85 artyk.; XV tomu praw kryminalnych, 247 i 248; ukazu
25 lipca 1833 i prawideł wydanych 10 grudnia 1838 roku o
podzieleniu przestępców na kategorje - osądził emisarjusza
Szymona Konarskiego, jako głównego przewódzcę, który zamierzał
wszcząć bunt, a do tego pociągnął innych, zaliczyć do pierwszego
rzędu przestępców państwa, rozstrzelać, a majątek jaki się u niego
wykryje skonfiskować.
38
Miał więc cały dzień czasu do myślenia, rozpamię-
tywania.
Kochał ojczyznę - zapewne więc najwięcej o niej
myślał w tym dniu ostatnim, a jej przyszłe losy musiały
mu przesuwać się przed oczyma w najświetniejszych
barwach, bo to pewne, że ani na chwilę nie zwątpił o
wyswobodzeniu Polski. Kochał matkę i narzeczoną
swoją, nie mógł więc nie boleć rozstając się z niemi -
wszakże rozpacz, upadek ducha ani na chwilę nie za-
kradły się do tej wielkiej duszy. Świadczyli o tem ci,
którzy go kilkakroć widzieli w dniu tym ostatnim.
39
Grał smętnie na ulubionym swym flecie. Dozorca opo-
wiada, że jadł w tym dniu z apetytem. Wieczorem dużo
pisał. Co pisał? - Z pewnością powiedzieć nie możemy.
Krążył po mieście wiersz przez niego w ostatnich
chwilach napisany. Czy rzeczywiście przez niego napisany
i czy w ostatnich chwilach, zaręczyć nie możemy.
Wszakże treść wiersza dobrze maluje usposobienie
Konarskiego i jego niezłomny hart duszy. Napisał list
do matki i narzeczonej. Około północy wszedł dozorca
więzienny Sołowjew, oświadczając w imieniu księcia
Dołhorukiego, że może złożyć żądania, wyłącznie jego
tylko osoby dotyczące. Napisał więc zaraz:
1) Ażeby mu pozwolono pożegnać wspólników więziennych ;
2) Ażeby narzeczoną jego, Emilję, zgoła nie należącą
do spisku a uwięzioną z jego powodu, wypuszczono na wolność;
3) Aby pozostałe po nim rzeczy, rodzinie oddano.
Dołhoruki dał rozkaz spełnić to wszystko. Wszakże
rzeczy skradł dozorca.
Zasnął nareszcie najspokojniej. Ci co go odwiedzali i w nocy i rano z obowiązku, wydziwić się nie mogli, jak może człowiek spać tak smacznie na kilka
godzin przed śmiercią.
Dnia 15 lutego o godzinie 5 rano już tłumy ludu zalegały ulice. Po rogach ulic poprzylepiane były drukowane ogłoszenia, że "dnia tego, o godzinie 8 z rana,
będzie karany śmiercią za zbrodnię stanu emisarjusz Szymon Konarski."
40
Inaczej się jednak stało. Od godziny 7 komendant
miasta, plac-major i inni wojskowi, oraz wojsko, które
miało eskortować na miejsce kaźni, już byli u Bazyljanów - ale Konarski spał jeszcze. Plac -major, zacny
pułkownik Bohdanowicz, kilka razy wchodził do celi,
ale nie śmiał go obudzić. Ocknął się zaledwo około 8.
Pierwsza osoba, którą powitał, była matka, z którą widział się i dniem przedtem. Dołhoruki zrazu kazał jej
wyjechać z Wilna przed wykonaniem wyroku; Konarski
sądził, że już wyjechała, dla tego i list do niej napisał, o
którym wspomnieliśmy wyżej. Ale Konarska tak mężnie
stanęła w obec Dołhorukiego, dała mu dowody tak
wielkiego heroizmu, że ten musiał zezwolić, ażeby raz
jeszcze widziała się z synem i dopiero po południu
opuściła Wilno. Ze swej zaś strony dała mu słowo ho-
noru, że nie będzie obecną na placu tracenia - ale ten
czas przepędzi w katedrze na modłach.
W gronie osób, które oczekiwały na przebudzenie
się Szymona - była i matka*). Komendant Kwietni-
------
*) Ojcem Szymona Konarskiego był Jerzy Konarski, starosta
buchcienicki, umarł nagle w r. 1825 w majątku Pojeziorach JW.
Gawrońskiego, podczas świąt Zmartwychwstania Pańskiego, przy
święconem. Mieszkał wówczas w Dobkiszkach, w Augustowskiem.
Dziedziczny majątek Konarskich nazywał się Obelica, w
Sejneńskim. '- Matka Szymona Konarskiego była i domu
Wiszniewska, kasztelanka; w powtornem małżeństwie
Struczkowska, umarła w czerwcu 1856 r. w Warszawie. - Po
straceniu syna rząd ofiarował jej znaczna, sumę - ale nie przyęła.
Dopiero później, zmuszona nader opłakanym stanem interesów,
przyjęła 40,000 złp., mimo to umarła bardzo biedną.
41
cki przemawiał do niej ze współczuciem; podziękowała
mu, dodając wszakże: "mam jeszcze jednego syna, je-
nerale, a najszczęśliwszą będę, jeżeli i on tak samo
zginie w sprawie ojczystej.
Wielka była radość Konarskiego, kiedy raz jeszcze
ujrzał matkę. Pobłogosławiła go, uścisnęła, ani jednej
łzy nie wylała i udała się wprost do kościoła katedral-
nego, gdzie już były zamówione msze św. na intencję
Szymona. Tu dopiero potoki łez ulżyły na chwilę
strasznej boleści. Zaraz po 12 opuściła Wilno*).
------
*) Autor życiorysu Konarskiego powiada, że na 3 dni przed
kaźnią kazano jej wyjechać. Tak miało być w istocie; została
wszakże. Jest i kilka innych niedokładności w opisie ostatnich chwil
Szymona. Tak n. p. powiada autor, że 15 lutego był mróz tęgi; nie
- był śliczny dzień, mrozu było nie więcej jak 3-5 stopni, a w
chwili kaźni i tego nie było. - Powiada, że na Po-hulance był plac
tracenia. Nigdy go tu nie było. Pierwszego i ostatniego tracono tu
Konarskiego. Nie był to nawet plac żaden, ale pole orne, przez
miasto wydzierżawiane i nie na Pohulance ale na lewo o ćwierć
wiorsty od rogatek i handlu wówczas Malinowskiego, który
nazywano Pohulanką. Wspomina też autor, że przez omyłkę
sprowadzono Bernardyna dla wysłuchania spowiedzi. Taka omyłka
zajść nawet nie mogła; bo w Komisji wiadomo było dobrze, że
Konarski należał do wyznania protestanckiego. Chyba że Bernardyn
sam przyszedł, bez wezwania, ale nie słyszeliśmy o tem. Matka
Konarskiego była katoliczką. Nie wspominam tu o wielu innych
usterkach, które zresztą nie mają wielkiej doniosłości. Mówi
naprzykład autor, że Konarski wziął do ręki wyrok skazujący go na
śmierć i wyrzekł: "Bladym car atramentem podpisał" itd. Fakt taki
nie miał miejsca, a i z natury rzeczy być nie mógł. Mówi, że oficerowie rzucili mu się w ramiona i wołali: "Za naszą i ich wolność."
Znowu bajka, czcza egzageracja. Nie rzucili się, bo ich nie było nawet przy nim, oprócz jednego Walentynowicza, jak to opiszemy na swojem miejscu. - Fakta dziejowe przedstawiają
nieraz tak wielkie, wzniosłe i święte zjawiska, że egzageracja może
tylko je kalać i poniżać. Po cóż n. p. dowodzić, że Konarski w chwili
śmierci przypatrywał się pięknym widokom z Pohulanki Albo, że
żaden oficer nie chciał dowodzić komendą,, która miała dać strzał
do Konarskiego!
42
Po matce wszedł ks. Stefan Lipiński, superintendent kościoła reformowanego w Wilnie. Najprzykładniej odbył spowiedź, długo ze sobą rozmawiali, razem
czytali psalmy pokutne. Lipiński należy do niewielkiej
liczby tych zacnych sług kościoła Chrystusowego, którzy najdobitniej przypominają pierwszych apostołów. Niepokalanej czystości i prawości w całem życiu, wielkiej duszy a niezłomnej woli, mówca znakomity - był wielce pożądanym dla Szymona w ostatnich chwilach
jego żywota.
Przyniesiono herbatę i podano cygara. Pił ją, z
apetytem i częstował ks. Lipińskiego. Następnie
wprowadzono towarzysza ostatniej jego podróży, z którym został pojmany, a za nim wpuszczano po jednemu innych więźniów. Każdego żegnał czule, serdecznie - ale z największym spokojem. Pocieszał, zagrzewał do wytrwania.
O samej 11 dopiero wyszedł z więzienia, w asystencji ks. Lipińskiego. Niezmierne tłumy ludu, bo cała ludność wileńska zalegała ulice, którędy miał być eskortowany, a szczególnie plac przed Bazyljanami przy
zetknięciu się ulic Ostrobramskiej i Wielkiej. Kazano
wszakże wyprowadzić więźnia przez tylną furtkę, pro-
43
wadzącą na zaułek policyjny. Tu rzeczywiście mniej
było ludzi - ale to tylko nim przejechano ten wazki
zaułek.
Przed bramą czekały sanki jednokonne, najęte od
dorożkarza. Po prawej stronie usiadł ks. Lipiński, po
lewej Konarski. Miał na sobie letnie ubranie, w którem
go ujęto, na barkach płaszcz letni z tak zwanego
barakami, szeroki, bez rękawów, z krótką pelerynką, na
głowie miał czapeczkę włóczkową błękitną, ręką narzeczonej uwitą; z pod niej aż na ramiona spadały
piękne jasne włosy. Na nogach kajdany. Sanki otaczała
eskorta konnych żandarmów, poprzedzało zaś kilku
oficerów, mając plac-adjutanta i policmajstra na czele.
Jechali prawie noga za nogą, tak wielki był ścisk. Kilka
razy głośno odezwał się do żandarmów, skoro się skupiali
w około sanek: "Rozstąpcie się - przecież widzicie, że
lud chce mię zobaczyć i pożegnać" - i każdym razem wolę
jego wykonywano. Podjeżdżając ku Po-hulance tłumy się
zwiększały; nietylko ulice i place były przepełnione, ale
dachy domów. Na polu przed miejscem kaźni w śniegu
stało mnóstwo karet, a na nich na wierzchu matki
trzymające swe dziatki, pokazując im i głośno wołając:
Patrzcie, oto męczennik, umiera za ojczyznę! - Tysiące
chustek powiewało, strumienie łez płynęły. - Przez cały
ten czas Konarski rzeźki, uśmiechnięty, kłaniał się na
wszystkie strony,. żegnał ręką, od czasu do czasu
zdejmował czapeczkę i trząsł ją nad głową. Kilka razy
tylko przemówił głośniej: Żegnam was! Kochajcie
ojczyznę! - Często przemawiał do Lipińskiego. - Toż
niejeden monarcha
44
mógłby mi pozazdrościć takiego pogrzebu! - mówił do
niego. A Lipiński blady był jak śmierć, gdy przeciwnie
Konarski miał zdrową cerę, a ze wzruszenia i nagle
ujrzawszy się na wolnem powietrzu, którem od dawna
nie oddychał, był rumiany. Kto nie znał Lipińskiego,
sądził, że to on skazany na śmierć.
A dzień był piekny, jasny, promienie słoneczne zalewały całą okolicę.
Miejsce kaźni przedstawiało szerokie koło, jakby
plac przestronny, otoczony wojskiem we trzy rzędy
ustawionem. Przy wojsku była muzyka. Po prawej
stronie wszerz placu, czyli koła, stali: komendant Kwietnicki, kilku jenerałów, pułkowników i niższych rang
oficerów, jako wykonawców woli carskiej. Naprzeciw
nich, na drugim końcu placu, czyli po lewej stronie, w
samym środku wykopany był dół, a przy nim postawiony
słup. Z szeregów wojska występował oddział z 24
żołnierzy złożony, przeznaczonych dla zadania śmierci.
Kiedy sanki wjeżdżały już w koło otoczone wojskiem, a straszna wielotysięczna lawa ludu tuż za nim nalegała, Konarski nie mogąc już żegnać wzrokiem,
żegnał jeszcze wyciągając po za siebie obie dłonie, aż
za nim szeregi się nie zamknęły.
Cisza grobowa zaległa do koła. Kto nie mógł się
dostać na wierzch którego z licznych powozów, wciskał
się pomiędzy szeregi żołnierzy. Nie hardzo się oni
wzbraniali. Stanąłem pomiędzy szeregami w miejscu,
gdzie się koło załamywało, o kilka kroków od śmiertelnego słupa. Widziałem więc wszystko.
45
Skoro sanki wjechały do wnętrza koła i stanęły,
Konarski pierwszy wyskoczył z sanek, a brzęcząc kajdanami gracko i żwawo obiegł i pomógł ks. Lipińskiemu
wysiąść z sanek. Poczem śmiałym a pewnym krokiem, ż
uśmiechem na twarzy, zbliżył się do sztabu i grzecznie
witał swych katów. Kwietnicki podał mu rękę. Milczeli
wszyscy. Śród tego grona byli ludzie zacni, jak jenerał
Kwietnicki, pułkownik Bohdanowicz. Smętne też były
oblicza wszystkich, a u niejednego łza kręciła się w oku.
Jeden Konarski miał uśmiech na twarzy, a nie było to
udanie, albo brawura. Nie, ten wzrok był taki jasny, czoło
takie pogodne, a na całem obliczu rozlana jakaś błogość.
Zdawało się, że widzisz wieszcza w chwili największego
natchnienia, który za chwile zanóci pieśń
zmartwychwstania.
Krótko trwała ta chwila pożegnania. Wziął pod rękę
ks. Lipińskiego i razem udali się do słupa. Tu z
ciekawością przyglądał się przygotowaniom. Zatopił
wzrok w tym dole, który mu przeznaczono na wieczny
spoczynek, za chwilę odszedł, ukląkł i razem z księdzem
modlić się zaczął. Powstał - a jeszcze Lipiński przez
kilka minut błogosławił go, umacniał ducha, nie wytrzymał
wreszcie i zaryczał chwiejąc się z boleści. Konarski rzucił
się mu w ramiona, a długo, serdecznie się uściskali.
Odszedł nareszcie Lipiński. Zbliżył się plac-adjutant kapitan Walentynowicz. - Jestem gotów! - powiedział do niego Konarski. Zrzucił płaszcz i cisnął go
stojącemu tuż jako posługaczowi policyjnemu lampucerowi. Podano koszulę śmiertelną. Sam ją włożył.
46
Przystąpiono do zawiązania oczu. Odtrącił i powiedział
do Walentynowicza: "Uproś pan jenerała, ażeby mnie
uwolnił od tej hańby, przecież jestem żołnierzem i nieraz już zazierałem w oczy śmierci." - Adjutant pobiegł do komendanta. Ten zdała ręką uprzejmie dawał znak,
że prośby tej spełnić nie może. Wrócił za chwilę
Walentynowicz i stwierdził to samo, dodając, że jenerał
bardzo przeprasza, ale nie może ani na jotę odstąpić od
regulaminu.
- Ha, toż przecie tylko tchórzom i zbrodniarzom
zawiązują oczy! - wyrzekł Konarski.
Wtedy jeszcze raz zbliżył się Lipiński, jeszcze raz
go uścisnął, potom przeżegnał i odmówił modlitwę
stosowną.
A skoro odszedł - przystąpili siepacze - zawiązali oczy, długiemi zaś rękawami od koszuli przymocowali go do słupa.
A słońce pięknie świeciło. Niebo było takie jasne,
ani jednej chmurki.
A ten kilkudziesięciotysięczny olbrzym - tłum -
skamieniał. Stał nieruchomy ze wzrokiem wytężonym
w jeden punkt.
Milczenie grobowe, straszne milczenie panowało
do koła.
Ale oto przerwała je komenda: ,,pli!" Komenda nie
głośna, raczej trwożliwa, ale brzęk 24 karabinów był
donośny, a strzały były trafne - pięć z nich ugodziło w
serce... Trysnęła krew - osunął się troehę na prawą
stronę, a głowa przechyliła się na lewą.
W chwili kiedy brzękły karabiny, ów wielotysięczny
47
olbrzym z jednej piersi i w jednej sekundzie wydał taki
jęk, że ziemia zadrżała i niebo posmutniało...
W chwili kiedy się rozległ strzał, zagrzmiała muzyka, złamały się szeregi wojska, które kolumnami ruszyło marszem tryumfalnym przeskakując przez dół.
Tego wymaga regulamin wojenny, nie wiemy, czy każdy
w ogóle, czy też tylko moskiewski. Skoro mur oddzielający tłumy od nieboszczyka złamany został, tłumy
rzuciły się do mogiły. Maczano we krwi męczennika
chustki, rękawiczki, kto co miał. Relikwie te do dziś
dnia przechowują Litwini.
Tłumy zwiedzały mogiłę, którą wnet zasypano, aż
do wieczora. Tak było i nazajutrz. Nikt nie wzbraniał.
Ale w handlu Malinowskiego, w ukrytym pokoiku
śledzono i zapisywano zwiedzających mogiłę.
Pierwszej nocy najzacniejsza z niewiast polskich,
Antonina z Sulistrowskich Sniadecka, małżonka syna
Andrzeja Śniadeckiego, w towarzystwie wielu innych
dam, oraz młodzieży akademickiej, udali się do mogiły,
odkopali ją, zdjęli kajdany, a pomodliwszy się zakopali
znowu, ozdobiwszy przywiezionemi na ten cel najpiękniejszemi wazonami żywych kwiatów.
Nikt nie wzbraniał. Wiedziano jednak, kto był i kto
co robił.
Z kajdan wykuto kilkanaście tysięcy krzyżyków i
obrączek. Noszono je powszechnie a noszą i do dziś
dnia.
Płaszcz od lampucera sekretnie odkupiono za 5 tysięcy rubli, pocięto w drobne kawałki i rozdano jako
relikwje.
48
Skoro liczba przyszłych ofiar dostatecznie była zapełnioną, uprzątnięto wazony z kwiatami i straż przy mogile postawiono.
Później na tem miejscu zbudowano domek, w którym zamieszkał żołnierz dymisjonowany.
Nie daleko tego miejsca p. Gmeling założył fabrykę
wyrobów glinianych i kamiennych.
Po straceniu Konarskiego ks. Lipiński, ledwo żyjący, musiał jeszcze jeździć do jenerała żandarmskiego von Drebusza, a później do Dołhorukiego, dla opowiedzenia szczegółów śmierci. Byli bardzo rozczuleni.
Tegoż samego dnia wieczorem jenerał von Drebusz
dał świetny bal (w domu Fitinhofa). Tańczono do późnej nocy. Bawiono się bardzo wesoło. Kolacja była wyborna, a hurra! na cześć cara przy spełnianiu toastów
grzmiało rozgłośnie.
VIII.
Na zakończenie tego obrazku musimy podać najkrótsze wiadomości o losach towarzyszów Konarskiego, jak również tych osób, o których wspominaliśmy w ciągu naszego opowiadania.
Spisek w korpusie Gejsmara wykryto. Śledztwo prowadzono bardzo sekretnie. Nie chciano dawać rozgłosu tej sprawie.
Gejsmar stracił korpus. Jenerał Kwietnicki, komendant Wilna, został wydalony za słaby nadzór nad więźniami. Plac-major, pułkownik Bogdanowicz, pod sąd wojenny oddany został. Uwolniono go później, po-
49
jechał do Petersburga szukać miejsca, bo z liczną rodziną nie miał sposobu do życia. Umarł prędko w Petersburgu.
Szlachetny kapitan Korowajew i wielu innych oficerów sądzono do ciężkich robót lub w sołdaty. Korowajew umarł w r. 1841 w Petropawłowskiej fortecy, w Kamczatce, jako katorżnik.
Wykryto i nocne wycieczki do panny Anny Holsnerówny. Aresztowano ją. Kłóciła się tam straszliwie nawet z Trubeckim. ćwiczył też ją bez miłosierdzia, a zawsze sam był obecny i pastwił się nad poczciwą tłuściochą. Później jednak wypuszczono ją - wróciła do swojej traktjerni. Szanowana przez wszystkich, trzymała potem majątek w dzierżawie pod Kownem.
Nie wiemy, czy żyje.
Zacną panią Śniadeckę zesłano do Smoleńską. Wrosła później do Wilna i mieszkała we własnym domu przy ulicy Wileńskiej, gdzie i umarła. Uwielbiał ją kraj cały, bo była wzorem cnót obywatelskich i nadzwyczaj dobroczynną.
Wędziagolski został udekorowany orderem Ś. Stanisława na szyję i awansowany na radzcę rządu gubernjalnego. Miał narzeczoną. Przyjechał do niej na wieś z orderem i szeroko rozwieszoną wstęgą na piersiach. Narzeczona spojrzała i krzyknęła: "Ach! u pana krew na piersiach!" Zaraz wyjechał. Później jednak ożenił się z inną. Umarł w starości w czasie samych
demonstracji. Za trumną szedł policmajster Wasiljew
i kilka zaledwo osób z rodziny. Nie był to zresztą
zły człowiek. Zwykły służalec. Złych intencji nie miał
50
a już tak los zdarzył, że pojmał Konarskiego, za co też
odpokutował ciężko przez całe życie, bo opinja publiczna ścigała go i robiła wyrzutkiem społeczeństwa.
Ów opasły jegomość, o którym wspomnieliśmy w
pierwszym rozdziale, a który pierwszy poznał Konarskiego
w Krzyżówce, był to kluczwójt Milewski, a chociaż pisać
nie umiał, awansowano go na stanowego prystawa
(cyrkułowy komisarz w powiecie). W kilka lat później
stracił posadę, rozpił się do reszty i chodził od domu do
domu po żebraninie. Nie odmawiano mu też wsparcia, za
co musiał szczegółowo opowiadać smutną katastrofę, a
płakał i klął się, że nie miał pojęcia, kto to jest
Konarski.
Ze wspólników Konarskiego, Napoleon Nowicki,
Grzegorz Brynk i Ignacy Rodziewicz uważani są jako
najgłówniejsi działacze w zawiązaniu Towarzystwa Demokratycznego, pozbawieni zostali praw stanu i osądzeni do ciężkich robót na całe życie, a majątki ich zabrano
na skarb.
Stanisław Kozakiewicz, Antoni Orzeszko i Jan Bylewski byli najważniejszymi członkami związku, najwięcej działali i pieniędzy dostarczali, a Kozakiewicz miał
klucz do tajemnej korespondencji i należał do głównych
demokratów, którzy przyjęli do wykonania plan wojny
partyzanckiej; ale ponieważ dowiedli szczerej skruchy i porobili ważne zeznania, zesłani tylko do Syberji na mieszkanie.
Tomasz Bułhak, Ludwik Orda, Franciszek Terlecki,
też do Syberji na zaludnienie.
51
Kanonik katedry wileńskiej ks. Ludwik Trynkowski,
również do Syberji.
Inni skazani zostali na wygnanie do odległych gubernji, lub też na szeregowych na Kaukaz*).
Jedni poumierali, drudzy wrócili w skutek manifestu r. 1857 i żyją dotąd.
Nasz znajomy zegarmistrz Duchnowski dziwnem
zrządzeniem losu - ocalał. Wyszedł z więzienia po
półtorarocznem prawie siedzeniu, w mróz tęgi, w le-
tniem ubraniu, w jakiem go aresztowano. Leciał więc
jak oparzony do domu, do rodziny, z którą żadnych nie
miał stosunków przez cały czas więzienia. Zbliża się do
mieszkania - aż tu widzi wielkie oświetlenie w
oknach; zdziwiony, ze drżeniem w sercu odmyka drzwi
i cóż ? Oto w pośrodku izby bilard i kilka osób grających.
------
*) A mianowicie: Aleksander Mackiewicz, Józef Pietrasz-
kiewicz, Józef Krzeczkowski, Erazm Hornicz, Drozdowski, ks. Błażej Adamowicz, Piotr Grabowski, Józef Kraskowski, Stanisław
Szumski, Edward Romer, Justyn Hrebnicki, Medard Kończą,
Franciszek Dobkiewicz, Seweryn Romer - do odległych glibernj
i. - Studenci med. chir. akademji: Franciszek Sawicz, Jan
Zahorski, Kazimierz Kapczyński, Aleksander Hrycykiewicz, Józef
Koglarski, lekarz Stanisław Miłkowski, studenci: Ludwik Gródecki,
Karol Stachowski, Antoni Karpowicz, Franciszek Wojakowski, Jan
Moszkow (Rosjanin), lekarze : Aleksander Wermiński,
Mieczysław Malewski, studenci: Eustachy Woronicz, Aleksander
Kozakiewicz, Joachim Bartuszewski , Felix Zdanowicz, prowizor
Mikołaj Karkano, Stanisław Jankowski, Faustyn Rogowski , Józef
Kadenacy, Władysław Bahrynowski i Napoleon Jeleński - na
Kaukaz - szeregowcami.
52
- Cóż to jest? woła - gdzie moja żona, gdzie
córka? -
Żona umarła, córka wyszła za mąż i wyjechała
gdzieś daleko! - A zegary, a przyrządy, sprzęty? -
Sprzedano dawno wszystko.
Pozostał więc na bruku, w letniem ubraniu, bez
grosza, bez rodziny.
Ale nie giną tacy ludzie w Wilnie. Wkrótce urządził się należycie - a reperował i sprzedawał zegarki do śmierci.
Nie powiedzieliśmy dotąd ani słowa o najwybitniejszej postaci, o Niselu Rosentalu. Został on udekorowany medalami, podniesiony dogodności honorowego
obywatela (poczetnaho grażdanina), a nadto dostał
10 tysięcy rubli gratyfikacji. Mimo to, nie wiodło mu
się jakoś. Brat rodzony, Simon, zacny i rozumny człowiek, podawał prośbę do rządu, prosząc, ażeby mu pozwolono zmienić nazwisko. Ma się rozumieć, że nie
pozwolono *). Drugi brat wyjechał do Petersburga, wpadł
w łaskę znanego fabrykanta tytuniu Wasilja Żukowa i
przy jego protekcji przyjął prawosławie, a dziś zamożny kupiec.
Do winiarni Nisela, dawniej tak uczęszczanej, nikt
nigdy ani zajrzał. Miał i Magazyn korzenny. I ten i
winiarnię zamknąć musiał. Puszczał się potem na
rozmaite przedsiębiorstwa, rząd go kilka razy wspierał
-----
*) On to pierwszy podał projekt rządowi, ażeby zmusić
żydów do przebrania się po europejsku, co też i nastąpiło "w roku
1845, a co oświeceńsi żydzi uważali dla siebie za dobrodziejstwo.
53
- ale nic to nie pomagało. Zubożał do ostatka, sparaliżowany został i umarł w nędzy.
Żydzi litewscy przywiązani są do kraju, a dali tego
niejednokrotnie dowody. Młode pokolenie, kształcące się
w dzisiejszych szkołach, przeistacza się najzupełniej w
Rosjanów; starzy zaś, wierni tradycjom, a w szlachcie i
włościaninie widzą zawsze główne źródło wzbogacenia
się, nie bardzo zresztą przebierając w środkach.
Szlachcie litewski i dziś bez faktora-żyda kroku zrobić
nie umie, a są nawet magnaci, którzy i za granicę, do
wód naprzykład, bez żyda ani się ruszą. Ale nie o tem
tu mowa. Nie myślę pisać traktatu o żydach. Chciałem
tylko powiedzieć, że śród żydów litewskich takich
Niselów nie wielu się znajdzie. Za lat jakie CO, które
pamiętam, było zaledwo 5, 6 głośniejszych szpiegów,
którzy uważali to jako rzemiosło. Najsłynniejszymi byli:
Abram Szachnowski, dziwnie rozumny i przebiegły
człowiek. Był szpiegiem Napoleona w r. 1812,
odznaczał się gorliwością swoją w r. 1831, później
wykrywał kontrabandę i fałszerstwo pieniędzy, a
wielkie w tym względzie położył zasługi w ministerjum
skarbu. Człowiek nieubłagany, zawzięty, samem
zjawieniem się swojem przerażał wszystkich, a w domu
- żona go tłukła.
Był drugi - Saker, obwieszany medalami; trzeci
Hirsz K. (byłoby dla nas zbyt bolesnem wymienić nazwisko jego), kupiec dostatni, później dwukrotny bankrot, a wreszcie szpieg udekorowany medalami!
Ostatni najgłośniejszy, szpieg jeszcze Konstantego
warszawskiego, Binko Wilbuszewicz - ten, zaraz po
54
rewolucji 1863 otruty został w Grodnie przez łotra znanego, gubernatora Skwarcowa.
Ze wszystkich współkolegów Konarskiego najznakomitszą postacią, był ks. Ludwik Trynkowski. Urodzony 24 marca 1805 r., ze stanu włościańskiego, w młodym wieku wstąpił do stanu duchownego, a mając zaledwo dwadzieścia kilka lat, słynął już na całą Litwę
jako jeden z najznakomitszych mówców. On to, w roku
1831, w dzień Zesłania Ducha Św., kiedy o milę od
Wilna toczyła się pamiętna bitwa pod Ponarami, miał
kazanie w kościele katedralnym, podczas którego przemówił do kilkotysiącznego tłumu po trzykroć: powstańcie, a dopiero po trzeciem wykrzyknięciu dodał z cicha:
z grzechów! Jeszcze nie skończył kazania, a już
dany był rozkaz porwania go i zbiry czekali tylko, nim
zejdzie z ambony. Ale tłumy otoczyły ambonę, na
wschodach zaś już było przygotowane cywilne ubranie,
Trynkowski przebrał się, zmieszał się niepostrzeżenie z
tłumem i wyszedł szczęśliwie z kościoła. Miał być
później pociągnięty do odpowiedzialności, ale z
wyjazdem Chrapowickiego i mianowaniem Dołhorukiego,
kiedy się zjawił w Wilnie Trynkowski, gdyż kilka nocy
krył się na wsi u znajomych, za wstawieniem się wszechwładnej wówczas Kołkowskiej, sprawa ta była umorzoną.
Biskup Jędrzej Kłągiewicz szanował w nim znakomity talent kaznodziejski, nie mógł mu jednak przebaczyć rozwiązłego, jak nazywał życia - gdyż Trynkowski kochał szczerze ze wszechmiar zacną i utalentowaną
55
pannę Różę Parczewską i posiadał jej wzajemność. Cicha
ta i przystojna a starannie ukryta miłość nie robiła bynajmniej skandalu, a ks. Trynkowski i jako kapłan i jako człowiek był powszechnie szanowany i uwielbiany. Pod naciskiem tej opinji publicznej, mimo niechęć osobistą,
Kłągiewicz musiał się zgodzić na wybór kapituły,
podnoszący Trynkowskiego, zaledwo 30 lat wtedy mającego, do godności kanonika katedralnego i instalował
go w r. 1836.
Dnia 1 maja 1838 r., w chwilach najboleśniejszych
dla mieszkańców Wilna, kiedy właśnie wyuzdana samowola Trubeckiego znękała się nad secinami nieszczęśliwych ofiar jego okrucieństwa, umarł sławny Jędrzej
Śniadecki, najznakomitszy lekarz, profesor chemji a później kliniki, autor genjalnego dzieła "Teorja jestestw organicznych" i tylu innych. Wielotysięczny tłum przeprowadził zwłoki z domu Franka, a nawet z tego samego mieszkania, w którem przed laty sławny Frank
mieszkał, do kościoła Św. Jana. Dnia 3 zaś maja odbyło
się solenne nabożeństwo, celebrowane przez biskupa
Kłągiewicza i całe wyższe duchowieństwo. Kanonik
Trynkowski miał mowę pogrzebową. Podobnego pogrzebu Wilno już nigdy nie widziało. Liczne były pogrzeby później Syrokomli, Malinowskiego, Romera, Śniadeckiej i wielu innych zasłużonych rodaków, ale liczniejszego nie było nigdy. Ciało dźwigali na barkach pro-
fesorowie i studenci aż za Ostrą Bramę, do miejsca,
gdzie się rozchodzą dna gościńce: miński i grodzieński,
gdzie właśnie oczekiwał karawan podróżny, ażeby te
drogie szczęty przewieść do majątku zmarłego Bołtupia
56
w powiecie Oszmiańskim. Na tem miejscu gdzie studenci rozstali się ze szczętami ulubionego profesora, nasypali oni własnoręczny, wspaniały, do dziś dnia istniejący kurhan, nazwany Andrzejewskim.
Któż nie zna tej natchnionej mowy Trynkowskiego ?
Znaną ona jest z wydania Hipolita Skimborowicza (w
Warszawie 1840). - A była to ostatnia mowa tego wieszczamówcy! Mowa ta, w której wypowiedział tyle prawd
żywotnych, poruszył tyle kwestji ze stanowiska
filozoficznego, do żywego dotknęła ówczesnego prezydenta
akademji, a łotra znanego Kuczkowskiego, ale oburzyła i
biskupa Kłągiewicza, który nie mógł przebaczyć
Trynkowskiemu, że starał się uniewinnić Śniadeckiego za
niebywanie w kościele, gdyż, jak dowodnie przekonywał, w
tym samym czasie tylu ludzi ratował i dźwigał ze
śmiertelnej pościeli, a samo zjawienie się jego radość i
otuchę przynosiły tylu strapionym rodzinom. Kłągiewicz
ostrą wymówkę nadesłał kanonikowi na piśmie, ale ten z
wielką godnością wytłumaczył się z czynionych mu
zarzutów, dodając bardzo trafnie, że przecie i sam ks.
biskup jak się to nieraz zdarzało, zmuszał swoją kancelarję
do odpisywania naglących papierów, nawet na pierwszy dzień
Zmartwychwstania Pańskiego. Odpowiedź ta jeszcze
bardziej rozjątrzyła biskupa; z tej strony nie mógł się
spodziewać opieki i obrony. Kuczkowski zaś już się
porozumiał z Trubeckim. Sądząc wszakże, że może
nieobecność w Wilnie umorzy tę sprawę, Trynkowski
uzyskawszy sekretnie paszport od dziekana ówczesnego
miasta Wilna, ks. Jana Menine (co do niego zgoła nie
należało), wyjechał do
57
Druskienik. Wkrótce jednak skoro się dowiedziano o
miejscu jego pobytu, porwano go tam, do Wilna przywieziono i do więzienia w klasztorze Bazyljanów osadzono. Tu dopiero zaczęły się najokropniejsze pastwienia
się nad nim, które aż do obłąkania go doprowadziły tak
dalece, że w zeznaniach pisał sam na siebie nawet to,
czego nigdy nie było. W r. 1839 wywieziono go do
Mińska, gdzie uroczyście w katedrze zdjęto z niego
kapłaństwo, a ztąd już zesłano na Sybir. Mieszkał
najwięcej w Irkucku, odzyskał zupełną przytomność umysłu,
był guwernerem u któregoś z gubernatorów miejscowych
przy jego dzieciach, lubiony i szanowany przez
wszystkich, umarł w 44 roku życia, w 1849 r.
Trynkowski pisał i drukował dużo wierszem i prozą.
Znane i znakomite są jego rozprawy filozoficzne, jak n.
p. "Genjusz wieków", "Wróg i lud", "Widnokrąg
naukowy", "Wpływ filozofji współczesnej na literaturę
w ogólności" i w. i.
Obrazek, drugi.
Od rozbioru kraju.
Zamierzaliśmy mówić tylko o tern, na co się, naocznie od roku 1834 patrzało. Wszakże znalazło się w tece naszej tyle ciekawych szczegółów ze wspomnień i
opowiadań z lat ubiegłych, z notat ludzi, którzy żyli i
sami działali w epoce poprzedniej, że niepodobna nam
nie podzielić się z czytelnikami temi wspomnieniami.
Sądzimy nawet, że grzechem byłoby, mając możność,
nie dorzucić choćby i jednego ziarnka do tej skarbnicy
wspomnień, należących do dziejów ojczystych.
Niniejszy przeto obrazek poświęcamy epoce porozbiorowej, do r. 1839. A nie mamy zamiaru pisania historji, lub systematycznego i chronologicznego wykazu wypadków; podajemy niektóre tylko szczegóły, czerpane z wiarogodnych źródeł, oraz wskażemy główniejsze
fakta historyczne, dla związku rzeczy koniecznie potrzebne.
I.
Jeszcze w r. 1788 wojska rosyjskie wkroczyły na
Litwę i odtąd jej nie opuściły.
Dnia 18 marca 1793 r. nastąpił drugi podział Pol-
59
ski. Jenerał Kreczetnikow dnia 27 marca ogłosił manifest do ludów zabranych,, oświadczając im błogie zamiary Katarzyny II - opiekowania się ujarzmionym
ludem prawosławnym. Podług drugiego podziału Rosja
zagarnęła województwo Mińskie, Podole, połowę Wołynia,
część Litwy i 10 powiatów do Kijowa przyległych, co
wszystko wynosiło 4,653 mile kwadratowe, ludność zaś
zabranego kraju wynosiła 3,011,628 mieszkańców. Jenerał
- gubernatorem mianowany został jenerał Tutołmin.
Gubernatorami: Mińskiej Nieplujew; Zasławskiej -
Szeremietiew; Bracławskiej - Berchman.
Dnia 19 kwietnia 1794 wybuchło w Wilnie i na
całej Litwie powstanie. Głównym dowódzcą był Jasiński. Załoga rosyjska pod dowództwem jenerała Arsenjewa w Wilnie istniejąca, została rozbrojoną. Wielu
Poległo, inni w niewolę wzięci. Samego Arsenjewa porwano na Antokolu, w chwili, kiedy się wesoło bawił u pani Wołodkowiczowej. W kościele Św. Kazimierza w
Rynku, oprócz Arsenjewa, osadzono półkownika Jazykowa, podpółkownika Robena, 5 majorów, plac-majora, 4 kapitanów, 11 poruczników, 8 podporuczników, 12
kornetów i 964 szeregowców. Jeden tylko major Tuczków z kilku działami zdołał umknąć, gdyż stał za miastem na Pohułance.
Szymon Kossakowski, wielki hetman litewski, a już
jenerał-porucznik w służbie rosyjskiej, który działał
wspólnie z Arsenjewem, został porwany w domu Müllerów przy ulicy Dominikańskiej, w szlafroku. Adjutant, który go bronił, Rudziński - był zabity, a Kossakowskiego osadzono w więzieniu i w skutek wyroku sądu
60
wojennego dnia 25 kwietnia rozstrzelano w rynku, jako
zdrajcę. Utworzono rząd tymczasowy, do składu którego weszli przedniejsi mieszkańcy Wilna i Litwy. Zaprowadzono porządek największy we wszystkiem. Jasiński stał na czele rządu. Wojskiem dowodził jenerał Mejen.
Rząd narodowy istniał od 19 kwietnia do 31 lipca.
Kilkakrotne napady Rosjan były szczęśliwie odparte.
Nareszcie 7go lipca znaczne siły Rosjan obiegły Wilno
z dwóch stron. Jenerał Knorring od Ostrej Bramy,
Zubow zaś od gościńca połockiego na Zarzeczu. Wszczął
się okropny pożar. Wiele domów i kościołów runęło.
Wtedy to Rosjanie zapalili kościół Bernardynów, którego piękna gotycka facjata, jak również jedna z wież, runęły. Zgorzały też starożytne cerkwie unickie Piacionki i Spaska. Trzy tygodnie bez przerwy trwało oblężenie. Szkody miasta były okropne, ale i Rosjanie
nie mało potracili. Razu jednego pułkownikowi Michałowi Iwanowiczowi Diejewowi udało się przejść ze znacznym oddziałem przez Ostrą Bramę - już był w mieście,
gdy wtem z okna kaplicy Pociejów przy kościele
Ostrobramskim Karmelitów bosych (św. Teresy), karmelita Celica tak trafnie ugodził Diejewa z dubeltówki, że ten padł na miejscu. Popłoch był tak wielki, że
Celica zdążył zbiedz na ulicę i zerwać mu z piersi
krzyżyk św. Jerzego, który zawiesił w ołtarzu cudownej
Boga Rodzicy, a wisiał tu do dni naszych. Widział go
jeszcze dzisiejszy cesarz Alexander II w r. 1858, zapytał
się nawet, zkąd pochodzi; - asystujący mu prałat
Wróblewski palnął bez namysłu - "to jenerał Rzewu-
61
ski zawiesił." Później jednak Rosjanie zdołali porwać
ciało Diejewa - ale i sami z ciałem uciekać musieli, a
dopiero o milę od Wilna, za Niemieżem, przy gościńcu
Oszmiańskim, pogrzebli go i pomnik wznieśli, przed
kilku laty zrestaurowany.
Drugim razem, kiedy się srożył napad ze strony Rosji,
szewc Hornowski, stojąc na murze miejskim po za cerkwią Śgo Ducha, pod noc miesięczną, ugodził w dowódzcę oddziału pułkownika Korowajewa, który był już
przedarł się aż na placyk przed kamienicę Misjonarską
- Korowajew padł na miejscu, a oddział pierzchnął.
Nie mogli jednak mieszkańcy Wilna, chociaż dali
dowody wielkiego męztwa i waleczności, trzymać się
dłużej i przemagająca siła zawładnęła spalonem i zniszczonem miastem dnia 31 lipca.
Wkrótce potem, bo 30 października tegoż 1794 r.,
chociaż trzeci podział jeszcze nie nastąpił - Litwa podzieloną została na trzy główne prowincje: Wileńską, Grodzieńską i Kowieńską. Książę Mikołaj Repnin mianowany pierwszym jenerał-gubernatorem całej Litwy.
Dopiero zaledwo l5go kwietnia 1795 cesarzowa
oświadczyła uroczyście swoją wolę względem zagarnięcia
Litwy, 20 listopada Stanisław August podpisał zrzeczenie się tronu, a 14go grudnia wydany został manifest o zaborze całej Litwy.
Była to czternasta część całej Litwy, a mianowicie
województwa: Wileńskie, Trockie, Nowogrodzkie, księstwo Żmudzkie i część Wołynia, która jeszcze nie była zajętą. Przestrzeń zagarniętego kraju wynosiła 2,020
mil kwadratowych, a ludność 1,176,590.
62
Zrazu utworzono dwie gubernje: Wileńską i Słonimską, ale 12 grudnia 1796 całą tę prowincję połączono pod jeden zarząd (w Wilnie) i nazwano Litewską
gubernją. Wszakże pierwej jeszcze, dnia 3 maja 1795,
utworzono odrębnie Mińską gubernje, a już po śmierci Katarzyny, za Pawła, 9 września 1801 r. znowu utworzono dwie gubernje, niezależne od Mińskiej - Wileńską i
Grodzieńską.
Wyliczmy naprzód pierwszych jenerał-gubernatorów
Litwy.
Pierwszym, jak już wspomnieliśmy, był feldmarszałek książę Mikołaj Repnin. Rządził on cztery lata, od 30 października 1794 r. do 26 listopada 1798 r.
Mało go wszakże znały Litwa i Wilno, gdyż mieszkał
najwięcej w Rydze, będąc zarazem jenerał-gubernatoreru Estlandskim i Liflandskim, t. j. mitawskim i ryżskim.
Drugim jenerał - gubernatorem mianowany został
jenerał piechoty Moryc de Lassy, wychodziec z Austrji,
dosłużył się wysokich rang i znaczenia przy Katarzynie,
a potem był ulubieńcem Pawła. Nie długo trwały rządy
jego na Litwie, bo tylko jedenaście miesięcy. Dnia 26
października 1799 r. opuścił Wilno. Był później, w r. 1805,
feldmarszałkiem i głównodowodzącym związkową armją
w Neapolu przeciwko Francuzom. Po przegranej bitwie
pod Austerlic wrócił do kraju i osiadł w gubernji Grodzieńskiej, w majątku nadanym mu przez Katarzynę. Potomkowie jego i do dziś dnia istnieją w tych stronach.
Po de Lassym od 13 listopada do 19 grudnia 1799
pełnił obowiązki wielkorządzcy jenerał Jan Horycz.
63
Trzecim z kolei jenerał-gubernatorem był sławny
później w dziejach Rosji jenerał Kutuzow-Goleniszczew,
od 19 grudnia 1799, po 11 lipca 1801.
Czwartym jenerał Beningsen - do 20 września
1806 roku.
Piątym jenerał Rzymski Korsaków - do 3 lipca
1809 r.
Po nim (szóstym) powtórnie mianowany Kutuzow
i rządził krajem prawie 3 lata, a rządy te były pamiętne
na Litwie. Kutuzow odznaczał się dziwną łagodnością w
obejściu się, był sprawiedliwy, nie prześladował
narodowości polskiej, sam umiał po polsku, protegował
scenę wileńską, wchodząc w najdrobniejsze szczegóły
życia zakulisowego. Wiele ciekawych anegdot o nim
opowiadali nam starzy artyści sceny wileńskiej, a
szczególnie Józef Rogowski. "Mosanie, to był pan i
miłośnik sceny" - opowiadał stary weteran - "lubił
też nas bardzo, rad był dopomagać. Byłem, mosanie,
żonaty; w zawodzie naszym rozmaicie się zdarza -
czasami się pokłócim, a jak kobieta weźmie na kieł, nie
dasz sobie z nią rady. Otóż w takich wypadkach jedyna
była ucieczka do Kutuzowa! Ten nas rozsądzi i
pogodzi. A i tak, mosanie, zdarzało się, że ja wchodzę
do hrabiego przez główne drzwi, ma się rozumieć bez
żadnych meldunków, nie tak, jak to u was teraz się
dzieje, mosanie; aż w tej samej chwili i moja imość
wpada do gabinetu bocznemi drzwiami - no, i bywały
tu sceny nie nader miłe - bo w obecności pana jenerała imość aż do czupryny mojej dobierała się." -
Widzieliśmy u tegoż Rogowskiego korekty Kurjera Li-
64
tewskiego ze sprawozdaniami o przedstawieniach teatralnych, poprawiane własnoręcznie przez Kutuzowa po polsku.
W marcu 1811 r. hrabia Kutuzow, późniejszy książę Smoleński, mianowany został naczelnym wodzem mołdawskiej armji; wszakże nie opuścił stanowiska swego
jako litewskiego jenerał-gubernatora, podczas zaś jego
nieobecności obowiązki pełnił jenerał Gurjew, ale wszystkie ukazy i rozporządzenia rządowe zawsze adresowane były na imię Kutuzowa. W końcu, kiedy po
skończeniu tureckiej wojny, Kutuzow miał wziąć udział w
pamiętnej wojnie z Napoleonem, rozstać się musiał
ostatecznie z Wilnem ulubionem i na jego miejsce, dnia
17 kwietnia 1812 r. mianowany był siódmym litewskim
jenerał-gubernatorem powtórnie jenerał Korsaków
Rzymski. Piastował on tę godność aż do samego powstania, po dzień 24 grudnia 1830 r., t. j. przeszło lat
18.
Ósmym jenerał-gubernatorem, w czasie samego
powstania, był jenerał Mateusz Chrapowicki, od dnia
24 grudnia do 23 sierpnia 1831, a po nim właśnie
nastąpił książę Mikołaj Dołhoruki, dziewiąty jenerał-gubernator litewski, a pierwszy, który się zaczął tytułować wileńskim, grodzieńskim, białostockim i mińskim
jenerał-gubernatorem.
O Dołhorukim mówiliśmy już w pierwszym obrazku.
Wrócimy jeszcze do niego w dalszym ciągu opowiadania naszego, a teraz wskażmy znaczniejsze wypadki z owej epoki.
65
II.
W 1796 roku 17 listopada umarła Katarzyna II, a
na tron wstąpił syn jej Paweł I i w roku następnym
odwiedził Wilno. Paweł przyjechał 15 maja. Wielkie
wtedy nadzieje pokładali Polacy w tym cesarzu, który
dawał niejakie oznaki swój życzliwości dla nas. Pamiętnem było uwolnienie Kościuszki z więzienia i łaskawe
przyjęcie, jakiego doznawali magnaci z zabranego kraju,
obecni w Petersburgu. Wspaniale i hojnie podejmowano
go w Wilnie. Sławny rektor Marcin Odlanicki Poczobut
witał go mową i oprowadzał po gabinetach akademickich,
jak również pokazywał obserwatorjum, którego wspaniała
budowa zachwyciła Pawła, co też wyraził własnoręcznym
podpisem w księdze na ten cel sporządzonej. - Szlachta
wystąpiła z balem w gmachu ratuszowym - bal ten trwał
aż do 9 rano i cesarz był ciągle obecny.
Jeszcze przedtem, 15 lutego, Stanisław August po
raz ostatni był w Wilnie w podróży z Grodna do Pe-
tersburga.
Nie ziściły się nadzieje - wkrótce poumierali Sta-
nisław August (19 lutego 1798) i Paweł I (11 marca
1£01), a nadzieje przeniosły się na młodego wówczas,
najliberalniejszego, jak się zdawało, Aleksandra Igo.
Wkrótce też, bo w następnym roku (6 czerwca) przybył
on do Wilna, przyjmowany też z niesłychaną czułością.
Aleksander często potem bywał w Wilnie. Nęciła go tu
piękna pani Salistrowska, która i w lat trzydzieści kilka
potem z dumą mawiała w towarzystwach: "alboż nie
prawda jak mój syn podobny do cesarza Aleksan-
66
dra?" Wieleby można spisać anegdot o miłostkach
Aleksandra, które miewał wszędzie, nawet po karczmach
i stacjach pocztowych, jak naprzykład w Niemenczynie,
gdzie jeszcze przed kilku laty żyła Żydowica, która,
gdy ją za coś zaczął łajać stanowy prystaw, ofuknęła go
z hałasem : "jak ty śmiesz mnie łajać, kiedy oto tę, samą
rękę cesarz całował!" - Na takie dictum musiał
zamilczeć prystaw. Aleksander lubił zwiedzać piękną
majętność Góry pod Wilnem, a wracając zajeżdżał nieraz do karczmy Tyszkiewiczowskiej, sławnej rakami karmionemi w mleku i kurczętami. Tu zasiadał w altance, a nadobne Litwinki mu usługiwały.
Dnia 21 stycznia 1805 r. utworzono okręg naukowy
wileński, pod władzę którego podpadały wszystkie litewskie gubernje, oraz Wołyń, Podole i Kijowszczyzna. Kuratorem cesarz mianował osobistego przyjaciela swojego, towarzysza ministra spraw zagranicznych, księcia
Adama Czartoryskiego. Dnia 18go zaś maja akademja
wileńska otrzymała nazwę uniwersytetu, utworzonego z
czterech wydziałów: fizyczno-matematycznego, nauk
moralnych i politycznych, literatury i sztuk pięknych, i
medycznego. Do składu uniwersytetu należeli rektor, 4
dziekanów, 32 profesorów i 12 adjunktów. Później
liczba ta zwiększoną została. Po zabraniu funduszów
pojezuickich i edukacyjnych na skarb, rząd wyznaczył
na utrzymanie uniwersytetu 105 tysięcy rubli srebrem
rocznie, co w owym czasie było sumą bardzo znaczną i
profesorowie mieli dobre uposażenie.
Nie długo istniał uniwersytet wileński, bo zaledwo
lat 30. Jak wielkie jednak miała znaczenie wszechnica
67
litewska, dość jest tu wspomnieć imiona takich profesorów, jak Poczobut, Narwojsz, Jan i Jędrzej Sniadeccy, Piotr i Józef Frankowie, Gucewicz, Smuglewicz, Golański, Bojanus, Grodeck, Lelewel, Jaroszewicz, Gołuchowski, Onacewicz, Jundziłł, Poliński, Niszkowski, Lobenwejn, łlomolicki, Abicht, Rymkiewicz, Korzeniowski,
Borowski, Forcyanko, Wolfgang i tylu innych. Dość est
wspomnieć imiona sławnych uczniów uniwersytetu
wileńskiego, jak Mickiewicza, Słowackiego, Czeczota,
Zana, Malewskiego, Malinowskiego, kilku Chodźków,
Narbutta, Kraszewskiego, Balińskiego, Odyńca, Tyszyńskiego, Jochera, Szydłowskiego, Zdanowicza i wielu, bardzo wielu innych, którzy byli ozdobą społeczności
polskiej, a niejeden imię swoje przekazał dalekiej przyszłości.
Nie mamy historji uniwersytetu wileńskiego. Posiadamy wszakże niemało już materjałów, jako ważnych przyczynków do dziejów tej wszechnicy litewskiej. Jako
jeden z takich przyczynków pozostaje pamiętnik sławnego botanika i profesora Stanisława Jundziłła, w części tylko drukiem ogłoszony, a którego całość posiadamy u siebie i może kiedyś w zupełności ogłosimy. Tu zaś podajemy tylko ustęp o promienistych, filaretach i filomatach.
Zdanie znakomitego profesora za surowe, a może
z wielu względów i stronne. Zimno, sceptycznie patrzał on na młode, może i zapalone głowy, które usiłowały otworzyć szersze i światlejsze drogi dla oświaty
narodowej. Zacny Jundziłł wiedział o przywarach, ale
niewtajemniczony w zamiary i zakres działań towarzy-
68
stwa, jak sam to wyznaje, nie wiedział o szczytnej stronie, o poświęceniu się i miłości kraju bez granic. Nie wszyscy byli zacni, których Jundziłł chwali, jak również
nie wszyscy godni nagany, których on osądza. Towarzystwo, do którego należało tylu znakomitych mężów, którzy całem życiem dowiedli nieskazitelności i zacności
swych uczuć; towarzystwo, które zjednało tak wielki
rozgłos i obudziło tak wielkie współczucie całego kraju
- zasługuje na uwzględnienie jeżeli i miało jakie wady,
skutkiem młodości, niedoświadczenia - lecz nigdy
złej woli.
Tyle już pisano o promienistych i filaretach, a jednak przedmiot to dotąd niewyczerpany. Najciekawszem zapewne jest to, co niedawno skreślił jeden z najstarszych filaretów, Domeyko. A o ile wiemy, żyje jeszcze kilku dotąd (Abramowicz, Piasecki, Odyniec, Kowalewski, może i jeszcze kto), niechby więc wystąpili w obronie pamiętnego towarzystwa.
Z tych to przyczyn sądzimy, że robimy przysługę
czytelnikom, zamieszczając w następującym rozdziale
ustęp o promienistych i filaretach przez Jundziłła skreślony.
Jundziłł znany był nietylko z wielkiej nauki i licznych zasług w uniwersytecie i kraju, ale i jako człowiek wielkiej prawości. Miał jednak, zdaje się, wadę zbyt
surowego i niepobłażliwego sądu o rzeczach i ludziach, z
którymi nie sympatyzował. Przebija się to nie w
jednym tym ustępie, który tu podajemy - lecz i w
ogóle w jego pamiętnikach. Niemniej jednak któż nie
przyzna, że są one dla nas drogą spuścizną.
69
III.
Ustęp z pamiętników
profesora Stanisława Jundziłła,
o promienistych, filaretach i filomatach.
"Związek młodzi szkolnej w sekretne towarzystwo
Promienistych na początku wiosny r. 1819, był nowem
i pierwszem w swym gatunku w uniwersytecie zdarze-
niem. Tomasz Zan, Franciszek Malewski i Jan Czeczot
- byli związku tego twórcami. Promienistemi się nazwali, iż wychodząc rano na wspólne przechadzki, obrady
swe pod otwartem niebem i niby pod wpływem promieni
wschodzącego słońca odprawiali. Bytność tego towarzystwa nie była nikomu tajną; porządkowe nawet niektóre
ustawy były wszystkim znajome. Moralność, obyczajność i nauki miały być głównym jego celem; lecz odraźliwa zarozumiałość członków, duch korpusowy, wyłączne
sprzyjanie związkowym i odosobnianie się od tych, którzy nie chcieli lub nie mogli liczyć się w ich gronie, powszechną prawie w ogóle szkolnej młodzi ściągało
ku nim niechęć.
Towarzystwo to trwało już dwa lata, i wiele z różnych naukowych oddziałów liczyło członków, gdy sekretne stowarzyszenia studentów w północnych niemieckich uniwersytetach poczęły obudzać baczność rządu na
podobne w kraju naszym związki. - O zgromadzeniu
Promienistych miał od niejakiego czasu wiadomość wojenny litewski gubernator Korsaków; a otwarcie niechętny szeroko wtedy rozkrzewionemu towarzystwu wolnych mularzy, często się odzywał, iż w Wilnie prócz
70
Massonów i Illuminaci się znajdują, łącząc mylnie, dla
podobieństwa wyrazów, dwa tak różne i żadnego z sobą
stosunku nie mające stowarzyszenia. W połowie więc
maja r. 1821, rektor Malewski, powodowany sprawiedliwą troskliwością o skutki z tego niedoświadczonej
młodzieży związku wyniknąć mogące, powziąwszy wiadomość o czasie i miejscu zgromadzenia, udał się doń, towarzystwu niezwłocznie rozejść się kazał i zgromadzać
się na potem surowie zabronił. Towarzystwo przyjęło z
pozornem uszanowaniem napomnienie rektora, i nie
okazując najmniejszego oporu, spokojnie się rozeszło.
To rozwiązanie towarzystwa Promienistych było powodem do utworzenia wkrótce nowego związku pod nazwiskiem Filaretów. Ci sami naczelnicy, którzy byli
twórcami pierwszego, utworzyli wkrótce to drugie, lecz
już tak ściśle tajemne i tak uorganizowane, iż najpoufalsi członków przyjaciele, krewni, rodzice nawet, najmniejszej o tem zgromadzeniu nie mieli wiadomości;
owszem, młodzi członkowie o liczbie i rozciągłości, a
zapewne i o istotnych zamiarach stowarzyszenia nie
wiedzieli. Nieprzewidziany przypadek odkrył tak ściśle
przez dwa lata tajony związek i ściągnął na stowarzyszonych okropne klęski.
Roku 1823 niektórzy uczniowie gimnazjalni klasy
piątej, uniesieni zwyczajną wieku swego płochością, napisali na tablicy szkolnej wielkim charakterem: Vivat konstytucja 3go maja! i napis ten w obec całej szkoły
przez kilka godzin niestartym zostawał. Uwiadomiony
o tem wojenny gubernator napis ten, jako wznawiający
pamiątkę z wielu miar sławnej w kraju naszym epoki,
71
za zbrodnię stanu poczytał, i nietylko w urzędowem piśmie surowie to rektorowi wyrzucił, lecz zniechęcony wówczas z innych względów dla uniwersytetu, w raporcie
swym wielkiemu księciu Konstantemu przedstawił,
dodając, iż ma wiadomość o istniejącem od dawna między młodzieżą szkolną sekretnem patrjotycznem towarzystwie. W skutek czego nastąpiło niezwłocznie, na
rozkaz rektora, uwięzienie i badanie wielu uczniów
gimnazjalnych o rzeczony napis podejrzanych. Jakiż
sprawcy tej płochości: Jan Czechowicz, Michał Plater,
Benedykt Kościałkowski i Józef Kułakowski byli wkrótce
odkryci i w miarę przestępstwa ukarani.
Dnia 17 tegoż miesiąca, za nadejściem niespodziewanego od wielkiego księcia rozkazu, rektor uniwersytetu Twardowski, prefekt gimnazjalny Józef Skoczkowski, oraz nauczyciele: Alexander Żyliński i Jan Waszkiewicz aresztowani i pod strażą wojskową osadzeni
zostali.
Dnia 7 lipca przybył do Wilna rzeczywisty tajny
radca i senator państwa Mikołaj Nowosielcow z poruczeniem od cesarza Alexandra ponowienia badań nietylko względem sprawców i zamiaru rzeczonego napisu,
lecz i odkrycia wskazanego w raporcie Korsakowa tajnego towarzystwa. Senator ten kazał wprawdzie rektora
niezwłocznie a nauczycieli w kilka dni z więzienia
uwolnić, lecz obwinieni uczniowie dłużej zatrzymani. i
po ponowionem badaniu najwyższym wyrokiem do
służby wojskowej, wraz z Kajetanem Maksiewiczem,
piątej klasy cenzorem, na prostych żołnierzy skazani i
do pułków strzeleckich odesłani byli; badanie zaś
72
o tajnem towarzystwie późniejszemu czasowi zostawiono,
a, w domniemaniu mogącego się odkryć uczestnictwa,
wszystkim członkom uniwersytetu wyjazdu z miasta na
zwykłe wakacje zabroniono.
Uwiadomiony o tych wypadkach kurator książę
Czartoryski, przybył do Wilna dnia 29 sierpnia i natychmiast wyznaczył komitet z profesorów Bojanusa, Łobojki i Kłągiewicza złożony, do wybadania i dania
sobie sprawy o rzeczonem towarzystwie. Stawieni przed
komitetem naczelnicy zgaszonego przed dwoma laty towarzystwa Promienistych wyznali wszystko, co już zkąd inąd wiadomo było; lecz bytność nowego swojego Filaretów i Filomatów związku tak dobrze ukryć potrafili, iż komitet, po dostatecznem, jak się mu zdawało, wybadaniu, dał raport księciu Czartoryskiemu, że wspomniane w doniesieniu Korsakowa tajne towarzystwo już się od dawna między młodzieżą szkolną nie znajduje.
Tem doniesieniem zaspokojony, czyli raczej omylony
kurator, uręczywszy obecnego wtedy w Wilnie cesarza,
iż między młodzieżą szkolną żadnych nie masz tajemnych stowarzyszeń, do Puław odjechał.
Około tego czasu badania innego związku uczniów
w Świsłoczy, którego Jan Jankowski dawniej był tam
członkiem, a od kilku lat słuchał nauk w uniwersytecie,
dało pochop policji zabrania pozostałych w gospodzie
jego papierów, gdy się on na wakacjach znajdował; z
tych okazała się rzetelna bytność troskliwie dotąd
tajonego Filaretów związku. Uwięziony więc Jankowski
w domu rodziców swoich i do Wilna sprowadzony, łagodnem z sobą obejściem się i nadzieją przebaczenia
73
zniewolony, wyznał wszystko, i nietylko naczelników,
lecz i wszystkich prawie członków związku wydał i objawił.
Przed końcem października przybył powtórnie senator Nowosielcow, od najwyższej władzy do czynienia badań upoważniony, i utworzył niezwłocznie komisję ze
znakomitych urzędników złożoną. Leon Baykow, radca
stanu, Józef Twardowski, rektor uniwersytetu, Wincenty
Ławrynowicz, radca gubernjalny, Hieronim Botwinko,
prokuror, Otto Anderson, radca nadworny, Piotr Szłykow, policmajster, komisję tę składali; sam senator
Nowosielcow jej przewodniczył. Nastąpiły aresztowania
wszystkich wyznaniem Jankowskiego powołanych członków towarzystwa nietylko w mieście, lecz i po całym kraju rozproszonych. Policje miejskie i powiatowe z odległych nawet gubernji, jak: z Podola, Ukrainy, Wołynia, Białorusi, owszem z Petersburga i t. d. co dzień po
kilku ich dostarczały. Wszystkie klasztory zamieniły się
w więzienie Filaretów, a straż wojskowa, pod kierunkiem
miejscowej policji, wykonania przedsięwziętych środków
najściślej dostrzegała. Liczne rodziny w smutku i
bojaźni o los swych dzieci i krewnych pogrążone
zostały.
W połowie listopada rozpoczęły się badania. Celem
ich było odkryć naprzód rozległość i zamiary towarzystwa; powtóre wyśledzić, czyli kto z uniwersytetu lub z innych stanów nie miał w niem jakiego uczestnictwa.
Co odkryto w pierwszym celu, to pokazuje następujący
najwyżej potwierdzony wyrok. Co do drugiego: mimo
najściślejsze badania, nikt ani w uniwersytecie, ani na.
74
prowincjach winnym się nie okazał. Większa część publiczności, znając dobrze płodny w projekta genjusz Kazimierza Kontryma i wielowładny wpływ jego na umysły szkolnej młodzieży, wskazywała go jednogłośnie jeźli nie twórcą, to przynajmniej czynnym tego towarzystwa uczestnikiem; lecz w urzędowem tej rzeczy śledzeniu
żadnych dostatecznych nie odkryto dowodów.
Jeżeli z jednej strony użyte przez komisję środki
więzienia i przecięcia wszelkich między uwięzionemi
komunikacji zdały się zbyt surowe, z drugiej zabiegi
naczelników o zgodność i jednostajność wyznań i odpowiedzi, równie zręcznemi i dzielnemi się okazały. Przewidzieli oni wcześnie grożącą sobie burzę. Zaufani
członkowie rozesłani na wszystkie strony, nauczyli ustnie kolegów, jak się w każdym przypadku zachować, jak się tłomaczyć, co na pytania odpowiadać mają; inni
w listach prywatną lecz pewną drogą przesyłanych, podobnież ścisłe otrzymali przepisy. Owszem, nie wiem, czy skutek wnętrznej organizacji towarzystwa, czy obce a
przyjazne im wpływy to sprawiły, iż w czasie rozpoczętych uwięzień, każdy z nowo przywiezionych członków w kilkanaście godzin po swem przybyciu, wiedział
już o wszystkich wprzód uwięzionych kolegach, wiedział
o naturze badań, równie jak o uczynionych i czynić się
mających przezeń wyznań. Tym to trafnym zabiegom
przypisać należy tę dziwną i bez żadnego krzyżowania
się zgodność w odpowiedziach i tłomaczeniu się stu kil-
kunastu młodzieńców, która się w ciągu długich badań
okazała.
Śledztwo to przedłużyło się prawie do końca kwie-
75
tnia r. 1824. Wtedy, po ukończeniu badań, większą
część związkowych uwolniono, i do rodzin swych powrócić pozwolono; dwudziestu zaś, już to twórców towarzystwa, już czynniejszy w niem udział mających, częścią
pod dozorem policji, częścią w więzieniach do pewnego
czasu zatrzymano. Senator Nowosilcow protokół
czynności komisji, wraz z opinją, swoją, naprzód
wielkiemu księciu Konstantemu, później cesarzowi przedstawił. Cesarz ku przejrzeniu całego dzieła i utworzeniu ostatecznego wyroku, hrabiego Alexego Arakczejewa,
członka rady państwa, Alexandra Szyszkowa, ministra
powszechnego oświecenia i samegoż senatora Nowosilcowa wyznaczył. Nakreślony w tym wysokim komitecie wyrok, a przez cesarza dnia 14 sierpnia własnoręcznym
podpisem utwierdzony, jest w brzmieniu następującem:
Na autentyku własną ręką Jego Cesarskiej Mości napisano tak: Podług tego ma być. Carskie Sieło dnia 14 sierpnia 1824 r.
"Komitet wysłuchawszy wypiski rzeczywistego radcy
tajnego Nowosielcowa do Jego Cesarskiej Wysokości Cesarzewicza, w rzeczy uczynionego przez niego śledztwa w Wilnie o towarzystwach tajnych i pilnując się w tern
zdania rzeczywistego radcy tajnego Nowosielcowa, aby
ukaranie winnych zastosować do miary wykroczeń, nie
podług surowości jednak praw, ale powodując się uczuciem miłosierdzia, opinję swoją postanowił."
A. Co się tyczy towarzystw tajnych., filomatów i filaretów.
1) "Lubo wina tworzenia tajnych towarzystw filomatów i filaretów, jako też należenia do nich, pada
76
w ogólności na wszystkich wspóltowarzyszów, z których
przez komisję śledztwienną odkryto i przekonano 108
osób; z uwagi jednak, że ci byli wciągnieni do tego
przestępstwa przykładem wspóltowarzyszów starszych i
przez wpływ panującego w tym czasie ducha, a przytóm mając wzgląd, że większa część z nich w ciągu siedmiu miesięcy znajdowała sie pod srogim aresztem,
przeto uzyskawszy od nich część równą wydatków poniesionych na prowadzenie śledztwa o filaretach, od dalszej ich odpowiedzialności uwolnić, wyłączając tylko następujących:"
2) "Dziesięć osób towarzystwa filomackiego, które
poświęciły siebie stanowi nauczycielskiemu', równie też
i tych z liczby filaretów, którzy się okazali czynniejszymi
w nagannych zamiarach tego zgromadzenia, nie zostawając w gubernjach polskich, gdzie oni zamierzali rozpościerać bezrozsądny polski nacjonalizm, przez dawanie
nauk p. ministrowi narodowego oświecenia użycie ich
po uczonej części w gubernjach od Polski oddalonych,
do późniejszego postanowienia względem ich powrotu na
miejsce rodzinne.
3) "W liczbie wyrażonych w powyższym drugim
punkcie filomatów i filaretów znajdują się skarbowi
uczniowie: Józef Kowalewski, Feliks Kułakowski i Jan
Wiernikowski, którzy przed zaczęciem śledztwa oświadczyli chęć uczenia się języków wschodnich, w celu wejścia w służbę kollegium zagranicznego; takowych odesłać do uniwersytetu kazańskiego."
4) "Kazimierza Piaseckiego i Ignacego Domejkę; będących w liczbie filomatów, lecz którzy się nie po-
77
święcili stanowi nauczycielskiemu, niemniej też i członka
filareckiego towarzystwa, Stanisława Makowieckiego,
zostawić na miejscu urodzenia pod ścisłym, nadzorem
policji miejscowej; z tem jednak zastrzeżeniem, aby nie
przyjmować ich do żadnej służby bez postanowienia Jego
Cesarskiej Wysokości Cesarzewicza."
5) "Nauczycieli szkoły pijarskiej połockiej, księży:
Macieja Brodowicza i Kalasantego Lwowicza oddalić na
zawsze od obowiązku nauczycielskiego, oddając ich
szczególnemu nadzorowi zwierzchnictwa duchownego."
6) "Jana Czeczota i Adama Suzina, którzy w wier-
szach czyli w mowach jawnie okazali szkodliwe zamiary,
wytrzymać sześć miesięcy w fortecy, i wysłać z polskich
do rosyjskich gubernij, do późniejszego, względem ich
powrotu na miejsce urodzenia, postanowienia."
7) "Takowąż karę rozciągnąć i na tworzyciela towarzystwa Tomasza Zana, wytrzymawszy go cały rok w więzieniu."
8) "Jan Jankowski, chociażby podlegał takowejże
karze, jaka się naznacza Janowi Czeczotowi i Adamowi
Suzinowi, ale z uwagi, iż on pierwszy odkrył istnienie
towarzystwa filaretskiego i szczerze wyznał, zamienić
jemu za karę utrzymywanie jego przez dziesięć miesięcy
pod aresztem, i wysłać go z polskich gubernji."
9) "Sześciu byłych uczniów uniwersytetu wileńskiego przysłanych z Petersburga do śledztwa, miano wicie: Ignacego i Brunona Szemiottów, Dominika Orlickiego, Józefa Szatkiewicza, Wincentego Bobińskiego i Konstantego Zaleskiego powrócić do pierwszego miejsca; oddając Zaleskiego nadzorowi policyjnemu."
78
В. Со się tyczy towarzystw w Swisłoczy pod nazwiskiem
uczonego i moralnego:
"Założycielom tych towarzystw: Djonizemu Szłajewskiemu i Jakubowi Abramowiczowi w miejscu kary policzyć więzienie ich i od dalszej odpowiedzialności uwolnić;
zalecając zwierzchności gubenijalnej dać im srogie napomnienie, a uniwersyteckiej zwierzchności przepisać, aby nie przyjmowała ich do żadnego obowiązku pod
swojem zawiadywaniem. Z dalszemi członkami rzeczonych tych dwóch towarzystw postąpić jak z filaretami wyżew punkcie pierwszym wyrażonemi, to jest uwolnić ich od odpowiedzialności po uzyskaniu wydatku poniesionego na śledztwo o tych towarzystwach."
"To wszystko komitet postanowił przedstawić pod uwagę Jego Imperatorskiej Mości, na co jeżeli nastąpi najwyższe zezwolenie przesłać ten żurnał ze wszystkiemi
doń należącemi papierami ministrowi narodowego oświecenia ku spełnieniu Najwyższej Jego Imperatorskiej ilości woli. Na antentuku podpisano: Generał hrabia Arakczujew admirał Szyszków, rzeczywisty tajny radca Nowosilcow. Stwierdził dyrektor departamentu narodowego oświecenia Aleksander Baleman."
Wyrok ten przez ministra powszechnego oświecenia
uniwersytetowi przesłany, i dnia 6 września na nadzwyczajnem posiedzeniu rady przeczytany, niezwłocznie, co do wszystkich szczegółów, spełnionym został.
Dążność filomatów i filaretów do zachowania i rozkrzewiania polskiego nacjonalizmu jest jedynem, według brzmienia wyroku, politycznem tego towarzystwa przestępstem. Zgaszenie jednak jego było do-
79
broczynnym z wielu względów do stanu naukowego wypadkiem. Nie przeczę ja, iż w tak licznem zgromadzeniu
było kilka rzadkiej zdolności i najpiękniejszej nadziei
młodzieńców. Ale duch czasu i fałszywy młodocianym
umysłom przez reformatów nadany kierunek, skaziły
wsześnie te rzadkie i drogie przyrodzonych darów zarody.
Większej części ograniczona mierność, wielu niedołężność,
oczewistym były udziałem. Znałem ich prawie
wszystkich w tej mierze, a to z lekcji i examinów, gdy w
fizycznym oddziale kursów słuchali i o początkowe
naukowe stopnie ubiegali się.
Połączeni węzłem tajemnego związku, uniesieni pędem
nierozsądnej zarozumiałości, poważali się wyrokować o
zdatności, pracach i talentach najznakomitszych w
uniwersytecie mężów; i wedle urojonych mniemań lub
powziętych od reformatów wrażeń, jednych zbyt wynosili,
drugich nie szczędząc oszczerstwa, jawną dotykali pogardą.
Roku 1822 rozpoczęcie lekcji szanownego zkądinąd
profesora Joachima Lelewela niezwykłemi i szumnemi
okryli poklaskami, i gromiącego ten bezprzykładny zapęd
rektora Malewskiego, publicznie znieważyli. Adam
Mickiewicz, wieszczem litewskim od współ-towarzyszów
swych zwany, w rozwlekłej odzie głosił nowego
nauczyciela pochwały. Przeciwnie gruntowny i skromny
tfzyki profesor Feliks Drzewiński, znany z uprzednio
wydanych dzieł swoich, prócz złośliwie wzniecanych w
czasie lekcji szmerów, ciągłego prawie doświadczał
prześladowania. Zmarły patolog i profesor August Bem,
mąż rzadkiego dowcipu, głębokiej nauki, płynnej i jasnej w
tłomaczeniu się wymowy, medyk w teo-
80
rji i praktyce znamienity, za ciemnego idjotę był okrzyczany ; iż nie wspomnę o innych potwarczo mu zarzucanych wadach.
Wdzięczność nie była wzorową filomatów i filaretów
cnotą. Członkowie ich, dla płochych częstokroć towarzystwa widoków, od nieciążących jej nawet obowiązków łatwo się uchylali. Franciszek Malewski, syn rektora,
słuchał z zimną i występną obojętnością miotanych na
ojca przez 'reformatów a powtarzanych przez filaretów
potwarzy, które topiący w opilstwie swe zdolności Ludwik Sobolewski, zapomniawszy, komu był winien stopień adjunkta, w brudny paszkwil, pod tytułem Malewiana, ułożył i podać go księciu Czartoryskiemu w Puławach odważył się.
Jak Krynicki, kandydat stanu nauczycielskiego, do
instytutu tego przezemnie, gdym był prefektem, przyjęty, po dwakroć po sto rubli srebrnych, zachetnej dla celujących nadgrody staraniem mojem obdarzony, i do
odbycia w roku 1821 wespół z Józefem Jundziłłem, dziś
botaniki profesorem, naukowej podróży wyznaczony, zapomniał wkrótce zlanych na się bezinteresownych dobrodziejstw; i nie tylko bywać u mnie i z życzliwych
rad moich korzystać zaprzestał, ale, co gorsza, krępo-
wany podobno tajemnym jakimś naczelników swych urokiem, spotkania ze mną unikał, a spotkany przypadkiem, na stronę uchodził.
Zmarły Fortunat Jurewicz, uczeń medycyny, od
przybycia swego do uniwersytetu ciągłych odemnie doświadczał względów. Roku 1820 wezwany przez księgarza Moritza, podjął się tłómaczye Opisy przedmio-
81
tów historji naturalnej, i mnie o poprawę tych
tłómaczeń prosił. Łubom wtedy licznemi trudami był
obarczony, pragnąc jednak i smak poprawniejszego pisania toku w nim zaszczepić, i obiecaną przez księgarza, tak potrzebną w niedostatnim stanie jego nagrodę mu
zapewnić, podjąłem się tej pracy, i przez dwanaścia
miesięcy zajmowałem się, z łagodnością dobrego ojca i
cierpliwością gorliwego nauczyciela, mozolnej tej żakowskiej bazgraniny poprawianiem. W roku 1823 miał się przenosić zbiór zoologiczny do nowo przygotowanej przy
teatrze anatomicznym sali. Jurewicz, będąc już
pomocnikiem profesora Bojanusa, przyszedł z rozkazu
jego, obejrzeć ilość mających się przenieść przedmiotów, i
spostrzegł za parawanem w kominku gabinetowym kilka
ogromnych konch Murex Tritonis, które, i dla
nieoczyszczenia jeszcze ze zwykłej morskiej powłoki i dla
wielkości swojej na wystawie w szafach mieścić się nie
mogły. .W kilka dni sam Bojanus zbiór ten, 6 którym
najfałszywsze od reformatów powziął był wyobrażenie,
oglądać życzył. Towarzyszący mu Jurewicz, wszedłszy do
gabinetu, rzucił się skwapliwie za parawan, i złożone tam
konchy, jako dowód nagannego zaniedbania, z szyderskim
przekąsem odkrył i ukazał. Rozsądny profesor zgromił
surowem wejrzeniem tę młodzieńca zuchwałość. Spłonił się
Jurewicz, umilkł, lecz płochego niewdzięczności zapędu
cofnąć już nie mógł.
X. Kalasanty Lwowicze, Pijar, człowiek dojrzałego
wieku, któremu do wstrętu odemnie żadnego nie dałem
powodu, owszem przed zwierzchnością jego zawsze chlubne dawałem świadectwo, zostawszy filaretom przerwał
82
wszelkie ze mną stosunki; a przypadkiem napotkany,
zwłaszcza gdy był w towarzystwie nowych swych kolegów, zwyczajnem nawet powitaniem uczcić nie chciał. Zbyt długo byłoby wyliczać wszystkie podobnych zdarzeń
przykłady. W powszechności, w całem tak licznem
zgromadzeniu mało było członków, którzy tą odraźliwą
obyczajów nie odznaczali się szorstkością; a ci byli to sami
tylko świeżo przyjęci, mianowicie staranniejszem
wychowaniem ukształceni i duchem naczelników nie
przeniknieni jeszcze młodzieńcy. - Niechże kto mówi, iż
towarzystwo było wzorową moralności i obyczajności
szkołą!
Filareci mieli silną za sobą opiekę w uniwersytecie
w stronnictwie reformatów; a wynadgradzając się im
byli wiernem i głośnem echem pochwał lub nagan, któremi ci wedle swych widoków, hojnie szafowali, jak się to o Malewskim, Becu i Drzewińskim powiedziało. Skwapliwi w poniżaniu wzrastających zdolności wszystkiej niezagarnionej jeszcze do ich związku młodzieży, sławili
przed publicznością i wyźszemi władzami zdatność, usposobienie, talenta miernych, a nawet niedołężnych towarzyszów swoich, i na wszystkie zyskowne, już w mieście
już na prowincjach, posady gorliwie zalecali. Place nauczycielskie w męzkich i panieńskich pensjach w Wilnie filaretami były osadzone. Józef Jeżowski u benedyktynów trockich był już filozofji nauczycielem. Znany z niedołężności Jakób Jagiełło, powszechne pośmiewisko studentów, zostawszy filaretem, za guwernera w dostatnim
na prowincji domu, z najkorzystniejszemi warunkami,
był pomieszczony. Roku 1822 Jan Chodźko, jednej
83
z lóż mularskich naczelnik i żarliwy filaretów stronnik,
naznaczony wizytatorem szkół w gubernji wileńskiej, przybrał sobie za sekretarza Tomasza Zana, tegoż towarzystwa prezydenta. Ci w raporcie swoim Jana Sobolewskiego
nauczyciela fizyki w Krożach nietylko najgorliwszym i
najzdatniejszym nauczycielem mianowali, lecz i za godnego nadzwyczajnej nagrody uniwersytetowi przedstawili. Znana była jednak powszechnie ograniczona mierność Sobolewskiego; a cała zasługa na tem, iż był filaretem.
Sam kurator książę Czartoryski, nie uniknął podstępu skrzętnych korpusowych o pomyślność towarzystwa zabiegów i czynnego za niemi działania reformatów.
Przed końcem roku 1822 zalecił on uniwersytetowi wysłać na naukową podróż za granicę trzynastu z różnych oddziałów wybranych studentów. Zalecenie to, dla niedostatku funduszu, nie wzięło skutku; a powody zalecenia nie zrozumianą dla większej części rady były tajemnicą. Czas odkrył, iż wszyscy do tego dobrodziejstwa zaleceni byli filareci.
To otwarte sprzyjanie stronnictwa reformatów, ta poważna protekcja wysokiego w wydziale naukowym urzędnika, te czynne i pomyślnym skutkiem uwieńczone
towarzystwa zabiegi o zapewnienie swym członkom korzystnych posad, były tak silnym garnienia się do związku powodem, iż liczba stowarzyszonych w dwuletnim
niespełna przeciągu do 150 dochodziła. Wyznał to jawnie Konstanty Kelner, który zapytany w czasie badań, dla czego, będąc cudzoziemcem, wszedł do patriotycznego
polskiej młodzi towarzystwa? odpowiedział: dla tego
84
właśnie, iż będąc urodzonym z niedostatnich zagranicznych rodziców, pozbawiony wszelkich familijnych w tym kraju stosunków, miał uręczone niezawodne od towarzystwa wsparcie i pomyślnego na przyszłość losu zapewnienie. Podobneż wyznania później wielu innych rodzinom swym i przyjaciołom uczyniło. Rzecz jest wielce podobna do prawdy, iż gdyby towarzystwo to, przy tak silnych i skutecznych zabiegach, dłużej istniało większa część katedr w uniwersytecie, a wszystkie place w szkołach wileńskiego wydziału samemi filaretami obsadzone by były.
Wyżej przywiedziony o filomatach i filaretach wyrok nie wskazuje żadnej wyraźnej między niemi różnicy Zdaje się jednak, iż różne te nazwania oznaką były stopniowych towarzystwa podziałów; a między niemi takie zachodziły przegraniczenia, iż filareci, jako młodsi,
o istnieniu nawet starszych współtowarzyszów filomatów nie wiedzieli. Również jest niewiadomo, czyli i czem się różniły organiczne ustawy i czynności tych stopniowych
oddziałów. Przyjazne późniejsze z niektóremi młodszemi członkami stosunki dały mi poznać samych tylko filaretów ustawy. Treść ich jest następująca:
"Towarzystwo filaretów miało swojego zwierzchnie zarządzającego prezydenta.*) Dzieliło się na siedm oddziałów gronami zwanych. Grona brały nazwiska od rozmaitych kolorów; w szczególności: fioletowe mieściło w sobie uczniów z oddziału prawnego; zielone i ama-
-----
*) Kto jak i kiedy wybierał prezydenta, ten czy był doczesny czy dożywotnim, nie wiadomo.
85
rautowe fizyczno-matematycznego; różowe literackiego;
granatowe medycyny; i td., każde grono miało swojego
przewodnika, radzcę i sekretarza. Ci obierani byli
większością głosów; pierwsi co trzy, ostatni co sześć
miesięcy."
"Posiedzenia każdego grona odbywały się co dwa
tygodnie; na nich czytany był protokół sesji poprzedzającej; poczem czyniono rozmaite wniesienia już w rzeczach naukowych, już tyczących się porządku lub
urządzenia towarzystwa; proponowanie nowych kandydatów i t. d. Prezydent z obowiązku swojego nie bywał na posiedzeniach gron, wyjąwszy, gdy tego widział
potrzebę. Dla utrzymania jednakże związku między nim
a gronami, prezydent składał osobne posiedzenia z radcami gron wszystkich, pod nazwaniem posiedzeń izby radczej. Na tych posiedzeniach rozbierane były czynności gron wszystkich; stanowiono odmiany lub urządzenia tyczące się całego towarzystwa. Prócz prezydenta,
radców i przewodników, którzy czas urzędowania odbyli,
nikt się na nich nie znajdował, ktokolwiek zaś z członków chciał podać projekt jaki, tyczący się towarzystwa, winien był ogłosić go na posiedzeniu grona swojego,
a po rozebraniu go przez członków tegoż grona, jeśli propozycja za stosowną uznana była, udzielano ją gronom innym, a na koniec przesyłano do izby radczej; i tam
dopiero, po dokładnem rozebraniu przyjętą lub odrzucaną bywała."
"Każdy z członków miał prawo proponowania kandydata. Jeśli to była osoba znana wszystkim, lub większej części członków grona, propozycja przesyłała się
86
izbie radczej, gdzie notowano sekretnemi kreskami. Izba
radcza uwiadamiała szczególne grona o przyjęciu lub
odrzuceniu proponowanego kandydata. Wtedy proponujący wprowadzał nowo przyjętego członka na posiedzenie grona swojego, gdzie zwyczajnie przewodnik witał
go stosowną, przemową; poczem brano od niego przyrzeczenie, że sekretu istnienia towarzystwa dochowa i do wszelkich ustaw stosować się będzie. Po takowem
dopiero przyjęciu zalecany był całemu towarzystwu na
posiedzeniach gron innych. Jeśli proponowany kandydat
małej tylko liczbie członków był znany, wtedy z grona,
do którego był zalecany, wybierano kilku członków,
a tych obowiązkiem było, poznać go i przypatrzyć się
dobrze życiu i czynnościom jego; a to, iżby się przekonać, czy może być przyjętym lub nie."
"Aby wiadomo było członkom grona jednego, co się
działo na posiedzeniach gron innych, wybierani byli
członkowie po dwóch z kolei; tych obowiązkiem było
znajdować się na posiedzeniu grona, do którego ich przeznaczono i zdać sprawę z tego, co się tam działo. Prócz tego, każdy członek mógł odwiedzać posiedzenia gron
wszystkich, i taki był zwany gościem; pierwszych zaś
nazywano delegatami."
Na utrzymanie potrzeb towarzystwa, jak na światło, papier, mieszkanie, gdzie odbywały się posiedzenia, robiona była składka ogólna jednorazowa przy wstąpieniu do towarzystwa po rublu, a później po złotemu co miesiąc; niedostatni członkowie uwalniali się od tej
opłaty. Pieniądze pozostałe od potrzeb obracane były na
wsparcie ubogich uczniów nienależących nawet do
87
towarzystwa, byleby ci byli znani z dobrych swych
postępków i pilnego przykładania się do nauk.
Spis imienny Filaretów
Abramowicz Herkulan.
Adamowicz Kajetan.
Bobiński Wincenty.
Borysewicz Antoni.
Brodowicz Maciej.
Bucewicz Wincenty.
Budrewicz Wincenty.
Budkiewicz Tomasz.
Chodorowicz Józef.
Chodźko Dominik.
Chrapowicki Jan.
Chrzczonowicz Kazimierz.
Ciecierski Justyn.
Cwiklicz Jan.
Czeczot Jan.
Dąbrowski Stefan.
Daszkiewicz Cyprjan.
Derszkaw Piotr.
Dolner Franciszek.
Domejko Michał.
Drzewicki Hippolit.
Drzewicki Wiktor.
Dudin Antoni.
Dziekoński Mikołaj.
Ejsymont Lucjan.
Ejtmin Adrjan.
Frąckiewicz Jerzy.
Frejent Antoni.
Ginet Wiktor.
Haciski Jan.
Hamlikiewicz Mikołaj.
Horain Jan.
Hrehorowicz August.
Hrehorowicz Tadeusz.
Jabłonowski Mikołaj.
Jagiełło Jakób.
Jankowski Jan.
Januszewski Ignacy.
Jermołowicz Jan.
Jeżowski Józef.
Jhnatowicz Wincenty.
Jundziłł Jan.
Jundziłł Rufin.
Jurewicz Fortunat.
Kamiński Antoni.
Kamiński Karol.
Kazimierski Cyprjan.
Kelner Konstanty.
Klukowski Jan.
Koczan Djonizy.
Kontryn Bolesław.
Kowalewski Józef.
Kozłowski Mikołaj.
Kozakiewicz Stanisław.
Krasicki Gracjan.
Kraskowski Józef.
Kraskowski Tomasz.
Kołakowski Feliks.
Krynicki Jan.
Lebel Juljan.
Łoziński Teodor.
Łukaszewski Hilary.
Lwowicz Kalasanty.
Malewski Franciszek.
88
Malinowski Karol.
Malinowski Michał.
Marciszewski Stanisław.
Mickiewicz Adam.
Mickiewicz Aleksan.
Michalewicz Jan.
Mikulski Karol.
Miłokowski Teodor.
Miszkiel Jan.
Morawski Stanisław.
Morze Franciszek.
Mujschel Karol.
Nowicki Napoleon.
Odyniec Ant. Edward
Ogiński Ksawery.
Ostaszewski Eliasz.
Paprocki Ludwik.
Pawłowicz Tomasz.
Piasecki Kazimierz.
Piasecki Marjan.
Pietkiecz Dominik.
Pietraszewski Onufry.
Piotrowski Franciszek.
Plater Józef.
Pohl Justyn.
Pohl Romuald.
Popeyko Jan.
Przeciszewski Kajetan.
Rodkiewicz Mikołaj.
Romer Henryk.
Sliżanowski Tadeusz.
Sławiński Ksawery.
Sobolewski Jan.
Sosnowski Leopold.
Staniewicz Emeryk.
Staniszewski Józef.
Stankiewicz Antoni.
Stankiewicz Józef.
Suzin Adam.
Szydłowski Wincenty.
Terlecki Ignacy.
Toliński Konstanty.
Turski Ksawery.
Tyszkiewicz Józef.
Tyszkiewicz....
Wiernikowski Jan.
Wierzbołowicz Michał.
Woelk Paweł.
Zachorski Serafin.
Zaleski Konstanty.
Zan Ignacy.
Zan Stefan.
Zan Tomasz.
Zarzecki Jan.
Zawadzki Michał.
Zenowicz Antoni.
Zieliński Tadeusz.
Żyliński Marcin.
Zebrowski Tadeusz.
Obrazek trzeci
I.
Ponieważ podaliśmy już ciekawe szczegóły z
dziejów wszechnicy litewskiej, mało dotąd
znane, a oparte na wiarogodnem świadectwie
współczesnego profesora tejże wszechnicy
Stanisława Jundziłła, z własnoręcznych pamiętników
którego wypisaliśmy ustęp o Promienistych, Filaretach
i Filomatach, uważamy za najstosowniejsze i w dalszym
ciągu opowiadania naszego o wypadkach litewskich -
opierać się na powadze i bliższej świadomości rzeczy
tegoż znakomitego i wielce zasłużonego męża, którego
pamięć do dziś dnia jest czczoną na Litwie.
Osobiste nasze wspomnienia zaczynają się od roku 1834;
do tego zaś czasu zaszło niemało wypadków, których
następstwa miały najzgubniejsze wpływy na przyszłe
nasze losy, a i dzieje, które opowiadać zamierzamy, są niejako
wynikiem tych głównych wypadków.
Prześladowanie Filaretów, które już opisaliśmy, było
tylko początkiem smutnych losów wszechnicy wileńskiej, której i sam byt był już zachwiany. Rewolu-
90
cja 1830 r. ostatecznie obaliła ten gmach kilkowiekowy,
to siedlisko oświaty na całą Litwę. W pamiętnikach
Stanisława Jundziłła, które posiadamy, są aż trzy rozdziały do tej ważnej epoki odnoszące się. Dzielimy się więc chętnie z czytelnikami tą pozostałością po jednym
z najznakomitszych przewodników młodzi litewskiej.
Ale pierwej słów kilka o samym Jundzille powiedzieć nam wypada.
Stanisław Jundziłł, syn Benedykta i Boży z
Dowgiałłów, urodził się w powiecie Lidzkim, gubernji
Wileńskiej, w rodzinnym majątku Jasieńcach 6go maja
1761 r. - Umarł w Wilnie 27 kwietnia 1847 roku. -
Początkowy kurs nauk odbył u Pijarów w Lidzie, a w r
1777 wstąpił do nowicjatu księży Pijarów w Lubiekowie
i został nauczycielem w szkołach pijarskich naprzód w
Rosieniach, a później w Wilnie. Przeniósłszy się do
Wilna jako nauczyciel, jednocześnie uczęszczał na
uniwersytet i w r. 1783 ukończył kursa filozoficzne, a w
następnym teologiczne i przyjął kapłańskie święcenie.
Profesorowie Gilibert historji naturalnej i Sartoris
chemji pierwsi otworzyli mu wielką księgę nauk
przyrodzonych. Następnie pod Forsterem słuchał kursów
zoologji i botaniki. W r. 1792 sam mianowany został
nadzwyczajnym profesorem historji naturalnej w
akademji wileńskiej, ale pierwiej na koszt akademji udał
się za granicę, w Wiedniu słuchał kursów botaniki u
Jacquin'a, mineralogji u Jordana. Zwiedził potem przyległe
kraje, zgłębiając florę całych prawie Niemiec. W
Wiedniu profesor Knobloch polecił mu urządzenie
ogrodu botanicznego przy szkole weterynaryjnej, co też
91
dokonał z taką dokładnością, że mu robiono świetne propozycje, ażeby pozostał na zawsze w Wiedniu. Nie przyjął wszakże Jundziłł ofiarowanej sobie posady i w roku 1797, po 7-letniej podróży wrócił do Wilna, otrzymał stopień doktora filozofji i rozpoczął publiczne w akademji kursa. - We dwa lata później, t. j. w roku 1799 u stóp gór Zamkowej i Trzykrzyżskiej założył ogród botaniczny, który własną pracą i staraniem stopniowo wzbogacał i doprowadził do 7,000 roślin. Każda topola w tym pięknym ogrodzie, przerżniętym rzeką Wilenką, ręką Jundziłła sadzona, a do późnej starości lubił siadywać w ich cieniu.
Jundziłł napisał wiele dzieł. Z tych ważniejsze:
"Opisanie roślin w prowincji Wielk. Ks. Litewskiego
naturalnie rosnących" r. 1791, str. 570. - "O elektryczności sztucznej i naturalnej Becaria, przekład w włoskiego", 2 tomy, str. 509, 1786. - "Botanika
stosunkowa", 1799 r. 496 str. - "Zoologja" w 3 tomach, w r. 1807, dzieło po szkołach w Litwie i w Ks. Warszawskiem za elementarne uznane. W roku 1801 urządził gabinet mineralogiczny przy uniwersytecie. Ale niepodobna nam w krótkim szkicu wyliczyć ogromu
prac i poświęcenia się dla dobra nauki przez niezmordowanego Jundziłła podjętych. Prace jego znane były dobrze i wysoce cenione w całej Europie, a do samej niemal śmierci z pierwszorzędnymi uczonymi zostawał w ścisłej korespondencji. Wiatach 1826, 1833 i 1835
jeździł do wód zagranicznych, zwiedzał stolice Niemiec, a wszędzie był witany i przyjmowany jako jeden z najznakomitszych uczonych mężów w Europie.
92
Wielokrotnie robiono mu świetne propozycje w hierarchji kościelnej, nie przyjął wszakże żadnej. Nie przyjął nawet kanonji kapituły wileńskiej, do której był powołany w r. 1810; owszem wyjednał sobie u papieża zwolnienie od pełnienia wszelkich obowiązków kapłańskich.
W r. 1824- zakończył znakomity swój publicznej służby zawód w uniwersytecie. Pijarom złożył 15,000 rubli sr. z warunkiem, iżby wychowywali dwóch krewnych lub imienników jego, a po sześciu leciech nauki, po 300 rubli jednorazowe uposażenia dawali.
W młodości jeszcze w skutek zbytecznego wysilenia
w pracy stracił wzrok prawego oka; obawa, ażeby po
tyloletniej mozolnej pracy nie stracił wzroku i drugiego
oka, była powodem, że musiał opuścić uniwersytet jako
profesor zwyczajny - emeryt. Wszakże i wtedy nie
zaprzestał pracować, śledząc bacznie za postępem botaniki, mineralogji i w ogóle nauk przyrodzonych, postrzeżenia zaś swoje ogłaszał w rozmaitych pismach czasowych.
Umarł w 86 roku życia po kilkodniowej słabości w
skutek przypadkowego upadnięcia w pokoju. Kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Wilna przeprowadziło zwłoki jego na cmentarz Bernardynów, gdzie mu wzniesiono piękny pomnik z wymownym napisem: "Historji naturalnej w kraju rozkrzewiciel - ogrodu botanicznego
w Wilnie twórca", z drugiej zaś strony: "Concrescat ut
pluvia doctrina sua. Fluat ut ros eloquium meum."
Przeżywszy cały czas istnienia uniwersytetu wileńskiego, świadek naoczny dziejów tej wszechnicy litew-
93
skiej, powziął myśl skreślenia pamiętników o tych dziejach. Poważny, beznamiętny, daleki od wszelkiej myśli schlebiania temu lub owemu - pisał jak widział i pojmował - a nie zawahał się powstać i surowo skarcić niejedne blagerję. Niejednemu też z profesorów dał tęgie cięgi. Nic dziwnego, że taki człowiek jak Jundziłł, patrzał na rzeczy zimno - a niebardzo też sprzyjał
szkole romantycznej. - Pamiętniki te przeszły w posiadanie jednego z krewnych, ś. p. Jana Jundziłła, najzacniejszego obywatela powiatu Nowogrodzkiego*). Nie mogły być dotąd drukowane, za wyjątkiem niewielkiego urywki; w jednem z pism wileńskich, gdyż niejeden
jeszcze z głęboko draśniętych przy życiu zostawał, zasadą zaś w Wilnie przyjętą było: nie rzucać błotem w te odłamki wielkiego i sławnego gmachu wszechnicy wileńskiej. Ale dłużej sąd i opinja takiego człowieka jak Stanisław Jundziłł nie mogą zostawać w ukryciu, i
dla tego to choć w części (tymczasowo) ogłaszamy ustępy z tych Pamiętników, a mianowicie: co do wypadków z r. 1830, o zamknięciu uniwersytetu wileńskiego i o dziele "Powstanie narodu polskiego" przez Mochnackiego.
A jeśli kiedy "Obrazki" nasze zalecą na Litwę rodzinną, do Wilna ukochanego, niech wam, rodacy, przypomną tę postać sędziwą i poważną, Jundziłła starego,
-----
*) Legalność posiadania przez nas tych pamiętników dowodzą dwa listy ś. p. Jana Jundziłła, jeden z d. 29 maja 1858 roku z Iwacewicz, drugi z dnia 14/2 lipca 1858 z Warszawy.
Sobarri.
94
niech przypomną, i tym, których matki dziećmi jeszcze
prowadziły do ogrodu botanicznego, ażeby przypatrzeć
się mogli i zachować w pamięci tę postać zacną, te rysy
człowieka, którego i nieprzyjaciele szanować musieli.
Niech nie sarkają i ci, o których może za ostro, za
surowo, lecz pewno sumiennie sad swój Jundziłł wypowiedział. Suum Quique!
II.
Ustęp drugi z pamiętników Stanisława Jundziłła o
rewolucji 1830 roku.
Rewolucja Królestwa Polskiego w końcu r. 1830
wciągnęła do uczestnictwa wojennych działań i klęsk
prawie wszystkie od tego królestwa oderwane, a rosyjskiemu berłu podległe prowincje. Wiadomość o powstaniu Warszawy dnia 17/29 listopada wznieciła w rządzie obawę o spokojność miasta i gubernji naszej. Zaczęto dawać szczególniejszą baczność na postępki uczniów uniwersytetu, zwłaszcza, iż wiedziano, jak wielki
udział miała młodzież szkolna w powstaniu warszawskiem i jak powszechnie uczniowie nasi ku rektorowi Pelikanowi i niektórym członkom zniechęceni byli.
Rektor, prócz czterech dawnych bedelów, trzynastu
nowych przyjąć kazał. Skarbowym medycyny uczniom,
po ścisłem papierów ich przejrzeniu, wszelką broń odebrano, wieczorami, a bardziej nocą wychodzić z domu surowie zabroniono i u mieszkania straż wojenną postawiono. Podobnąż straż ze trzydziestu żołnierzy do
95
mieszkania inspektora policji uniwersyteckiej Wincentego Naxianowicza wprowadzono i pod zarząd jego oddano.
Mimo te jednak ostrożności środki, oznaki burzących się umysłów, mianowicie za przybyciem do Wilna senatora Nowosilcowa*), coraz jawniej okazywać się poczęły. - Po każdej prawie nocy znajdowano w różnych miejscach rozrzucone kartki z wezwaniem do naśladowania Warszawy, epigramata, napisy na ścianach, allegoryczne ryciny**), karykatury itd, wybijania okien u rektora wielokrotnie się ponawiały.
Dnia 3 grudnia aresztowano kilkunastu podejrzanych o złe zamiary studentów. W liczbie tych byli: Teodor Abicht, Józef Ignacy Kraszewski, Alexander
Zabiełło, Józef Krzaczkowski, Obrąpalski, Czapliński,
Wierzbicki, Zienkiewicz, Machwic, Danejko itd. Pierwszego obwiniano o zamach na życie rektora i kuratora, który w czasie balu w resursie miał dokonać i w tym
celu kupiony miał pistolet; innych o sekretne towarzystwo, którego Kraszewski był naczelnikiem; innych, jak Czaplińskiego, o napisanie uwłaczających rządowi wierszy; innych o rozsiewanie trwożących i fałszywych wieści.
Dnia 6 grudnia, na hasło niebezpieczeństwa życia kuratora wprowadzono do domu rektora straż wojenną
-----
*) Nowosilcow mianowany kuratorem po Adamie ks. Czartoryskim.(Przyp. Sob.)
**) Litografowana rycina do drzwi teatru anatomicznego
przybita wystawiała psa na szubienicy wiszącego, z podpisem: tak
będzie Pelikanowi i Nowosilcowowi. (Przyp. Aut.).
96
ze trzydziesta kilku ludzi złożoną; a w mniemaniu, iż
Abicht*) mógł mieć wielu zamiaru swojego wspólników, powszechne i jednoczasowe przejrzenie mieszkań wszystkich uczniów i odebranie wszelkiej rażącej broni
uradzono.
Na ten koniec zwołano nadzwyczajnie na godzinę
ósmą wieczorną wszystkich profesorów, adjunktów i pomocników nawet - do rektora. Nikt nie domyślał się celu takowego zgromadzenia. Po zebraniu się przybył
kurator Nowosilcow wraz z generałem-adjutantem Chrapowickim**) i po przemowie, w której swoje i rektora zasługi względem uniwersytetu wystawił i o zagrażającem obu niebezpieczeństwie nadmienił, wezwał członków,
iżby się podjęli przeglądu mieszkań studenckich i zabrania wszelkiej broni, jaka się znaleść może. Poczem Chrapowicki wystawił okropność klęsk, które za naj
-----
*) Teodor Abicht, syn znakomitego filozofa Jana Henryka
Abiehta, autora dzieł wielu i profesora w uniwersytecie w Erlangen. W r. 1803 wezwany został do Wilna na profesora, tu wykładał filozofje. w języku łacińskim. Umarł w Wilnie w roku
1816. Syn jego Adolf, a brat starszy Teodora, był już Polakiem, od r.
1823 adjunktem, a od r. 1825 profesorem zwyczajnym patalogji w
uniwersytecie wileńskim i umarł w Wilnie. Teodor zaś był później
urzędnikiem pocztamtu wileńskiego, a syn jego uciekł do Londynu,
gdzie brał udział w wydawnictwie Kołokoła Hercena, później
należał do powstania r. 1863 i rozstrzelany w Warszawie. (Przyp.
Sobarri).
**) Wkrótce potem, bo 24 grudnia 1830 r, mianowany jenerałgubernatorem litewskim na miejsce jenerała RzymskiegoKorsakowa. Chrapowicki pełnił ten urząd do dn. 23 sierpnia 1831
reku. (Przyp. Sob.)
97
mniejszym rozruchem w mieście na wszystkich mieszkańców niechybnie spaść muszą. Wszyscy obecni, siedmdziesiątletni nawet starzec, ex-rektor i dziekan Szymon
Malewski podjęli się bez wahania tej wskazanej sobie
czynności. Niektórzy tylko profesorowie medycyny, dla
zatrudnień w szpitalach wojennych, byli od-niej uwolnieni. Warunkiem zaś koniecznym było, iżby, dla pewności sekretu, wyprawa ta prosto z posiedzenia wyruszyła, nie dając czasu ani do opatrzenia się stosowniejszem odzieniem, ani do uwiadomienia domowych o przyczynie opóźnić się mającego powrotu.
Dla łatwiejszego jednoczasowie odbycia przeglądu
rozrzuconych po całem mieście i na przedmieściach
mieszkań, członkowie na drobne, po dwóch lub trzech
podzielili się w oddziały. Każdy oddział miał zakreślony
sobie pewny do zwiedzenia obręb, i każdemu w szczególności jeden bedel dla przewodnictwa i jeden urzędnik policyjny z kilku żołnierzami przydani byli.
Tak urządzone oddziały wyszły razem o godzinie
dziewiątej w nocy z domu rektora; każdy udał się do
wskazanego sobie obrębu. Przegląd trwał przez noc
całą, a na odleglejszych przedmieściach, jak na Łukiszkach, Snipiszkach, Antokolu do godziny dziewiątej następującego poranku przedłużał się. Kurator z rektorem
i kasjerem Rodziewiczem przy straży wojskowej do
północy prawie po głównych ulicach przechadzali się.
Zabrano wszelką, jaką znaleść można było broń
rażącą, jako to: fuzje, karabiny, pistolety, krucice,
proch, kule, śrót, oraz pałasze; okute kije, pertyki na-
98
wet miernicze itd. Wysłużony profesor Znosko i pomocnik prof. Mikołaja Mianowskiego Alexander Woelek*) w przetrząsaniu tem szczególną odznaczyli się
gorliwością; zabrana broń w policji uniwersytetu złożoną została.
Niezwyczajna ta wyprawa przeraziła wszystkich
miasta mieszkańców. Kołatanie do bram i drzwi, szczęk
włóczonej po schodach broni wśród ciszy nocnej, budziły
uśpionych i tem bardziej przestraszały, iż powszechne
wtedy między ludem o rabunkach i mordach krążyły
pogłoski. W wielu miejscach poczytano to za rzetelny
już napad, a w niektórych, jak u Dr. Wróblewskiego,
prawie do krwawej przyszło walki. Z drugiej strony
pozostałe w domach profesorskie familje troskliwe o los
niepowracających tak długo mężów i ojców, przepędzały
noc całą w tem przykrzejszej bezsenności, iż, posyłając
do rektora, żadnej o nich nie mogły powziąć
wiadomości.
Dnia 8 tegoż miesiąca zwołano wszystkich pomienionych członków na posiedzenie pod prezydencją Znoski, dla badania uczniów o powody utrzymywania znalezionej u nich broni. Horehlad, urzędnik do szczególnych poruczeń przy kuratorze, badaniami kierował. W tych
badaniach uczniowie tłomaczyli się na piśmie: zkąd,
jak dawno i w jakim celu broń tę mieli; czyli nie wiedzą
o jakiem sekretnem towarzystwie itd.; najściślej
examinowano tych, u których broń nabita lub ukryta
------
*) Ten sam Woelek, który później przez długi czas siedział
w wiezieniu za czasów Trubeckiego. (Przyp, Sob.)
99
znalezioną była. Protokół tych badań rektorowi oddanym został.
Jak uniwersytet względem uczniów swoich, tak policje miejskie i powiatowe względem wszystkich mieszkańców również ścisłych ostrożności użyły środków.
W mieście przejrzano wszystkie domy; wszelką broń
rażącą prywatną i w kupieckich sklepach zabrano i w
arsenale złożono; bębny cechom rzemieślniczym odjęto ;
późnego dzwonienia w kościołach i późnych obrzędów
pogrzebowych zakazano; chodzić po ulicach po ósmej
godzinie wieczornej wszystkim bez wyjątku, pod obawą
aresztu, zbroniono; liczne nocne patrole po wszystkich
częściach miasta krążyć poczęły i t. d. W całej prowincji
podobnież wszelka broń ognista włościanom przez sądy
niższe zabrana i do miast gubernskich odesłaną została.
Gdy w przeglądzie mieszkań studenckich mniej nierównie, niż się spodziewano, i to po większej części niezdatnej znaleziono broni, a duch zaburzeń wyraźnie
się jeszcze w młodzieży nie okazywał, kurator z rektorem korzystniejszy dla uniwersytetu temu wypadkowi uradzili dać obrót. Generał Korsaków, przeszły wojenny gubernator, wyjeżdżając do Petersburga, zamierzał tam wystawić nieprzyjazny o rządach i studentach
obraz. Naczelnicy nasi w raporcie swym do ministra
opierając się na rzeczonym przeglądzie i badaniach, i
gorliwość członków i spokojność uczniów w tak świetnej
wystawili postaci, iż cesarz najwyższe swe zadowolenie i
pierwszym i drugim oświadczyć kazał. Na początku
stycznia r. 1831 przyszły rzęsiste w rangach,
100
orderach, pieniądzach, pierścieniach dla wszystkich prawie członków nagrody; bedele i wielu innych roczne jednorazowe pensje otrzymali. Pelikan i Malewski do
rangi rzeczywistych radzców stanu wyniesieni zostali,
jak to wszystko w numerach 7 i 10 Kurjera Litewskiego
przez szczegóły jest wyliczono. Rektor w odezwie swej
do studentów, oświadczając swe zadowolnienie, o łasce
monarszej zapewnił i do służby publicznej każdego
wedle zdatności zachęcał.
Mimo te pochwały, nagrody i pozorną spokojność
trwoga jednak tak w uniwersytecie, jak w rządzie nie
ustawała, owszem coraz bardziej się wzmagała. Pomnożyły się szpiegostwa nietylko pomiędzy studentami, lecz i w różnych klasach mieszkańców i obywateli. Na
początku stycznia uczniowie uwolnieni jak zazwyczaj, do
domów na święta powracać poczęli. Postawieni u rogatek bedele sprzęty ich ściśle przetrząsali i znalezione listy i papiery bez żadnego względu odbierali, co wielo
familji i osób o niespokojność przyprawiło. W końcu
tegoż miesiąca straż wojenną u rektora pomnożono, i z
nocnej, jak pierwej była, w ciągłą i nieustanną zamieniono.
Wkrótce po rzeczonym mieszkań przeglądzie, rozpoczęły się badania uwięzionych studentów. Komisję składali: wojenny gubernator Chrapowicki, generał Munderstejn, prokuror Botwinko*), rektor i czterej dziekani
------
*) Znany niegodziwiec, który się szczególnie odznaczył w
sprawie Filaretów, ten sam, o którym wspomina Mickiewicz:
Pan Botwinko!
cha! cha!
O nieprędko on kończy gdy się. raz rozmacha;
Ja zaręczam, że on go opatrzył nieszpetnie. Parious, że mu
wyliczył najmniej ze trzy setnie.
(Dziady, część trzecia).
Ten sam Botwinko, którego łajdackie czyny na Białej Rusi opisuje Tadeusz
Bułharyn w romansie "Iwan Wyżygin", nazywając go Skotlinko. (Przyp. Sob.).
101
uniwersytetu. Zawikłane badania trwały więcej miesiąca. Danejko w nagrodę odkrycia sekretnego towarzystwa uwolnionym, wyrok zaś na innych głównodowodzącemu feldmarszałkowi Dybiczowi do potwierdzenia przesianym został.
Uwięzieni ci uczniowie prawie wszyscy, dla zwlekanego feldmarszałka wyroku, do końca sierpnia roku następującego w ścisłym trzymani byli areszcie, prócz
Abichta, Wierzbickiego i Jodkowskiego, którzy w miesiącu kwietniu z pod dozoru bedelów do powstańców uszli. Dopiero w połowie września Kraszewski najwyższym ukazem do armji kaukazkiej na prostego żołnierza z wysługą skazany*), inni wszyscy do familji, z zabronieniem wszelkiej na przyszłość służby, odesłani zostali.
Na początku marca pożar wojenny z Polski do Litwy przenosić się począł. Pierwiastkowe powodzenia wojsk polskich, acz ściśle przed publicznością tajone, rozchodziły się prędko i z przesadą po najodleglejszych
------
*) Kraszewski po skazaniu na Kaukaz nie był zaraz wysłany,
ponieważ ks. Dołgoruki pozwolił mu zostać w lazarecie, w którym
doczekał się ułaskawienia na dniu 19 marca 1832 r. Do ukochanego
Wilenka jednak, w którym tak długo pracował, powrócić mu nie
było wolno. - Porównaj co mówi o tym czasie sam Kraszewski w
Nr. 30 Dzień. Pozn. z 1863 r. (Przyp. Sob.)
102
ustroniach. Każdy mniemał, iż przyszedł czas oswobodzenia ojczyzny i uwolnienia się z pod niemiłego rosyjskiego panowania. Za przykładem powstania trzech
powiatów żmudzkich, poszły wkrótce inne gubernji wileńskiej powiaty, upitski, wiłkomierski, oszmiański itd.; sam tylko bracławski został w bezczynności. W południowych gubernjach, ukraińskiej, podolskiej i wołyńskiej współczesne podobnież i powszechne wybuchnęły
powstania. W gubernji mińskiej powiaty dziśnieński, mozyrski i wilejski, w witebskiej lepelski, w grodzieńskiej nowogrodzki, wołkowyski, Słonimski i obręb puszczy białowiezkiej, całe, lub w częściach, później nieco lecz wyraziście się oświadczyły. Znalazła się wszędzie
broń ognista i amunicje starannie przed policjami wiejskiemi i ziemskiemi ukrywane; więcej ich zdobyto na słabych inwalidnych rotach w różnych miastach i miasteczkach rozbrojonych. Włościan przy gotowanemi na prędce pikami opatrzono
Wilno, stolica Litwy, acz liczniejszem wojskiem zawsze osadzone i obecnością, wszystkich władz rządowych dzielniej i staranniej strzeżone, nie było pośledniem w tem o oswobodzenie ojczyzny ubieganiu się. Od epoki powstania Warszawy wszyscy mieszkańcy, aż
do najmniejszego pospólstwa, tymże, jak obywatele prowincji, przejęci byli duchem; młodzież szkolna szczególniej wrzała żądzą poświęcenia się tej wspólnej w obronie starożytnych praw i swobód walce. Wydobyto wszelki przed ścisłemi śledzeniami ukryty oręż. Rusznikarze
zajmowali się przez trzy miesiące naprawą starej lub zepsutej ognistej broni. Zbierano gdzie i jak można
103
było proch i ołów; żołnierze mianowicie rot inwalidnych
po miastach wiele, za niską cenę, gotowych dostarczyli
ładunków.
W tym jednak stanie rzeczy nie było nikogo, ktoby
stanął na czele zbierających się ochotników i podał plan
zaczepnego działania. Naczelnicy rozdrobnionych
oddziałów mało mieli między sobą stosunków i o szczególnych każdego zamiarach nawzajem nie wiedzieli. Długo wprawdzie i najwięcej mówiono o uderzeniu na
słabą wtedy miasta osadę, zdobyciu arsenału i zabraniu
ogromnych w nim wszelkiej amunicji składów, a to przy
spodziewanem od powiatowych powstań współdziałaniu.
Lecz projekt ten i dla braku zdatnego dowódzcy i dla
przewidywanych trudności opanowania, samą ręczną bronią, osadzonych regularnem wojskiem wielu murowanych domów i kilkunastu armatami obwarowanego arsenału,
nie mógł być uskutecznionym. Uzbrojona więc a długą bezczynnością zniecierpliwiona wszelkich stanów młodzież, do prowincjonalnych powstańców, gdzie jak którzy wzywani byli, lub o zdatniejszych dowódzcach słyszeli, rozchodzić się poczęła.
Pierwsze wychodźców w różnych kierunkach oddziały nie były liczne; następne coraz liczniejszemi się stawały. Oddział, który na początku kwietnia przez
papiernią Pusławskiego ku Niemenczynowi się wyprawił,
z 96 składał się młodzieńców. Wszystkie te ochotnicze
kupy, mimo ścisłe od rządu przedsiębrane środki, mimo
gęste około miasta krążące patrole, bez żadnej prawie
straty do zamierzonych miejsc trafiały. Okoliczni wło-
104
ścianie wiernie i ochoczo bezpieczne do przejścia wskazywali manowce.
Najśmielsza i najliczniejsza emigracja była dnia 29
kwietnia, w niej, prócz innych ochotników, 417 samych
było studentów. Przygotowania rozpoczęły się od
wywiezienia wszelkiej broni ku Burbiszkom*) na karach
gnojem obładowanych, jakoto każdodziennie widzieć się
zwykło; i to się dokonało bez najmniejszego czuwających
władz podejrzenia. Na wyjście zaś i niechybne
zgromadzenie się do przyległego Burbiszkom gaju, godzina szósta wieczorna przeznaczona była. Około godziny drugiej z południa ruszyli ze wszech stron miasta
i przez wszystkie od Zarzecza aż do Zakrętu rogatki ku
rzeczonemu miejscu, wychodźcy Zbiór ten nadzwyczajny
w jedną, stronę dążącej młodzi pomnażali pieszo i w
pojazdach towarzyszący, dla pożegnania, krewni i
przyjaciele, a lubo cel tego ruchu nikomu prawie z
mieszkańców nie był tajnym, nikt jednak nie wydał,
nikt ani miejskiej, ani uniwersyteckiej policji nie doniósł**). Dopiero o godzinie siódmej ruski mieszczanin Łukyn, postrzegłszy w domu swoim po włościańsku
przebranego studenta Joachima Friese, uwiadomił o tem
komendanta Jukiczewa Ten z licznym Kirgizów od-
-----
*) Folwark były XX. Misjonarzów, o wiorstę jedna, za rogatką Świeto-Stefańską, dziś należy do prawosławnego duchowieństwa. (Przyp. Aut).
**) Akcyzni w regatkaoh strażnicy zdumionemu tym nad
zwyczajnym ruchem i badającemu się gminowi z uśmiechem od
powiadali: Alboż nie wiecie, iż to studenci rozpoczynają twe
majówki? (Przyp. Aut.).
105
działem ruszył niezwłocznie ku gajowi, lecz ześrodkowany tam cały już wychodźców orszak łatwo odparł nacierających i w nocy przez Wakę ku Rudnikom szczęśliwie uszedł. - Trzej tylko stali się ofiarą opóźnienia się swojego: medyk Bortkiewicz w polu pod Dolną
karczmą ponarską przez Kozaków, Joachim Friese w
domu przez komendanta pojmany, i brat jego Otto
Friese, który tuż za rogatką hilzenowską zabitym został.
Po tej głównej emigracji długo jeszcze i częste, acz mniej liczne w różnych kierunkach wychodziły kupy. Na początku maja liczono już ogółem w Litwie do trzydziestu tysięcy powstańców, lecz brakło im istotnych środków ku pomyślnemu rozpoczęciu wojennych działań.
Między naczelnikami szczególnych powiatowych powstań nie było po większej części ani osobistych zdatności, ani potrzebnego ku wzajemnej pomocy porozumienia się. Prywatny interes, ambicja, zawiść, pamięć
nawet sejmikowych emulacji rozsiewały prawie wszędzie
gorszących i zgubnych kłótni nasiona. Tym sposobem
zgasło prędko liczniejsze i lepiej nad inne urządzone
oszmiańskie powstanie. Niedołężny pułkownik Przeździecki i bezrozsądny Porfiry Ważyński waśniami swemi rychło, na początku już maja je zgubili. Parafjalni dowódzcy, równie niezdatni, podobnemiż rządzili się widokami; a jak sami, tak ich podwładni najwięcej ulegli
nałogom pijaństwa, nie byli sposobni ani strzedz osobistego bezpieczeństwa, ani wykonywać danych sobie rozkazów. Tak Hippolit Eabanowski, dowódzca szyrwint-
106
skiej i mejszagolskiej parafji, mogąc zupełnie zniszczyć
znękane ciągiem od Bejsagoły do Szyrwint ściganiem
cztery huzarskie rezerwowe szwadrony, mogąc uwięzić
pojmanego już generała porucznika Bezobrazowa wraz
z wice gubernatorem Listowskim, oddawszy się pijackiej
biesiadzie w Poszyrwińciu, nietylko ich wypuścił, lecz i
sam przez nichże pojmany i do Wilna uwięziony został,
a później sądem wojennym na rozstrzelanie skazanym
został. Tak Józef Giedrojć, dowódzca parafji giedrojckiej,
stawiać na straży opilca Bienieckiego, straty całego
poruczonego mu oddziału i następnej w plebanji
giedrojckiej rzezi był przyczną.
Staczano wprawdzie w różnych miejscach i z rożnem szczęściem cząstkowe z nieprzyjacielem utarczki. Żarka młodzież bezprzykładne męztwa, wytrwałości i
znoszenia wszelkich trudów i niedostatków dawała
dowody. Ale, prócz niewielu, przy niektórych oddziałach dawnej służby oficerów, nie było nikogo, ktoby jej chwalebnym zapałem kierował, w zbyt śmiałych zapędach miarkował, szyki umiejętnie urządzał, ścisłej subordynacji przykładem swym nauczał i w trudniejszych
zdarzeniach trafnemi obrotami od bezpożytecznej zguby
ochraniał. Utarczki te wyczerpnęły rychło szczupłe
amunicji zapasy; prochu i ołowiu powszechny był niedostatek. Napróżno kuszono się w kilku miejscach wyrabiania prochu, usiłowania te bezskuteczne zostały.
Nadewszystko zaś brakło doskonałego w sztuce
wojennej i posiadającego powszechne zaufanie męża,
któryby, objąwszy główne dowództwo, ogólny plan działań ułożył, szeroko rozrzuconym i niezależnym nawza-
107
jem oddziałom jednostajny dał kierunek i w każdej potrzebie sam na czele ich stawał. Takowego to dowódzcy wszyscy jako jedynego zbawcy Polski wyglądali.
W połowie maja spełniły się nakoniec te powszechne
oczekiwania. Dziewięciotysięczny korpus wojsk polskich,
z liczną artylerją i wielu doświadczonemi oficerami
wszedł do gubernji wileńskiej Ludwik Giełgud naczelnie, pod nim generałowie: Chłapowski, Dębiński, Roland, Szymanowski dowodzić mieli. Niespodziewane to wejście przejęło wszystkich serca podchlebną pomyślności nadzieją. Cząstkowe powstańców kupy, konfederacką dotąd postać mające, połączyły się prędko i ochoczo poddały się ich rozkazom.
Nikt w Litwie nie wątpił ani o cnocie, ani o talentach czterech rzeczonych podwładnych generałów. Ale Giełgud lepiej znany swym ziomkom i z ograniczonego rozsądku i z zaniedbanego wychowania i z wielu młodszego wieku płochości, mało miał u światlejszych
obywateli szacunku. Na Żmudzi zwłaszcza tkwiła jeszcze świeża pamięć haniebnie z krzywdą wierzycieli przewiedzionego exdywizji procesu. - Pamiętano nawet, iż
ojciec jego, sławny sejmikowy intrygant, czynnym był targowickiej konfederacji członkiem i od niej urząd nadwornego marszałka litewskiego otrzymał. W tym jednak razie wszyscy, zaniechawszy prywatnych niechęci, przyjęli z zapałem przysłanego z Polski wodza.
Wódz jednak ten, zaraz na początku swych działań, okazał się niezdatnym do kierowania tak ważną, poruczoną sobie, wyprawą.
108
W czasie pamiętnego odwrotu gwardji rosyjskiej od Mławy do Żółtek i Tykocina odciętym został w okolicach Łomży korpus generała-majora Sakena. Giełgud
odebrał rozkaz od Skrzyneckiego ścigania go w województwie augustowskiem, z upoważnieniem wejścia do Litwy i objęcia naczelnego powstańców dowództwa. W
tym pochodzie mógł on łatwo i przewyższającemi siłami i męztwem wojska swojego zniszczyć zupełnie oddział Sakena. On jednak, gnuśnie i zwolna postępując, dozwolił mu, bez wielkich strat, wejść do Kowna.
Przeprawiwszy się przez Niemen, zamiast niezwłocznego opasania Kowna, lub stanowczego uderzenia na rzeczonego generała, tydzień cały u ojca w Giełgudyszkach na biesiadach przepędził; podobneż biesiady później nieco w Zejmach u Michała Kościałkowskiego go
zatrzymały. Saken tymczasem słaby na siłach i zupełnie amunicji pozbawiony, powolnemi marszami i bez żadnej straty do Wilna przybył.
Na początku czerwca połączywszy się z Chłapowskim, który pierwej nieco i z innej strony do Litwy wkroczył, i ściągnąwszy do siebie większą część powstańców litewskich, wszedł w powiat trocki ze dwudziestupięciu tysiącami regularnego i powstańczego wojska i rozłożył się około Waki Kowieńskiej. Stał wtedy właśnie na spoczynku w Gopszcie, o dwie mile od obozu
jego, dążący z Grodna do Wilna generał Kuruta, z trzema pułkami przybocznej niegdyś gwardji cesarzewicza Konstantyna. On mimo bliskość miejsca i słabość
109
nieprzyjaciela najmniejszego na tę gwardję poruszenia
nie uczynił i spokojnie jej do Wilna wejść dopuścił.
Dnia 5 czerwca rozkazał generałowi Dębińskiemu ze czterma tysiącami uderzyć na Wilno ze strony Kalwarji. Mężny ten generał, nie odbierając przyrzeczonych posiłków, unikając niewczesnego krwi rozlewu, cofnął się po krótkiej utarczce i niepodobnego ataku
zaniechał.
Dnia 7 tegoż miesiąca wyprawił generała Rolanda z
siedmiu tysiącami do podobnegoż ze strony Ponar
uderzenia. Mordercza na pagórkach Ponarskich bitwa
trwała od godziny czwartej rannej do samego południa.
Regularne wojsko i powstańcy z bezprzykładnem przeciwko przewyższającym siłom walczyli męztwem. Wódz naczelny stał przez cały czas bezczynnie w przyległych
zaroślach z resztą wojska swojego i mimo usilne nalegania ani posiłku walczącym nie posłał, ani blisko będącemu Dębińskiemu uczynić dywersji od kawalerji nie
zalecił. Bitwa ta bez celu i planu stoczona kosztowała
obu stronom do pięciu tysięcy zabitych lub ranionych
wojowników. Tu legło wiele żarkiej, pierwszy raz w bojowych szykach stawającej powstańców młodzieży. Tu niedołężnego wodza i szefa sztabu jego Chłapowskiego
o jawną zdradę pomawiać poczęto *).
Dnia 10 czerwca przybył do Wilna głównodowo-
*) Nie zgadzamy się bynajmniej z sądem ks. Jundziłła
o generale Chłapowskim, zwłaszcza że brak mu wszelkiego Motywu, nie wolno nam jeddak zmienić ani litery w Pamiętnikach tak znakomitego człowieka. (Przyp. Red.)
110
dzący armją rezerwową, generał Tołstoj; wojska jego w
powiecie trockim środkować się poczęły. Giełgud
częścią w Janowie, częścią, w Czabiszkach za Wilję się
przeprawił. Armja rezerwowa wzmocniona gwardją i
oddziałami jenerałów: Sakena, Sulimy, Chiłkowa,
Otroszenki i t. d. tuż za nim postępowała. W Kownie
niebaczny i nierozsądny pułkownik Kekernicki z tysiącem ludzi i kilkuadziesiąt oficerami, którzy nowy pułk jazdy tworzyć mieli, prawie bez wystrzału się poddał.
Giełgud, mimo liczbę, męztwo i zapał wojska swojego, ciągłej wstępnej unikał bitwy, i z pozycji na pozycję ku Żmudzi się cofał. Dnia 27 czerwca kazał Dębińskiemu ze słabym oddziałem na mocno osadzone i oszańcowane Szawle uderzyć; sam zaś z głównemi
siłami niedaleko na boku stanął. Długi i morderczy
szturm wiele, podobnie jak na Ponarach, z obu stron
krwi kosztował. Tu również wielu mężnych i nieustraszonych legło powstańców. Dębiński nie odbierając od wodza żadnych posiłków, uderzył na odwrót, a nie chcąc
być uczestnikiem oczewistej naczelników swych zdrady,
rzucił się ku Meszkuciom i oddział swój uprowadzać począł.
Giełgud niemając żadnego przygotowanego do odwrotu, ani do Litwy ani do Polski środka, zamknięty na szczupłej między morzem i Kurlandją przestrzeni, w
Prusiech szukać ocalenia postanowił. Jakoż dnia Igo
lipca stanął na granicy tego sąsiedniego narodu; lecz gdy z miejscowemi władzami układy o wejście rozpoczął, ugodzony od jednego ze swych oficerów kulą
111
w głowę, życia dokonał*). Nieodstępny od czasu połączenia się towarzysz jego Chłapowski, za granicę pruską pospieszył i tam z całym oddziałem broń złożył**). W kilka dni generałowie Roland i Szymanowski, po nadaremnem przebicia się do Litwy usiłowaniu,
toż samo uczynić musieli.
Tak skończyła się ta ku rozrywaniu sił rosyjskich,
ku podaniu powstańcom litewskim ręki i ku wspólnemu
obu narodów oswobodzeniu przedsięwzięta wyprawa.
Upadek jej, usuwając wszelkie w działaniach feldmarszałka Paszkiewicza przeszkody, i pomnażając prawie we dwójnasób siły jego, przyspieszył smutny koniec tak
śmiało rozpoczętej i tak dzielnie przez dziewięć
miesięcy popieranej rewolucji polskiej.
Dębiński, po bitwie pod Szawlami dn. 26 czerwca,
kryjąc przed nieprzyjacielem swe zamiary, udał się mitawskim gościńcem do Meszkuć. Ztąd, zwróciwszy się nagle na prawo, spiesznym marszem do Poniewieża poszedł. Tu dwa szwadrony pułkownika Zebrowskiego częścią rozbroił, częścią rozpędził. Z Poniewieża, mi-
------
*) Oficer ten (Skulski) godząc w Giełguda, ku większemu
pohańbieniu jego, wyrzekł: szelmo, zdrajco zgiń!
(Przyp. Autora).
**) Jeżeli Giełgud, jak niezawodnem być się zdaje, poświęcił ambicji i chciwości swojej najwięcej najdroższy interes na rodu, Chłapowskiego podobnież nic od wspólnictwa tej zbrodni
wymawiać nie może. Będąc pomocnikiem wodza i nieodstępnym
czynności jego świadkiem, mógł i winien był wyższością swych
talentów błędy jego sprostować a przezornością i powagą zdrady
nie dopuścić i uknowaną odwrócić .(Przyp. Aut).
112
jając Wiłkomierz, ku Malatom się skierował. Pod tern
miasteczkiem ścigający siebie liczny oddział jazdy odparł, i kilka szwadronów zabrał i rozbroił. Z Malat idąc bez spoczynku brzegami powiatów: wileńskiego,
zawilejskiego i oszmiańskiego, w Zbojsku przez Niemen
się przeprawił. Pod Zdzięciołem zachodzącego sobie
generała Stankowicza pobił, a ustępując przez powiat
Słonimski, wołkowyski i część obwodu białostockiego,
blisko Drohiczyna Bug przeszedł, zkąd bez żadnej już
przeszkody do Warszawy się udał i tam przed końcem
lipca około siedmiu tysięcy już regularnego wojska, już
powstańców litewskich, z siedmiu działami szczęśliwie
doprowadził.
Odwrót ten Dębińskiego większą mu w dziejach
wojennych zjedna sławę, niż świetne jakie we wstępnej
bitwie odniesione zwycięztwo. Długość, przęsło sto
dwadzieścia mil, ubocznej a tej najgorszej drogi, zniszczone na wielu rzekach przeprawy, trudność opatrzenia dostatecznej dla ludzi i koni żywności, skwarliwa pora
roku itd. nie opóźniały pochodu jego; wszystkie te zawady mocą swego genjuszu łatwo pokonywał. Postępujący za nim z całym czwartym korpusem generał
Sawoini, mogąc w kilku miejscach doścignąć, nie śmiał
jednak nigdzie nań uderzyć, a przodowe czaty jego
zawsze ze stratą odpierane były.
Lubo rewolucyjna ta wojna na wszystkie polskie niegdyś prowincje okropne sprowadziła klęski, gubernja jednak wileńska, dla powszechnego i najdłużej trwającego w niej powstania, więcej nad inne ucierpiała. Naprzód, przechód blisko trzechkroć sto tysięcy armji
113
działającej, toż dopiero wielokrotne dostarczanie magazynów, już do miasta gubernskiego, już do najodleglejszych składów, jak do Białegostoku, Goniądza, Dolistowa i t. d. wyczerpnęły wszystkie obywatelskie zapasy, a włościanie do ostatniej przyszli nędzy. Wsie,
mianowicie i majątki gościńcom przyległe cały prawie
utraciły ubytek.
Po wybuchnieniu powstań wyszły surowe najwyższe
ku powściągnieniu ich manifesta i ukazy. Tu już dowódzcy różnych oddziałów oddali się, każdy wedle swej
skłonności, wszelkim nadużyciom i samowolnościom.
Mordy, gwałty, rabunki, pożogi, winnych równie jak
niewinnych dotknęły mieszkańców, świątyniom pańskim,
kapłanom, płci niewieściej i niemowlętom nawet nie
przepuszczano. Komenda generała Kabłukowa we
wszystkich swych przechodach pamiętne rabunków
i okrucieństwa zostawiła ślady. W Giedrojciach od
dział generała Chiłkowa, najspokojniejszego obywatela
Justyna Dmochowskiego, oraz parafjalnego dozorcę
Aleksandra Stachowskiego i wiele innych osób okrutnie
wymordował. Sam zaś Chiłkow w Białymdworze odstawnego i honorową szpadą za męztwo udarowanego rosyjskich wojsk oficera Walerjana Stommę srodze skatować kazał i mało o śmierć nie przyprawił. Dwaj burłacy, któż temu uwierzy, padając na kolana, zmiękczali nieludzkie serce generała i o niewinności Stommy
poświadczali. W Imbrodach podpułkownik Bułkaszyn
majątek obywatela Molla, strzelając własnoręcznie do
wszystkich budowli, w popiół obrócił, lubo ten obywa
tel niczem do powstania nie należał. W Oszmianie
114
dziki azjatyckiej hordy zbornych kozaków, tu powszechnie kirgizami zwanych, pułkownik Wenzylin, przeszło dwieście bezbronnych mieszkańców wyciąć kazał, kościoły ze wszystkich poświęconych sprzętów złupił i kapłanów w czasie błagalnej ofiary pozabijał itd. itd.
Prócz komend wojskowych było wielu innych niecnych urzędników i prywatnych ludzi, którzy pod pozorem gorliwości o dobro tronu, osobistym dogadzając huciom, na podobneż wyprawiali się rozboje. W powiecie trockim pułkownik wileńskiego pułku Krohelski,
komisarz powiatowy Egerstet i syn dawniejszego strapczego Krasnosielski, w powiecie zawilejskim adjutant wojennego gubernatora Kochowski, podobnemiż odznaczali się łupieztwami. Ostatni mianowicie zrabował Dowgieliczki w niczem do powstania nie należącego
Konstantego Platera, oraz majątki: Bortkiewiczów, Kublickich i t. d. i zebrane bogate łupy sobie przywłaszczył. Żyd Szachnowski, znany szpieg, w wielu tych
rozbójniczych wyprawach przewodniczył.
O te bezprawia dochodziły zewsząd liczne do jenerałgubernatora Chrapowickiego zażalenia. Lecz ten ograniczonego rozsądku a twardszego jeszcze serca gubernator głuchym był na wszystkie skargi, a gniewnym wstrętem przyjmował prośby; wysłani zaś na śledztwo
urzędnicy o jawnie odkrytych i dowiedzionych zbrodniach donosić nie śmieli.
Nakoniec wojna ta, prócz wszystkich domowych wojen okropności, we względzie ludzkości wojną wytępienia nazwać się może. Najmniejsze podejrzenie lub złośliwe doniesienie ściągało karę wygnania lub srogiego
115
i długiego więzienia na najspokojniejszych obywateli. Nieprzyjazne rządowi zamysły śmiercią karane były. Biskup Kłągiewicz, sufragan i administrator dyecezji wileńskiej*), wraz z gubernskim marszałkiem Józefem Górskim, powiatowym marszałkiem Stanisławem Szumskim i młodzieńcem Adamem Mirskim, dnia 5 czerwca do Smoleńska wywiezieni zostali. Szlachta Michał Baliński**), Justyn Hrebnicki***), Soroka, Rotkiewicz i wielu innych do więzień wtrąceni, jedni przez kilka tygodni,
-----
*) Biskup Kłągiewicz ściągnął już był wielokrotnie na się niechęć
wojennego gubernatora Chrapowickiego żarliwem swem
wstawianiem się za prześladowanem duchowieństwem; najbardziej
zaś, gdy żądanej i podanej sobie do ludu odezwy, jako pasterz nie
podpisał. Później nieco, gdy generał Chłapowski niespodziewanie
do Litwy wkroczył, bojąc się nagłego na Wilno napadu, delegację z
miasta z prośbą o odwrócenie klęsk od tej stolicy wysłać postanowił
i w instrukcji delegatom dać się mającej poselstwo to dobrowolnym
aktem obywatelstwa nazwa -nem mieć życzył. Kłągiewicz na wyraz
ten nie zgodził się, a wysłanie delegacji zaniechanem zostało.
Wreszcie odbierając od dziekanów swych urzędowe doniesienia już
o znieważeniu kościołów, już o rabunkach plebanji i klasztorów, już
o zamordowaniu nawet kapłanów, mianowicie w Oszmianie,
Mereczu, Pumach, Giedrojciach i t. d. doniesienia te raportem
rzymsko-katolickiemu kollegjum przedstawił. Cesarz uwiadomiony
o tych bezprawiach, sprawdzić je rozkazał. Chrapowicki, wielce
interesowany do pokrycia wszelkich w rządzonych przezeń
gubernjach gwałtów i pożóg w śledztwach przez się naznaczonych i
kierowanych, doniesienia te fałszywemi okazać potrafił. Ten to był
powód uwięzienia i wywiezienia Kłągiewicza. (Prz. Aut.)
**) Znany pisarz i historyk. (Przyp. Sob.).
***) Niegdyś adjutant Napoleona, najzacniejszy obywatel, umarł w głębokiej starości
przed kilku laty. (Przyp. Sob.)
116
drudzy do sześciu miesięcy srogą wytrzymali niewolę.
Dnia 7 marca Przewłocki, Baczyński, Fink, a dnia 11go
kwietnia Karol Sorokiewicz, oraz trynitarz Hieronim
Wojtkiewicz kapłan i Marcin Strzałka kleryk rozstrze-
lani byli. Liczba jednak tych ofiar jest niczem w po-
równaniu z liczbą tych, którzy w mnogich i zaciętych
utarczkach na polu bitwy polegli. Z jednej strony niedoświadczona i aż do zuchwałości porywcza młodzież na nieuchronne narażała się niebezpieczeństwa, z drugiej nieprzebłagana w nieprzyjacielu zawziętość i wściekła prawie w azjatyckiej dziczy srogość poddającym się
nawet i rozbrojonym powstańcom nie dawała przebaczenia.
Po ostatnich już na Żmudzi porażkach jedni wyzuci
ze wszelkich utrzymania się środków, w obcych tułać się
muszą krajach; drudzy, a tych najwięcej, dręczeni
głodem i nędzą, w lasach i bagnach szukają schronienia.
Lecz zewsząd ścigani albo niechybną giną śmiercią, albo
stawieni przed władzami rządowemi okropny, na
niezłagodzonych ukazach oparty, słyszą wyrok : iż mają
albo iść mroźne Syberji zaludniać stepy, albo na
pełnienie w prostej służbie kaukazkiej armji szeregi.
Wykonawcami tych o buncie ustaw byli: w Wilnie
wojenny gubernator Maciej Chrapowicki, w Grodnie Michał Murawiew, w Białymstoku Petersen, w Żytomierzu Lewaszew, oraz naczelny wódz armji pierwszej feldmarszałek Saken. Ci. już narodową powodowani nienawiścią, już, co pewniej, w skwapliwem pełnieniu surowych cesarza ukazów i w miarę poświęcanych ofiar pe-
117
wne sobie nadgród i promocji upatrując widoki, nieludzkiem nadużyciem władzy wywierali po całym kraju wszelkie uciski i prześladowania i pomnażali zwykłe domowej wojny okropności.
W połowie września, po odwołaniu Chrapowickiego z
Wilna i Petersena z Białegostoku, nowy wojenny
rządzca tych gubernji, książę Mikołaj Dołhoruki, ludzkością swą i wyrozumiałością począł łagodzić smutny ze wszech miar stan mieszkańców Litwy. Wielu od siedmiu
miesięcy uwięzionych obywateli na wolność wypuszczono;
wielu celniejszych nawet powstańców powracających do
kraju bez trudności przyjęto i do majątków powrócono;
ustały potwarcze podłych ludzi donosy itd. itd.
Lecz w południowych prowincjach, pod bezpośrednim wpływem feldmarszałka Sakena, zaciętość prześladowania z całą początkową żartkością srożeć nie przestała. Po pożogach miast, wsi i majątków w czasie
ścigania Dwernickiego, nastąpiły tam niezmiernie liczne i
prawie powszechne uwięzienia. Winni, podejrzani i
zupełnie niewinni, którzy ucieczką schronić się nie
zdołali, zagarnieni do miast gubernskich, w mniej lub
więcej ścisłych trzymają się aresztach. Jak zaś wiele na
skarb zajętych jest majątków, ile obwinionych na śmierć
lub wygnanie skazano, poświadczają to ciągłe od
sześciu miesięcy w gazetach ogłaszane doniesienia.
Nadto feldmarszałek Saken, opatrzony nieograniczoną władzą przezierania i potwierdzania lub odrzucania w zachodnich gubernjach sądowych w rzeczy powstań wyroków, często uznaną nawet gdzieindziej nie-
118
winność surowem swem zdaniem na nowo potępia.
Świeżym tego przykładem są dwaj Oszmiańskiego powiatu obywatele, Jankowski i Bogusławski, którzy uznani za niewinnych w komisji wileńskiej, w kijowskim wojennym audytorjacie Sakena na Syberję skazani zostali. To
nadużycie i powagę miejscowych sądów w krzywdzącą
podaje poniewierkę, i niewinnych nową przeraża
bojaźnią, a cały kraj w najsmutniejszą wprawuje
niepewność.
Nakoniec niezmiękczony w swym gniewie i zemście
Mikołaj rozciągnął na cały kraj powszechną i nad inne
boleśniejszą karę. Ukazem dnia 19 października w Moskwie wszystką szlachtę, która rodowitosci swej przed Heroldją nie udowodniła, do klasy podatkowej policzył,
i pod nowem nazwaniem Je dno dworców i Hrażdan do
prostej służby wojskowej, zwyczajnym rekrutowania
trybem, wraz z niewolniczym gminem skazał; a tym
sposobem prawie miljon starożytnych i swobodnych
dotąd familji w smutku i rozpaczy pogrążył.
Któż bowiem nie wie, z jednej strony jak ogromnych potrzeba kosztów na pokonanie trudności, które Heroldją stawia zwykle przychodzącym do siebie w rzezy
wywodowej obywatelom ? Z drugiej, ile rozrodzenie się,
działy majątków, przenoszenie się i osiadanie w różnych
powiatach dostatnich niegdyś zubożyły domów? Ile
przypadkowe pożary i wojenne dawnych i późniejszych
czasów pożogi najporządniejszych nawet zniszczyły
archiwów i zatarły zasług i pochodzenia przodków pamiątki i ślady? A ztąd ile rzetelnej i niewątpliwej szlachty znajduje się w niepodobieństwie ścisłego dowo-
119
dzenia swej rodowitości? Wszyscy jednak wspólnemu i
powszechnemu uledz muszą losowi. Biada temu, kto,
dla zubożenia, znieść niezmiernych kosztów nie może,
lub zbyt surowie i nad myśl prawa wyciąganych warun-
ków dopełnić nie potrafi!*).
III.
Zgaszenie wileńskiego uniwersytetu.
Ustęp trzeci z Pamiętników profesora Stanisława Jundziłła. Pelikan i rektorstwo jego).
Ukazem dnia 1 maja
roku 1832 uniwersytet wileński skasowanym został. Pod
ciosem tego wyroku runął gmach starożytny, roku 1578
przez Stefana Batorego założony, roku 1781 za
Stanisława Augusta przez Komisję edukacyjną odnowiony
i rozszerzony, r. 1803 staraniem księcia Adama
Czartoryskiego, a szczodrobliwością Aleksandra I,
stosownie do potrzeb kraju i powszechnego oświecenia
hojnie wzbogacony i nowemi przywilejami obdarzony. Z
upadkiem jego zgasła pochodnia przez półtrzecia wieku
północnym i wschodnim
------
*) Ustawa Katarzyny II o szlachcie. Uczreżdienie, na
genealogicznym wywodzie od pradziada przestawać każe. Heroldją
zaś, prócz wielu innych warunków, wyciąga w przodkach
wywodzącego się tytułów różnych urzędów i większych lub mniejszych prowincjonalnych i powiatowych dygnitarji, jak podczaszych, skarbników, cześników, woźnych nawet itd., które królowie polscy przez osobne przywileje szlachcie nadawali. (Przyp. Aut).
120
polskim prowincjom przyświecająca, wstrzymał się nagle
z zadziwiającą chyżością wzrastający postęp nauk i cywilizacji ; światlejsi ziomkowie z żalem i rozpaczą niechybnego powrotu dawnej pomroki oczekują.
Cesarz Aleksander, osiadłszy w kwiecie młodości
na samowładnym rosyjskim tronie, idąc za popędem
nieskażonego jeszcze obcym wpływem serca swojego i
za radą światłych, szczęśliwie dobranych ministrów,
poczytał powszechne oświecenie za podstawę szczęścia
i pomyślności niezliczonych berłu jego poddanych ludów,
i ku osiągnięciu tego celu wznieść nowe i wydoskonalić
dawne naukowe zakłady w rozległych państwa swojego
krajach postanowił; a zwracając w szczególności oko na
poddane panowaniu jego polskie niegdyś prowincje,
istniejący już od dawna w Litwie utwierdził, hojnie
uposażył, i jak sam ten zakład, tak i cały stan nauczycielski nowemi przywilejami obdarzył. Godne są wiecznej pamięci i uwielbienia słowa, któremi samowładzca
ten wstęp przywileju rozpoczyna: "Chcąc wszystkich
prowincji Naszego Imperjum na oświeceniu powszechnem, jako naturalnej onego zasadzie ugruntować, uznaliśmy za rzecz istotną, że najpierwszym i najpewniejszym w tak wielkim zamiarze jest krokiem staranie o zakłady nowych i urządzenie już założonych dla edukacji
młodzi funduszów, których pożytek wieloletnie doświadczenie okazało. Przeto za rzecz przyzwoitą osądziliśmy tym aktem naszym zabezpieczyć na zawsze
trwałość starodawnego uniwersytetu wileńskiego, w roku
1578 założonego, a w r. 1781 odnowionego, stosownie
do teraźniejszego stopnia nauk u najświetniejszych
121
w Europie narodów. Aby zaś ten uniwersytet w swojem
nienaruszeniu obwarowany miał środki do dojścia
swojego ważnego celu, jakim jest kształcenie pożytecznych obywatelów do wszystkich stanów i wszelkiego rodzaju posług w Państwie, raczyliśmy zatem Imperatorskiem słowem naszem za nas i następców naszych postanowić co następuje." Godnem
podobnegoż uwielbienia są wyrazy, któremi kończąc ten
przywilej, następców swych do zachowania go na
wieczne czasy zaklina i wszystkim władzom rządowym
szanowanie i poważanie go zaleca. "Tak utwierdziwszy na zawsze egzystencję wileńskiego
uniwersytetu i ubogaciwszy go szczodrobliwością Naszą,
poruczamy go wysokiej Łasce Następców Naszych;
oczekując od tej świątyni nauk pożytecznego wpływu na
powszechne oświecenie i dobro całego Imperjum.
Obowiązujemy zwierzchników i członki jego, ażeby z
gorliwością pomagali do wypełnienia naszych zamiarów i
oświadczamy wszystkim wiernym Naszym poddanym tych
prowincji, że za istotną zasługę poczytane im będzie
wspieranie tego uniwersytetu. Dla pewnej zaś wiary o
mocy i ważności tego jak w teraźniejszych tak i
potomnych czasach, najmiłościwiej raczyliśmy ten akt
własną ręką podpisać, rozkazując utwierdzić go Naszą
Imperji pieczęcią."
Uniwersytet i wszystkie polskie gubernje przyjęły to dobrodziejstwo z wdzięcznością i błogosławieństwem; Europa zdziwiła się nad bezprzykładną młodego rosyjskiego władzcy wspaniałomyślnością; a najpiękniejszym owocem tych dobroczynnych ustaw był powszechny do
122
nauk zapał i rychłe licznej młodzi do rozmaitych w kraju
posług usposobienie.
Nie długo cieszył się naród tym drogim szczodrobliwości Alexandra upominkiem. Trzydzieści lat nie upłynęło, a zakład, któremu cesarz ten wieczny byt zamierzał, upadł na skinienie pierwszego i bezpośredniego po nim następcy Mikołaja. Dziwna zaiste i uderzająca
jest w pomysłach tych dwóch monarchów sprzeczność,
iż co jeden za podstawę swej potęgi przyjął i ogłosił, to
drugi za niebezpieczne sobie i grożące towarzyskiemu
porządkowi poczytał i potępił.
Zgaszenie tak użytecznego zakładu w połowie prawie wieku dziewiętnastego jest nadzwyczajnem w dziejach naukowych Europy zjawiskiem i będzie wiekopomnym dowodem, iż rząd rosyjski, w tej epoce wygórowanego we wszystkich krajach oświecenia, nie otrząsł się
jeszcze z grubego przesądu, iż nauki spokojności publicznej i towarzyskiemu porządkowi są niebezpieczne i szkodliwe. Zdaje się, iż sam Mikołaj, absolutny w swych krajach pan i władzca, nie jest nieczułym na opinję obcych oświeceńszych i cywilizowańszych ludów.
Ztąd to, podobno, rzeczony ukaz ani uniwersytetowi w całej swej formie nie jest objawionym, ani w żadnej krajowej gazecie, jak zwykle, ogłoszonym. Minister doniósł tylko Radzie w suchych wyrazach, iż podobało się (!) cesarzowi zakryć uniwersytet wileński. Uniwersytet
jednak nie dopuścił się żadnego wykroczenia, któreby na ostateczną rozwiązania karę zasługiwało. Odbierał on tak od wyższych władz naukowych, jak od samego
cesarza ciągłe dowody zupełnego zaufania i za-
123
dowolnienia, w ostatnich nawet czasach różni członkowie zaszczytnemi nadgrodami obdarzeni byli. Wreszcie kurator Nowosilcow w pożegnalnem swem urzędowem
piśmie dnia 18 maja, dziękując profesorom i nauczycielom, jako współpracownikom swoim, za gorliwość i nieskażoną ku tronowi wierność, o niewinności całego
akademickiego korpusu uroczyście poświadczył; i przeto cios ten niezasłużony tem boleśniejszym jest dla wszystkich członków, którzy niespodziewanie stracili swe posady i zawiedzeni zostali w nadziei uręczonych ustawami za prace korzyści.
Lubo czynne uczestnictwo Litwy i innych prowincji w przeszłorocznej rewolucji polskiej za bezpośredni powód zgaszenia uniwersytetu powszechnie się poczytuje, były
jednak inne liczne i zdała działające przyczyny, które powoli gotowały tę ostatnią dla oświaty klęskę.
Wkrótce po kongresie wiedeńskim, który zmienił polityczną postać całej prawie Europy, okazały się jawne nieukontentowania w narodach, które, przyłożywszy się dzielnie do zrzucenia nieznośnego jarzma Napoleona, swobodniejszych w tej zmianie ustaw od swych rządów
oczekiwały. W Kalabrji i Hiszpanji mocą obcego oręża trzeba było powściągać takowe dopominki. W wielu krajach niemieckich utworzyły się liczne sekretne towarzystwa ku obmyśleniu środków otrzymania podobnychże swobód. Tymże duchem wolności tchnęły stowarzyszenia młodzi we wszystkich prawie niemieckich uniwersytetach. Tenże duch czasu obwionął i naszą szkolną, dotąd jedynie naukami zajętą młodzież. W Wilnie między studentami uniwersytetu skojarzyło
124
się towarzystwo Filaretów. W szkołach nawet mniejszych, jak w Kownie, Krożach, Poniewieżu, Kiejdanach podobneż okazały się związki.
Cesarz Aleksander, długo liberalny w politycznych instytucjach swoich, lecz w czasie werońskiego kongresu napojony nauką despotycznego austrjackiego ministra
Meternicha, zmieniwszy te szlachetne pierwiastkowe zasady, poczytał rzeczone stowarzyszenia za grożące spokojności Europy, która go oswobodzicielem swym
okrzyknęła. Kazał więc pilnie śledzić w Niemczech zamiarów i rozciągłości tych stowarzyszeń. Dwaj sekretni wysłańce, Grek Sturdzo i znany z dramatycznych dzieł swoich Kotzebue, byli narzędziami tego ohydnego śledzenia. Za jego poważnym wpływem zniesiono wszędzie zasady rzeczonych związków; wolność druku mniejwięcej ścieśnioną i ograniczoną została.
Gorzej się stało z krajowemi podobnemi towarzystwami. W zgromadzeniu Filaretów, po siedmiomiesięcznych badaniach nie znaleziono innej winy, prócz
dążności do utrzymania i rozszerzenia polskiej narodo
wości*). Jednakże kilkudziesięciu z nich, po wytrzymaniu
celniejszych w półrocznych i rocznych więzieniach,
wiecznem wygnaniem z ojczyzny ukarano. Uczniów
szkół mniejszych na Syberję odesłano, lub do szeregowej służby w wojsku skazano; szkołę kiejdańską na zawsze zamknięto, a kilku zniej młodzieńców, Tyra
------
*) W badaniu Filaretów wytężonem lecz próżnem usiłowaniem Nowosilcowa było, odkryć, ile księże. Czartoryski, lub który z ważniejszych członków uniwersytetu mogli mieć wpływa
i uczestnictwa w tem towarzystwie. (Przyp. Ant.).
125
i Mollesona, do rzemieślniczych robót w warowni bobrujskiej osadzono. Liberalne o cenzurze ustawy ścieśniono i wolność druku ściśle obostrzono. Wydawania
perjodycznego, powszechnie ulubionego, satyryczno-krytycznego pisma: Wiadomości brukowe, zabroniono. W szkołach używania klasycznych pisarzów polskich, jako
wzorów czystej wymowy i gładkiego stylu, gramatyki nawet Kopczyńskiego zakazano. Nadto, dwaj redaktorowie pism perjodycznych, Marcinowski i Żółkowski, za wydrukowanie niektórych artykułów, przez cenzurę nawet dozwolonych, miesięcznem w turmie więzieniem ukarani; cenzor X. Kłągiewicz surowem napomnieniem dotkniony; rektor uniwersytetu Twardowski
pięćdziesiątdniowym aresztem w koszarach Śgo Kazimierzą ukarany; czterej profesorowie: Joachim Lelewel, Ignacy Daniłowicz, Józef Gołuchowski, X. Michał Bobrowski, bez wysłuchania, bez sądu, na same tylko tajemne doniesienie, jako oporni zwierzchności, z uniwersytetu oddaleni**). Nakoniec kurator naukowego wy-
-----
**) Powodem oddalenia tych profesorów było ubieganie się.
powszechnie wzgardzonego Jana Znoski o dziekanję moralnego
oddziału. Rektor Twardowski wraz z Pelikanem silnie go na ten
urząd prowadzili; większa część członków, a szczególniej czterej
rzeczeni profesorowie temu się opierali. Znosko większością
kresek w Radzie od pretendowanej dziekanji usuniętym został.
Doniesiono to obecnemu wtedy w Wilnie Nowosilcowowi. Ten,
mimo zastrzeżoną ustawami wolność zdań w obradach postępek
takowy za opór zwierzchności cesarzowi przedstawił. Znosko
nieprawnie na dziekanji potwierdzonym, a profesorowie z
uniwersytetu oddaleni zostali. Podobny los spotka
126
działu, książę Adam Czartoryski i minister powszechnego oświecenia, ks. Galicyn, jakby odpowiedzialni za najdrobniejsze dziecinne płochości, z urzędów swych złożem zostali.
To było pierwszem wybuchnieniem cesarskiego
gniewu przeciwko uniwersytetowi i smutną na przyszłość
skazówką, jak byt jego, lubo na niewzruszonych na pozór
fundamentach oparty, z powodu obcych i niezależnych od
niego wypadków, zniszczonym być może. Sprawcą tych
prześladowań i ściągnionej na uniwersytet niechęci był
bezwątpienia senator Mikołaj Nowosilcow, komisarz cesarski
przy rządzie polskim w Warszawie, człowiek dowcipny,
uczony, wymowny, pracowity, lecz» obłudny i narodową
nienawiścią ku Polakom pałający.
Ten pozyskawszy ufność wielk. księcia Konstantyna,
urządzającego z namiestniczą władzą wszystkie od Polski przyłączone gubernje, wrażał mu ciągle: jak systemat edukacyjny w wydziale wileńskim silną jest przeszkodą ściślejszego połączenia się ludów tych prowincji
z Rosją, i jak język ojczysty w szkołach powszechnie
używany, szkodliwe temu zamiarowi marzenia, miłość
i przywiązanie do narodowości utrzymuje, jak nauki
filozoficzne, historja starożytna, prawo przyrodzone, ekonomja polityczna, wymowa i literatura polska są przeciwne i szkodliwe monarchicznym zasadom itd. i tem
powolnem działaniem podżegał ciągle niechęć księcia ku
uniwersytetowi, a przezeń osłabiał u cesarza szacunek
wkrótce adjunkta i wice - bibljotekarza Kazimierza Kontryma,
którego również bez sądu i obrony z placu oddalono i przebywania w Wilnie na zawsze zabroniono. (Przyp. Aut.).
127
dla księcia Czartoryskiego i sposobił, jeśli nie do wywrócenia, to przynajmniej do znacznej reformy w naukach i ograniczenia świeżo nadanych temu zakładowi ustaw i
przywilejów.
Odkrycie związku Filaretów r. 1823 i innych sekretnych szkolnej młodzi stowarzyszeń, podało mu zręczną sposobność dopięcia w części tych zamiarów. Zesłany do Wilna dla śledzenia celu i rozległości tych
związków, oraz badania ducha i politycznych skłonności
nietylko w uniwersytecie i szkolnych zgromadzeniach, lecz
i w obywatelach tych prowincji, wszystko w wątpliwej,
wszystko w niebezpiecznej dla rządu wystawił postaci.
Skutkiem tego raportu smutne dla nauk i osób były wyż
rzeczone wypadki. Nie było jeszcze wtedy dość
pozornych powodów ku stanowczej nauk reformie i ku
ostatecznemu na uniwersytet nastąpieniu; nastręczyły mu
je późniejsze zdarzenia. Te, że są w ścisłym związku z
rektorstwem Pelikana, nie od rzeczy tu będzie powiedzieć
nieco o życiu, charakterze i dążnościach tego ostatniego
rektora.
Wacław, syn Wacława, Pelikan urodził się w Słonimie r. 1780. Ojciec jego, rodem Czech, był naprzód muzykiem w orkiestrze hetmana Ogińskiego, piwniczym, później margrabią pałacu tegoż Ogińskiego, w końcu
zajmował się tamże handlem winnym w spółce z ziomkiem
swym Nowakiem. Młody Wacław wziął początki nauk w
szkole powiatowej Słonimskiej XX. kanoników
Lateraneńskich. Roku 1806 przybył do Wilna, gdzie,
wysłuchawszy kursów fizycznych, do medycyny przykładać
się począł. Z Wilna udał się do Petersburga ku
128
dalszemu w akademji medyko-chirurgicznej doskonaleniu
się. Tam przyjęty do domu Adama Powstańskiego,
krewnego swego, potem do domu Bazylego Kukolnika,
rektora instytutu pedagogicznego, do lekarskich nauk
pilnie się przykładał i tyle w nich postąpił, iż go profesor Busch pomocnikiem swym mianował, a pod jego kierunkiem zyskawszy sławę zręcznego w chirurgji operatora, adjunktem tejże akademji wybranym został.
Roku 1817, po zawakowaniu w Wilnie katedry
chirurgji przez śmierć profesora Niszkowskicgo, za staraniem Józefa Franka, zwyczajnym profesorem chirurgji wybrany, w połowic września do Wilna powrócił i dnia
1 października pierwszy raz w Radzie zasiadł. Początki
profesury oznaczył pilnem i gorliwem pełnieniem swych
obowiązków i wzorowem wykonywaniem ważniejszych
chirurgicznych operacji wielki w uczniach sprawił postęp i powszechny ich ściągnął szacunek, również u publiczności wprawnego medyka i trafnego operatora zjednał sobie sławę.
Obok tych chwalebnych dobrego profesora przymiotów, odkrywały się w nim, zaraz na wstępie, niepowściągniona skłonność do zbytków i rujnująca w wydatkach niegospodarność, zawsze niesławna, a w publicznym nauczycielu haniebna psotliwych chuci niewstrzemięźliwość i wygórowana przewodzenia w zgromadzeniu ambicja. Skutkiem pierwszej namiętności
były ciągłe uczęszczania na zabawy publiczne, nieprzerwane i całonocne prawie kosterstwa, zbytkowa okazałość w odzieniu, mieszkaniu, pojazdach itd., a ztąd, mimo
zwyczajną pensję i znaczne z praktyki lekarskiej do
129
chody, ciągły brak zapasów i dokuczający niedostatek.
Lecz szkodliwszą sławie jego a gorszącą dla szkolnej
młodzi była jawna obyczajów rozwiązłość.
Przybywając do Wilna, przywiózł on z sobą Elżbietę z Wasiliewów Protopopowę, żonę majora wojsk rosyjskich, z którą w stolicy jeszcze nieprzystojne rozpoczął stosunki, i tę jako nałożnicę w mieście utrzymywał. Starszy syn jego Aleksander, za życia jeszcze
Protopopowa spłodzony, był owocem tego nieprawego
związku. Prócz Protopopowej głośne były jego z wielu
innemi nieczułemi na honor i sumienie niewiastami
psoty. Profesorowe: Rzeszkowa, Saundersowa i żydówka
Klaczkowa dzieliły z nim te nierządy. W kilka lat po
śmierci dopiero Protopopowa, na naleganie przyjaciół,
ożenił się przecież z Elżbietą i tak koniec niejakoś
zgorszeniom i okrzykom publiczności położył.
Te jednak przywary za szkodliwe jemu tylko samemu, w pewnym względzie, poczytaćby można. Ambicja zaś, główna i najtrwalsza namiętność jego, ściągnęła wszystkie smutne następstwa, które później i w ostatnich czasach uniwersytet dotknęły.
Przez kilka lat pierwszych, póki ustawy uniwersateckie naruszone nie były, ograniczał się on popieraniem w obradach już własnych, już przyjaciół swych
widoków, w czem mu jużto niemieckie, już reformackie
stronnictwo, z któremi ściśle się połączył, dopomagały.
Wsparty temi to działaniami, otrzymał dla siebie roku
1820, po zgonie Lebenwejna, zastępstwo anatomji z pełną
pensją profesorską. -Roku 1819 przyjacielowi swojemu,
Znosce, wizytatorstwo szkół białoruskich, r. 1820 dzie-
130
kanję wydziału literackiego niespokojnemu Grodkowi,
katedrę mineralogji Ignacemu Horodockiemu, katedrę
języków orjentalnych Józefowi Sękowskiemu, Spitznaglowi przedstawienie do nadzwyczajnej nagrody wyrobił itd. itd.
Najsprężyściej zaś ambicja ta rozwijać się poczęła
z 1824 r. w czasie badań towarzystwa Filaretów. Więcej
niż półroczny pobyt senatora Nowosilcowa w Wilnie podał
zręczność rektorowi Twardowskiemu i Pelikanowi
poznania skłonności i zamiarów tego komisarza, i przy
wyrachowanym upadku ks. Czartoryskiego, ubiegania się
o względy jego. Nie długą była walka dwóch ścisłą na
pozór przyjaźnią połączonych konkurentów. Zwinne i
giętkie dworactwo przemogło nad niezgrabnem sejmikowem intryganctwem. Twardowski musiał złożyć rektorstwo, a Pelikan d. 21 października 1824 zastępcą
mianowany został.
Przed końcem października tegoż roku przybył do
Wilna senator Nowosilcow, naznaczony po Czartoryskim
rządzcą naukowego wydziału. Tu się rozpoczęły nieznane prawie dotąd, a później tak zagęszczone i upowszechnione wszelkiego gatunku uczty i biesiady. Uniwersytet dał świetny bał ze składki członków na imieniny naczelnika swojego*). Nowy zastępca rektora na
-----
*) Bal ten, dnia 5 grudnia, był rzeczywiście dany dla sławnej
z piękności księżnej z Walentynowiczów Zubowowej, o której rękę
Nowosilcow wtedy usilnie się starał. Wpływ tej niewiasty na
obsadę katedr nawet i innych posad w uniwersytecie się rozciągał.
Jej to protekcją niedołężny Berkman katedrę medycyny sądowej i pijak Renner plac nauczyciela muzyki otrzymali. (Przyp. Autora).
Księżna Zubowowa, wdowa po znanym Zubowie, niegdyś
faworycie Katarzyny II, a później jednego z tych, którzy zamordowali cesarza Pawła I, wkrótce wyszła za hrabiego Szuwałowa,
dziś marszałka dworu cesarskiego; żyje dotąd, zachowała religję
katolicką, nie zapomniała po polsku, wspiera liczną rodzinę swoją
na Litwie i w ogóle pomaga komu może z Polaków. - Jest ona
matką dzisiejszego szefa żandarmerji hrabiego Piotra Szuwałowa.
(Przyp. Sobarri).
131
pierwszem posiedzeniu, dnia 1 listopada, pod prezydencją kuratora niespodziewanem podaniem do wyboru Berkmana na katedrę medycyny sądowej urzędowanie
swe rozpoczął.
Następujące dwa lata przeszły bez żadnych nadzwyczajnych wypadków. Pelikan grzecznością, ucztami i zabawami jednał sobie powszechną zgromadzenia przychylność. Roku 1825 przedstawił do rang i orderów nietylko wielu członków, lecz i mniejszych urzędników.
W r. 1826 mianował wizytatorami szkół w różnych gubernjach czynnych profesorów: Mianowskiego, Poblińskiego, Podczaszyńskiego i Berkmana, odrywając ich,
ze szkodą uczniów, od lekcji, a to jedynie dla wyliczenia każdemu z nich znacznych su m pieniężnych za te próżniackie przejażdżki.
Ale obce i odległe zdarzenie podało mu sposobność wyższego zasłużenia się rządowi, chwycił się jej zręcznie i wziął za podstawę przyszłego wyniesienia Swojego.
Przed końcem roku 1825 odkryto w Petersburgu okropny i szeroko rozgałęziony spisek, zagrażający mo-
132
narchji i całej dynastji panującej. W niektórych szkołach, mianowicie w gimnazjach białostockiem i świsłockiem, okazały się między młodzieżą, ślady uczestnictwa
w tym groźnym zamachu. Pelikan udał się spiesznie na
miejsce dla śledzenia nadzwyczajnego tego wypadku,
uwięził wielu podejrzanych uczniów i po ścisłych badaniach doniósł o wszystkiem wielk. księciu Konstantemu. Pospiech i gorliwość w wykonaniu zjednały mu zupełne
i nieograniczone cesarzewicza zaufanie. W skutek czego
najwyższym ukazem, bez poprzedniego w radzie wyboru,
wręcz przeciwnie ustawom Aleksandra, rektorem uniwersytetu mianowanym został.
To pierwsze złamanie zasadnego przywileju, mocą
którego prawo wybierania rektora Radzie zostawione
było, skrępowało wolność zdań w obradach najżarliwszych i najoświeceńszych członków zgromadzenia. Świeży przykład oddalenia czterech profesorów na samo tajemne doniesienie, a to bez wysłuchania obwinionych i dozwolenia prawem przepisanych ku obronie środków,
przejął strachem wszystkich, zamknął usta najżarliwszych obrońców ustawami przepisanego porządku. Jedni przychodzić na posiedzenia przestali, inni, nie śmiejąc
czynić uwag, na wszystko w milczeniu zezwalali. Podli
tylko podchlebcy, dla osobistych widoków, głośno wszystkim projektom przyklaskiwali. Rektor dożywotni, rektor od wyboru Rady niezależący, była to nowość przerażająca członków, równie jak cały stan nauczycielski*). Znikła powaga korpusu; zasługi i dawne ży-
-------
*) Później się pokazało, iż rektor, ten absolutny władzca stanu nauczycielskiego, groźnym był i dla innych stanów. Za jego przedstawieniem r. 1828 obywatel Antoni Górecki (znany
poeta) podejrzany o napisanie uszczypliwych wierszy, do Warszawy
pod eskortą kozaków był wożonym. Policmajster Szłyków i podpułkownik żandarmów Rutkowski z placów swych oddaleni byli. (Przyp. Autora).
133
czenie poszły w poniewierkę. Wszyscy zwrócili swe oczy ku temu jedynie, w którego rękach pomyślne i niepomyślne każdego losy złożone były.
Pod wpływem tego teroryzmu tworzono place i katedry nowe i te niezdatnymi faworytami lub krewnymi z powszechnem zgorszeniem osadzano. Takim to sposobem zajęli katedry: Paweł Kukolnik historji powszechnej, chociaż początków nawet języka łacińskiego nieznający. Emiljusz Mülnnich literatury starożytnej i języków orjentalnych, pierwszej słabe tylko, drugich żadnego prawie wyobrażenia nie mający. Jan Waszkiewicz, szwagier rektora, prawa przyrodzonego i ekonomji politycznej, również niedołężny i tylko z powinowactwa
swego z rektorem publiczności znany; Jan de Neve literatury francuzkiej, niedawno roznosiciel drobiazgowych towarów w Moskwie; Platon Kukolnik dla nieokrzesanych obyczajów wszystkim nieznośny, exekutorem kancelarji; Michał Wasiljew, brat rektorowej, expedytorem
itd. itd. mianowani byli.
Fundusz naukowy, tak starannie przez poprzedników oszczędzony, trwonił się z rozrzutnością już na zbytkowe gmachów uniwersyteckich przerabiania i ozdoby, już na nadzwyczajne dla zwolenników za mniemane zasługi nadgrody. Samo odnowienie kościoła Sto-Jańskiego
w r. 1827 przeszło 8,000 rs. kosztowało. Ile wydano
134
na nowe podłogi, okna i całą reformę, głównego gmachu
uniwersyteckiego, ile pochłonęły zbytkowe reperacje
mieszkań: Oczapowskiego, Drzewińskiego, Wyrwicza,
Fomberga, Borowskiego i t. d. i wiele kosztowało kilkokrotne przerabianie obszernego domu rektorskiego, urządzenie sali publicznych posiedzeń i t. d., to sekret administracji pokrywa. Dla próżności przedsięwzięta, a
bezskutecznie r. 1829 dokonana podróż Eichwalda do
południowych gubernji kosztowała 1700 rs. Liczny
komitet do oznaczenia, spisania i ułożenia bogatego
krzemienieckiego numizmatów zbioru, z samych tylko
faworytów złożony, lubo między niemi żadnego nie było
znawcy, prócz honorowych rang i znaków, ogromne w
gotowiźnie otrzymał nadgrody. Roku 1828 rektor
sprowadził z Krzemieńca niedołężnego ogrodnika Witzela, 500 rs. rocznie mu wyznaczył i rząd ogrodu z krzywdą moją a niezmierną szkodą roślinnych zbiorów poruczył.
Tysiąc kilkaset rubli srebrnych nadzwyczajnego dodatku
na mniemane ozdoby ogrodu, czyli raczej na zrujnowanie
od trzydziestu lat kwitnącego zakładu temuż marnotrawnemu ogrodnikowi wyliczyć kazał. Nadto po zgonie tegoż ogrodnika wdowie i dzieciom jego prócz jednorazowie wyliczonych 1000 rs., dożywotniej pensji, jakby za wielkie zasługi, po 250 rs. naznaczył; i za
nikczemny zielnik jego i zbiór spruchniałych owadów 1,100 rs. zapłacić kazał.
Gruba pokrywa zasłona z wikłaną administrację rozdawnictwa na wieczną i doczesną dzierżawę majątków beneficjalnych. Członkowie komitetu na ten cel wyznaczonego nie byli dość przezorni do odkrycia chytrze
135
osnowanych intryg i często cnotliwi nawet i najlepszych
zamiarów mężowie sami na krzywdę naukowego funduszu działali. Sekretarz Felix Mierzejewski i lustrator tych majątków Jan Szantyr kierowali zręcznie zdaniem komitetu gwoli rektora ze wskazanym przezeń konkurentem, a ten osiągnąwszy skutek swych zabiegów, prócz zwykłych w tych zdarzeniach i wielokrotnie powtarzanych biesiad, wynadgradzał umówioną gotowizną uczynioną sobie przysługę. Igraszką były dla nich przepisane prawami dla podobnych licytacji formalności. Naciągano je
samowolnie, stosownie do szczególnych zdarzeń i
widoków; niekiedy zupełnie nawet uchylano. Tymto
ostatnim sposobem szwagier Kukolników i przyjaciel
Pelikana Puzyrewski folwark Puzyryszki, a vice-gubernator
Listowski folwark Swiętniki za najmniejszą cenę w
wieczną dzierżawę otrzymali. Co większa dziekan
Mianowski, który na mniemane nadużycia dawniejszych
rektorów tak głośno narzekał i potępiał, r. 1829 folwark
Mieżany bez żadnych formalności i warunków zawładnął, i
nie wnosząc żadnego do kasy uniwersytetu dochodu przez
dwa lata na korzyść swą utrzymywał.
Mimo pozornej spokojności umysłów i powszechne
milczenie a nawet poklaskiwania zwolenników, z jakiemi
te wszystkie dokonywały się nadużycia, Pelikan nie
mógł nieczuć, iż znaczna liczba rozsądniejszych, talentami i zasługami znakomitych członków z boleścią poglądała na to samowolne ustaw i przywilejów deptanie.
Działaniem więc na osobisty każdego interes starał się
pociągać wszystkich ku sobie i robić, jeśli można, uczestnikami tych bezpraw. - Uprzejmem i ujmującem
136
traktowaniem starych i zasłużonych weteranów wynagradzał niejakoś miotane na nich niedawno przez reformatów potwarze i obelgi; młodszych bojaźnią. zemsty
lub nadzieją nagród i wyniesienia w uległości utrzymywał. Aby zaś odjąć czas nawet do refleksji i zastanawiania się nad smutnemi tych nadużyć następstwami,
większą część ich w ciągłym odmęcie zabaw, kosterstwa i zbytkowych biesiad narażać, iż tak rzekę, usiłował.
Przed rektorstwem Pelikana nieznane były prawie
karty w uniwersytecie, a przynajmniej nikt nałogowie
nie poddawał się tej próżniaków zabawie. On pierwszy
dom swój w stek szulerstwa zamienił. Whist i Boston
zajmowały wszystkie poobiednie chwile i całe noce do
wyższego przeznaczenia powołanych ludzi. Niemiłym
był gościem, kto przyszedłszy, nie zasiadł do stolika gry
i nie dzielił tego niezgodnego z ważniejszemi obowiązkami
roztargnienia. Twierdzą niektórzy, iż opłata od kart do
2.000 rs. rocznego dla rektorowej przynosiła dochodu.
Moda gry rozeszła się prędko po całym prawie
starodawnym nauk przybytku. Profesorowie, mianowicie:
Mianowski, Kukolnik, de Neve, Porcyanka, Barkman,
Onacewicz itd. ubiegali się o pierwszeństwo w
naśladowaniu przyjaznego sobie naczelnika. Wszędzie
grano, wszędzie się bawiono, a dla większego tych zabaw
urozmaicenia, zjawiło się nawet oddzielne towarzystwo
bilardowe, które mniej wprawni do kart, nie chcąc dać
się uprzedzić w wyścigach zabaw, dla siebie utworzyli. To
jednak wkrótce modniejszemu whistowi poświęcone było.
Tak rozniecony do gry i rozrywek
137
zapał sprawił we wszystkich zupełną na interesa administracji obojętność i powszechną ku doskonaleniu się w naukach oziębłość.
Drugim środkiem tłumienia i odrywania członków
od interesów uniwersytetu a szczególniej od działań
administracji, najściślejszym pokrywanych sekretem,
były bezustanne prawie zbytkowe i pijackie biesiady.
Te naprzód w domu rektora rozpoczęte, za przykładem i
przez obowiązek wzajemności przeszły prawie do
wszystkich zwolenników. Prócz uroczystości rządowych,
rocznice urodzin i imienin kuratora, rektora, żony i
matki jego, oraz licznych stronników i ich familji
szumnemi zawsze były obchodzone ucztami. Na obchód
mianowicie pierwszych i drugich znaczne od obojętnych
nawet na te zabawy członków wybierano składki. Na
ucztach rektorskich przy hucznej muzyce, gdy poważniejsi
w kartach zanużeni byli, młodzi bawili się rozmaitego
gatunku tańcami. Tancmistrz uniwersytetu Xawery
Dejbel je urządzał a wprawniejszy od niego w tej sztuce
i zwinniejszy profesor historji powszechnej Paweł Kukolnik
młodzieńczą rzeskością ożywiał i w narodowych ,
szczególniej rosyjskich pląsach, przewodniczył.
Zbytkowe te biesiady nie ograniczały się. samemi
tylko rektorskim lub innych zwolenników domami, wynosiły się one częstokroć na przedmieścia i w odleglejsze nawet od miasta okolice. Dom Mullerów w mieście,
Korwela na Rosie, restauracja Tiwoli na Antokolu, Malinowskiego i Fochta na Pohulance, folwark wzorowego gospodarstwa w Zamęczku. Puzyryszki Puzyrewskiego,
138
Soleczniki Mianowskiego, owszem bliższe stacje pocztowe, jedlińska, solecznicka, niemenczyńska były częstemi w przeprowadzaniach wyjeżdżającego i w spotykaniach powracającego rektora, niekiedy nawet Bajkowa (szambelana przybocznego Nowosilcowa) tych biesiad świadkami. Dwaj opoje, Szantyr i Mierzejewski, oraz Platon Kukolnik, nieodstępni pajace czyli trefnisie rektora, towarzyszyli zawsze tym exkursjom i przy spełnianiu gęstych toastów niesfornemi krzykami ura głuszyli biesiadników.
Prócz członków zgromadzenia, prywatni obywatele
i inne osoby mające styczność z uniwersytetem, podobnemi ucztami starały się jednać sobie względy rektora i orszaku jego. Winiarz Bideau, iż ominę wielu innych,
dla zapewnienia promocji synowi swemu, uczniowi medycyny, podobnemi obiadami majątek swój nadwerężył. Księgarz uniwersytetu, Teofil Glüksberg. prócz ciągłych
strat w grze, ucztami i biesiadami zapewniał sobie, za przedawanie wysoką ceną ksiąg elementarnych, niezmierne handlu korzyści. Dnia 3 kwietnia roku 1830 w
święto żydowskich przaśników, a w wielki czwartek wedle chrześcijańskiego obrządku, w dzień powszechnej pokuty i skruchy, jakby na urągowisko tej uroczystości,
wydał biesiadę macy. Rektor z całą swą zwykłą czeredą, i, zgroza powiedzieć, stary i wysłużony weteran Malewski, noc prawie całą we grze na tej biesiadzie przepędzili. Młody tylko profesor Felix Rymkiewicz ze wzgardą odrzucił wezwanie*).
-----
*) Ten Teofil Glücksberg żyje dotąd. Oszustwem i zdzierstwem za książki dorobił się, krociowego majątku. Wydał córkę za Adama Powstańskiego, syna owego Powstańskiego
(przechrzty), o którym wyżej wspomina Jundziłł. Ten Powstański
był inspektorem zdrowia w Wilnie i sam dorobił się znacznego
majątku. Syn Glücksberga dostał pomieszania zisyslów; raz w
Kijowie, w nocy napadł był ojca z brzytwą i skaleczył go
straszliwie. Wszakże wyzdrowiał. Dziś już nie obchodzi macy, gra rolę lutra. (Przyp. Sob.).
139
Pelikan dumny wyniesieniem siebie na rektorstwo
bez wpływu i wyboru uniwersytetu i nieograniczonem
zaufaniem kuratora, a przezeń względami cesarzewicza,
lubo unikanie niektórych członków od tych zabaw za
dowód nieukontentowania i sekretną przyganę poczytywał, gardził jednak wyszukanemi natrętnego pochlebstwa oznakami i niekiedy do zaufańszych przyjaciół
przemawiał: czego ci durnie biegają za mną? Z tem
wszystkiem większa część spodlonych już zwolenników
poczytując gry i uczty za zbyt częstością spowszechniałe podobania się środki, siliła się na wyścigi zobowiązania go sobie nowemi, coraz podlejszemi podchlebstwami.
W tym celu zaprowadził się zwyczaj znoszenia kosztownych darów w każdą rocznicę imienin rektora, żony i famiiji jego. Niepodobieństwem jest ocenić rzetelną ilość, gatunki i wartość tych przez kilka lat składanych ofiar. W podobnych bowiem zdarzeniach tak
dający jak biorący nie zwykli chlubić się podłością swoją. Wymienię te tylko, które nie uszły oka szperającej i zbyt czułej na to zgorszenie publiczności. Alexander Woelek, ubiegający się o plac pomocnika przy klinice położniczej, parę lichtarzy srebrnych war-
140
tości 33 rs., innego czasu koszyk podobnież srebrny
kosztownej roboty; profesor Berkman wazę srebrną
300 rs. kosztującą, innego razu brylantowe kolczyki;
profesor Oczapowski wielką tacę, srebrną i podobnąż
profesorowa Spitznaglowa; Paweł Kukolnik tuzin pozłaanych łyżek deserowych; De Neve paradne chomonty petersburgskiej roboty; r. 1829 septembra 5 Oczapowski powtórnie pierścień brylantowy wartości 300 rs., Berkman wanienkę srebrną, Glücksberg kolczyki złote
ofiarowali. Cóż dopiero mówić o innych wyższych i niższych członkach uniwersytetu: Polińskim, Podczaszyńskim, Wyrwiczu, Górskim itd. którzy w podobnych
przysługach kolegom swoim ani uprzedzić, ani przewyższyć się nie dawali? Co o dyrektorze gimnazjum Kajetanie Krasowskim, ekonomie klinicznym Radziszewskim, dozorcy skarbowych medycyny uczniów Kazimierskim itd., którzy wszelkiego gatunku lichoimstwa temi
darami pokrywali. Wolfgang jako aptekarz, prócz wybornej własnego wyrobu na całoroczny rozchód czekolady, na każdy bal rektorski dostateczną ilość orszady, a
w czasie letnich upałów na każde zapotrzebowanie
wody imbierowej (Ingwer Wasser) dostarczać musiał.
Twierdzą niektórzy, iż Krasowski ze składki nauczycielów gimnazjalnych wazę srebrną wartości 400 rs. ofiarował i to podobno było powodem do rychłego jego
na stopień radzcy stanu i do orderu św. Anny Ilgiśj klasy wyniesienia.
Prócz dobrowolnych ofiar umiano wyciągać przymusowe już postrachem, już różnemi podstępami. Profesorowi terapii Herberskiemu zagrożono oddaleniem
141
z posady, jako bezkorzystnie, dla niewprawy w języku
łacińskim, lekcje dającemu. Herberski złożony chorobą,
lecz bliskiego zgonu nie przewidujący, zapisuje testamentem 6000 rs. dla dzieci rektora, i kosztowny stołowy zegar dla dziekana Mianowskiego, w niechybnym zamiarze
cofnienia zapisu gdy ozdrowieje, jedynie dla ujęcia tą
chojnością dwóch najgłówniejszych swych nieprzyjaciół. Ale
umiera pierwej niż mniemał, a chytrzy legatarjusze posiedli
spokojnie zapisaną sobie puściznę. Gnuśny skąpiec
Münich, literatury starożytnej i języków orjentalnych
profesor, zawodzi oczekiwanie uczniów w obu tych
naukach, i odbiera ustronną przestrogę, iż z katedry swej
ma być oddalonym. Rektor żąda przez Mierzejewskiego
pożyczenia sobie 700 rs. Münich pożycza je chętnie dla
zniewolenia groźnego naczelnika i otrzymuje od niego
urzędowny list pochwalny, który nietykalność katedry jego
uręcza; lecz prosząc o oblig na pożyczoną niedawno
sumę, szyderską od pośrednika Mierzejewskiego zbywa się
odpowiedzią. Wkrótce zachorował i umarł; 700
pożyczonych rubli u Pelikana pozostały, a usłużny
Stanisław Hrynirwicz, do inwentacji sprzętów zmarłego
wyznaczony, znalazłszy ów list pochwalny, dla zagładzenia
śladu nieprawego czynu rektorowi zwrócił i tern stałe jego
dla siebie pozyskał względy. Profesor farmacji Wolfgang
używał niezmiernych korzyści z wyłącznego dostarczania
lekarstw de szpitalów klinicznych, a przy najlepszem
zdrowiu ciągle udając chorego, dawanie lekcji
farmaceutycznych zastępcy swojemu Stanisławowi
Górskiemu zostawiał. Zastępca ten po 300 rs. pensji
rocznej pobierał: Zaszły o to
142
niektórych członków narzekania. Zagrożono Wolfgangowi nowem urządzeniem dostarczania lekarstw na potrzeby kliniczne i odjęciem dogodnego próżniactwu jego
pomocnika. On, jak twierdzą, ofiarą 400 rs. od klęski
pierwszej, a 300 od drugiej łatwo się okupił i do końca
r. 1831 funduszu klinicznego odzierać i lekcji przez zastępcę dawać nie przestał. Nie jest do prawdy niepodobnem, co niektórzy malkontenci o przedajności
wszystkich placów głosili. Między znakomitszemi X. Jan Cywiński, prałat kapituły wileńskiej (późniejszy biskup) za przedstawienie siebie do sufraganji trockiej 2,000 rs. miał zapłacić*).
Przedajność łask i promocji w uniwersytecie stała
się zaraźliwą modą w całym szkolnym wydziale, a z tej
już służalce rektorscy najwięcej korzystali. Nauczyciel
gimnazjum Winnickiego, Paweł Bielecki, opowiadał z
goryczą, jak dyrektor Kowalewski całe tameczne zgromadzenie często wyciąganemi składkami już na malowanie portretów rektora i kuratora, już na przyjmowanie wizytatorów, już na uczty z lada okoliczności wysy-
-----
*) Prócz kosztownych przez szczególne osoby składanych
ofiar i podatków, niektóre zakłady uniwersyteckie stały otworem ku
wygodzie i potrzebom rektora. Apteka Wolfganga dostarczała przez
wiele lat bezpłatnie wszelkich lekarstw w częstych i długich licznej
familji chorobach. Ogród botaniczny opatrywał stół i kuchnię
wybornemi owocami i jarzynami. Z magazynów zapaśnych brała
się ogromna ilość drzewa na opalanie apartamentów, mieszkań
czeladnych , kuchni i praczkami, oraz świece woskowe i łojowe,
lampy itd., kosztowne i okazałe meble wszystkie nakładem
uniwersytetu sporządzane i odnawiane były
(Przyp. Autora).
143
łał. W Wilnie sekretarz Mierzejewski czatował na
zmianę nauczycielów po szkołach, lub osadę wakujących
przez różne przypadki placów. Nikt ani żądanej zmiany,
ani wakującego miejsca nie otrzymał, kto gotowizną albo
pijacką biesiadą się nie opłacił. Prefekt świsłockiej
szkoły Szymon Puszkarzewicz, ruszony z placu za
płochości uczniów, siedział w Wilnie bez sposobu do
życia i żebrał napróżno przez rok prawie cały o miejsce
w jakiejkolwiek szkole. Nakoniec dał Mierzejewskiemu
ostatnie z siebie futro i niezwłocznie pożądany plac w
szkole chłopiemieckiśj otrzymał. Czas wakacyjny, w
którym nauczyciele zewsząd pospolicie dla
promowowania swych interesów do Wilna się zbierali,
był czasem żniwa dla tego sybaryty i zdziercy.
Jakkolwiek wielkie z dobrowolnych i przymusowych
ofiar Pelikan czerpał korzyści, te jednak mogły być niczem w porównaniu z temi, które z frymarczenia kapitałami i majątkami ogromnego funduszu odnosić musiał.
Ale działania tego rodzaju niedościgłą są po większej
części tajemnicą dla mających nawet udział w administracji członków. Przywiodę tu jeden przykład, który mojej doszedł wiadomości.
Fundusz edukacyjny miał od dawna gruby kapitał
u ks. Radziwiłłów na majętności Kołkach, na Wołyniu
oparty. Wiódł się prawny spór o rzetelną ilość już w
dawnej polskiej komisji edukacyjnej, już później w
komisji wołyńskiej i po ścisłych likwidacjach okazało
się 40,000 rs. od Radziwiłłów do funduszu należności.
Prokuratorja Radziwiłłowska sofistycznemi wybiegami
dowodziła, iż nietylko dług ten od dawna był
umorzo-
145
nym, ale nadto 30,000 rs., jakby za pobierane przez
czas długi procenta, pretensji do funduszu naliczała.
Roku 1830 rzecz ta przyszła pod roztrząśnienie uniwersytetu. Wyznaczony komitet po ścisłym obustronnych dowodów rozbiorze, rzeczoną sumę za rzeczywistą
należność funduszowi uznał i opinję swoją ministrowi
przedstawić postanowił. Rektor, zniósłszy się nie bez
osobistych zapewne widoków, z plenipotentem Radziwiłłowskiej sukcesorki Kożuchowskim, opinji tej nie podpisał, twierdząc, iż pomieniony plenipotent sam z
ministrem miał się o to porozumieć. Tym sposobem
interes tak wielkiej wagi, tak długo i z taką ścisłością
rozbierany, pod nieprawne i wątpliwe przeszedł
rozstrzygnienie.
Pelikan, nie przestając na tych przypadkowych i od
szczególnych zdarzeń zależących dochodach, baczny na
zmienność fortuny, troskliwym był o pomnożenie i
zapewnienie na wszelki przypadek stałego dla siebie
funduszu. W tym celu układał zdała plan osiągnienia w
dożywotnią dzierżawę najznakomitszego i we wszystko
obfitującego folwarku Hołowczyce, w obrębie majętności
Bezdzieży, w powiecie kobryńskim położonego. Na ten
koniec lustrator dóbr beneficjalnych Szantyr zajmował
się przez kilka lat tej wsi ulepszeniem. Wszystkie
ekonomiczne budowle na nowo i gruntownie wystawił,
oborę licznem i wybornem bydłem, browar miedzią i
wszelkiemi naczyniami, mieszkanie porządnemi meblami opatrzył, a to wszystko kosztem innych tejże majętności folwarków, które obcym konkurentom wypuszczone być miały. Gdy to wszystko dokonanem było,
144
Pelikan podał prośbę o wyjednanie sobie rzeczonej wsi
w dożywotnią dzierżawę. Kurator, zwykłym porządkiem prośbę tę przedstawił ministrowi, minister nie chcąc szarpać beneficjalnego funduszu, jako na naukowe
przedmioty istotnie przeznaczonego, nie zgodził się na
ten dar dla osobistych rektora korzyści. Pragnąc jednak
nagrodzić gorliwe jego dla rządu posługi, na naleganie
kuratora, poparte podobno wstawieniem się cesarzewicza,
dodatku do pensji rocznej 1,500 rs. na 25 lat w
gotowiznie z ogólnych funduszów edukacyjnych naznaczył.
Tym sposobem stałe dochody Pelikana do nadzwyczajnej i
bezprzykładnej dotąd w uniwersytecie ilości 6,200 rs.
pomnożone zostały*).
Duch czasu i wrodzona młodocianym umysłom do
politycznych marzeń pochopność nastręczały Pelikanowi
często zręczność do okazania niespracowanej o dobro
rządu gorliwości. Objąwszy ster uniwersytetu w końcu
r. 1824, po zgaszeniu już towarzystwa Filaretów, obrócił
główną swą baczność na to, aby podobne stowarzyszenia
młodzi nigdzie się na przyszłość nie kojarzyły. Na ten
koniec ustanowił w uniwersytecie nieznaną dotąd
policję szkolną z jednego inspektora i czterech bedelów
złożoną. Powinnością jej było dostrzegać ścisłej ze
strony uczniów przepisanym prawidłom uległości, a
szczególniej czuwać nad dążnością politycznych ich
-----
*) Pelikan pobierał w ostatnich czasach pensji: na chirurgję
rs. 1500; za auatomje rs. 1500; za prefekturę skarbowych uczniów
medycyny rs. 500; za rektorstwo rs. 1200; nadzwyczajnej, świeżo
przyznanej nadgrody rs. 1500 ; ogółem rs. 6200. (Przyp. Aat.).
146
opinji. Podobny dozór i czuwanie w gimnazjach i szkołach powiatowych za ścisły na dyrektorów, prefektów i wszystkich nauczycieli włożono obowiązek. Szkołom
zgromadzeń duchownych, którym mniej ufano, świeckich narzucono prefektów.
Jawna ta policja potrzebną była wprawdzie ku
utrzymaniu w karności i należytym porządku licznej,
źle pospolicie w domu wychowanej i do rozpusty skłonnej młodzieży. Lecz dzikie i barbarzyńskie postępowanie inspektora "Wincentego Naxianowicza i kilku bedelów, bezustanne pretensje i prześladowania o krój i farbę odzienia, czapek, kołnierzów, płaszczów itd. rozjątrzały umysły i wznieciły powszechną ku rektorowi
nienawiść. Ta jednak otwarcie działająca policja nie
była zdatną do wyśledzenia ściślej tajonych politycznych
mniemań i do odkrycia sekretnych tworzyć się mogących związków. - Ku osiągnieniu tego celu zaprowadzono w uniwersytecie i we wszystkich szkołach tajemne, moralność i obyczaje każące szpiegostwo. Za jego to pomocą odkryto w różnych czasach i w różnych
miejscach, jak w Świsłoczy, Białymstoku, Krzemieńcu,
Winnicy pod różnemi nazwiskami i w rozmaitych zamiarach stowarzyszenia. W Wilnie r. 1827 odkryto związek trzech gimnazjalnych uczniów: Konstanty Zach,
Felix Lisowski i Adam Truskowski byli jego członkami.
Ci małoletni po ścisłych badaniach, długiem więzieniu
i cielesnej chłoście do szeregowej służby w armji kauhazkiej skazani zostali*). Dwaj niecni donoscy, Fisjean
-----
*) W czasie badania tych dzieci wywiązała się brudna sprawa
Onacewicza z Mianowskim, która wielkich wprawdzie rektora i główniejszych stronników jego nabawiła kłopotów. Onacewicz jednak wyzutym z posady i z uniwersytetu oddalonym
został. (Przyp. Aut.).
147
i Wendołowski otrzymali ohydną zbyt wcześnie skażonej
moralności nagrodę. Tymże to podłym szpiegostwa
środkiem śledzono wszystkie pojedynczych uczniów
kroki. Najmniejsze podejrzenie ściągało długie i okropne
więzienie, a po badaniach zwykłą skazania do szeregowej służby karę. W ostatnich mianowicie czasach wielu nieostrożnych młodzieńców stało się smutną tej inkwizycji ofiarą.
Bezustanne doniesienia o burzliwych szkolnej młodzi umysłach i jakby niebezpiecznych rządowi knowaniach i spiskach jątrzyły cesarza przeciwko wszystkim
naukowym zakładom; a ile z jednej strony jednały Pelikanowi wziętości za czułą gorliwość, tyle ściągały niechęci i podejrzeń dla kraju. Ztąd cała publiczność
miała go w nienawiści i otwarcie nim gardziła. Zagęściły się paszkwilne napisy na ścianach publicznych gmachów; wrzucano uszczypliwe i grożące' pisma do
domu jego; co noc prawie, bezprzykładną dotąd praktyką, wybijano okna itd. tak dalece, iż nie widząc się bezpiecznym we własnem mieszkaniu, wojenną strażą
otoczyć się musiał.
Przyszedł r. 1831, rok zewszechmiar pamiętny, w
którym wszystkie klęski i nieszczęścia jak z puszki
Pandory na ludy polskie się zlały. Zapalona w końcu
przeszłego roku w Królestwie Polskiem rewolucyjna
wojna, wkrótce do Litwy się przeniosła. Tu Pelikan
nie szczędził żadnych środków ku zohydzeniu
usiłowań
148
walczącego o swe swobody narodu, ku potłumieniu
nagle we wszystkich prowincjach roznieconego zapału
i ku okazaniu żarliwego do rządu przywiązania. Dom
jego stał się domem szyderstwa i oszczerczych potwarzy miotanych na najdostojniejszych urodzeniem i talentami w narodzie mężów, którym podłe zamiary ambicji
i podlejszą jeszcze chęć korzystania w rewolucyjnym
odmęcie przypisywano. - Tu się tworzyły najfałszywsze
wieści o klęskach powstańców i tryumfach rosyjskiej
armji działającej.
Na początku grudnia 1830 oddał dom kliniczny na
lazaret wojenny i chorych kosztem uniwersytetu
utrzymywać obowiązał się. Utrzymanie to przez ośm
miesięcy, do dnia Igo sierpnia 1831 roku pochłonęło
3,000 rs., to jest całoroczny fundusz szkoły lekarskiej,
przy innych wszystkich lazaretach starszym uczniom
medycyny posługiwać rozkazał. Później, nie przestając
na straży ze trzydziestu ludzi około siebie złożonej, cały
dom gimnazjalny i gmach Śto-Jański w wojskowe koszary
zamienił. Profesorowie i nauczyciele z mieszkań swych
wyzuci, w mieście tułać się musieli. Prócz niezliczonych
szkód i ruin w ścianach, piecach, oknach i t. d., które
żełdactwo w tych budowlach zrządziło, częste
rozdawanie porcji chleba i wódki dla tych garnizonów, do
trzechset rubli srebrnych uniwersytet kosztowało.
Wzorowy posąg Laokoona w sali malarskiej zupełnie
zniszczonym został. Temi to z edukacyjnego skarbu
ofiarami, pomawiając innych o ambicję i osobiste
widoki, pomnażał i rozmaicił swe przed rządem zasługi.
149
W tymże celu zniżał się aż do czynności, które w
każdym innym za podłość by poczytał. Sławnego
mordami i okrócieństwy pułkownika zborowych Kozaków Werzelina, dotknionego obrzydłą chorobą, sam kurował i opatrywał. Ranionego oficera tejże dziczy, Kutakowa, w domu swym pomieścił, sam kurował i innych medyków, jak Porcyankę i Kazimierskiego, do kurowania zmuszał. Na spotkanie przychodzących pułków za miasto wyjeżdżał i wchodzące radośnie witał. Pojmanego nieszczęśliwego Łabanowskiego, dla urągowiska wespół z nieludzkim Chrapowickim odwiedzić i widokiem skazanego na śmierć powstańca napasać oczy nie
wzdrygnął się. Omnia serviliter pro servitute.
W kwietniu połączone oddziały powiatowych powstańców napadem na Wilno grozić poczęły. Osada w mieście była słabą i przy szczupłej artylerji z samych prawie wnętrznej straży rot złożona. - Nie było niepodobieństwem zdobycie, gdyby śmiały jaki i doświadczony dowódzca, uorganizowawszy współczesny ruch wewnątrz, zewnętrzną siłą rozumnie pokierował.
Trwoga powszechna ogarnęła wszystkie władze rządowe. Upakowano archiwa; kasy wszystkie do najbliższych fortec wywieziono. Pelikan, wyprawiwszy żonę z dziećmi
do Słonima, gdzie Nowosilców przesiadywał, pędził dni i nocy w ciągłej o bezpieczeństwo swe obawie i troskliwości. Prócz straży wojennej, którą, jak się rzekło,
od dawna był otoczony, zgromadzał do siebie wieczorami najzaufańszych swych służalców, jakiemi byli: ekonom uniwersytetu Bohowicz, inspektor policji Naxyanowicz, dozorca skarbowych medycyny uczniów Kazi-
150
mierski, exekutor Platon Kukolnik, prefekt szkoły bazyljańskięj Grauert, prefekt szkoły mereckiej Łabuński, oraz bedele: Wierzajski, Giedrojć, Pietraszewski itd.
Tak otoczony podłemi pochlebcami i głuszony do późna
najniedorzeczniejszemi na Polaków i powstańców wyrzekaniami, wśród nich do spoczynku się zabierał. Lecz dręczony bojaźnią nie usypiał spokojnie. Każdy huk
daleki, łoskot na ulicy trwożył go i zdawał się godzącym na życie jego napadem. Budził uśpionych towarzyszów, rzucał się do okna, wdziewał przygotowane
żydowskie odzienie i pod tą, izraelską maską w przypadku tumultu, miał zapewnić ocalenie swoje.
W połowie maja generał Chłapowski ukazał się niespodziewanie w Lidzie z małym wojsk polskich oddziałem. Popłoch rządu w Wilnie wzniósł się do najwyższego stopnia, lubo i osada już była znacznie wzmocniona i środki obrony lepiej opatrzone. Wkrótce potem
generał Giełgud wszedł na Żmudź z dziesięcio-tysięcznym korpusem. Tu już Pelikan, nie widząc dla siebie żadnego bezpieczeństwa, postanowił opuścić miasto i dnia 20 maja o godzinie 3 z północy, z całą familją, otoczony eskortą Kirgizów, do Petersburga wyjechał. Plenipotent funduszów edukacyjnych Kukiewicz, dziekan Mianowski, Paweł i Platon Kukolnikowie, Naxyanowicz, Grauert i Wierzajski towarzyszyli mu w podróży.
Niedługo trwała ta bezpośredniemi klęskami, a bardziej jeszcze następstwami pamiętna wojna. Niedołężny Giełgud z całym korpusem polskim i większą częścią powstańców litewskich, na początku lipca, do Prus wpędzonym został. Litwa powoli uspakajać się poczęła.
151
Uwiadomiony o tych wypadkach Pelikan, wolen już od Dręczącej bojaźni, dnia 10 lipca do Wilna powrócił. Tu, z podziwieniem, znaczne we dworze swym zastał odmiany. Wielu podłych i przewrotnych służalców, uwiedzionych nadzieją ciągłych pomyślności oręża polskiego, a ztąd nie spodziewając się już powrotu Pelikana, zmieniło swe polityczne opinje, a udając tym żarliwszych patrjotów, głośno wszystkie przeszłe bezprawia jego okrzykiwać poczęli. Szantyr mianowicie i Mierzejewski, karmieni chlebem jego, okryci zaszczytnemi znakami i rangami, obsypani pieniężnemi z publicznego skarbu darami, uczestnicy wszystkich biesiadowych zabaw, odznaczali się potępianiem dobroczyńcy swojego. Zgryziony tą bezczelną niewdzięcznością, zimno przyjął spotykających powitania i w towarzystwie kilku wiernych pozostałych sobie stronników szukać musiał pociechy. Wkrótce jednak nowy, boleśniejszy nad inne,
spotkał go afront.
Zagrożony, jak się rzekło, jawnem w Wilnie niebezpieczeństwem i zmuszony do wyjazdu, dla ukrycia kierunku swej podróży a tem samem dla uniknienia przewidywanej w drodze od powstańców napaści, wysłał kancelarzystę Fortunata Bielawskiego z pakietem
do Nowosilcowa do Słonima, dawszy mu zwyczajny bilet
podróżny na własne imię zapisany, aby tym sposobem
na wszystkich stacjach pocztowych zostawiał ślad
rektorskiego niby przejazdu. Bielawski, nie przewidując
podejścia, z tym mistycznym biletem do Słonima
przyjechał. Tam dopiero postrzegł cel tego oszukania, i
na jakie był wystawiony niebezpieczeństwa, jadąc pod
152
narzuconym sobie tytułem rektora. Powróciwszy do Wilna, podżegany od przyjaciół, zemścić się swej krzywdy postanowił. Dnia 20 lipca o godzinie 11 z rana, gdy Pelikan z Sawicz ulicy na Imburg przechodził, napadł nań niespodziewanie z sękowatym kijem w rękach,
i wołając silnym głosem wśród licznie zgromadzonego
ludu: a tyś podły człowiecze chciałeś mnie
wydać w ręce powstańców, abym za ciebie był
zabitym; na ciebie to po wszystkich traktach są
powystawiane szubienice! ltd., do kamienicy
Liniewiczów wpędził i za uciekającym na schody kijem
cisnął. To zrobiwszy, udał się do główno - dowodzącego
armją rezerwową generała Tołstoj, opowiedział powód
swojego postępku i dobrowolnie w areszt się poddał.
Wieść o tej jawnie i wśród dnia dokonanej zemście i jakby o niechybnem dwukrotnem w plecy uderzeniu*) rozeszła się z chyżością błyskawicy po całem
mieście i zajęła całą publiczność szyderską radością.
Gegerał Tołstoj nie kwapił się z ukaraniem winowajcy,
i na hauptwachu go tylko osadzić kazał. Sam Pelikan
nie żalił się o uderzenie, lecz tylko na słowną skarżył
się obelgę. Ukazały się niezwłocznie na ścianach po
-----
*) Wieść o tych uderzeniach powszechną jest u publiczności i
o dopełnieniu tej hańby nawet nikt nie wątpi. Publiczność przyjęła
ją z zapałem, bo była zapalczywie przeciw Pelikanowi zażartą.
Bielawski, wyszedłszy z aresztu, sam się z tern przechwalał, bo mu
głośno i wszędzie poklaskiwano. Cokolwiek-bądź, sam podobny
zamach jest i będzie zawsze sromotnem dla Pelikana zdarzeniem.
(Przyp. Aut.).
153
wszystkich ulicach uszczypliwe napisy, epigramata i karykatury, ogłaszanie loterji na kij pelikanówką zwany i t. d.**).
Pelikan, straciwszy od dawna wszelki w prowincji
szacunek, opuszczony od wielkiej liczby niewdzięcznych
zwolenników, a co najbardziej okryty sromotą
ostatniego przypadku, obmierził sobie dalszy pobyt w
Wilnie; zwłaszcza gdy nowy wojenny gubernator książę
Dołhorukow, następca nieludzkiego Chrapowickiego, do
poufałości go z sobą nie przypuszczał i Bielawskiego, nie
wchodząc w sprawę, z aresztu uwolnić kazał. Wyrobił
więc sobie pozwolenie wyjazdu do Petersburga i dnia 21
października, zostawiwszy zastępcą swym dziekana
Mianowskiego, ostatecznie wyjechał. Taki był koniec
rządów despotycznego, najwyższą władzą narzuconego
uniwersytetowi rektora.
-----
**) Z pomiędzy wielu wierszyków i epigramatów, które z
powodu tego zdarzenia krążyły, następujące najbardziej się
publiczności podobały: Poczobut i Strojnowski, tuż po nich Śniadecki, Pierwsi oba
duchowni, a ostatni świecki, Ze sławą ster trzymali w
uniwersytecie, Dziś kijami macają rektora po grzbiecie. Tamci w
dziejach narodu zajmą kilka kart, O tym to tylko rzekną, że był
kijów wart. (Prz. Aut.)
Do dziś dnia sprzedają w Wilnie kije
sękowate, takie same jakim Bielawski obił Pelikana i do dziś
dnia kije te nazywają się pelikanówkami.Fortunat
Bielawski, jak sam; nam to opowiadał, po obiciu Pelikana udał
się na odwach i posłał po brata swojego rodzonego, kapitana
gwardji, a który później był jenerałem i odznaczył się na
Kaukazie. Obaj już nie żyją. (Przyp. Sob).
154
Wyjeżdżając do Petersburga i w ciągłej z tamtąd
korespondencji przyrzekał on przyjaciołom swoim, iż
silnie nad odwróceniem ostatecznego ciosu pracować
będzie. Czy rzetelnie nad tem pracował, lub czyli zbyt
rozjątrzonego uprzedniemi doniesieniami serca cesarza
zmiękczyć nie mógł, nie wiadomo. Cokolwiekbądź, zgaszenie starodawnego naukowego zakładu nie zdaje się być bezpośrednim skutkiem uczestnictwa Litwy w powstaniu polskiem; użyto go tylko za pozór do dokonania od dawna już układanych planów. Tak jak projekt odjęcia
szlachcie najdroższych przywilejów, krążył już w druku
przed kilku laty wygotowany. Zgaszenie zakonów
ukazem o nowicjatach osnowane było. O akademji
medyko-chirurgicznej przed dwoma laty głośno już mówiono.
Niewątpliwą jest rzeczą, że w skupieniu licznej
młodzi, jak było w uniwersytecie, duch narodowości
nąjdzielniej się szerzy i utrzymuje. Równie jest pewną,
iż od czasu sprawy Filaretów, jak z jednej strony drażnienia uczniów przez rozmaite prześladowania, tak z drugiej jątrzenie rządu draźliwszóm coraz oddziaływaniem, przez siedm lat nie ustawały. Zamknięcie więc uniwersytetu było stanowczym środkiem przecięcia na
przyszłość niebezpiecznego skupienia, a powstanie pozornym tylko do przyspieszenia dawniej już ułożonego zamiaru pochopem.
Ze wstrętem i ścieśnionem sercem ściągnąłem rękę i poświęciłem szczątki gasnącego wzroku mojego ku nakreśleniu ostatnich chwil niedawno tak sławnego, nietylko u swoich lecz i u obcych poważanego uniwersy-
155
tetu. - W kwiecie młodości r. 1781 patrzałem na uroczyste wskrzeszenie tego naukowego zakładu; w dojrzalszym wieku r. 1803 roniłem łzy radości, widząc go
podniesionym do najwyższego stopnia pomyślności; cieszyłem się niepłonną nadzieją najświetniejszych dla kraju korzyści. Będąc już członkiem, przykładałem się
wedle sił moich do pomnożenia sławy jego i w nim nawzajem przez 34 lata pomyślnego i zaszczytnego kosztowałem bytu. Dziś obarczony starością, stojąc już sam nad własnym grobem i patrząc z boleścią na zbyt wczesny upadek tej ze wszech miar szanownej i lubej
mi nauk świątyni, gorzko doświadczam smutnej, przez rzymskiego niegdyś filozofa wyrzeczonej prawdy: Dies vixisse nocuit multis!
IV.
Następstwa po zgaszeniu uniwersytetu.
Po zgaszeniu uniwersytetu cały mądrze ułożony i
szczęśliwie przez pół wieku prowadzony plan edukacji
publicznej, nagle w zasadach swych i środkach wzruszonym został. Znikła wyborem i kształceniem nauczycielów zajmująca się, nad wykonaniem porządkowych
ustaw czuwająca i między najwyższą władzą a najdrobniejszemi nawet naukowemi zakładami środkująca magistratura. Upadł pedagogiczny instytut, w którym
młodzież, stanowi nauczycielskiemu poświęcająca się, we
wszelkich powołaniu swojemu odpowiednich naukach,
pod kierunkiem doskonałych mistrzów, ćwiczyć się
mogła. Znikł instytut organistów, ta ze wszech miar
156
ważna i użyteczna wiejskich nauczycieli szkoła. Z jej
upadkiem znikła nadzieja zaszczepienia czystej moralności, dźwignienia z przesądów i nałogów, podniesienia cywilizacji, a tem samom polepszenia bytu pracowitej
ludu klasy. A ile przedtem uniwersytet liczbę szkół wyższych i początkowych mnożyć i zaprowadzać usiłował, tyle rząd dzisiejszy niszczyć je i wytępiać postanowił. Już we wrześniu r. 1831 we trzech południowych gubernjach 23 wyższych i niższych przez zakonników utrzymywanych szkół na zawsze zniesiono, we wszystkich zaś świeckich dawanie lekcji do dalszego rozkazu zawieszono.
W roku zaś 1832 przy skasowaniu w ośmiu gubernjach dwóchset przeszło zakonnych klasztorów, tyleż prawie już powiatowych już parafjalnych szkółek zamkniono i przy wielu z nich znakomite, prywatną po większej części hojnością zgromadzone ksiąg, fizycznych
narzędzi i przyrodzonych tworów zbiory zniszczono i
rozproszono. Okropna ta religijnej, równie jak naukowej
instrukcji klęska, dwie mianowicie białoruskie dotyka
gubernje,1 w których i potrzeba tych zasadniczych
instrukcji najbardziej czuć się daje, i liczba zniesionych
klasztorów a tem samem szkół i szkółek jest największa.
Lyceum wołyńskie, w naukowych swych zakładach uniwersytetowi prawie równające się, z dobrowolnych ofiar obywateli trzech rzeczonych południowych prowincji
utworzone, tymże prowincjom wydarto i z Krzemieńca do Kijowa przeniesiono.
Reszta pozostałych szkół obszernego niegdyś wydziału wileńskiego przeszła w zarząd dwóch świeżo
157
ustanowionych, białoruskiego i kijowskiego, kuratorów.
Nauki moralne są całkiem zakazane; inne, jak fizyczne, matematyczne i języki obce, w dwóch białoruskich i trzech południowych gubernjach wyłącznie
po rosyjsku dawać się muszą, w dwóch zaś litewskich,
oraz w Mińskiej i Białoruskim obwodzie, po części
tylko w polskim są dozwolone. A że z teraźniejszych
nauczycieli rzadko który po rosyjsku dokładnie
tłomaczyć się może, z uczniów zaś, zwłaszcza młodszych, żaden prawie języka tego nie rozumie, szkoły takowe żadnych dla kraju nie przyniosą korzyści. Język
ojczysty, ten najdroższy narodowości naszej zabytek,
historja i literatura tej drogiej sercom naszym dziedziny, z rzędu nauk i publicznej instrukcji zupełnie są wywołane.
W Wilnie na gruzach zwalonego uniwersytetu powstała akademja medyko-chirurgiczna. Ogólne jej uposażenie 365,520 rubli asygnacyjnych rocznie wynosi, a
na to dawny fundusz edukacyjny, czyli dochód z majątków pojezuickich jest przeznaczony. Do składu jej weszli wszyscy członkowie byłego medycznego
fakultetu i kilku z innych oddziałów do dawania
pomocniczych nauk; a ci wszyscy, prócz weterynarzy,
do dawania kursów językiem rosyjskim lub łacińskim
są obowiązani. Ztąd te same wynikać muszą
nieprzyzwoitości, o których się wyżej powiedziało.
W połowie sierpnia przybył z Petersburga Pelikan, a po nim wkrótce doktor Hromow, nadworny akuszer cesarski i Goraninow, profesor botaniki przy petersburskim uniwersytecie, przez ministra wewnętrznych
158
interesów przysłani. Tym poruczone było zastosować
ustawy do miejscowych okoliczności, obejrzeć zbiory i
budowle byłego uniwersytetu, rozdzielić pomieszane
dotąd gimnazjalne z akademickiemi posiadłości i nowy
ten zakład uroczyście otworzyć. Jakoż dnia 1 września
zebrani na pierwsze publiczne posiedzenie członkowie,
po krótkiej prezydującego Hromowa przemowie, słuchali czytania najwyżej potwierdzonych ustaw. Poczem zgromadzenie weszło do przyległej, na kaplicę, przystrojonej, sali, gdzie archimandryta z duchowieństwem i chór śpiewaków grecko-rosyjskim obrządkiem huczne z
przyklękaniem rozpoczęli modły. - Po nabożeństwie członkowie wraz z celniejszymi gośćmi udali się do bibljoteki na przygotowaną ucztę, i tu, jakby na znak uczynionego na zawsze z muzami rozbratu, w poświęconym im i przez trzy wieki nieskażonym przybytku,
gwarliwą rozpoczęli biesiadę. Jak niezwyczajny dotąd
grecko-rosyjski obrządek wśród zebrania wyłącznie prawie katolickiego wyznania uczniów i nauczycieli, tak profanacja dotąd jedynie zbiorem genjuszu i dowcipu
tworów poświęconego przybytku, a to przy świeżej jeszcze zgaszonego uniwersytetu pamięci, przejęły głębokim smutkiem serca wszystkich bacznych na przyszłość ziomków i gorzkie łzy wycisnęły.
Użyty przez ministra do nakreślenia ustaw Pelikan nie zaniedbał utworzyć w nich wiele innych placów i urzędów dla opatrzenia licznych dawnych swych służalców i zwolenników. Jakoż wskazaniem jego na pierwszem konferencji posiedzeniu jednogłośnie obrani zostali: słynny dzikiem i barbarzyńskiem ze studentami
159
postępowaniem Wincenty Naxyanowicz inspektorem z pensją 4,500 r. ass.; powszechnie u uczniów i publiczności wzgardzony profesor Burkman naukowym członkiem
rządu akademji z przydaniem do zwyczajnej pensji profesorskiej r. ass. 1000 ; niedołężny Jan Waszkiewicz, szwagier Pelikana, cywilnym tegoż rządu członkiem z pensją
r. ass. 3000; pomocnikami inspektora czyli bedelami, prócz innych Kazimierski i młody Powstański, podobnież bliski krewny Pelikana, z pensją po r. ass. 1500 itd Pragnąc
zaś osiągnąć najważniejszy i najkorzystniejszy plac prezydenta, łatwo to od pochlebnej sobie konferencji otrzymał, iż ta, na jednem z późniejszych swych posiedzeń,
adres do ministra, z prośbą o wyjednanie u cesarza mianowania go prezydentem akademji, jednogłośnie uchwaliła i przesłała.
Zbiory naukowe, jako to: mineralogiczny, zoologiczny, zootomiczny, anatomiczny itd. we władanie akademji oddano. Część tylko narzędzi fizycznych, a z bibljoteki dzieła klasyczne i literackie do opatrzenia zbiorów i bibljotek gimnazjalnych użyte być mają. Obserwatorjum astronomiczne, z całem swem dotychczasowem urządzeniem i uposażeniem, podobnież w całości pozostało, z tą tylko odmianą, iż zwierzchni nad niem dozór prezydentowi akademji nauk w Petersburgu jest poruczony. Długo niepewny los instytutu agronomicznego w Zameczku, dopiero na początku r. 1833 rozkazem ministra oświecenia wypuszczenia tego folwarku w wieczną dzierżawę, rozstrzygnionym został. Archiwum funduszów edukacyjnych, wraz z dziełami komisji tak litewskiej jak wołyńskiej do Petersburga przewieziono.
160
Prócz lekarskiego fakultetu mało, jak się rzekło, weszło członków z innych oddziałów w poczet tej nowej medyko-chirurgicznej akademji. Wszyscy więc profesorowie, adjunkci, oraz nauczyciele sztuk gimnastycznych, których nauki bliskich z medycyną nie miały stosunków, uwolnieni od obowiązków, otrzymawszy proporcjonalnie do wysłużonych lat już dożywotnie wynagrodzenia, rozejść się i w końcu kwietnia 1833 r. domy akademickie opuścić musieli. Gorzej się stało z niektórymi kancelarzystami, którzy pozbawieni placów i żadnym nie wsparci zasiłkiem, trudnych i niepewnych do utrzymania się szukać muszą sposobów.
Te to są tak dla nauk, jak dla osób po zgaszeniu uniwersytetu ostateczne następstwa.
W pamiętniku życia mojego, równie jak w tym
zbiorze ułamkowych wiadomości, mówiąc już o zaprowadzeniu nowych i rozkrzewieniu dawnych nauk w uniwersytecie, oraz o trafnie lub mylnie ku temu celowi
użytych środkach, miałem zręczność wymienić wiele w
szczególności osób, które wyższemi talentami swemi i
gorliwością wspierały postęp oświaty narodowej, albo
oporem, niedołężnością i innemi przywarami zawodziły
powszechne w kraju oczekiwanie. Krótki przegląd
członków uniwersytetu, którzy wraz ze mną w zgaszeniu jego smutnej dla nauk a bolesnej dla kraju epoki dożyli, z bezstronnem i sumiennem naukowych i moralnych ich przymiotów nakreśleniem, będzie może nieobojętnem dla potomności tych wiadomości dopełnieniem. Niemasz dotąd rozpoczętej nawet historji starożytnego tego zakładu, Jan Śniadecki będąc rektorem,
161
historjografem uniwersytetu, Kazimierza Kontryma mianował i do adjunktowskiej pensji jego 200 rs. rocznej nadgrody przydał. Pelikan, na tenże koniec, komitet z
trzech najdawniejszych członków wyznaczył i redaktorem
Leona Rogalskiego postanowił, a za wynagrodzenie
sakretarzem rady go mianował. Pierwszy reformackiemi
intrygami zatrudniony, nie wiem czy zbierać nawet ku
temu co począł; - drugi, zbyt zarozumiały," nie chcąc
przyjmować wstępnych od. komitetu najdelikatniej sobie
czynionych uwag, prędko w gorliwości ostygł i nic nie
zrobiwszy, komitet opuścił.
Co do mnie, dawniej mnogie i obarczające profesora botaniki i zoologji, rządcy ogrodu, oraz mineralogicznego i zoologicznego gabinetu obowiązki, nieustanna
z celniejszemi krajowemi i zagranicznemi zakładami korespondencja itd. myśleć mi nawet o przedsięwzięciu podobnego dzieła nie dozwalały; teraz stępione więcej
niż siedmdziesiątletnią starością siły i prawie zupełne wzroku oćmienie, wykonanie takowego pomysłu nieposobnem czynią. Samem więc tylko podrobnem wyliczeniem ważniejszych wypadków ograniczyć się musiałem.
W kolei przyszłych, dziś żadnym rozumem ludzkim niezbadalnych ojczyzny losów, wyrodzić się może jaki gorliwy dziejów naukowych i oświaty krajowej badacz, który w pamiętnikach moich i w tym zbiorze ułomkowych wiadomości, jeśli te wczesnej ujdą zagłady, do wypracowania porządniejszej historji uniwersytetu, przynajmniej od wskrzeszenia jego roku 1781 aż do
162
zgaszenia roku 1832 rozrzucone wprawdzie, lecz obfite znajdzie materjały*).
V.
Skład uniwersytetu w czasie jego zgaszenia.
Rektor Wacław Pelikan; o nim wyżej obszernie się powiedziało.
I. Oddział nauk fizyczno-matematycznych.
1) Michał Pełka Poliński, wyższej stosowanej matematyki publiczny zwyczajny profesor, oddziału fi-
-----
*) Na tem miejsca o dalszych losach naszych ciemięzców
Nowosilcowie i Pelikanie słów kilka powiedzieć nam wypada,
gdyż w opowiadaniu Jundziłła już się z nimi nie spotkamy. -
Nowosilcow mianowany hrabią, w r. 1832 otrzymał najwyższą
posadę prezydenta rady państwa i komitetu ministrów. Na tej
posadzie umarł w r. 1838, w wieku lat 76. - Wacław Pelikan
przeniósł się do Petersburga, gdzie przechodząc rozmaite wyższe
stopnie w zarządzie lekarskim, dziś 93 letni starzec, jest najwyższym dygnitarzem w tym zarządzie, w randze rzeczywistego radzcy tajnego (drugiej klasy). Zdrów i dziś jeszcze lubi smaczne obiadki, któremi go fetują w Wilnie, dokąd od lat trzech co lito
przyjeżdża. Stał się bardzo nabożnym, religjt katolickiej nie
zmienił, rozmawia, w Wilnie przynajmniej, nie inaczej jak po
polsku. Właśnie przeszłego lata (1872) ożenił w Wilnie
wnuka swojego i synowie głośnego z ostatnich wypadków prałata
Niemekszy. Jego to zabiegami, zapomniany zupełnie, proiesoremeryt A. F. Adamowicz, prezes towarzystwa lekarskiego w Wilnie, nagle orderem wyższym nagrodzony i do jeneralskiej rangi
podniesiony. Adamowicz, człowiek uczouy i ze wszech miar zacny.
Niedawno obchodzono ,00 letni jubileusz jego doktorstwa, na
którym był obecny Pelikan. Wacław Pelikan jest autorem wielu
rozpraw medycznych w języka polskim, oraz dzieła "Myothlogja czyli nauka o muszkułach ciała ludzkiego" z 13 tablicami. (Wilno, 1823). Syn jego Eugenjusz, już Rosjanin i prawosławny, jest
autorem wielu dzieł medycznych w języku rosyjskim, zajmuje
obecnie ważną posadę dyrektora depertamentu medycznego. (Przyp. Sob.).
163
zycznego dziekan, skończywszy nauki w instytucie pedagogicznym, użyty do dawania geometrji w gimnazjum wiłeńskiem napisał i r. 1816 wydrukował dwa dziełka:
"Początki trygonometrji płaskiej" in 8vo, str. 80, i o
"Gieodezji", in 4to, str. 58, w nagrodę czego, oraz
należytego uczniów usposobienia, wybrany adjunktem
uniwersytetu, w krótkim czasie już na stopień nadzwyczajnego, już zwyczajnego profesora wyniesiony, otrzymał fundusz na dwuletnią podróż za granicę, dla osiągnienia
rozleglejszych w swej nauce wiadomości. Powróciwszy
jednak z tej podróży, nie okazał bynajmniej odpowiednich
oczekiwaniu owoców. Mało dbały o rzetelny słuchaczów
swych postęp, z zimną obojętnością i bez należytego
przygotowania do szkoły przychodził, i gotowe formuły
na rozwiązanie zagadnień z książki dyktował. Jakoż w
żadnym ze swych uczniów nie rozniecił najmniejszego do
nauk matematycznych zapału. Tejże to oziębłości było
skutkiem, iż r. 3 826 wyjednał sobie wizytatorstwo szkół w
dwóch gubernjach, i na próżniackiej podróży, zaniedbawszy
istotnych profesora obowiązków, cztery miesiące
przepędził.
Zbyt skrzętny w pomnażaniu majątku swojego, nie
opuszczał żadnych temu celowi dogodnych środków. Za
kupione w czasie zagranicznej podróży noty muzyczne,
konchy» minerały, księgi dawne niektóre i nowe, już
164
prywatnym miłośnikom, już do publicznych szkolnych i
uniwersyteckich zbiorów z lichwiarskim zyskiem przedawał, na nic nieprzydatne duplikaty konch i minerałów natrętnie gabinetom narzucał i o zapłatę podle się
dopominał. Będąc prefektem instytutu pedagogicznego,
bibljotekę tego zakładu brakiem z własnego zbioru
książek, nie wyłączając nawet starych kalendarzy, zapełnił, i za wszystko z tegoż funduszu sam sobie zapłacił. Zostawszy zaś dziekanem fizycznego oddziału,
gdy młodzi członkowie chemicznych, geometrycznych
i innych potrzebowali narzędzi, przeznaczone na to pieniądze w swój szafunek podgartywał; robienie zaś żądanych narzędzi szwagrowi swojemu Walerjanowi Górskiemu poruczał i te albo zbyt późno, albo na nic nieprzydatne dostarczał i rachunków z tych wydatków nigdy nie składał. Wreszcie samolubstwo, obłuda', podejrzliwość i drobne w zgromadzeniu intrygi, były głównemi tego profesora namiętnościami*).
-----
*) Wszystko te może być sprawiedliwe, a jednak Poliński w
późniejszych latach używał powszechnego szacunku. Jako profesoremeryt poświęcił się -wyłącznie bibljografji polskiej i zostawił nader ważny rękopis p. t. ,.Dodatki do Bentkowskiego Historji literatury polskiej" - oraz "Spis książek od wprowadzenia druku aż do
naszych czasów wyszłych z drukarni, które istniały lub istnieją w
okręgu naukowym białoruskim." Ostatnia ta praca nader ważna.
Wiele tu dzieł bibljograficznie opisanych, o. których nikt dotąd nie
wiedział, -wiele sprostowań, nadzwyczajna liczba broszur starannie
spisana, w rusińskim narzeczu drukowane książki w ogromnej
ilości zebrane. - Umarł w Wilnie r. 1848 w 64 roku życia.
Zostawił szacowny zbiór dawnych ksiąg polskich, oraz znaczne
zbiory krajowych rycin, medalów i monet. (Przyp. Sob.).
165
2) Michał Oczapowski, po odbytej własnym
kosztem do gospodarskiego zakładu Toera w Mögellinie
podróży, r. 1822 dnia 26 maja za wyraźnym rozkazem
księcia Czartoryskiego wprost na katedrę agronomji wy
niesiony. W życiu prywatnem był to mąż prawy, bez
obłudy i jeden z małej liczby tych, którzy w ostatnich
czasach z szarpania publicznego funduszu osobistych dla
siebie nie szukali korzyści*).
3) Karol Podczaszyński, architektury cywilnej
profesor, wysłany kosztem uniwersytetu naprzód do
Petersburga, później do Włoch i Francji, tamże teoryczne i praktyczne tej nauki wziął zasady. Roku 1822 dnia 1 kwietnia wybrany wprost- na katedrę, chwycił
się niezwłocznie przewodzącego już w uniwersytecie re
formatów stronnictwa i ściśle się go trzymając, jak
w początkach wszelkich na najszanowniejszych członków
miotanych potwarzy wspólnikiem**), tak później gorszącego szarpania funduszów naukowych był uczestnikiem. On r. 1826 wyrobił sobie, podobnie jak Poliń-
-----
*) Oczapowski urodził się w gub. Mińskiej, w pow. Słuckim, w dobrach Poczejki w r. 1788. - Po zamknięciu uniwersytetu wileńskiego, w r. 1835 mianowany został dyrektorem instytutu
gospodarstwa wiejskiego i leśnictwa w Marymoncie pod Warszawą i obowiązek ten pełnił do r. 1853. - Umarł r. 1854 pochowany w Wawrzyszewie pod Bielanami. Napisał i ogłosi, 11 dzieł treści agronomicznej. (Przyp. Sob.).
**) Podczaszyński r. 1824 był głównym sprawcą zaprzeczenia
wypłaty 800 rubli srebrem dodatkowej pensji emerytalnej Janowi
Śniadeckiemu; lubo plac swój w uniwersytecie prawie jedynie temu
mężowi był winien, Ur. w r. 1790 w Żyrmunach, umarł w Wilnie r.
1860. (Przyp. Autora).
166
ski, wizytatorstwo szkół w dwóch gubernjach, aby oderwawszy się na cztery miesiące od trudów szkolnych, tysiąc rubli na koszta podróży uzyskać. On, za rządów Pelikana, wszystkich zbytkowych a niezmiernie kosztownych reform i przekształceń Świętojańskiego domu i kościoła głównym był doradzcą; jakie zaś w prowadzeniu i dokonaniu tych przekształceń, przy wyrachowaniu kosztów i zawieraniu kontraktów odnosił korzyści, łatwo oceni każdy, kto z manipulacjami tego rodzaju cokolwiek jest obeznany. On częste, z najlichszych powodów szafowane nadzwyczajne wynagrodzenia, zawsze w gotowiźnie pobierał i za przegląd mieszkań studenckich , iż ominę wielu innych, dnia 6 grudnia roku 1830 1500 rs. otrzymał itd. itd. - Roku 1828 i 1829 wydał we dwóch tomach: "Początki architektury dla użytku młodzi akademickiej" in 4to. W tem dziele zasady architektury, ile z obcych dzieł czerpane, mogą być gruntowne ; praktycznej jednak wprawy we wznoszeniu trwałych, wygodnych i okazałych budowli żadnej dotąd nie okazał. Rozpoczęta bowiem facjata kościoła ewangielickiego przy Pocztowej ulicy i dwie mostowe bramki w ogrodzie botanicznym satyrą raczej niż wzorem wykształconego smaku nazwać się mogą.
4) Felix Drzewiński, fizyki profesor, skończywszy ze znakomitym postępem nauki w pedagogicznym zakładzie, użyty po zmarłym adjunkcie Symonowiczu do dawania mineralogji w uniwersytecie, zbiór minerałów świeżo po tymże adjunkcie nabyty, wraz z Józefem Jundziłłem uszykował i opisał. Roku 1817 wysłany do Paryża dla doskonalenia się w naukach fizycznych,
167
z planem gruntownych i rozległych wiadomości powrócił i mimo braku szczęśliwego tłomaczenia się daru, do rozszerzenia i upowszechnienia dokładnych umiejętności
wielce się przyłożył, a jak w naukowym zawodzie światłym i gorliwym profesorem, tak w życiu prywatnem prawym, skromnym i przykładnym był mężem. Postępki
jego żadną plamą ostatnich czasów skażone nie były.
W r. 1823 wszystkie mineralne zbiory, z tymże jak
pierwiej pomocnikiem, opisał i w nowo zbudowanych
szafach ułożył. Wydał dzieła: "Początki mineralogji"
podług Wernera, in 8vo, 1816, str. 610, i "Kurs roczny
fizyki experymentalnej" in 8vo, 1823, str. 500. Dziś
przeniesiony do akademji medyko-chirurgicznej, z wielkim mozołem, a małą zapewne słuchaczów korzyścią, lekcje swe językiem łacińskim wykładać musi.
5) Antoni Wyrwicz, wyższej czystej matematyki p. z. profesor, w czasie przewodzeń stronnictwa reformatów dzielił z niemi wszystkie miotane na zasłużonych
w uniwersytecie mężów obelgi i potwarze**), lecz dla dumnej próżności i zarozumiałości prędko od nichże wzgardzony, nie był przypuszczonym do uczestnictwa nieprawych z funduszu publicznego korzyści. Wydał:
1) "Początki algebry dla szkół gimnazjalnych", część III,
in 8vo, 1825, i 2) "Początki geometrji analitycznej
Biota", in 8vo, 1819, na polski język przetłomaczył.
6) Piotr Sławiński, astronomji p. z. profesor,
-------
**) Wyrwicz, w towarzystwie tychto potwarców, śmiał bluźnierczym językiem Jana Śniadeckiego baranią głowną nazywać. (Przyp. Antora).
168
skończywszy nauki w zakładzie pedagogicznym, niezwłocznie prawie przez nieśmiertelnej pamięci Jana Śniadeckiego za pomocnika przy obserwatorjum astronomicznem użyty, wkrótce pod jegoż kierunkiem lekcje astronomji dawać począł. Później nieco wysłany za granicę, w Londynie, Paryżu i w innych miastach celniejsze w tym gatunku zwiedził zakłady. Za powrotem do kraju, zdaniem tegoż mistrza swojego uznany godnym być jego następcą, plac rzeczywistego profesora i obserwatora bez trudności otrzymał. Stronił prawie od wszelkiego w zgromadzeniu towarzystwa i jak nikomu w niczem nie zawinił, tak niczyjej sobie przyjaźni i wzajemnego zaufania nie pozyskał. Po zgaszeniu uniwersytetu został przy dawnych obserwatora obowiązkach z zależnością od prezydenta akademji nauk w Petersburgu. Wydał: "Początki astronomji teorycznej i praktycznej", 8vo, 1826.
7) Edward Ejchwald, Kurlandczyk, zoologji i anatomji porównawczej p. z. profesor. Nauczyciel ten wezwany roku 1827 z kazańskiego uniwersytetu, uniesiony
zwykłą niedouczonym swym ziomkom świerzbiączką pisania, przed przybyciem swem do Wilna wydał mnóstwo drobnych pism i rozpraw o rozmaitych historji przyrodzonej przedmiotach, a te wszystkie pozbawione logicznej krytyki. Ostatnie dzieło jego: "Zoologia speciales" we trzech tomach r. 1829, 1830 i 1831 dla użycia akademickiej młodzi drukowane, prócz dziwacznych w układzie zwierząt podziałów, na każdej prawie stronnicy przepełnione jest uderzającemi niedorzecznościami. Kogo naprzykład nie oburzy dla żartu niekiedy
169
wspominana, a u Ejchwalda w tomie trzecim na stronnicy 109 z profesorską powagą przywiedziona powieść,
iż węgorz pospolity latem po łanach grochem zasianych
wędruje? Anguilla... agros pisorum frequentare
diligit. Kto uwierzy, że węgorz morski wiele dni bez
wody obchodzić się może? Muraena... plures dies
extra aquam degit. Kto z pogardą nie uśmieje się
nad tem, co autor na str. 167 o żabach twierdzi, iż
wszystkie ich gatunki pożerając len na polach, zasiewom
tej rośliny wielce są szkodliwe ? Ranae... omnes, quae
vesci diligunt, lino infestae. Politowania godne są
podobnież twierdzenia o ptakach, którym zimowy pobyt
w Litwie naznacza. Wedle niego bowiem: słomki, siewki,
bekasy, czajki, dudki, pliszki, chruściele itd. w
najmroźniejsze zimy z Litwy nie odlatują. In Lithuania
statant. Mało to jednak obchodzi publiczność, że autor,
napisawszy to pełne fałszów i niedorzeczności dzieło,
pyszni się niem i nadyma; ale sposób, jakim je przedaje,
jest podłem i niezwykłem dotąd uczniów odzierstwem.
Wysoka cena prenumeraty, 4 rs., zraża wszystkich od
płacenia uciążliwego profesorowi podatku. Nadchodzi
czas zwykłych examinów: Ejchwald tym tylko uczniom
rozdaje pytania, którzy prenumeratę złożyli; inni, a ci
wszyscy mniej dostatni, wcześnie za nieusposobionych
poczytani, albo do zdania examinu przypuszczeni nie będą,
albo ostatki swych zapasów, dla pozyskania affirmative,
łożyć muszą. Dawny ten, opryskliwy, wszystkimi
gardzący i nawzajem u wszystkich wzgardzony profesor,
do nowej medyko-chirurgicznej akademji, dla dawania
tychże nauk prze-
170
niesiony i uczonym sekretarzem konferencji jest miano-
wany. (Później przeniesiony został jako profesor do
Petersburga).
8) Józef Jundziłł, botaniki p. z. profesor, roku
5 813 po dobrowolnem oddaleniu się Makarego Bogatki,
przyjętym został do uniwersytetu za pomocnika przy
(grodzie botanicznym i gabinecie historji naturalnej.
Roku 1817 wysłany kosztem moim za granicę, zwiedził,
w trzyletniej podróży, Niemcy północne, Francję i część
Anglji, gdzie w celniejszych akademjach do botaniki,
mineralogji, zoologji, zootomji itd pilnie się przykładał.
Zkąd powróciwszy r. 1821, z poruczenia uniwersytetu
zachodnie gubernji wileńskiej powiaty w celu botanicznych, zoologicznych i geognostycznych badań, zwiedził.
W r. 1824 zastępował mnie w dawaniu lekcji botaniki.
Roku 1825 mianowany urzędownym zastępcą, dawał tęż
lekcję i dyrekcją, ogrodu się zajmował. Tegoż roku 17
czerwca adjunktem, a r. 1828 zwyczajnym profesorem
botaniki wybranym został. Napisał i wydał "Opisanie
roślin w Litwie, na Wołyniu, Podolu, Ukrainie dziko
rosnących, jako i oswojonych, podług wydania
szesnastego układu roślin Lineusza", in 8vo, 1830, str.
583. (Podobno żyje jeszcze).
9) Ignacy Fomberg, chemji p. n. profesor, ubiegał
się o tę katedrę drogą ustawami przepisaną, której, gdy
dla intrygi Polińskiego, Podczaszyńskiego i oporu rektora
Twardowskiego, silnie przeciw zdaniu profesora
Śniadeckiego, za Abłamowiczem działających osiągnąć
nie mógł, dopiero na początku rządów Pelikana, za
przełożeniem mojem naprzód adjunktem, później nad-
171
zwyczajnym profesorem był mianowany. W ostatnich
czasach nie podzielał powszechnego prawie w zgromadzeniu zepsucia. Napisał i wydrukował, prócz kilku mniejszych rozpraw, obszerne chemji dzieło: "Chemja
z zastosowaniem do sztuk i rzemiosł", tomów IV, in 8vo,
1827-1832. Teraz przeniesiony do akademji medykochirurgicznej, naukę tę mało znanym sobie rosyjskim językiem wykładać począł. (Później przeniesiony na
profesora do Kijowa, gdzie i umarł przed kilku laty).
10) Walerjan Górski, adjunkt uniwersytetu, mechaniki
praktycznej nauczyciel. Człowiek ten w pierwiastkach
swoich mało znany w uniwersytecie, za usilnem
staraniem Kazimierza Kontryma, który w nim
szczególną skłonność do mechanicznych robót upatrywał, wysłany za granicę dla teorycznego i praktycznego z mechanicznemi naukami obeznania się, tamże trzy
łata przepędził. Za powrotem do kraju, nie okazawszy
żadnych dowodów rzetelnego usposobienia się, projekt
utworzenia oddzielnej szkoły mechanicznej z wielką
chełpliwością ogłaszać począł, tem śmielej, iż i w rektorze Twardowskim, w protektorze swym Kontrymie i w szwagrze Polińskim silną znajdował otuchę. Książę
Czartoryski nawet, zawsze o dobro nauk gorliwy, lecz
wtedy już wpływowi reformatów zupełnie poddany, gorąco tej szkoły życzył. Już roztrząsano w oddziale fizycznym rozległy i niezmiernych w założeniu i utrzymaniu kosztów potrzebnjący plan tej szkoły, już upatrywano miejsc dogodnych na wzniesienie stosownych
ku temu gmachów, gdy przy dokładniejszem poznaniu
tego reformackiego Archimedesa, słabość i niedołężność
172
jego postrzegać poczęto. Ostygł prędko ten dla urojonych talentów zapał i najgorliwsi stronnicy wkrótce zamilkli. Słuchacze szkołę jego zupełnie opuścili; publiczność nim wzgardziła; rozsądniejsi zgromadzenia
członkowie na stratę kosztów i zawiedzione nadzieje narzekać poczęli. Wiszący w ogrodzie botanicznym nałańcuchach mostek, jedyne publiczne mechanika tego
dzieło, będzie trwałym niedołężności jego pomnikiem.
11) Hipolit Rumbowicz, adjunkt uniwersytetu,
geometrji wykreślnej nauczyciel, zostając w instytucie
pedagogicznym, przykładał się prawie wyłącznie do architektury cywilnej, przez co nabywszy wprawy w rysunkach, ćwiczeniom tej geometrji się poświęcił. W tym
celu zwiedził kosztem uniwersytetu Petersburg i Moskwę
i wiele widoków główniejszych w tych stolicach gmachów pracowicie i trafnie zrysował. Po zgaszeniu uniwersytetu do Białegostoku z tytułem architekta pałacu
cesarskiego przeniesiony został.
12) Antoni Szakin, naprzód uczeń instytutu pedagogicznego, później pomocnik przy obserwatorjum astronomicznem, nakoniec geodezji, topografji i libelacji
nauczyciel, teraz, na własne żądanie, do szkół białoruskich jest przeniesionym. Nałogowe oddanie się kartom jest haniebną tego młodzieńca namiętnością.
13) Ignacy Jako wieki, podobnież z uczniów instytu pedagogicznego, uczył naprzód nauk fizycznych w szkołach powiatowych, później w uniwersytecie wykładanie mineralogji otrzymał. Roku 1829 Ejchwaldowi w naukowej podróży do południowych gubernji towarzyszył. Prócz kilku mniejszych geognostycznych roz-
173
praw, wydał: "Wykład oryktognozji i początki geognozji",
in 8vo, 1827, str. 396. Przeniesiony do akademji medyko-chirurgicznej, naukę mineralogji w obcym sobie języku rosyjskim dawać począł. (Wydał też: "Obserwacje
geognostyczne w guberjach zachodnich i południowych państwa rosyjskiego." Umarł w Wilnie 28go grudnia 1847 r. w wieku lat 53).
2. Oddział nauk medycznych.
1) Mikołaj Mianowski, sztuki położniczej p. z.
profesor, oddziału medycznego dziekan. Zdobiące młodość przymioty: skromność, przykładne obyczaje, zapał do nauk i celujący w nich postęp odznaczały Mianowskiego gdy był uczniem w uniwersytecie i ściągały nań uwagę bacznych na rozwijające się talenta profesorów.
Jędrzej Śniadecki wyjednał mu u Alexandra Chodkiewicza dostateczne do zakończenia medycznych nauk wsparcie i później pomieszczenie go w uniwersytecie
urzędownie doradzał. Gdy w oddziale lekarskim przewodziło wtedy niemieckie stronictwo, a to wejście doń wszelkiej krajowej młodzi silny stawiło opór, w oddziale
zaś fizycznym katedra botaniki nie miała adjunkta, na
przełożenie więc moje rektor Śniadecki na nadzwyczajnem posiedzeniu rady r. 1809, 21 czerwca podał do wyboru na ten plac Mianowskiego i wybór ten znaczną
większością głosów otrzymał. Mianowski jednak, nie
życząc sobie poświęcić dla botaniki długą pracą nabytej
korzystniejszej lekarskiej nauki, i złagodziwszy zręcznie
wstręt Labenwejna, prosił o przeniesienie siebie do me-
174
dycznego oddziału, jakoż w następującym 1810r., 17go
września, bez trudności przeniesiony został. W tyrato,
odpowiedniejszym usposobieniu swojemu zawodzie, począł zaraz wykładać fizjologję, r 1813 i 1814, po wyjeździe Labenwejna do Petersburga, anatomję i fizjologję,
a roku 1815 nadzwyczajnym tej ostatniej nauki profesorem był wybrany. W r. 1816 wyjechał za granicę w celu zwiedzenia celniejszych medycznych i położniczych
zakładów, ztąd powróciwszy, rozpoczął kurs sztuki
położniczej i w r. 1819 tejże nauki zwyczajnym profesorem wybranym został.
Póki Mianowski na niższych w uniwersytecie zostawał stopniach, przenikliwy jego rozsądek, skromne obyczaje, uprzejmość w obcowaniu, połączona z naukowem ukształceniem, zdawały się obiecywać na przyszłość prawego i w zasadach uczciwości niezłomnego
członka. Ale skoro wszedł do rady, obłuda jego, ambicja, chęć przewodzenia a najbardziej ów duch niespokojny, do wywrócenia i przekształcenia obecnego rzeczy
porządku dążący, coraz silniej okazywać się począł.
W krótkim czasie przy pomocy również obłudnego
i podobnemi zamiarami powodowanego adjunkta, Kazimierza Kontryma, utworzył on z młodszych członków uniwersytetu liczne, gwoli jego działające i we wszystkich obradach przewodzące stronnictwo, które prócz potwarzania najzasłużeńszych w zgromadzeniu mężów,
wywróceniem ustaw i zniszczeniem ustalonego porządku
zagrażało, jak to wyżej na wielu miejscach szczegółowie
się powiedziało. Zepchnięcie z rektorstwa pracowitego
i rozsądnego Malewskiego, a osadzenie na niem chytro-
175
ścią, interesownością i sejmikowemi wichrzeniami spodlonego Twardowskiego, wytępienie w księciu Czartoryskim ufności ku mądrym radom najcnotliwszego Jana
Śniadeckiego, skłonienie tegoż dostojnego kuratora do
wyjednania najwyższego ukazu o wskrzeszeniu ewikcji
na majątki pojezuickie, aby się niemi wraz ze swemi
zwolennikami podzielić*) itd. itd.; były to główniejsze
intryg tego stronnictwa skutki**).
----
*) Wiadomo jest, że dawne majątków pojezuickich ewikcje
ukazem r. 1808 zniesione były, przez co pewność fundusze
Bankowego zachwianą została. Reformaci, pod pozorem zapobieżenia wyniknąć ztąd mogącym szkodom, doradzili ks. Czartoryskiemu wyjednanie ukazu zmuszającego posesorów do wniesienia nowej na rzeczone majątki ewikcji, a to pod niechybną utratą tych
posiadłości. Co, gdy -wedle późniejszych w tej mierze urządzeń,
niepodobnem być widzieli, sami ze swemi zwolennikami zagarnąć
je zamierzali, i już wielu było czekających na tę zdobycz
intrygantów. Ukaz ten jednak dopiero na początku roku 1825 był
podpisany i ogłoszony, lecz dla niepodobieństwa wykonania bez
skutku pozostał. (Przyp. Aut.).
**) Zapęd tego stronnictwa reformowania prawemi i zwyczajami ustalonego porządku nie ogranicza! się samym uniwersytetem, dotykał on innych stanów wiekami szanowane ustawy.
Reformaci to r. 1843 zamierzyli byli rzymsko-katolickiej kapitale
wileńskiej narzucić za kanonika grecko-unickiego kapłana X profesora Bobrowskiego ; oni to, co śmiechu było godnem, przedsięwzięli zreformować odwieczne wolnych mularzy czyli franmasonów towarzystwo. Zdały się im zbyt zestarzałemi symboliczne tego
zgromadzenia obrzędy. Na jednem więc posiedzeniu loży
Gorliwego Litwina, gdzie Mianowski urząd przewielebnego sprawował, wnieśli projekt ułożonej przez się reformy, który gdy liczną większością głosów odrzuconym został , reformaci opuścili lożę i nowe towarzystwo pod imieniem reformowanego wolno malarstwa utworzyć postanowili. Lecz w publiczności ochoczych nie znaleźli prozelitów. Odszczepieńcami byli z uniwersytetu:
Mianowski, Wolfgang, Kątrym; z obcych: Michał Dmochowski,
Jakób Szymkiewicz, Antoni Marcinowski, Maciej Szulc itd. itd. (Przyp. Aut.).
176
Gdy r. 1824 ze zmianą wyższych władz edukacyjnych stronnictwo to przywłaszczaną w uniwersytecie straciło przewagę, i gdy trzech celniejszych jego członków*) z placów i z Wilna oddalono, Mianowski rzucił się skwapliwie na stronę Pelikana, którego znana dobrze
ambicja i nieograniczone Nowosilcowa względy samowładnym rządcą uniwersytetu wcześnie mu wskazywały, i gdy ten r. 1826 wręcz zasadnym przywilejom, wprost
od tronu rektorem mianowany został, Mianowski, zmieniwszy dotychczasowe dwóznaczne swe postępowanie, otwartym i najgorliwszym wszystkich jego działań, tak w trwonieniu funduszów, jak w przytłumianiu nauk stał się pomocnikiem.
Niedawno udając liberalistę, utworzył był towarzystwo wspierania niedostatnich uczniów, a filaretom, dążącym do utrzymania polskiej narodowości głośno poklaskiwał i od nich nawzajem odbierał poklaski. Teraz w badaniach płochego związku Zacha, Trzaskowskiego
i Lisowskiego najsurowszym tych nieletnich młodzieńców był sędzią, owszem, jak powszechnie głoszono, srogą chłostą do wyznań ich zmuszał. Nadto, gdy w tychże badaniach szło o odkrycie ktoby był związku tego podnietą, on pogróżkami i złudnemi obietnicami
-----
*) Profesorowie: Lelewel, Daniłowicz, ksiądz Bobrowski.(Przyp. Aut.).
177
wymógł na obwinionych, iż ci adjunkta
Onacewicza wskazali. Mianowski zastępując wtedy
rektora, papiery jego zabrać i samego w mieszkaniu
aresztować kazał Po długich obelżywych wzajemnie
na się miotanych potwarzach, gdy rzeczeni młodzieńcy
wyznanie swe o Onacewiczu, jako wymuszone,
uroczyście przed policją odwołali, ten jednak mimo
znakomitych w stanie naukowym zasług, jakoby za
uchybienie winnego zwierzchnikowi uszanowania z
uniwersytetu oddalonym i pod sąd oddanym, obwinieni
zaś uczniowie do szeregowej służby w armji kaukazkiej
skazani zostali *). Podobnejże surowości
doświadczyli później wszyscy, którzy w czasie
powstania, z powodu płochych rozmów, napisów,
wierszyków i t. d. więzieni i przez
Mianowskiego badani byli.
Nadto nowy ten z Pelikanem związek prócz zmiany
politycznych i liberalnych zasad w dalszych jego postępkach i sposobie życia uderzającą sprawił odmianę. Mianowski, który zmarłemu profesorowi Becu
opuszczanie niekiedy lekcji głośno wyrzucał, sam w r.
1826 wyrobił sobie wizytatorstwo szkół we trzech
południowych gubernjach, aby się i od lekcji na kilka
miesięcy oder-
------
*) Sprawa ta zatrudniała długo wielk. ks. Konstantyna w
Warszawie, generała Benkendorfa w Petersburgu, oraz sąd
grodzki i sąd główny w Grodnie i przy zgaszeniu uniwesytetu
ukończeną, jeszcze nie była. - Pelikan i Mianowski zmuszeni do
tłomaczenia się przed wielk. księciem z czynionych sobie przez
Onacewicza zarzutów, wiele zgryźliwych znieśli kłopotów. Sam
tylko Platon Kukolnik z niej korzystał, za przewiezienie bowiem
do Warszawy rachunkowych protokułów 400 rs. wynagrodzenia
otrzymał. (Przyp. Aut.).
178
wał i próżniacką tę podróż kosztem naukowego funduszu odprawił. On, który Malewskiemu przyjmowanie drobnych podarków za zbrodnię poczytywał, sam roku
1829 beneficjalny folwark Mieżany pod imieniem niejakiego Wasilewskiego zadzierżawił i po dwóletniem wytrzymaniu, nie wniósłszy nic do kasy uniwersytetu, żadnych z administracji rachunków nie złożył. A który niedawno skromne, trzeźwe i oszczędne na łonie familji
prowadził życie, dziś wśród ciągłych zabaw, uczt i biesiad nałogowym graczem i wykwintnym w zbytkach stołowych stał się sybarytą.
Ta przewrotność charakteru, ta jawna opinji publicznej pogarda ściągnęła nań ze wszech miar bolesny i dogryzający odwet. Niedawno czczony i prawie ubóstwiony od wszystkiej akademickiej młodzieży, zaszczycany szacunkiem i zaufaniem ziomków, w wielu demach obywatelskich i przyjemne przyjęcie i korzystną praktykę znajdował; dziś okryty nienawiścią i przekleństwy pierwszych a powszechną wzgardą drugich, wszystkie
celniejsze domy ma sobie zamknięte; koledzy nawet i towarzysze zabaw pozorną mu tylko i potrzebą wymuszoną okazują grzeczność. Czyli za te straty w wewnętrznej spokojności znajduje wynagrodzenie, nie wiadomo. To pewna, że w r. 1831, gdy powstanie litewskie ledwo zdała Wilnowi zagrażać poczęło, krajowy ten profesor przelękniony o swe bezpieczeństwo przed
własnemi ziomkami, wraz z Pelikanem oraz liczną szpiegów i najpodlejszych służalców zgrają, przy eskorcie Kirgizów, opuścił miasto i w Dynaburgu szukał schronienia. Ztąd powróciwszy pełnił obowiązki zastępcy
179
rektora, tak jak teraz w medyko-chirurgicznej akademji
prezydenta jest zastępcą. (Umarł w Wilnie w r. 1841).
2) Jędrzej Śniądecki, wysłużony w uniwersytecie
profesor, przez polską jeszcze komisję edukacyjną na
profesora chemji w tym uniwersytecie przeznaczony,
zwiedziwszy celniejsze za granicą naukowe zakłady, w
miesiącu wrześniu r. 1797 do Wilna przybył i kurs
chemji wedle nowych wtedy Lavoisier zasad niezwłocznie
rozpoczął. Kraj cały winien jest temu mężowi zaszcze-
pienie i upowszechnienie tej zasadnej wszystkich prawie
dokładnych umiejętności, kunsztów i rzemiosł nauki; on
jest twórcą ojczystego gładkiego i wyrazistego jej języka.
Płynna i ujmująca wymowa, wykład jasny i każdemu
łatwo pojętny, ściągały zawsze na lekcje jego wielką
liczbę słuchaczów; i można powiedzieć, że ktokolwiek
kursu jego słuchał, ten z zasadami chemji się obeznał.
Ztąd ów zadziwiający postęp uczniów we wszystkich
umiejętnościach, które mniej lub więcej z tą nauką mają
stosunków; ztąd rychłe usposobienie licznych do
rozmaitych w kraju posług młodzieńców.
Nie spoczął był jeszcze po prawnem wedle ustaw od
obowiązków profesora chemji uwolnieniu, gdy roku 1828
po śmierci Wincentego Herberskiego, do przewodniczenia
uczniom medycyny w klinice lekarskiej powołanym został.
Tu znowu ta sama w tłomaczeniu się jasność, w
rozpoznaniu najzawikłańszych chorób przenikliwość,
trafność w wyborze i zastosowaniu lekarstw, uprzejmość w
objaśnieniach, powszechne słuchaczów zyskały uwielbienie.
Rychłe i gruntowne usposobienie
180
medyków tak do cywilnej jak wojennej służby, jest gorliwości i genjuszu jego owocem.
Prawy i niezgiętej cnoty obywatel, nadobnych równie jak dokładnych umiejętności miłośnik i znawca, stały przyjaciel, ojciec do familji swej bezprzykładnie
przywiązany, jak obyczajami swemi i talentami rzetelną
kraju jest ozdobą, tak we wszelkich ludu klasach kochanym jest i poważanym. Prócz wielu pism drobniejszych i trzykrotnego a zawsze nowemi wynalazkami pomnożonego chemji swej wydania, napisał i roku 1811 we dwóch tomach wydrukował teorję jestestw organicznych ; Dr. Moritz dzieło to na niemiecki język przetłomaczył*).
3) Jan Bärkman, syn wileńskiego zegarmistrza,
medycyny sądowej i hygieny p. z. profesor. Niedołężny
ten nauczyciel winien jest swoje wyniesienie miłosnym
Nowosilcowa ku księżnie Zubowowej zalotom, która
chcąc wynagrodzić nadwornego swego lekarza, łatwo to
otrzymała, iż ten dnia 1 listopada r. 1824 na pierwszem pod prezydencją tegoż kuratora posiedzeniu, bez żadnych ustawami przepisanych formalności, zwyczajnym
profesorem wybrany, a dwie pomienione, dotąd za dodatkowe poczytane nauki, w oddzielną katedrę przemienione zostały. Słabe w medycynie usposobienie, brak
dokładnych i nadobnych umiejętności, ciemny i mało
zrozumiały tłomaczenia się sposób, połączone ze zwykłą
nieukom dumą i zarozumiałością^ wydały go na pośmie-
-----
*) Umarł w Wilnie 1 maja 1837. - Mówiliśmy już o tym
znakomitym mężu w pierwszym obrazku. (Przyp. Aut.).
181
wisko uczniom i powszechną pogardę publiczności. Podłem jednak podchlebstwem, niewolniczą prawie uległością i kosztownemi dla obojga rektorstwa darami to
otrzymał, iż prócz wielu innych korzyści, r. 1826 wizytatorem szkół we dwóch gubernjach, roku zaś 1829 dożywotnim członkiem cenzury z pensją roczną 1500
r. as. wyznaczonym został; teraz zaś w rządzie akademji medycznej plac naukowego radcy otrzymał.
4) Konstanty Porcyanko, chirurgji praktycznej,
terapji szczególnej i materji lekarskiej p. z. profesor.
len doskonały, wszystkie części medycyny gruntownie
posiadający, w leczeniu wnętrznych i zewnętrznych chorób, oraz w chirurgicznych operacjach trafny i doświadczony lekarz, w tłomaczeniu się zwięzły i jasny, w obcowaniu uprzejmy i otwarty, z naukami nietylko dokładnemi lecz i nadobnemi dobrze obeznany, z wielkim
słuchaczów pożytkiem wykładał te nauki, a mimo liczne
dla Pelikana obowiązki i winnej mu wdzięczności nie
uchybiał i powszechnem ostatnich czasów zepsuciem nie
zaraził się. Powszechna miłość uczniów, cześć i poważanie u publiczności są sprawiedliwą talentów i przymiotów jego nagrodą*).
-----
*) Urodził się w roku 1793, umarł w Wilnie 11 sierpnia 1841
r. Pamięć cnót i zasług tego znakomitego męża do dziś dnia żyje w
całym kraju i jak święte podanie z ust do ust przechodzić będzie.
- Znakomity, europejskiej sławy chirurg, a doktor uważany
prawie za cudownego, kiedy stawał przy łożu boleści, gotowy
walczyć ze śmiercią, skoro po namyśle wyrzekł: wyleczę! -już
cienie śmierci odlatywały od łoża, a radość i wiara opromieniały
bolejącą, rodzinę. .Możnaby tomy napisać o jego cudownych prawie uzdrowieniach takich, których już wszyscy opuścili. Łączył nadzwyczajną zdolność, ogromną naukę,
trafność w sądzie i bystre przenikliwe oko, - z sercem pełnem
najwznioślejszych i najtkliwszych uczuć. (Przyp. Sob.).
182
5) Adolf Abieht, rodem z Erlangi, syn zmarłego
filozofji profesora, patologji ogólnej i semiotyki p. z.
profesor, roku 1823 pomocnikiem przy klinice medycznej, roku zaś 1828 zwyczajnym profesorem mianowanym został. Jak rozległe w nauce lekarskiej wiadomości, w
tłomaczeniu się zwięzłość i jasność, gorliwość o postęp
uczniów i pilność w pełnieniu obowiązków czynią go
wszystkiej młodzi wielce przypodobanym, tak stałość
charakteru, skromność i słodycz obyczajów, przywiązanie do kraju, w którym się wychował, powszechny mu jednają szacunek. Należy on do małćj liczby członków,
którzy się zepsuciem ostatnich czasów nie skazili.
6) Adam Bielkiewicz, anatomji p. n. profesor.
Roku 1820 wyznaczony pro-rektorem, a roku 1827
obrany nadzwyczajnym anatomji profesorem, gorliwie i
namiętnie tej nauce się poświęca. Uczniowie dla
uprzejmości i łatwej każdego czasu przystępności powszechnie go kochają, a publiczność dla prawości i trafnego tak wnętrznych jak zewnętrznych chorób leczenia, szanuje i poważa **).
------
**) Urodził się w Wilnie r. 1798, umarł tamże 1810. Gorliwy,
sumienny profesor i najzacniejszy człowiek. Kochał swych uczniów,
umiał odgadywać prawdziwe talenta, torować im drogę i
usposabiać do przyszłej świetnej działalności. Jego to byli uczniami
znany Ludwik Siewruk, znakonity profesor moskiewskiego
uniwersytetu, zgasły w miodym wieku, Ignacy Kułakowski, jeden z
najgłośniejszych dziś praktykantów w Petersburgu i w. i. Gabinet anatomiczny wileński doprowadził Bielkiewicz do 2528 okazów, pomnożony już po śmierci jego przez Siewruka i
Kułakowskiego do 3,000, przewieziony w reku 1842 do Kijowa.(Przyp. Sob.).
183
7) Felix Rymkiewicz, patologji i terapji szczególnej p. n. profesor, jasno, dokładnie i z wielkim uczniów pożytkiem wykłada swe nauki i jak tym dla
uprzejmości i bezstronności wielce przypodobanym, tak
w zgromadzeniu dla prawego i stałego charakteru powszechnie jest szacowanym***).
8) Seweryn Gałęzowski, adjunkt uniwersytetu,
w klinice chirurgicznej pomocnik; młodzian szlachetnych
przymiotów duszy, rzadkiej w chirurgicznych operacjach
zręczności, a większych jeszcze nadziei, roku 1828 wy
siany za granicę ku dalszemu w tej sztuce doskonaleniu się, gdy r. 1831 z plonem zebranych wiadomości do kraju powracał, zatrzymał się w Warszawie, niosąc
pomoc licznym wtedy w walce o ojczyste swobody ranionym wojownikom. Po zdobyciu Warszawy uszedł w obce kraje, gdzie ze szczątkami pozostałych ziomków
los swój podziela.
9) Alexander Woelek, syn aptekarza wileńskiego, pomocnik i zastępca sztuki położniczej, dla braku uprzejmości i cierpliwego charakteru nie zjednał sobie dotąd pożądanego uczniów przywiązania. (Umarł w Wilnie w r. 1870.
10 i 11) Adam Adamowicz i Karol Mujschel
------
***) Umarł w Wilnie 17go grudnia 1851 przeżywszy lat 52. Oprócz
wielu dzieł mniejszych, znane są jego ",Kursa patologji i terapii"
w 4 tomach. (Przyp. Sob.).
184
medycyny doktorowie, pierwszy nauki bydlęco-lekarskiej
w powszechności, drugi zootomji oraz teorycznej i praktycznej chirurgji bydlęcej, nauczyciele. Oba ci młodzi weterynarze wysłani kosztem uniwersytetu za granicę,
główniejsze weterynarne zakłady w Niemczech, Francji,
Anglji pilnie zwiedzili i z wielkim plonem nabytych
wiadomości niedawno powrócili. Oba wzorową, gorli-
wością i gruntownem usposobieniem czynią nadzieję
przyprowadzenia tej nauki do wysokiego doskonałości
stopnia; zwłaszcza, iż ustawami nowej akademji dawa-
nie jej w języku polskim jest dozwolone. (Adamowicz
żyje dotąd, wspomnieliśmy o nim wyżej).
12 i 13) Józef Mianowski i Józef Korzeniowski,
medycyny doktorowie, pierwszy w medycznej, drugi w
chirurgicznej klinice pomocnicy, równie przymiotami
serca jak gruntowną nauk lekarskich umiejętnością
znamienici, przeniesieni do akademji medyko-
chirurgicznej, do tychże użyci są obowiązków*).
14) Stanisław Gorski, pomocnik i zastępca Wolfganga, od r. 1830 botanicznego ogrodu rządzca.
Brak zupełny powierzchownego okrzesania i obyczajności, gruba pierwiastkowych przystojności prawideł nieznajomość, fałszywość charakteru, rozwięzłość obyczajów, a przy słabych tylko nauk początkach zuchwała zarozumiałość i chełpliwość znamionują tego człowieka,
którego Wolfgang naprzód godnym przyjacielem domu
------
*) O znakomitym Józefie Mianowskim, dziś żyjącym, szeroko
nam mówić wypadnie w dalszym ciągu Obrazków. Korzeniowski
był nader biegłym operatorem. Umarł niedawno w Wilnie. (Przyp.
Sob.).
185
swego, nakoniec następcą po sobie poczytał. Jego to
staraniem i zabiegami Górski po zgonie Witzela, nie
mając żadnego sztuki ogrodniczej wyobrażenia, rządcą
ogrodu, a, po zgaszeniu uniwersytetn nauczycielem farmacji i botaniki mianowanym został. Ustawy akademji naukę farmacji w języku ojczystym dawać pozwalają
Górski udając wszędzie gorliwego narodowości stronnika,
dla przypodobania się rządowi, nie bacząc na pożytek
uczniów, skaleczonym rosyjskim językiem wykładać ją począł.
15) F. Brunner, rodem z Bawarji, zbiorów zoologicznych konserwator, rzadkim talentem przywracania zwłokom zwierzęcym naturalnej postaci znamienity, gabinet zoologiczny wielu rzadszemi gatunkami zwierząt, ptaków, ryb itd wzbogacił i ozdobił, a szlachetnemi
duszy przymiotami powszechny w zgromadzeniu zyskał sobie szacunek. Dziś w akademji lekarskiej też same pełni obowiązki.
3. Oddział nauk moralnych i politycznych.
1) X. Michał Bobrowski, exegetyki i archeologji biblijnej p. z. profesor. Ten grecko-unickiego obrządku kapłan roku 1815 do wykładania pisma św. powołany, r. 1817 dla doskonalenia się w naukach teologicznych za granicę wysłany, a za powrotem roku 1822 nadzwyczajnym teologji profesorem mianowany, chwycił się niezwłocznie reformackiego stronnictwa i wszystkich działań tych .wichrzycieli gorliwym był uczestnikiem.
186
W nagrodę czego roku 1823 rektor Twardowski nie
wahał się przedstawić go radzie do wyboru na kanonika
do rzymsko-katolickiej kapituły wileńskiej i potworny
ten projekt byłby przyszedł do skutku, gdyby go
rozsądny i stały opór Jana Śniadeckiego nie zniweczył.
Gdy w r. 1W4 zerwał się ten obluly i nieprawości
związek, Bobrowski wraz z trzema innemi wspólnikami z
uniwersytetu i z Wilna oddalonym został. Za
wstawieniem się jednak u wyższych władz edukacyjnych
hrabiego Ostermana, którego, będąc za granicą, szczególne
sobie pozyskał względy, roku 1826 powrócił wprawdzie do
pierwszej posady, lecz już w uniwersytecie, dla zaszłych
wiadomych odmian , do dalszych knowań nie znalazł
podniety. Wreszcie, jak w naukowem usposobieniu był
miernym, tak zimnem tłomaczeniem się słabe na
umysłach uczniów sprawiał wrażenie. (Napisał 11 dzieł
naukowej treści, z tych kilka nader ważnych w kwestji
sławiańskiej).
2) X. Jan Skidełł, teologji moralnej i pasterskiej
p. z. profesor, roku 1826 lekcje nauk teologicznych
wykładać począł; roku zaś 1829 wybrany zwyczajnym
tychże nauk profesorem, należytem usposobieniem,
zwięzłym i jasnym tłomaczenia się darem, oraz skromnością i słodyczą obyczajów, uczniów równie jak kolegów powszechny zjednał sobie szacunek.
3) X. Antoni Fijałkowski, teologji dogmatycznej i
historji kościelnej od r. 1828 nadzwyczajny profesor,
płynną i jasną wymową przelewa w uczniów obszerne
187
swe w tych naukach wiadomości, a uprzejmem obcowaniem czułe ich ku sobie jedna przywiązanie*).
4) Aloizy Capelli, prawa rzymskiego, kanonicznego i karnego, oraz języka i literatury włoskiej p. z. profesor, oddziału moralnego dziekan. O wejściu jego
do uniwersytetu i przymiotach wyżej, mówiąc o cudzoziemcach, powiedziałem. Z pomiędzy wielu roku 1804 wezwanych do uniwersytetu cudzoziemców, Capelli sam
jeden dotąd w zgromadzeniu pozostał, sam jeden z hojnego przez cesarza Alexandra uposażenia najdłużej korzystał. Wkrótce po swem przybyciu wyjednał sobie
poruczenie prawa kanonicznego i mało nam przydatnej
literatury włoskiej, a później dziekanem oddziału mianowanym został; za które tytuły, wraz ze zwykłą pensją, profesorską, po 2,800 rs. rocznie pobierał. Te jednak
tak znakomite korzyści nie przywiązały go do kraju, w
którym ze wszechmiar błogiego używał bytu. W ostatnich
bowiem zepsucia czasach jak podłym zwolennikiem
przemocy, tak otwartym narodowości naszej okazał się
nieprzyjacielem**). Powszechna publiczności wzgarda
jest zasłużoną tej niewdzięczności odpłatą.
-----
*) Był później rektorem akademji duchownej w Wilnie, biskupem kamienieckim, a dziś jest metropolitą kościołów w Rosji arcybiskupem mohylewskim. (Рrzур. Sob.).
**) Jednego dnia, gdy po potlumieniu litewskiego powstania,
wiele o tśm w obecności Pelikana mówiono, Capelli, chcąc
prześcignąć w podłości wszystkich innych podchlebców, z temi się
odezwał słowy: "Si Jesus-Christ venait chez moi habille en
Polonais, d'un conp de jambe par derriere je le mettrais hors de la
porte." To bluźnierstwo oburzyło samego Pelikana i otwartą ku
Capellema ściągnęło pogardę. (Przyp. Aut.).
188
5) Paweł Kukolnik, historji powszechnej i statystyki ogólnej p. z. profesor, r. 1826 z ominieniem wszystkich ustawami przepisanych formalności na katedrę tę wyniesionym został. Profesor historji powszechnej, początków nawet łacińskiego języka nie mający,
było to pierwszem w uniwersytecie naszym zdarzeniem.
Pelikan, dobroczynne przyjęcie siebie przez rodziców
Kukolnika w Petersburgu, gdy tam medycyny uczyć się
poczynał, pomieszczeniem syna na tak ważnej posadzie
odpłacił. Nadto zaraz na początku urząd sekretarza rady,
później cenzora, a w końcu bibljotekarza mu poruczył i
w często nastręczanych do nadzwyczajnych nagród
powodach, jak za opisanie numizmatów krzemienieckich,
nocny przegląd mieszkań studenckich itd. gdy innych
honorowemi tytułami, tego jednorazową opłata, pensji
profesorskiej wynagradzał. Kukolnik, wdzięczny nawzajem
Pelikanowi, wszystkich tajnych rad i działań jego
czynnym był uczestnikiem, a w czasie bezustannych uczt i
biesiad zwyczajnym bawicielem. W ucieczce z Wilna
dnia 20 maja 1831 r. podobnież mu towarzyszył. Lekcje
jego, po rosyjsku dawane i dla ograniczonych
wiadomości i dla mało zrozumiałego języka, żadnej
uczniom nie przyniosły korzyści*).
------
*) Żyje dotąd. - Po usunięciu się Pelikana zmienił się
znacznie i wcale złym człowiekiem nie był. Owszem, kiedy mógł,
rad nawet pomagał ludziom. Jako cenzor i w końcu prezes komitetu
cenzury był zawsze wyrozamiały, sprawiedliwy, a nie zważając na
surowość przepisów i odpowiedzialność nawet łatwy i uczynny.
Napisał dużo po rosyjsku prac historycznych, etnograficznych i
statystycznych, wyłącznie Litwę obchodzących. Prace historyczne niezawsze są bezstronne, ale etnograficzne mają niezaprzeczoną wartość. Napisał ciężkim wierszem dużo dzieł
poetyckich i dramatycznych, z tych "Judasz" zawiera wiele miejsc
pięknych i wzniosłych, jeżyk tylko przestarzały. W ostatnich
latach, za Murawiewa a szczególnie Kaufmana uważany był za
przychylnego Polakom i ściągnął na siebie prześladowania nawet.
Był prezesem komisji archeograficznej - odebrano mu tę posadę
oddano znanemu przeniewiercy lwowskiemu Gołowackiemu.
Stracił też i posadę prezesa cenzury, a nawet był pociągany do
odpowiedzialności za łatwe przepuszczenie dzieł polskich.
(Przyp. Sob.).
189
6) Józef Jaroszewicz, cywilnego i karnego
prawa polskiego od r. 1827 nadzwyczajny, w końcu
zwyczajny profesor, obie te nauki wykładał z po wszechnem uczniów zadowolnieniem **).
7) Jan Waszkiewicz, ekonomji politycznej nad
zwyczajny profesor. Niedołężny ten i и wszystkich
lekceważony nauczyciel winien jest swe wyniesienie upo
wszechnionym we wszelkim gatunku ostatnich czasów
nadużyciom. Dumna Pelikanowa, mając przy sobie
w urodzie i na umyśle upośledzoną siostro, życzyła po
zbyć się jej przez pomyślne zamęzcie. Gdy nikt o rękę
jej się nie starał, ułożono plan wydania za Waszkiewicza, który od dawna etatowego placu gorąco pragnął, a dla niedołężności osięgnąć nie mógł. Objawiono mu
ten projekt z warunkową obietnicą profesorskiej posady.
Waszkiewicz mimo wrodzoną odrazę i gorzkie przed
przyjaciółmi w tej mierze narzekania, widząc w
tym
-----
**) Autor znakomitego dzieła w 3 tomach f p. t. "Obraz
Litwy." Mieszkał po zamknięciu uniwersytetu w Bielsku na
Podlasiu gdzie i umarł w r. 1860 w tym samym domku drewnianym, w którym się urodził przed 66 laty. (Przyp. Sob.).
190
związku jedyny pomyślności swej środek, przytłumił
wstręt i przyjął narzuconą sobie oblubienicę. Jakoż dnia
1 lutego r. 1830 nadzwyczajnym profesorem obrany został.
Tym sposobem katedra Strojnowskiego, niegdyś i
Malewskiego, przeszła na posag Annie Wasilewownie, a
ważna ekonomji politycznej nauka bezwstydnej intrygi
stała się ofiarą. Ex-profesor ten, po zgaszeniu uniwersytetu, za protekcją szwagra swojego, ekonomicznym radcą akademji lekarskiej jest mianowany. Wydał,
prócz nic nieznaczących tłomaczeń, "Naukę o handlu"
in 8vo, 1830.
8) X Anioł Dowgird, Pijar, od r. 1818 logiki nauczyciel, dla słabego tłomaczenia się daru żadnej prawie uczniom nie przyniósł korzyści, a przy zgaszeniu uniwersytetu żadnego nie otrzymał wynagrodzenia. Wydał własnym kosztem "Wykład przyrodzonych myślenia prawideł, czyli Logika teoryczna i praktyczna", w Połocku 1828, in 4to, str. 425.
9) Alexander Korowicki, od r. 1823 prawa cywilnego rosyjskiego nauczyciel, jasnym wykładem tej nauki zyskał słuchaczów swych zadowolnienie. Wydał:
1) "Proces cywilny litewski" in 8vo, 1826; 2) "Porządek
sądzenia spraw w rządzącym senacie" in 8vo, 1827.
IV. Oddział literatury i sztuk wyzwolonych.
1) Jan Łobojko, od roku 1822 języka i literatury
rosyjskiej p. z. profesor, człowiek spokojnego charakteru
i przykładnych obyczajów, dla ograniczonego jednak
usposobienia i małej w uczuciach do języka i literatury
rosyjskiej ochoty, mały w nich sprawił postęp. Po zga-
191
szeniu uniwersytetu, uczniom medycyny na akademji lekarskiej też nauki wykładać począł.
2) Leon Borowski, poezji, wymowy polskiej i
gramatyki powszechnej p. z. profesor, przepędziwszy
kilkanaście lat na niższych w uniwersytecie stopniach,
dopiero dnia 1 kwietnia 1822 posadę tę otrzymał.
Dowcip, rozlegle w starożytnej i nowożytnej literaturze
wiadomości, styl wykształcony, charakter niczćm nieskażony,
czyniły go pożytecznym w rozkrzewieniu nadobnych
umiejętności nauczycielem i przyjemnym w zgromadzeniu
członkiem. Wydał: "Uwagi nad poezją i wymową, pod
względem ich podobieństwa i różnicy" in 8vo, 1820. Str.
152. (Ur. 1784, umarł 1846. On to pierwszy wykrzyknął
po przeczytaniu pierwszych prób Mickiewicza: "Geniusz,
geniusz zabłyśnie w kraju naszym. On torował pierwsze
kroki Odyńca, Chodźków, Balińskiego, Malinowskiego,
Korsaka, Hołowińskiego, Kraszewskiego i tylu innych.)
3) Jan Rustem, malarstwa i rysunków, wysłużony
profesor, lubo przed sześciu już laty prawnie, wedle ustaw,
od obowiązków uwolniony, uniesiony jednak namiętną o
rozkrzewienie tej nadobnej sztuki gorliwością, aż do
zgaszenia uniwersytetu licznym swym uczniom w szkole
przewodniczyć nie przestawał. O szlachetnych tego męża
przymiotach wyżej, mówiąc o cudzoziemcach, powiedziałem.
4) Stanisław Hryniewicz, od roku 1829 języka
i literatury łacińskiej nadzwyczajny profesor, jak gramatyczne język* tego zasady dla poczynających, tak wyborowe z klasycznych rzymskich pisarzów wolnej
192
i wiązanej wymowy wzory dla postępujących, jasno i
ze znakomitą, uczniów korzyścią wykładał. Teraz
przeniesiony do akademji lekarskiej, uczniom medycyny
w tychże ćwiczeniach przewodniczył. Nauczyciel ten głosi
się wszędzie z przesadą żarliwym narodowości miłośnikiem; ciągłe jednak we wszystkich zabawach, grach i biesiadach, wraz z innemi Pelikana służalcami, uczestnictwo, daje powód do słusznego o prawości zasad jego powątpiewania. (Umarł w r. 1867.)
5) Jan De Neve, Francuz, języka i literatury
francuzkiej, podobnież od roku 1829 nadzwyczajny profesor. Cudzoziemiec ten Pelikanowi i żonie jego dla podłego pochlebstwa wielce przypodobany, u wszystkich
zaś członków, dla rażącej dumy wzgardzony, u uczniów
znienawidzony, w ostatnich czasach wielką ku narodowości naszej okazał nienawiść.
6) Szymon Feliks Żukowski, adjunkt uniwersytetu, języka i literatury greckiej nauczyciel. Jemu to winna młodzież pierwsze obeznanie z tym klasycznym
starożytnym językiem, którego on zasady w wydanej
przez się gramatyce gruntownie wyłożył, i którego moc
i wyrazistość w dobranych wzorach wskazywał.
7) Benjamin Haustein, adjunkt uniwersytetu, języka i literatury niemieckiej, oraz języka angielskiego nauczyciel. Cudzoziemiec ten prawego wprawdzie charakteru i przyjemnych w towarzystwie przymiotów, w pierwszym jednak języku małą, w drugm żadnej
prawie uczniom nie przyniósł korzyści.
8) 9) Bogumił Kisling, adjunkt uniwersytetu i Fryderyk Lehman, obaj sztycharstwa nauczyciele.
193
w różnych tej sztuki gatunkach ochoczym przewodniczyli
młodzieńcom.
10) Wincenty Smokowski, w szkole rysunków i
malarstwa pomocnik, młodzian pięknych duszy i serca
przymiotów, z nadobnemi naukami dobrze obeznany,
ćwiczył się w sztuce malarskiej naprzód pod okiem i
przewodnictwem Rustema w Wilnie, później przez kilka
lat w Akademji Sztuk pięknych w Petersburgu talent
swój kształcił i doskonalił. Po zgaszeniu uniwersytetu
do gimnazjum wileńskiego na nauczyciela rysunków przeniesiony został. (Żyje dotąd.)
Taki to był skład uniwersytetu przy jego zgaszeniu.
Nie było w nim, w tej epoce, wygórowanych, wszędzie i
zawsze rzadkich, naukowych genjuszów i talentów;
niedołężność nawet wiele ważnych posiadła katedr. To
jednak na chlubę jego powiedzieć można, iż większa
część członków, mimo liczne i silne w ostatnich czasach
do zepsucia podniety, w zasadach prawości niewzruszoną
pozostała.
Zbiór ten ułomkowych wiadomości podpisuję
X. Stanisław Jundziłł p.
VI.
Ustęp czwarty z Pamiętników prof. Stanisława Jundziłła.
Sprostowanie omyłek, fałszów i potwarzy, w dziele
Maurycego Mochnackiego: "Powstanie narodu polskiego
w r.1830 i 1831." - Paryż 1834.
Szanowny pisarz historji powstania narodu Polskiego, zamierzając okazać wpływ edukacji publicznej
194
na utworzenie i rozkrzewienie ducha politycznego w narodzie, poczyna rzecz od uniwersytetu wileńskiego, jako głównego naukowego zakładu w prowincjach polskich
pod panowanie rosyjskie zagarnionych. Zamiar zaiste
trudny do spełnienia; nikt bowiem dotąd nie śmiał
ogłosić drukiem dziejów tego uniwersytetu, a autor nigdy go sam nie zwiedzał, i z członków żadnego podobno, prócz Lelewela i Gołuchowskiego, osobiście nie znał;
jakoż gdy w całym ciągu dzieła swojego, opowiadając
nietylko główniejsze czyny rewolucji, lecz i drobne opisując zdarzenia, stara się opierać je na najautentyczniejszych dowodach, w tem co mówi o uniwersytecie żadnego ani z publicznych pism, ani z ustnych nawet, godnych wiary podań, nie przywodzi świadectwa. Źródłem zaś całej tej o uniwersytecie powieści zdają się być niektórzy młodzi nasi ziomkowie, towarzysze tu-
łactwa autora, którzy pod świętą tarczą patrjotyzmu kryjąc wszystkie wady korpusowego stronnictwa, śmiałemi zarozumiałości wyrazami, stanowczym w mówieniu
tonem potrafili podchwycić i złudzić łatwowierność autora*). Takowe to omyłki wytknąć i sprostować, jako
-----
*) Dwoma laty przed wyjściem dzieła Mochnackiego ciż to
podobno ziomkowie nasi przepełnili historję doktora Spacir o
powstaniu narodu polskiego: .,Gescnicbte des Aufsfandes des
polnischen Volkes in den Jahren 1830 und 1831"- tak licznemi i
niedorzecznemi baśniami, iż ją Mochnacki w dopisku na stronie 413
i 414 t. I nietylko za historję, ale i za materjał do prawdziwej historji
uznać nie chce. - A jednak doktor Spacir na czele dzieła swego za
rękojmią prawdy i autentyczność spisywanych przez sie zdarzeń
wymienia ludzi, którzy mu jakoby do utworzenia tej zbieraniny już
pismami, już ustnem opowiadaniem dopo magali, imiona ich są: Wincenty Pol, Dobrosław Kalinowski, Dziekoński, Domejko, Wrotnowski, Czetwiertynski, Choński,
Staniewicz, Broński, Mickiewicz Adam, Zan Stefan, Grodkowski,
Odyniec, Górecki, Wejsenhoff.
195
członek uniwersytetu i naoczny świadek wymienionych
przez autora zdarzeń, powodowany miłością prawdy i
chęcią uniewinienia spotwarzonych osób, za obowiązek
sobie poczytuję.
W tomie I, na str. 390 autor mówiąc o przywróceniu przez cesarza Pawła Jezuitów do zarządu szkoły głównej litewskiej, powiada: opór sławnego ex-jezuity
Poczobutta, profesora astronomji, w niwecz obrócił ten
zamiar. - W twierdzeniu tem dwie znajdują się omyłki,
pierwsza tycząca się tytułów Poczobutta, który nie był
profesorem astronomji, lecz przez króla jeszcze Stanisława mianowany astronomem królewskim, sprawował ten obowiązek aż do 1799 r. - Współczesnym zaś profesorem astronomji był ex-ezuita Andrzej Strzecki. Co się tyczy mniemanego oporu przeciwko rzeczonemu Imperatorskiemu ukazowi, nie wiem prawdziwie, co autor
przez ten wyraz rozumie, opór przeciw woli rządowej w
każdym kraju, a tembardziej monarchicznym, ile pod
panowaniem Pawła, najokropniejsze mógłby ściągnąć
skutki. - Ówczesny rektor Strojnowski za najpokorniejsze w tej mierze do tronu przedstawienie skazanym został na ośmiodniowe o chlebie i wodzie więzienie; a tę
nadspodziewanie łagodniejszą karę, dobrodziejstwem
nawet nazwano. - Poczobutt, nie będąc już rektorem,
nie miał nawet prawa i nie czynił najmniejszego w tej
mierze do cesarza kroku, korespondencji zaś jego z je-
196
zuickim jenerałem Brzozowskim i przekładanie mu szkodliwych z zajęcia uniwersytetu dla towarzystwa Jezusowego skutków, nikt zaiste oporem nazwać nie może. -
Rzetelną, zaś przyczyną zniweczenia tego ukazu jest odpadnienie z łaski cesarza jezuity Grubera i rychła śmierć Pawła. - Na str. 402 i 403 t. I czytamy bezzasadne twierdzenie, jakoby nomenklatury chemiczna, zoologiczna, mineralogiczna, fizjologiczna, winne były
Janowi Śniadeckiemu swe wydoskonalenie. - Jundziłł bowiem początki botaniki czyli naukę botanicznego języka wydał w r. 1804, początki zoologji 1805. - Jędrzej Śniadecki pierwsze wydanie swej chemji drukował w r. 1806. - Symonowicz w r. 1805 około mineralogii
pracować począł. - Jan zaś Śniadecki, obrany rektorem uniwersytetu, przybył do Wilna w połowie lutego
1807 г.; nie mógł więc mieć wpływu na utworzone przez rzeczonych profesorów naukowe języki.
Na str. 407 i 408 poczyna się długi panegiryk Zana, założyciela sekretnego towarzystwa Filaretów. - Dążnością tych pochwał jest ciągłe przyganianie Śniadeckiemu, iż sprzyjając jedynie matematyce i fizycznym umiejętnościom, o moralne i filozoficzne nauki nie dbał,
i tak n. p. na str. 407 czytamy: "Śniadecki gruntując
naukę doświadczenia, obeznawając młodzież z naturą
widomą, nie dał jej czasu i nie chciał dać do zgłębienia
tego wszystkiego, co za granicą tych materjalnych
wiadomości czaruje rozum i imaginację. Kierunek jego
był jednostronny a umiejętność martwa, jak styl którym
pisał, i astronomiczne narzędzia, któremi uważał
gwiazdy na niebie. - Ustawy społeczne w Europie,
197
polityka, prawodawstwo, dawna Polska, wszystko to było
za obrębem starca, obserwującego planety, a niechcącego
wiedzieć co się na ziemi, i to na ojczystej jego ziemi
działo" itd. - Przebóg! któż to wtłoczył w pióro autora
tak bluźniercze o Śniadeckim zdanie. - Sława jego
naukowa w kraju i za granicą, powszechna wziętość i
szacunek u ziomków, miłość i poważanie wszelkich klas
uczniów w uniwersytecie, moglyż byż uwieńczeniem
ciemnego i nieoznajmionego z innemi naukami prócz
matematyki idioty? - Znał dobrze Śniadecki literaturę
starożytną i nowożytną nietylko krajową, ale i
zagraniczną wszelkich Europy narodów, o ile mu do
tego umiejętność języków łacińskiego, angielskiego, francuzkiego, włoskiego i niemieckiego dopomagały, jak inaczej bowiem mógł ukształcić w sobie ten styl pisania
poważny równie, jak jasny i przyjemny, który go stawił
w rzędzie pierwszych mówców polskich, znał polityczną
historję nietylko starożytną lecz i wszystkich nowożytnych narodów a mianowicie historję dziejów ojczystych, do czego mu dopomagała bogata, nie dla parady
tylko, lecz do ciągłego użycia zgromadzona bibljoteka,
znał dobrze współczesny stan filozofji, której rozbiorowi
i gruntownej krytyce cały tom czwarty "Rozmaitych
pism" swoich wyłącznie poświęcił; znał obecny stan po-
lityczny Europy, bo odczytywał regularnie wszystkie
prawie gazety i żurnały, które mu wiadome ograniczenia
cenzurne czytać dozwalały; znał najbardziej smutny stan
ojczyzny swojej, której pomyślność równie go jak każdego
dobrego Polaka obchodziła. - Podobało się autorowi
"umiejętność jego nazwać martwą jak astro-
198
nomiczne narzędzia, któremi uważał gwiazdy na niebie"
podobno dla tego, iż pisma jego, a mianowicie przemowy w czasie zagajeń rocznych akademickich miane, nie odznaczały się wybrykami romantycznej poezji, a
bardziej jeszcze otwartą dążnością do liberalizmu i
wyrazistością gorętszego patrjotyzmu; czyliż nie wiedział
autor, iż nie można pisać i rozprawiać o polityce i
patrjotyzmie w Wilnie, jak się rozprawia i pisze w
Paryżu, Londynie, Bruxeli itd.? - Czyliż nie wiedział,
że przekroczenie ścisłej w tej mierze ostrożności mogło
przyspieszyć upadek, powierzonego pieczy jego tak
ważnego naukowego zakładu? mimo pozorną obojętność
jego w tej mierze, cały kraj uważał go za gorliwego
ojczyzny swej miłośnika, tak go uważała młodzież
wszystkich fakuletów, która uroczyście niejednokrotnie
okazywała mu miłość, wdzięczność, przywiązanie. Na str.
417 przechodzi autor do pochwał Lelewela, a opisawszy
nietylko biegłość jego w historji, lecz i zewnętrzną ciała
jego fizjonomję, "dar poety mu przyznaje, to jest dar
natchnienia w widzeniu bardzo odległych przedmiotów"
itd. Mówiąc zaś niżej o dążeniu jego do katedry historji w
uniwersytecie, czyni ostre, nawet nie-obyczajne wyrzuty
Śniadeckiemu, iż oporem swoim zagradzał mu drogę do
tego placu, na który go cała publiczność powoływała;
lecz w tem niepostrzegając się podobno, sam przeciwko
sobie i na uniewinnienie Śniadeckiego podaje oręż, gdy
mówi, "że Lelewel zapuszczając się w badania nad
geografją starożytną, przymuszony ślęczeć nad foljałami
pisanemi barbarzyńską łaciną lub greczyną średnich
wieków, zaniedbywał swe
199
wysłowianie tak dalece, że i świadomsi rzeczy musieli
czasem po kilka razy odczytywać jedną jego kartę,
krótko mówiąc, że ówczesne dzieła Lelewela trzeba
było wertować" itd. - Na str. 422 powiada: "Lelewel
ogłosił był pisemko o Mateuszu herbu Cholewa; równie
uczone a daleko ciekawsze były jego rozprawy umiesz-
czone w r. 1816 i 1817 w Tygodniku Wieleńskim o stanie oświecenia w Polsce przed wprowadzeniem druku. Te pisma, jedne z najgruntowniejszych w polskiej literaturze krytyczno-historycznej, miały atoli cechę wszystkich innych z owej epoki pism Lelewela, to jest że
prawie od nikogo nie były zrozumiane choć je wszyscy
obsypywali pochwałami' itd. - Tę ciemność i niezrozumiałość ówczesnych pism Lelewela potwierdza jeszcze na str. 422 - .Zdaniem przyjaciela i poprzednika jego
na katedrze Onacewicza, który wyliczając w roku 1819
na lekcji autorów piszących o historji, rzekł: mamy
jeszcze jednego największego z naszych krytyków, Lelewela, szkoda tylko, że dzieła jego dotąd nie są na ojczjsty język przełożone." - I tę to przyczynę oporu
śmie autor nazywać dziecinną i niesprawiedliwą.
Mógłże bowiem ten gorliwy zawsze o utrzymanie sławy
uniwersytetu rektor przyjąć do grona tegoż uniwersytetu
człowieka, który lubo pracowitym był badaczem staro-
żytnych ojczystych dziejów, nie umiał jednak jeszcze
wtedy władać piórem i tłomaczyć jaśnie i zrozumiale na
piśmie myśli swoich ? - Uniwersytet, osadzając naukowe
place w gimnazjach i w szkołach nawet powiatowych,
dawał baczność, aby nauczyciele niższych nawet klas
poprawnie, jasno i zrozumiale mogli pisać w rze-
200
czach przynajmniej swych przedmiotów; - jakże nierównie więcej wymagać należało podobnego usposobienie po człowieku, który stanąwszy u steru narodowej
oświaty, miał ją zaszczepiać nietylko ustnie w umysły
obecnej młodzi lecz i przez wydawanie pism zapewnić
jej postęp w najpóźniejsze pokolenia? - Że opór Śniadeckiego w tej mierze nie był żadnym skutkiem prywaty ani osobistej jakowej odrazy, okazuje to łatwy i
jednomyślny wybór Lelewela na profesora w r. 1821.
Jaśnie i gruntownie napisana konkursowa rozprawa z
powszechnym na posiedzeniu rady przyjętą była
oklaskiem, a obecny na tern posiedzeniu jako emeryt
astronom Śniadecki, nietylko zdaniem swem w sekretnych wotach, lecz i jawnem zupełnego swego zadowolenia oświadczeniem, wybór ten poparł i utwierdził. -
Na str. 241 autor przywodzi za dowód niechęci Śniadeckiego ku Lelewelowi, iż się w pisowni polskiej różnili : "gdy pierwszy w jotach miał szczególne upodobanie, drugi nienawidził ich jak zarazy." - Ten dziecinny i płochy zarzut nie zasługuje nawet na zbijanie.
Niepodobna bowiem przypuścić, aby tak rozsądny i wyrozumiały weteran unosił się aż do zemsty w tej niewinnej literackiej igraszce Żył wtedy jeszcze X. Filip
Nereusz Gołański, który większe jeszcze w pisownię
wprowadził dziwactwo, przecież Śniadecki traktował go
zawsze ze zwykłą sobie uprzejmością, a Gołański nie
żalił się na żadne sobie z tego względu uchybienie.
Dotąd autor, powodowany zapewne duchem stronniczych i fałszywych powieści, naganiał i nicował wady pojedynczych osób, a mianowicie Śniadeckiego. W tych
201
twierdzeniach uderza wprost na nauki dokładne, przypisując im, jakoby miały w sobie zarody zepsucia, demoralizacji, które zaszczepiają w tych, co się niemi zajmują. - Nauki bądź moralne, bądź fizyczne, dobrze zgłębione i pojęte, nie prowadzą nikogo ni do satyry
i po twarzy, ani do epikureizmu. Nieszczęsne te przywary, nieoddzielne towarzyszki ułomności ludzkich, pochodzą najczęściej z braku starannego w dzieciństwie
wychowania lub złych przykładów towarzystw, w których się człowiek w pierwiastkach swojego życia znajduje, a niekrępowane hamulcem religji i oświecenia,
w nałóg się zamieniają. - Co do pierwszego, czyli skłonności do satyry: długo żyjąc na świecie, widziałem ostrych satyryków, nie mających żadnego o naukach fizycznych wyobrażenia. - Któż nie zna między żyjącymi satyrycznego pióra ziomków naszych Bułharyna i Sankowskiego ? - Towarzystwo szubrawców dwóch tylko fizycznych liczyło członków, doktora Szymkiewicza i Jędrzeja Śniadeckiego, wszyscy inni byli albo literaci albo moraliści, a przecież z pod ich pióra jakież satyry nie wychodziły? Profesor wymowy Leon Borowski i Ignacy
Szydłowski celowali nad innych dowcipem i uszczypliwością. - Z pomiędzy dawniejszych, a tych nawet duchownych, znałem Xawerego Bochusza ex-jezuitę i Michała Karpowicza, sławnego, wzorowego owych czasów kaznodzieję, ex-misjonarza, którzy nie umieli rozróżnić
barometru od termometru, a jednak w osobistych zatargach swoich najsrożej się satyrami i pisanemi paszkwilami szarpali. - Sławny we Francyi Voltaire, który
żartował z Bufona naturalisty i wyszydzał matematyka
202
Dalemberta, nie byłże najuszczypliwszym wieku swegosatyrykiem? - Co do epikureizmu: nie wiemy co przez ten wyraz autor rozumie, jeśli to ma być rozwiązłość życia i skażone obyczaje, te również jako zależące od wpływu zwyż pomienionych przyczyn, wspólne
są całemu rodzajowi ludzkiemu , w powszechności, im kto mniej jest oświeconym, tem bardziej zepsuciu i demoralizacji ulega, a w szczególności co się tyczy obwinienia umiejętności dokładnych, na zaszczyt to nauk fizycznych powiedzieć można, że, gdy w licznem gronie
profesorów wydziału medycznego i fizycznego żadnego jawnego w tym gatunku nie postrzegano skażenia, w wydziale literackim profesor literatury starożytnej i
filolog Grodek, w moralnym Józef Bogusławski, profesor teologji, byli w całej rozciągłości tego wyrazu powszechnie obwołanymi epikurejczykami.
Na str. 415 czytamy: "nie lubił ich (Filaretów)
poważny i mało mówiący profesor Jundziłł i pewno nie
przez brak patrjotyzmu kandydatom do stanu nauczycielskiego, których był prefektem, zabraniał zapisywać się w ich księgę." - Mało znacząca ta powieść nie
wartaby była zastanowienia, gdyby nie należała do mnogich filareckich baśni, które sprostować tu postanowiłem. - Towarzystwo Promienistych równie jak Filaretów było sekretne i mało komu znane z publiczności, nie mogłem więc bronić kandydatom stanu nauczycielskiego zapisywać do ich wielkiej księgi i wstępować do
towarzystwa, o którego istnieniu żadnej nie miałem wiadomości.
Na str. 446 czytamy: "ponieważ Wyrwicz z urzędu
203
doniósł Czartoryskiemu, że w stowarzyszeniu Promienistych zawiązało się towarzystwo tajne polityczne pod tytułem Filaretów. wyznaczyć musiał Czartoryski komisję do sprawdzenia denuncjacji, wszakże śledztwo poruczył zacnemu profesorowi Bojanusowi, który po krótkićm badaniu uznał całą rzecz za niegodną dalszych poszukiwań." Tu autor, czerpiąc wszystkie swe wiadomości z fałszywego źródła, dopuszcza się sprzecznomówności i staje się niezrozumiałym. - Pojąć bowiem nie można powodów, dla czegoby Czartoryski wyznaczając komisję do sprawdzenia denuncjacji Wyrwicza, poruczał śledztwo jednemu Bojanusowi. - Komisję tę, jak to dobrze wiadomo, składali: ks. Kłągiewicz profesor teologji, Łobojko literatury rosyjskiej i Bojanus weterynarji profesorowie. - Ci działając wspólnie i współcześnie, jednomyślnie uznali rzecz całą za niegodną dalszych poszukiwań. - Przyznanie więc tego korzystnego
dla Filaretów czynu jednemu Bojanusowi, ze złośliwem zamilczeniem dwóch innych członków, wyraźnem jest pokrzywdzeniem historycznej prawdy i odjęciem zaszczytu rzeczonym profesorom.
Na str. 450 kończąc relację o śledztwie Nowosilcowa i o wyroku najwyższym na Filaretów dodaje autor: "Wielu uczniów w ukazie nie wymienionych wzięto do
wojska na prostych sołdatów" itd.; ostatni ten dodatek jest zupełnie fałszywym. - Prócz wymienionych bowiem w ukazie Filaretów, żaden nie uległ jakiejkolwiek karze, a tembardziej żadnego nie skazano w sołdaty, co gdyby było, autor wymienić ich po nazwisku pewnieby
nie omieszkał.
204
Lecz któż bez podziwienia i bez wzdrygnienia czytać może na str. 451 imię szanownego profesora Becu w liczbie tych urzędników, którzy wedle mniemania autora pomagali Nowosilcowi do odzierania uniwersytetu? Nie pojmuję przyczyny, dla której Filareci zmarłego
nawet tego profesora z taką zawziętością prześladują. -
Mickiewicz w pierwszej części dziadów swoich już go
dotykał; w trzeciej części tych romantycznych marzeń,
śmierć jego od piorunu karą Bożą nazywa, a Mochnacki
już w poczet łotrów mających odzierać uniwersytet liczy. - Jedyną przyczyną Filaretów gniewu zdaje się być podejrzenie o uczestnictwo tego profesora w komisji, która pod prezydencją Nowosilcowa do badań w sprawie Filaretów wyznaczona była, powód zaś ku
temu podejrzeniu był następujący:
August Becu, profesor fizjologji, skończywszy w uniwersytecie ustawami przepisaną służbę, przed końcem 1822 r. podał prośbę o uwolnienie siebie od służby i o
pensję dożywotnią temiż ustawami zaręczoną. Ministerstwo narodowego oświecenia nie spieszyło się z rozwiązaniem tej prośby; a gdy w r. ] 823 rozwinęła się
sprawa o tajemne towarzystwo Filaretów, wszystkich podobnych próśb rozwiązania do ukończenia tej sprawy zawieszone zostały, chciano bowiem wiedzieć, czyli który
z członków uniwersytetu nie należał w jakikolwiekbądź sposób do tego stowarzyszenia. To tak wielce bolało Bekiego, który niezmiernie sprzykrzył sobie prace nauczycielskie, iż w tymże roku umyślnie odbył podróż do Petersburga dla wyjednania tam skutku żądania
swego. Czego gdy nie otrzymał, a początek roku szkol-
205
nego coraz się zbliżał i kurs lekcji swoich na nowo rozpoczynać musiał, całą nadzieję obrócił ku Nowosilcowi, którego przyjazd do Wilna był już zapowiedziany,
i o którego wielowładnym wpływie na umysł wielkiego
ks. Konstantego a tem samem i ministerstwa dobrze
wiedział. - Za przybyciem więc Nowosilcowa do Wilna,
Becu począł czynić kroki ku zjednaniu sobie protekcji
tak wysokiego, cesarskiem zaufaniem zaszczyconego urzędnika. - Szlachetna postać ciała, rozum nauką i obszernemi wiadomościami ukształcony, płynne i jasne tłomaczenie się francuzkim, niemieckim, równie jak polskim językiem, wesoły zawsze humor a mianowicie
rzadki dowcip w utrzymaniu wesołej i zawsze przyjemnej konwersacji, ujęły prędko Nowosilcowa; podobał więc go sobie i oświadczył życzenie, aby go najczęściej
ile możności odwiedzał, zwłaszcza, iż z powodu obmierzłej swej w tem śledztwie prezydencji, wszelkiego towarzystwa był pozbawionym. - Becu więc i własnym interesem powodowany i wyraźnym rozkazem zniewolony, musiał doń uczęszczać i uczęszczał tyle, ile mu domowe
zatrudnienia i lekcyjne godziny dozwoliły. - Filareci lubo wszyscy w więzieniach osadzeni, mieli swoich licznych w studentach stronników, którzy wszystko co się
działo za izbą badań pilnie postrzegali, a usadowieni w księgarni Zawadzkiego tuż przed mieszkaniem Nowosilcowa, widząc pokilkakroć wchodzącego i wychodzącego
ztąd Bekiego, płocho wnieśli, iż powodem tego uczęszczania były jakieś podłe donosy ku potępieniu towarzystwa dążące.
Znałem tego męża od młodości, kolegowaliśmy
206
z sobą, przez lat kilka jako uczniowie akademji a przez
lat dwadzieścia kilka jako profesorowie uniwersytetu i
nie widziałem nigdy go skłonnym do żadnej, a tem
bardziej takowej podłości. - Dobry mąż, dobry ojciec,
dobry przyjaciel Śniadeckich i wszystkich szlachetnie
myślących członków uniwersytetu, mógłbyż długo i tyle
osób udawanemi łudzić cnotami ? wreszcie cóżby mógł
donosić i kogo o co oskarżać? nie był tajnego towarzystwa członkiem, a tem samem nie mógł wiedzieć ani o czynach, ani o zamiarach jego. - Ponieważ autor nie
wskazuje żadnego źródła na poparcie tak ohydnego zarzutu, z pewnością wnieść można, iż pochodzi od niektórych z ziomków naszych, którzy oparłszy domysł
swój na samem podejrzeniu tylko, natchnęli zkądinąd
szanowne dzieło jego nowemi fałszami i nowem splamili
oszczerstwem *).
Niepohamowany w zawziętości autor w całym tym
wstępie o uniwersytecie, ściga Śniadeckiego ostremi lubo
bezsilnemi przekąsami. - Na str. 425 wychwalając Lelewela jasność,, łatwość, precyzję w wykładzie dziejów rodu ludzkiego, dodaje: Lelewel zawstydzał Śniadeckiego. - Nie miał się czego Śniadecki wstydzić,
-----
*) Obrona ta profesora Becu przez takiego człowieka jak
Stanisław Jundziłł, jest nader ważną. Dodać to tylko możemy, że
niejednokrotnie słyszeliśmy ludzi poważnych, na wiarę i powszechny szacunek zasługujących, tak samo broniących Becu. Że nie należał do tajnej komisji nowosilcowskiej, dziś już dokładnie
wiadomo. (Przyp. Sob.).
207
że profesor ten jasno i wymownie tłomaczył się w swym
przedmiocie, to, jak przed kilku laty usuwanie od posady niedość usposobionego Lelewela było bez prywaty, tak teraz oklaski i pochwały dawane Lelewelowi usposobionemu, nie mogły być upokarzającem dlań zawstydzeniem.
Współcześnie właśnie z wejściem Lelewela do uniwersytetu, Józef Gołuchowski powołanym został na wakującą od lat kilku katedrę filozofji, a z tego powodu
autor unosi się nad niewyczerpanemi korzyściami tak
dla oświaty jedenasto-miljonowej ludności w powszechności, jak dla zaszczepienia i rozkrzewienia politycznego i patriotycznego ducha w narodzie. - "Wśród tych okoliczności, powiada autor na str. 426, wydział moralny wziął przewagę nad matematycznym. Była to rewolucja na korzyść ducha z uszczerbkiem materji... Gołuchowski pubudzał myśl do pojmowania samej siebie bez względu na świat zewnętrzny" itd. itd. - Zbyt daleko
zaprowadziłyby mnie uwagi nad pytaniem, czyli i jak poezja i filozofja prowadzą narody do politycznych rewolucji. - Grecja dzisiejsza, ni poetyczna, ni filozoficzna,
zrzuciła jarzmo tureckie, pod którem od kilku wieków jęczała. -- Hiszpanja daleka od cywilizacji europejskiej i nie znająca innej filozofji prócz scholastycznej, jaka się
dotąd w Salamance wykłada, od śmierci Ferdynanda VII do dziś dnia w nieprzerwanej zostaje rewolucji, a flegmatyczne Niemcy, u których od dawna i poezja kwitnie i filozofja w tysiącznych postaciach i w nowych coraz systematach, wszystkim prawie uczonym zawraca
głowy, spokojnie znoszą te kształty rządów, jakie im
208
kongres wiedeński lub absolutna panujących wola narzuciły. - W Hanowerze książę Cumberland jednym pociągiem pióra odjął poddanym swoim nadane przez
księcia Cambridge przywileje, a ościenne prowincje,
prócz okazania jakiejś litości, nie ujęły się za tę krzywdę.
- Cról pruski nie dotrzymał danego w 1813 r. przyrzeczenia liberalnej swym krajom konstytucji, a prowincjonalne sejmy ledwie w słabych głosach bezskutecznie
ośmieliły się przypomnieć mu tę obietnicę. - Zastanówmy się raczej nad tern, czyli i jak Gołuchowski odpowiedział oczekiwaniom i ziścił nadzieję gorliwych swoich wielbicieli i naszego autora. - Wstąpiwszy na katedrę zapowiedział w prospekcie na r. 1823/1824 wydanym, że miał wykładać antropologję, logikę i filozofję
moralną; jakoż na początku roku szkolnego Gołuchowski, zamiast pobudzania myśli do pojmowania samej siebie bez względu na świat zewnętrzny, począł kurs swój
od antropologji, która opierając się na znajomości składu
ciała ludzkiego czyli anatomji, prowadzi do poznania
czynności organów, w skład ciała ludzkiego wchodzących , z tego względu nauka ta zupełnie fizyczna, nie mogła pobudzać imaginacji w słuchaczach do wzniecenia pożądanych przez autora politycznych rewolucji - i trudno jest pojąć, dla czego ten profesor nawykły do
obcowania z duchami, obrał sobie do wykładania zupełnie fizyczną czyli materjalną naukę.
Na hasło wykładać się mającej filozofji poczęli się
do szkoły zbiegać liczni z całego miasta słuchacze, studenci wszystkich wydziałów, kancelarzyści administracyjnych i sądowych urzędów, adwokaci, duchowieństwo,
209
i nawet kobiety. - Gołuchowski trzymając się dzieła
Virey'a "L'histoire de Phomme", rozprawiał obszernie
«e. poczęciu, życiu i rozwijaniu się organów w stanie niemowlęctwa; następnie o wieku dziecinnym, dojrzałym i starości aż do zgonu, a to wszystko wymownie i politycznie. - Słuchacze a mianowicie kobiety, nie domyślając się w wielu twierdzeniach jawnych niedokładności, rozprawy te głośno pochwalali i powszechnemi
oklaskami obsypywali; sami tylko uczniowie medycyny,
dobrze zkądinąd z anatomją i fizjologią obeznani, żartowali niekiedy ze zbyt śmiałego i zarozumiałego profesora.
W drugiej części antropologji filozof nasz miałby
był zręczność głębszego zastanowienia się nad umysłowemi władzami, niż nad fizyczną, mało sobie znaną budową człowieka, lecz on, zamiast anatomizewania, jak
to czynią dzisiejsi mędrcy rozumu ludzkiego, obrócił
swe uwagi na wpływ, jaki ten najwyższy dar niebios
wywiera na losy narodów w powszechności i na indywidualny byt tej rozumnej istoty. - Przebiegając więc historję starożytnych dziejów świata, rozprawiał już o
wielkich czynach sławnych w świecie bohaterów, o
genjalnych mówcach i poetach, o celujących w sztukach
pięknych rzeźbiarzach i malarzach, statystach, historykach
itd., a zwracając się szczególnie do płci pięknej, tej
wyższość i pierwszeństwo nad płcią męzką przyznawał i
to licznemi przykładami stwierdzał. - Tu więc były
na placu sławna męztwem i odwagą Judyt w Izraelu,
królowa Izabella w Hiszpanji, Joanna D'Arc we
Francji, a w ostatnich czasach Bobelina
210
w Grecji, a z naszych rodaczek Katarzyna Czartoryska
w Międzyborzu, Chrzanowska w Trębowli. - W liczbie
rządczyń i prawodawczyń swoich ludów Semiramis w
Babilonie, Marja Teresa w Austrji i Katarzyna II w
Rosji.
Między literatkami, poetkami i statystkami panie
D'Acier, Genlis, Staël-Holstein we Francji, Drużbacka
w Polsce i t. d. Te częste i pochlebne dla pici pięknej
zwroty jednały filozofowi naszemu wstęp do wielu
familijnych koterji i uprzyjemniały pobyt jego w Wilnie.
Zawistny los jednak przerwał wkrótce te niebardzo
filozoficzne rozprawy. - Wojenny wileński gubernator
Korsaków, niewiadomo dla czego, kazał wzbronić damom dalszego na te lekcje uczęszczania. - Nagle więc opróżniła się szkoła i prócz kilkunastu uczniów, nikt
prawie nie pozostał.
Między naukami do wykładania w tym roku w programacie Gołuchowskiego objętemi, były jeszcze logika i filozofja moralna, Nie będę tu wchodził w opowiadanie, jak mu się powiódł wykład tych wysokich umiejętności, bojąc się, aby mi ktoś fizykowi i naturaliście nie
powiedział: Ne ultra crepidam; talent jego w pojmowaniu i tłomaczeniu się w metafizycznych przedmiotach oceni sam czytelnik z dołączonych tu dwóch wyjątków konkursowej rozprawy, które X. Stanisław Krasiński w noworoczniku swoim na rok 1843 jako wzór
głębokiej nauki i jasnego tłomaczenia się wydrukował,
a sławny i wprawny tych rzeczy krytyk pod udanem
imieniem Gerwazego Bomby w listach swych z Polesia
w Nr. 6-2 Tygodnika Petersburgskiego tegoż roku z szu-
211
brawskim nieco komentarzem pomieścił. - Oto jest literalna kopja tych wyjątków i rzeczonego komentarza na nie.
Pierwszym z tych wyjątków jest Idea życia. Pan
Bomba*) czyni nad nim następujące uwagi: "W tym
wyjątku swojej rozprawy powiada autor, że ilekroć
wspomina Ideę życia, zdumiewa się nad wielkiem jej
znaczeniem." - W istocie niepodobna się nie dziwić tej
idei. Posłuchajmy tylko dalej: "Życie uwięzione w
martwej masie jestestw nieorganicznych jest dopiero
głębokiem dumaniem natury nad samą sobą, a w
roślinach już się jakieś tęsknienie do światła rozwija"
itd. - Co to znaczy, jakim sposobem kamienie dumają
głęboko same nad sobą i o czem to one dumają? czy
czułe, czy poetycznie? - Pietruszka tęskni do światła,
czy tęskny pasternak nie pisze żałobnych elegji albo
sonetów? Ach! dla czegóż nam autor nie odkrył tych
tajemnic.
Teraz przejdźmy z autorem do wpływu nauk na
życie, Kwestja niepospolita, warto się dowiedzieć na co
te nauki się zdadzą. - Owoż podług zdania autora
znaczenie ich jest dwojakie: "One podnoszą życie na
wyższy szczebel i dają sposób do życia." - Porównanie
tych wpływów, ile mogliśmy zmiarkować, skłania się
na korzyść szczebla, ale i sposób nie został pokrzywdzony, bo czytamy, iż "ważnym jest przedmiotem zatrudnień ludzkich nagromadzić środki, za pomocą
którychby życie z pod panowania masy uwolnione, pię-
-------
*) Sztyrmer. (Przyp Sob,).
212
knie zakwitnąć i niebiańskie owoce wydaćby mogło." -
Łaskawi czytelnicy, capiat qui capere potest, raczcie
sami sobie to kwitnienie życia uwolnionego z pod
panowania masy wytłomaczyć. Co do nas, życzymy mu
deszczu i słońca. - Koniec artykuliku opiewa jakiegoś
młodzieńca, którego potajemna siła pędzi w nieskończony odmęt, karmionego bohaterskim ogniem Greków i Rzymian ? wychowanego w gronie Milcjadów, Leonidów,
Arystydów, Fabrycjuszów, Katonów i pragnącego samemu wydać to wielkie życie, którego w historji był tylko widzem. - Tej dykteryjki o młodzieńcu żadnym
sposobem nie mogę zrozumieć, nie wiemy nawet do
czego prowadzą tak zacne sentymenta, ale trzeba się
spodziewać, że albo do szczebla, albo do sposobu.
Tytułem drugiego wyjątku jest Reflexja i Wiara, a nad
nim p. Bomba tak się zastanawia: Po napomknieniu o
Kancie p. Gołuchowski objaśnia nam, że "Reflexja jest
odskakiwaniem umysłu od jednego przedmiotu do
drugiego i oscylacją między dwoma przeciwnościami."
Pomijając śmieszność tego wyrażenia, wypada z niego,
że Reflexja będąc odskakiwaniem czyli oscylacją nie
prowadzi do żadnej konkluzji, co zupełnie sprzeciwia
się naszym zwyczajnym pojęciom o tym przedmiocie. -
Zreflektuj się WPan, mówi się często, cóż to znaczy ? czy
niech umysł WPana odskakuje? czyli niech oscyluje?...
Bynajmniej; to znaczy: zastanów się WPan, nie oscyluj
ale poszukaj konkluzji. - Zresztą autor sprawiedliwie
twierdzi, że Reflexja nie jest władzą twórczą, ale tylko
władzą rozjaśniającą przedmioty badań. Lecz wraz po-
tem zaczyna się ckliwa deklamacja o widoku natury,
213
o duchu potajemnym, przemawiającym do duszy naszej
i po tych panteicznych marzeniach dumka en gros o
zwierzętach niebieskich po firmamencie krążących. -
Autor wszędzie widzi niepojętą jakąś siłę, która wszystko
pędzi, światy rodzi i niezliczonemi stworzeniami je zaludnia. Ta niepojęta siła jest to jeszcze zabytek materializmu, o którego ryku ponurym sam autor wspominał.
My widzimy i na niebie i na ziemi i w nas samych tylko
moc Bożą, wierzymy w stworzenie światów i zaludnienie
ziemi, ale czy teraz jeszcze rodzą i zaludniają się światy,
o tem ani wierzymy, ani myślimy, bo wszelkie w tym
względzie szperanie musi zostać bezskutecznem. Na co
się przydadzą te marzenia. - Najlepszy użytek, który z
nich dotąd zrobiono, jest dziełko Fon-tenella "Les
mondes", lecz w tem zaludnienie planet służy tylko
pretextem do popularnego wykładu systematu
słonecznego. - Autor snąć postanowił sobie w całym
artykule ścigać reflexje, bo ostrzega nas, że poddawszy
pod jej brzytwę pomienione powyżej fantazje o naturze,
"człowiek zatruje sobie życie w samym zarodzie i
wątpliwość nieustannie będzie mu dogryzać." - Zdaniem
naszem, zależeć to będzie od reflexji czyli odskakiwania
umysłu. - W ogólności jednak sądzimy, że znanie i
zgłębianie przedmiotów nietylko nie przeszkadza
widzieć w nich poezję, ale owszem podwyższa natchnienie wieszcze - Jesteśmy pewni, że poeta znający nauki przyrodzone, silniej i rozumniej może opiewać naturę jak ten, który o tych naukach żadnego nie ma pojęcia. - Potrzebaby się dziś wystrzegać straszyć
młodzież jakąś odrętwiałością serca, niby to nieroz-
215
łączna, od zajęć naukowych, bo i bez tego młodzi ludzie
zbyt mało mają zamiłowania w pożytecznej pracy, a
zbyt wiele pociągu do marzeń poetyckich. - Nadewszystko zaś nie należałoby grozić czytelnikom, że przez reflexje i nauki mogą stracić wiarę; że "na ołtarzach
osiądzie wątpliwość i nieskończona czczość cały świat
opanuje." - Jako żywo, próżniactwo i pseado-artystostwo daleko prędzej wyziębiają wiarę, jak praca i rozmyślanie. - Potem następują nowe poetyckie marzenia
o życiu, które autor przedstawia "jako ciągłą melancholię i żałosne dumania nad okrutnem przeznaczeniem; o naturze, która żadnej nad człowiekiem nie ma litości i
z nieczułą obojętnością własne dzieci pożera, o woli
niczem niezłamanej i nareszcie o tern, że każdemu z nas
zostawione jest urodzić się sam z siebie, do nieskończonego życia być nietylko płodem sił potajemnie działających, ale i tworem własnych swych czynów, nie zostawać tam, gdzie go natura wysadziła, lecz unieść się do
niedościgłej wysokości" itd. - W tych zastarzałych
płaskich wybrykach nie masz żadnego nawet śladu
głównej myśli, której powinno być poddane każde dumanie o przeznaczeniu człowieka na ziemi; nie mas z żadnego poglądu religijnego. Owszem autor ciągle rozprawia w duchu tej filozofji XVIII wieku, którą tak surowo gromił na początku. - Rozpatrzywszy te wyjątki
z rozprawy konkursowej przekonywamy się, że autor
istotnie spóźnił się przynajmniej na parę dziesiątków
lat z ich ogłoszeniem. Takie pojęcia o idei życia, o
refiexji i wierze byłyby może z zapałem przyjęte na
214
czwartkowych obiadach, ale dziś nie warto było tych
szpargałów wydobywać z teki.
Takim był jeszcze wtedy Gołuchowski. Możnaż
wierzyć, iż filozof ten jako profesor lub pisarz mógł,
wedle twierdzenia Mochnackiego, zjednać przewagę wydziałowi moralnemu nad matematycznym ? iż mógł sprawić w naukach rewolucję na korzyść ducha z uszczerbkiem materji ? iżby pobudził w kimkolwiek myśl do
pojmowania samej siebie bez względu na świat, zewnętrzny? nie zaiste; Gołuchowski nikogo nie nauczył
i na szczęście nikogo nawet nie zaraził tym ciemnym i
niezrozumiałym tłomaczenia się sposobem, który w całym
ciągu przytoczonego pisma jego jaśnie widzieć się daje.
Twierdzenia więc w tej mierze Mochnackiego na żadne
nie zasługują zbijania.
Pisałem w Wilnie na schyłku 1843 roku.
X. Stanisław Jundziłł.
Obrazki Litewskie. Ze wspomnień tułacza Sobarri
Дадана: 05-03-2011,
Крыніца: Poznań. 1874.
Крыніца: Poznań. 1874.