Wydobył z ziemi gród, o którym nikt nie wiedział
Spis treści:
- Słowo od Autora
- I. Pochodzenie i dzieciństwo
- II. Lata szkolne
- III. Burzliwe lata 1904-1906
- IV. Pierwsze prace naukowe i wyjazd na studia do Moskwy
- V. Inwentaryzacja pamiątek polskich w Moskwie
- VI. Wędrówki po kraju w charakterze konserwatora zabytków.
- VII. Oczarował go zamek w Mirze
- VIII. Kłopoty z wydaniem monografii Grodno
- IX. Jako powstało Muzeum Regionalne w Grodnie
- X. Historyk Grodna i województwa białostockiego
- XI. Przejście z byłym starostą Robakiewiczem
- XII. Wydobył z ziemi gród, o którym nikt nie wiedział
- XIII. Ludzie baroku wileńskiego - przyjaciele Jodkowskiego
- XIV. Przeżycia w okresie okupacji
- XV Po wyzwoleniu
- XVI . Nasze pierwsze spotkanie
- XVII. Zainteresowania filatelistyczne
- XVIII. Prace na polu numizmatyki
Słowo od Autora
W pierwszych dniach stycznia 1950 r. prasa warszawska doniosła, że zmarł nagle Józef Jodkowski, zasłużony historyk sztuki, kustosz Muzeum Narodowego w Warszawie, długoletni prezes Warszawskiego Towarzystwa Numizmatycznego.
Pierwsze uczucie, jakie doznałem na wieść o niespodziewanej śmierci Józefa Jodkowskiego, było przede wszystkim uczuciem zdziwienia! Jak to, więc ten człowiek nie żyje? Trudno było w to uwierzyć! Niedawno przecież pisałem w II-gim tomie Archeologii o jego jubileuszu 40-lecia pracy naukowej, a tu nagle katastrofa.
W okresie międzywojennym nigdy Jodkowskiego nie znałem osobiście. Słyszałem tylko z prasy i opowiadań o jego doniosłych, rewelacyjnych odkryciach archeologicznych na Górze Zamkowej w Grodnie. Odkrycia te rzuciły po raz pierwszy snop światła na mrokiem wieków okryte dzieje grodu nadniemeńskiego.
W owym czasie zbierałem materiały do swojej pracy o zamku mirskim. Potrzebna mi była w związku z tym rozprawa Jodkowskiego poświęcona dziejom tegoż zamku, którą autor napisał w języku rosyjskim i wydrukował później na łamach Drevnosti (Moskwa 1915). Żadna biblioteka publiczna oraz uniwersytecka w Wilnie i w Warszawie tej pracy wówczas nie posiadała. Zwróciłem się więc bezpośrednio do autora z prośbą o udostępnienie mi jej.
Józef Jodkowski odpisał mi tuż przed wojną, dokładnie 11 sierpnia 1939 r., iż owej pracy niestety wypożyczyć na razie nie może, ponieważ księgozbiór jego przechowywany jest w pakach w Grodnie, a on sam mieszka w Warszawie. Przy tym zaznaczył, iż cały niemal nakład Drevnosti z 1915 r. spalił się w drukarni Lewensona w Moskwie podczas rewolucji rosyjskiej w 1917 r. Odbitek nie otrzymał. Tylko z trudem odnalazł jeden tom tego pisma dla siebie. Pozostał on w Grodnie. Drugi egzemplarz otrzymał za pośrednictwem Komisji rewindykacyjnej, bodajże w 1923 r. Znajdował się on wówczas w Ministerstwie W.R.i O.P., któremu przedłożyć musiał swoje prace naukowe. Jodkowski nadmienił, że jeżeli tylko uda się mu wydostać z Ministerstwa omawianą książkę, to niezwłocznie prześle mi ją.
W międzyczasie wybuchła druga wojna światowa. Urwała się nasza znajomość listowa. Dopiero latem 1942 r. , za pośrednictwem ks. Władysława Tołłoczki, ponownie nawiązałem kontakt korespondencyjny z Józefem Jodkowskim. Tym razem zwróciłem się do niego z prośbą, aby skreślił mi kilka słów o sobie i o swoich pracach naukowych. Zbierałem, bowiem wówczas materiały do biografii znanych i zasłużonych osobistości ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Dnia 19 października 1942 r. otrzymałem z Warszawy pierwszy list od Jodkowskiego, w którym m. in. pisał: Miło jestem zdziwiony, że zechciał Pan poświęcić nieco uwagi mojej skromnej osobie. Tym bardziej cieszę się niezmiernie, że być może część moich prac zostanie jakoś uwieczniona. Niektóre, bowiem szczegóły, aczkolwiek związane są z moją osobą, jednakże mogą mieć pewną wartość dla przyszłych badaczy i miłośników przeszłości stron nadniemeńskich, a nawet być może i w nieco szerszym ujęciu. Na skreślenie notatek dla W Pana wszakże musiałbym poświęcić nieco czasu. W wolnych chwilach postaram się uprzytomnić to, co by mogło mieć jakąś wartość....
Od tej chwili prowadziliśmy ze sobą - między Wilnem a Warszawą - ożywioną korespondencję. Z listów tych urosła później spora wiązanka wspomnień, która stała się podstawą dla niniejszej pracy.
Pozostało mi po Józefie Jodkowskim jeszcze kilka jego prac drukowanych i nic więcej, poza uczuciem tej wielkiej krzywdy, jaką przedwczesna śmierć uczyniła polskiej nauce zabierając go z grona żyjących. Zmarł nieoczekiwanie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Spoczął na Powązkach, na sławnym cmentarzu warszawskim, z dala od rodzinnego miasta, miasta, które umiłował całą siłą swojego uczucia, on wytrawny historyk sztuki i systematyczny badacz przeddziejowych zabytków okolic nadniemeńskich.
Dziś śpi spokojnie po trudach życia, wśród bogatych a niekiedy z przepychem urządzonych grobowców tego nadzwyczaj troskliwie utrzymanego cmentarza. Spoczął w kwaterze 132, rząd drugi, w mogile oznaczonej numerem 16, dojście przez IV Bramę. Mogiłę jego zdobi kamień, ufundowany i ustawiony przez najbliższych przyjaciół. Na nim wykuty złocony napis głosi:
Ś. P
Józef Jodkowski
20. XII. 1890
2. I. 1950
Założyciel i Kustosz Muzeum w Grodnie
Kustosz Muzeum Narodowego w Warszawie
Prezes Warszawskiego Towarzystwa Numizmatycznego
R. I P.
Po długiej wędrówce, po tym wielkim mieście umarłych, stanąłem nareszcie przed mogiłą człowieka, z którym tyle lat rozmawiałem listownie. Ugiąłem kolana, pochyliłem głowę i w wielkiej zadumie westchnąłem...
Tak to bywa na tej ziemi, takie jest prawo życia, wszystko prędzej czy później mija, oprócz dzieł ducha ludzkiego, które przetrwają poprzez mogiły i poprzez wieki.
Wrocław, lipiec 1966 r.
I. Pochodzenie i dzieciństwo
Rodzina Jodkowskich wywodzi się ze starego szlacheckiego rodu sięgającego swymi początkami jeszcze czasów Zygmunta Augusta. Zamieszkiwała ona od dawna w powiecie grodzieńskim w miejscowości o nazwie Jodkiewicze. Przechowały się różne legendy i podania na temat pochodzenia tego rodu. Podobno od trzech braci - Łana, Stana i Jodki, mają pochodzić trzy rodziny, Łaniewskich, Staniewskich i Jodkowskich.
Przodkowie Józefa Jodkowskiego używali w tytule, a raczej przy nazwisku przydomka Kijanczyc. Pieczętowali się herbem Nałęcz i mieli też ponoć jakieś godło rodzinne. Dziadek Józefa miał przydomek Busiał, czyli bocian, z powodu rzekomo długiej szyi. Sąsiedzi, szlachta zaściankowa w Jodkiewiczach Wielkich i Małych zwykła była nazywać Jodkowskich - Buślami.
Większych stanowisk państwowych czy też kościelnych Jodkowscy nie zajmowali. Jedynie tylko, jakiś pradziad Józefa miał być kanonikiem smoleńskim w czasach Zygmunta III.
Józef Jodkowski przechowywał w Grodnie liczne oryginalne dokumenty rodzinne, sięgające czasów Zygmunta Augusta, z których najstarszy nosi datę 1557 r. W jednym z nich przodkowie jego kwestionowali prawa używania klejnotu szlacheckiego przez Cydzika (znana później rodzina w powiecie grodzieńskim); miał też w swym zbiorze pan Józef i wyrok Trybunału Głównego Wielkiego Księstwa Litewskiego w tej sprawie.
W czasie Powstania Styczniowego kilka osób z najbliższej jego rodziny brało udział w ruchu narodowym, wskutek czego później, po tragicznym zakończeniu walk, część gruntów Jodkowskich uległa konfiskacie; ojciec Jodkowskiego, też Józef (ur. W 1861 r ), jako nieletni chłopak oddany został na wychowanie do Grodna, gdzie jego starszy brat, Kazimierz pracował w tzw. Deputacji Szlacheckiej. W Grodnie nie przejmowano się zbytnio wychowaniem młodzieńca i niebawem oddano go do nauki stolarki u niejakiego Maruszewskiego.
Ciężką szkołę musiał on przejść zanim został wreszcie kierownikiem robót stolarskich w Zarządzie Okręgowym Poczt i Telegrafów w Grodnie. Zapewniwszy sobie już jako takie stanowisko, zaczął się on upominać u swych dawnych opiekunów o przypadającą nań część spadku po ojcu. Cóż jednak mogło mu dać pięciu braci gospodarujących na... kilku hektarach ziemi? Józef Jodkowski mieszkał wówczas w b. pałacu Czetwertyńskich (dawna Akademia Tyzenhauza). Tu właśnie urodził mu się, dnia 20 grudnia 1890 r. syn, któremu na chrzcie dano imię ojca - Józef.
W tym czasie został Jodkowski-senior koncesjonowanym mistrzem robót stolarskich w podominikańskim gimnazjum męskim w Grodnie.
* * *
Wspomnienia z lat dziecinnych w dużej mierze zatarły się w pamięci Józefa Jodkowskiego jun. Przypominał on sobie, tylko długie wieczory zimowe spędzane w towarzystwie matki nad Bajarzem Polskim, niezmiernie wtenczas rozpowszechnioną książką na Litwie. Autorem tych opowiadań był Antoni Józef Gliński, rodem z Nowogródczyzny. Napisane przezeń bajki budziły w owych czasach duże zainteresowanie. Przejął się nimi i młody Jodkowski, który pod ich wpływem miewał wówczas różne fantastyczne wizje przeszłości. Nie pozostały one bez wpływu, jak sam zresztą to nieraz wspominał, i na jego późniejsze zainteresowania naukowe. Drugą książką, która sprawiała mu wiele radości, była, rzadko już dziś spotykana wiązanka z dziejów ojczystych Pielgrzym z Dobromilu, pióra Izabeli z Flemingów Czartoryskiej. Książka zawierała ogólny, sielankowy zarys dziejów polskich, od Mieszka I i do Stanisława Augusta Poniatowskiego, z dodatkiem nowszej historii ziem polskich w okresie porozbiorowym, oraz krótkie życiorysy znanych Polaków. Dziełko zdobiły ilustracje Wincentego Smokowskiego i Jana Zienkiewicza.
W dziewiątym roku życia otrzymał Józef nową książeczkę pt. Królowa Niebios, zbiór legend o Matce Boskiej pióra Mariana Gawalewicza. Cenił ją sobie szczególnie z uwagi na piękne ilustracje popularnego wówczas malarza polskiego Piotra Stachiewicza. Sentymentalne obrazki wzbudziły w chłopcu żywe zainteresowanie malarstwem, do tego stopnia, że przez pewien okres myślał nawet o tym by zostać malarzem.
Józef Jodkowski zawdzięczał bardzo wiele swojej matce Zofii z domu Zaniewskiej. Ona to właśnie całem sercem oddała się wychowaniu syna, bowiem ojciec zajęty ciężką pracą nie wiele stosunkowo mógł poświęcać uwagi wychowaniu Józefa. Pani Zofia, rodem z Zaniewicz w powiecie grodzieńskim, bawiła przez dłuższy czas na dworze Hakierów w Mianowicach koło Krakowa. Była to kobieta o dużej energii, przywiązująca znaczną wagę do wykształcenia i nowoczesnego, jak się to wówczas mówiło, wychowania syna. Sama będąc gorącą patriotką kształciła i syna w tym kierunku.
W 1896 r. przenieśli się rodzice Józefa do własnego domu przy ulicy Pocztowej pod numer 16-ty. Ulica zwała się wówczas Zaułkiem Drzewnym a jeszcze dawniej, w XVIII wieku ulicą Bośniacką. W domu tym, ojciec Jodkowskiego prowadził jeden z poważniejszych "chrześcijańskich" zakładów stolarsko-meblowych. Tutaj spędził młody Józef swoje dziecięce lata.
Z czasów swoich chłopięcych lat, Józef Jodkowski nie mógł nigdy zapomnieć tej chwili, kiedy w nowo nabytym domku zjawił się u nich sędziwy archiwista sądowy Dominik Biegański, i po długich naradach z rodzicami, zaczął młodego Józefa uczyć przygotowywania gęsich piór do pisania. Później przyniósł on zeszyty swoich synów Józefa i Edwarda, z których kazał Józkowi kopiować literki. Jodkowski przez długie lata przechowywał te zeszyty z pietyzmem w swoich zbiorach, i nieraz przeglądając je, podziwiał piękne pismo kaligraficzne wykonane gęsim piórkiem przez synów grodzieńskiego archiwisty.
Do rysunku i kaligrafii wykazy wał Jodkowski zdolności już od najmłodszych lat. W 8 względnie 9-tym roku życia, zajęła się nim panna Jadwiga Kościałkowska (zamężna później za znanym lekarzem wileńskim Łukowskim), siostra starszego kolegi a późniejszego profesora Uniwersytetu Wileńskiego, która uczyła go języka polskiego. Oczywiście potajemnie, gdyż oficjalne nauczanie mowy polskiej nie było przez władze carskie dozwolone. 1
Niebawem zaczął się Józio przygotowywać do wstępnych egzaminów do gimnazjum państwowego, zwanego potocznie podominikańskim. Pomagał mu przy tym wspomniany brat panny Jadwigi, Stanisław Kościałkowski wówczas już maturzysta 2 . Egzamin wypadł pomyślnie i młody Jodkowski został oficjalnie przyjęty w grono uczniów grodzieńskiego gimnazjum. Uradowana matka, kupiła synowi nową czapkę i zabrała go na wycieczkę do Wilna, aby pokazać mu duże miasto oraz oddać go pod opiekę M. B. Ostrobramskiej. W Wilnie przytrafiła się Józkowi zabawna przygoda. Idąc, bowiem z matką wzdłuż Wilii, silny wiatr, który zerwał się raptownie, porwał chłopcu nową czapkę i uniósł ją do wody.
Gimnazjum grodzieńskie, do którego wstąpił Jodkowski było rosyjską; średnią szkołą męską. Mieściło się ono w budynkach podominikańskich, zabranych po upadku powstania listopadowego przez rosyjskie władze rządowe. Początkowo językiem wykładowym był polski. Później jednak po roku 1863 szkołę całkowicie zrusyfikowano. Władze szkolne nie zezwalały nawet na korzystanie przez młodzież szkolną z wspaniałej biblioteki szkolnej, sięgającej jeszcze XVIII stulecia, bogatej w dzieła polskie, o jej istnieniu wiedziała młodzież polska, niejednokrotnie dając wyraz swemu oburzeniu, za ukrywanie tego bogatego księgozbioru. Posługiwanie się językiem ojczystym było w gimnazjum (nie tylko zresztą tam) niedozwolone.
Pierwsze zetknięcie się Jodkowskiego z rosyjską szkołą nie należało do najmilszych. Wspominał o tym Jodkowski często w późniejszych latach. Nauczyciel rosyjski usłyszawszy od Józia, że jest Polakiem zareagował niezbyt przychylnie i jakby dla podkreślenia, że nie ma Polaków, wpisał go w księgach szkolnych do rubryki... katolik. Oficjalnie, oczywiście w statystykach rosyjskich, istnieli tylko w szkole Rosjanie i innowiercy. Ci ostatni to byli Żydzi oraz Polacy.
II. Lata szkolne
Jodkowski uczył się w szkole dosyć dobrze. Przyzwyczajał się stopniowo do nauczycieli i do trudnej atmosfery gimnazjalnej, która jakby nie było pozostawała dlań obcą. Nęciło go wszystko, co swojskie, bliskie Polsce, a szczególnie przeszłość rodzinnego miasta. Otrzymawszy okruchy wiadomości, jakie mu matka udzielała po polsku w dzieciństwie, zaczął je stopniowo sam dopełniać. Pochłaniał więc książki polskie, jakie tylko mu się nadarzyły.
Bardzo wcześnie zetknął się też z zakazaną wówczas przez zaborców literaturę. Pochłonięty nauką i stałem czytaniem, zamknął się w sobie i odizolował się od szerszego grona kolegów. Jego zainteresowania zaczęły się poszerzać o kolekcjonerstwo starych monet, druków, rękopisów i innych "ciekawostek". Na rozpoznawaniu i odczytywaniu ich niejedna noc upłynęła młodemu gimnazjaliście. Opanował też biegle język cerkiewno-słowiański, w którym pisane były niekiedy dawne akta; język ten był w gimnazjum grodzieńskim obowiązkowym, a uczniowie Polacy przodowali w jego opanowaniu, tak, że stawiani byli niekiedy jako przykład rdzennym uczniom rosyjskim.
Faktem jest, że będąc już w piątej klasie gimnazjalnej Jodkowski biegle odczytywał stare dokumenty ruskie, których nie mógł rozszyfrować niekiedy nawet profesor gimnazjalny Ewstafij Filaretowicz Orłowski, znany wówczas rosyjski historyk Grodna 3 . Do nowych zainteresowań doszło wkrótce badanie pamiątek historycznych rodzinnego miasta oraz okolicznych zamków królewskich. Odbyło się to nie bez wpływu i wspomnianego profesora Orłowskiego oraz starszych kolegów gimnazjalnych, Władysława Tołłoczko 4 i, Witolda Kozłowskiego 5 i Antoniego Korolewicza 6 . Z nimi utrzymywał Jodkowski serdeczne stosunki nie tylko w okresie gimnazjalnym, ale i później.
Wieści o młodym i zdolnym Jodkowskim dotarły wnet do Elizy Orzeszkowej, mieszkającej wówczas w Grodnie, która zapragnęła go bliżej poznać i nim się zaopiekować. W wyniku tej znajomości Józef Jodkowski zaczął uczęszczać na komplety z zakresu historii i literatury polskiej, zorganizowane potajemnie przez Orzeszkową, dla młodzieży grodzieńskiej. Wielka powieściopisarka wypożyczała mu ze swojej prywatnej biblioteki różne książki i czasopisma, które chłopiec skwapliwie pochłaniał.
W burzliwych latach 1905-1906 związał się Jodkowski z ruchem socjalistycznym. Między innymi brał on udział w strajku szkolnym i redagował tajną gazetkę szkolną. O jego patriotyczno-politycznej działalności wspominają w swoich pracach Piotr Szumow 7 późniejszy członek CK PPS oraz Bronisław Szuszkiewicz 8 . Jednakże chęć studiów historycznych wzięła w nim górę nad angażowaniem się w społeczną działalność. Do badań nad przeszłością rodzinnego nadniemeńskiego kraju zachęcała go szczególnie Orzeszkowa. Ona to właśnie wysłała go do Warszawy zaopatrując w listy polecające do swoich znajomych. Był to okres letnich wakacji. W Warszawie zapoznał się Jodkowski z Zygmuntem Glogerem, Erazmem Majewskim oraz poetą Arturem Oppmanem. W gronie tych osób poznał grodzieński gimnazjalista i Władysława Smoleńskiego, Szymona Askenazego, Aleksandra Kraushara i innych, zasłużonych dla kraju ludzi.
Nad młodym Jodkowskim otoczył opiekę przede wszystkim Zygmunt Gloger i profesor Erazm Majewski. Im to właśnie zawdzięczał on swe pierwsze kroki na niwie naukowej. Pobyt w dużym mieście miał się jednak ku końcowi. Jodkowski wracał do domu z wielkim bagażem zawierającym liczne książki i czasopisma - Encyklopedia Staropolska, dzieło wieloletnich studiów Glogera, roczniki czasopism Wisła, Światowid i inn., oto dla przykładu prace, które młodemu kandydatowi na przyszłego naukowca miały służyć stałą pomocą. Po powrocie do Grodna, nad młodym Jodkowskim nadal roztaczała opiekę pani Orzeszkowa. Bywał u niej częstym gościem, korzystając stale z jej rad i wskazówek 9 . Bogaty księgozbiór powieściopisarki służył wszystkim chętnym Polakom.
Korzystał również Jodkowski i z tajnej biblioteki szkolnej. Przechowywana była ona, oczywiście w ścisłej tajemnicy przed zaborcami, w mieszkaniu uczniów, Bolesława i Józefa Chomiczów. Ojciec ich związany był ściśle z ruchem konspiracyjnym na terenie Grodna, działając szczególnie na polu oświatowym. Otrzymywał stale z Warszawy nielegalną literaturę, która rozprowadzana była wśród zaufanych polskich uczniów.
Na terenie Grodna działała oprócz polskich organizacji podziemnych też i grupa rewolucjonistów rosyjskich. W r. 1896 próbowali oni nawiązać współpracę z Polakami. Przy pierwszych, wstępnych kontaktach doszło jednak do prowokacji. Jeden z rosyjskich działaczy, jak się później okazało będący na usługach carskiej ochrany, porucznik Sadzikow, zadenuncjował Jana Chomicza, ojca wspomnianych dwu chłopców oraz jednego z oficerów grodzieńskiego garnizonu, Polaka, współpracującego z polskim podziemiem. Obaj zostali aresztowani. W czasie rewizji w mieszkaniu Chomiczów została skonfiskowana znaczna część biblioteki. Dokonujący rewizji z rozkazu pułkownika żandarmerii Małychina, rotmistrz Bajkow przeglądał każdą książkę po kolei sprawdzając czy posiada ona zezwolenie rosyjskiej cenzury. Polski ruch podziemny znał jednak metody carskiej policji i wiele książek polskich drukowanych poza ówczesnymi granicami Królestwa, np. w Galicji czy w Wielkim Księstwie Poznańskim, przeznaczonych jednak dla polskiej ludności zaboru rosyjskiego, posiadało fałszywe nadruki rosyjskie dozvoleno cenzuroju. Wprowadzało to w błąd władze carskie, którym trudno było dojść od razu do sedna rzeczy. Nie zorientował się też i rotmistrz Bajkow, pozostawiając te książki na miejscu. Skonfiskowane zostały jednak niemal wszystkie utwory Mickiewicza i Sienkiewicza, drukowane w Krakowie, a nie zaopatrzone w fałszywą cenzurę.
Aresztowanie dwóch działaczy odbiło się poważnie na działalności polskich organizacji podziemnych, nie przerwało jednak ich pracy. Chomicza zastąpili inni. Na próżno ówczesny prefekt nawoływał do uległości i zaniechania konspiracji, młodzież szkolna, zwłaszcza klas starszych nadal przygotowywała się do przyszłych wystąpień, do walki o wolność i niepodległość.
W wolnych chwilach od nauki zaczął Jodkowski rysować. Było to jego nowe zajęcie, któremu poświęcać zaczął sporo czasu. Namawiał go do tego, jego gimnazjalny nauczyciel rysunku Bazyli N. Szapiłow, absolwent strogonowskiej Szkoły Sztuk Pięknych w Moskwie. Obaj wyjeżdżali czasami w niedzielę na cały dzień w teren z bagażem papieru rysunkowego, kredek bądź farb akwarelowych. Plonem tych wyjazdów były liczne studia rysunkowe z pleneru. Szapiłow, jako nauczyciel, Rosjanin, był jednak przez młodzież polską lubiany. Nie należał do skrajnych rusyfikatorów.
W latach 1906-1910 utrzymywał Jodkowski bliższy kontakt z O. Mikołajem Dikowskim, proboszczem sofijskiego katedralnego soboru. Posiadał on znaczną bibliotekę, a szczególnie stare druki i rękopisy sięgające niekiedy XVI wieku. Zebrał on je ze starych pounickich klasztorów bądź parafii. Jodkowskiego, jak wiemy już, te rzeczy szczególnie interesowały. Raz nawiązany kontakt zmienił się wkrótce w bliższą współpracę, która trwała aż do wyjazdu Dikowskiego z Grodna, skąd udał się do Ardonu aż na Kaukaz.
Jakkolwiek Dikowski wiedział, że Jodkowski jest katolikiem i Polakiem, niemniej jednak udostępniał mu chętnie swoje zbiory w celach naukowych. Cieszyło go też, gdy młody i początkujący naukowiec znalazł coś dla siebie interesującego. A Jodkowski szukał nie tylko dla siebie. Będąc w Warszawie u Glogera otrzymał odeń upoważnienie szukania dlań niektórych materiałów, szczególnie dotyczących pewnych miejscowości lub zabytków. W bogatej bibliotece i archiwum Dikowskiego znalazł ich, co niemiara. Dikowski sam również wiele pisał i publikował. Jego dziełem jest m.in. wydana w r. 1894 w Grodnie bibliografia zabytków sakralnych guberni grodzieńskiej 10 .
Na przełomie stulecia służył w czwartym batalionie saperów rosyjskich niejaki kapitan Włodzimierz Manassein. Podczas pobytu swego w Grodnie napisał on niedużą, ale interesującą rozprawkę na temat walk rosyjsko szwedzkich w 1706 r. W okolicach Grodna 11 . Prowadził też badania archeologiczne na Górze Zamkowej gdzie w r. 1901 znalazł m. in. kilka ciekawych monet średniowiecznych, a wśród nich tzw. denar Rychezy z XI wieku. Rzadką tę monetę ofiarował Manassein na pamiątkę Jodkowskiemu, z tym, że gdyby kiedyś powstało w Grodnie muzeum, aby złożył ją tam w jego imieniu.
Stosunek miejscowych badaczy jak Dikowskiego, Manasseina, Milutina czy Orłowskiego był na ogół, do poczynań młodego Jodkowskiego, życzliwy. Pewną rezerwę wykazywał jedynie Orłowski, gimnazjalny profesor Jodkowskiego, szczególnie po opublikowaniu przez Jodkowskiego w Dzienniku Wileńskim kilka artykułów historycznych.
Józef Jodkowski bywał częstym gościem w domu Orłowskiego. Gdy jednak ten dowiedział się, że pisuje on po polsku zaczął go unikać. Było to do pewnego stopnia zrozumiałe. Orłowski, Rosjanin, był pochodzenia polskiego i nie chciał się narazić swoim władzom. Jego ojciec był księdzem unickim w powiecie oszmiańskim. W dzieciństwie w domu mówiono podobno tylko po polsku.
Ewstafij Orłowski (ur. 1862) po ukończeniu gimnazjum w Wilnie, studiował w Petersburgu w Instytucie Historyczno-Filologicznym. Po uzyskaniu dyplomu przeszedł na posadę do Grodna, jako profesor języka greckiego i historii w tamtejszym gimnazjum. Pełnił on też funkcję opiekuna i kierownika biblioteki gimnazjalnej, skonfiskowanej swego czasu wraz z gmachem poklasztornym miejscowemu zakonowi dominikanów. Do księgozbioru tego, zawierającego wiele cennych pozycji mieli dostęp jedynie zaufani profesora Orłowskiego, rekrutujący się z uczniów starszych klas. Spośród Polaków dostęp mieli Władysław Tołłoczko oraz brat jego Józef i Jodkowski.
Na terenie Grodna wydał Orłowski kilka broszur o wyraźnie antypolskim charakterze, szczególnie gloryfikujących Murawjewa-Wieszatiela i Katarzynę II. Po rozruchach w r. 1905/06 niechętnie przyznawał się do ich autorstwa, szczególnie przed Polakami. Pracując naukowo, zgromadził on bogaty księgozbiór prywatny odnoszący się przede wszystkim do historii Grodna i jego najbliższych okolic. Na ten temat napisał też kilka interesujących dzieł.
Kontakty Jodkowskiego z jego dawnym nauczycielem nie urwały się, mimo nie zawsze najlepszych stosunków łączących ich, i po wyjeździe Józefa z Grodna. Od czasu do czasu wymieniali ze sobą listy. Po przejściu na emeryturę, tuż przed I wojną światową, pracował Orłowski jakiś czas naukowo. Zmarł w dniu 2 grudnia 1913 r. W Grodnie. Jego księgozbiór przepadł podczas okupacji niemieckiej w latach 1915/1916. Jodkowski po powrocie z Rosji do kraju, już po zakończeniu pierwszej wojny światowej, otrzymał od wdowy po swoim dawnym profesorze plik materiałów odnoszących się do Powstania Styczniowego w b. guberni grodzieńskiej oraz do historii obrazu M. B. w Borunach w powiecie oszmiańskim. Pod wpływem Orłowskiego jak i innych badaczy lokalnych zaczął Jodkowski powoli sam gromadzić książki. Do przywiezionych już z Warszawy dokupywał stopniowo coraz to nowsze i rzadsze druki. Ograniczał się przede wszystkim do tematyki regionalnej. Do jego cennych zdobyczy należały unikalne druki XVII I wieku, wśród których znajdowało się wiele takich, których nie wymienia bibliografia Estreichera. Zaczął też kolekcjonować ekslibrisy, szczególnie stare z XVII I wieku. Z biegiem lat doszedł do pokaźnego zbioru, liczącego około tysiąca sztuk, głównie polskich. Wiele było tam ekslibrisów nieznanych literaturze. Niestety cała ta kolekcja przepadła w czasie drugiej wojny światowej.
III. Burzliwe lata
Grodno przed I wojną światową było miastem gubernialnym, siedzibą wielu rosyjskich urzędów państwowych. Poza tym, była to nowocześnie urządzona twierdza, która w czasie wojny odegrać miała ważną rolę w walkach z Niemcami. Liczba rosyjskiego wojska sięgała tu w czasach pokojowych około 15 000 ludzi.
W mieście było też kilka większych fabryk, zatrudniających łącznie około 4 000 ludzi. Z większych zakładów pracy wymienić można fabrykę tytoniową Szereszewskiego, zakłady introligatorskie Langborta tzw. Niemeńskie, introligatornię Charyna i inne. W pobliskim Foluszu, odległym zaledwie o trzy kilometry od miasta znajdowała się przędzalnia jedwabiu, w której pracowało przeciętnie od 130 do 150 kobiet.
Warunki bytowe miejscowej klasy robotniczej były ciężkie. Normalnie pracowano od 15 do 16 godzin dziennie, a dwunastogodzinny dzień pracy uważany był wówczas za ideał. Wśród robotników Polaków widoczny był wówczas silny pęd do oświaty. Na terenie miasta i okolicy działały liczne tajne lub półoficjalne kółka lub ugrupowania o charakterze samokształceniowym, oświatowym. Żywą działalność na tym odcinku wykazywały polityczne organizacje lewicowe.
Wybuch wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 r. ożywił znacznie działalność a z tym też nadzieje Polaków grodzieńskich. Początkowo życie płynęło na pozór normalnym trybem. Fala rewolucji wzbierała jednak powoli. Do uszu spokojnych mieszkańców małego miasta dochodziły stale wiadomości o odbywających się w Warszawie, Petersburgu czy innych miastach demonstracjach ulicznych przeciw caratowi, przeciw wojnie jak i mobilizacji. Dochodziło do starć z żandarmerią i policją, wybuchały sporadycznie strajki, ukazywały się liczne proklamacje, odezwy itp. Rozlepiane na murach miast odezwy policja carska z miejsca konfiskowała, po to by pojawiły się one zaraz, jeśli nie w tym samym to znów w innym miejscu. Z rąk do rąk podawano sobie tajne numery Robotnika, Czerwonego Sztandaru, ulotki itp.
Paczki z bibułą propagandową przychodziły zwykle do grodzieńskiego urzędu pocztowego pod postacią wyrobów galanteryjnych lub metalowych. Podejmowali je z ramienia lewicowych organizacji różni ludzie, a to w celu odwrócenia uwagi czujnej carskiej policji. Byli wśród nich: Szuszkiewicz, Truskowski i Jodkowski. W rozprowadzaniu zaś bibuły wyróżniał się szczególnie kolega szkolny Jodkowskiego Michał Pankiewicz, uczeń piątej klasy gimnazjalnej, syn ziemianina spod Grodna. Jodkowskiego natomiast ,,jako ucznia, a więc wolnego w pewnym stopniu od podejrzeń wysyłała organizacja bojowa po nową bibułę do sióstr Nikolskich do Białegostoku. Rozwożeniem jej do Suwałk, Wilna i Kowna trudnił się znów wspomniany już Michał Pankiewicz. Pomimo bardzo młodego wieku był to roztropny i rozważny młodzieniec, wywiązujący się z powierzanych mu zadań w sposób zadawalający.
Grodzieńska młodzież gimnazjalna przeżywała w r. 1904 wiele niepokojów. Mianowicie z racji odsłonięcia w Wilnie pomnika Katarzyny II, dyrekcja gimnazjum męskiego, w którym uczył się m. in. I Jodkowski, gotowała się do wielkiej uroczystości patriotycznej. W auli gimnazjum miał się odbyć uroczysty obchód połączony z odczytami, deklamacjami i śpiewem. Uczniowie polscy, współdziałający z bojowymi organizacjami PPS postanowili nie dopuścić do odbycia tej uroczystości. Ułożono więc dokładny plan działania. Młodzi spiskowcy mieli mianowicie przynieść probówki i butelki z siarkowodorem, aby w odpowiedniej chwili roztłuc je przed akademią. Sygnałem do tej akcji miało być wybicie szyb w gmachu gimnazjum, kamieniami rzuconymi przez kilku uczniów ukrytych za parkanem szkolnym. Akcja udała się wyśmienicie. Brzęk tłukących się szyb, łoskot padających na podłogę kamieni, nieznośny smród ze stłuczonych probówek i butelek wypędziły z sali carskich organizatorów uroczystości i licznie zgromadzonych gości. Panika była nie do opisania. Młodzież tryumfowała. Jednakże skutki tej udanej akcji okazały się dla wielu chłopców dotkliwe. Ponieważ na skutek solidarności spiskującej młodzieży nie udało się władzom wydobyć żadnych zeznań, wpadnięto, przeto na dość swoisty i oryginalny pomysł. Wydalono mianowicie z gimnazjum kilku uczniów polskiej narodowości, którzy byli synami aptekarzy bądź dawali korepetycje w domach aptekarzy. Byli to: Kazimierz Michlew, Edward Rojszyk, bracia Jan i Wiesław Koroczyccy, Burzyński i Paweł Ptaszyński. Sprawiedliwości władz carskich stało się więc zadość.
W latach 1900-1910 działała na terenie Grodna silna organizacja PPS. Jej głównymi przywódcami byli Szumow, Szuszkiewicz oraz Matuszewski. Ten ostatni, Władysław Matuszewski, był synem oficera-topografa i studiował prawo. Z zapałem brał się on do każdej poważniejszej pracy konspiracyjnej; odznaczał się przy tym szczególną wymową i potrafił oddziaływać zachęcająco na robotników i uczącą się młodzież.
Prowadzona w Królestwie Polskim akcja młodzieży szkolnej przeciwko rosyjskim szkołom znalazła również przychylny oddźwięk i w Grodnie, w tutejszych gimnazjach i w szkole miejskiej im. Puszkina. Miejscowa organizacja PPS wpływała na młodzież, aby i ona zamanifestowała, iż Grodno jest miastem polskim. Przez szereg dni prowadzona była szeroka agitacja wśród uczniów o zorganizowanie masowego wiecu i opracowanie odpowiedniej rezolucji, która mogłaby być przedłożona i uchwalona na ogólnym zebraniu uczniów wszystkich narodowości.
Na zebraniach, urządzanych początkowo konspiracyjnie, rozagitowana młodzież domagała się wprowadzenia mowy ojczystej do szkół. Na jednym z takich wieców, zorganizowanym w hollu gimnazjum podominikańskiego, rozochocona młodzież uniosła w górę Józefa Jodkowskiego, trzymającego w rękach czerwony sztandar. Traf chciał, że akurat w tym momencie schodził po schodach dyrektor gimnazjum, Rosjanin, który tę scenę zauważył. Zapamiętał sobie, że owym uczniem z czerwonym sztandarem był właśnie, nie kto inny ale Józef Jodkowski. Wziął go więc na oko. Jodkowskiemu groziło wydalenie z gimnazjum. Sprawa oparła się o radę pedagogiczną. Wszyscy profesorowie zgodni byli co do tego aby niesfornego, zrewolucjonizowanego ucznia wydalić natychmiast ze szkoły. Odmienne jednak stanowisko zajął ówczesny prefekt gimnazjum, dziekan grodzieński ks. Juliusz Ellert 12 . Z pochodzenia był on Alzatczykiem, a na terenie Grodna cieszył się dobrą opinią u władz a szczególnie rosyjskiego gubernatora. W swoim śmiałym przemówieniu skierowanym do grona nauczycielskiego zdołał on przekonać radę o niewinności Józka. Na razie dano więc chłopcu spokój.
Tymczasem zebrania młodzieży szkolnej odbywały się nadal. Wreszcie pewnego dnia,młodzież wszystkich szkół grodzieńskich zebrała się na ulicy Brygidzkiej, skąd poszła pochodem do Domu Ludowego i zajęła go. Niebawem przyjechał policmajster Genisaretski z 40 kozakami i kilku policjantami i tuż przed rozpoczęciem wiecu zażądał od młodzieży natychmiastowego opuszczenia lokalu. Kozacy zeszli z koni i stanęli w pogotowiu przed wejściem do Domu. Obrane jednak nieco wcześniej prezydium wiecu odmówiło opuszczenia gmachu i zażądało nawet odesłania kozaków. Wówczas Genisaretski polecił wejść kozakom do środka. Kilku uczniów, jak Edward Biegański, Bolesław Lisowski, Jakowlew, Gliński i Aleksander Djakonow rzucili się natychmiast do drzwi aby je zamknąć. Natomiast Borys Djakonow, młodszy brat Aleksandra, podskoczył do Genisaretskiego z brauningiem w ręku i zagroził mu, że jeżeli wejdzie do sali choć jeden kozak, to zabije policmajstra. Kozacy tymczasem starali się wyważyć drzwi siłą. W końcu Genisaretski ustąpił, może pod groźbą Borysa, a może dlatego, że wśród zebranej młodzieży zobaczył dwóch synów gubernatora grodzieńskiego Osorgina. Dość, że policmajster odwołał kozaków i pozwolił na odbycie wiecu, pod warunkiem jednak, że przemówienia wygłaszane będą wyłącznie po rosyjsku i tylko przez uczącą się młodzież. Po rosyjsku przemawiali Aleksander Djakonow, W Iwanowski, Jakub Wendenbaum, Borys Djakonow i Sonia Epsztejnówna, po polsku natomiast wygłosił mowę Konstanty Gliński. Wiec, w którym udział wzięła młodzież narodowości polskiej i rosyjskiej, uchwalił naturalnie przygotowaną poprzednio rezolucję, którą wkrótce odbito na hektografie i rozklejono na murach wszystkich szkół. Działo się to wszystko w ostatnich dniach listopada roku 1905.
Aby poprzeć uchwaloną rezolucję uczniowie gimnazjum podominikańskiego zastrajkowali na okres trzech tygodni. To samo uczynili zresztą i uczniowie innych grodzieńskich szkół. Pośrednikiem pomiędzy młodzieżą szkolną a władzami oświatowymi stał się gubernator. Wezwał on do swego pałacu delegację uczniów na konferencję, w wyniku której wprowadzono do gimnazjum naukę języka polskiego, wprawdzie tylko dla Polaków i to jako przedmiot nadobowiązkowy.
Ponieważ Józef Jodkowski brał aktywny udział w strajku szkolnym, naraził się ponownie władzy szkolnej, który jak wiemy już od dawna miała nań oko. Po pewnym czasie, jeden z Rosjan, mieszkający w domu Jodkowskich przestrzegał rodziców Józefa, że ich syn znajduje się na liście niebłagonadiożnych i, że grozi mu tzw. wilczy bilet, czyli wydalenie z gimnazjum, bez prawa wstąpienia do innej szkoły państwowej. Jodkowscy, nie namyślając się długo wysłali czym prędzej syna dla ukończenia nauki do Warszawy.
IV. Pierwsze prace naukowe i wyjazd na studia do Moskwy
Dzięki poparciu Elizy Orzeszkowej otrzymał Józef Jodkowski, przymusowy emigrant grodzieński, pracę w Warszawie. Początkowo znalazł zatrudnienie w Muzeum Archeologicznym u profesora Erazma Majewskiego, następnie zaś w Towarzystwie Opieki nad Zabytkami, gdzie m. in. przygotowywał katalog wystawy szkła i ceramiki. Wówczas to (1908) pojawia się drukiem jego pierwsza praca z zakresu muzealnictwa, o polskich armatach w zbiorach petersburskiego Muzeum Artyleryjskiego.
Pod wpływem Majewskiego zwrócił Jodkowski swe zainteresowania ku prehistorii, szczególnie zaś ku pradziejom rodzinnych stron. Wyjeżdża on sam, względnie z kolegami na różne wycieczki w teren, poszukując śladów dawnych osad, po to, aby zaraz przystąpić do wykopalisk. Odkryte wyniki publikuje następnie w pismach naukowych. I oto, wynikiem jednej z wycieczek odbytych w towarzystwie swego kolegi Wacława Kontryma w lipcu 1907 r. było przeprowadzenie dłuższych badań terenowych w Bereżanach i Liszkowie. W kilka miesięcy później jest już Jodkowski w Drohiczynie nad Bugiem. I tu poszukiwania jego nie pozostały bez rezultatu. Na Górze Zamkowej kopie on dłuższy czas, szukając w grudkach ziemi fragmentów archeologicznych zabytków. I znachodzi je! Wydobywa na jaw szereg kamiennych narzędzi, jak siekierek, młotków itp. W dalszych warstwach ziemi znajduje znów przedmioty brązowe, z innej pochodzące epoki. Większość z wykopanych zabytków wędruje do Muzeum Archeologicznego w Warszawie.
Ale Jodkowski nie tylko poszukiwał, nie tylko kopał. Sporządził on szczegółową i dokładną, jak na owe czasy, mapę archeologiczną okolic Grodna, na której oznaczył znane wówczas stanowiska archeologiczne.
Szczegółowo zbadał też Jodkowski wydmy piaszczyste nad Niemnem, zwane "Górami Cydowieckimi", gdzie m. in. znalazł różne przedmioty krzemienne. W pobliskich zaś okopach zwanych szwedzkimi, udało się mu wygrzebać z ziemi kilka wiórków krzemiennych i skrobacz. Natomiast w okolicy miasteczka Hoża znalazł młody archeolog ciekawe fragmenty niezidentyfikowanego bliżej naczynia szklanego, którego zrekonstruowany rysunek opublikował on na łamach poczytnego wtedy pisma Światowid.
Wyniki swoich kilkuletnich wycieczek archeologicznych opublikował Jodkowski w r. 1912 w wspomnianym już wyżej Światowidzie. Nieco wcześniej ukazała się jego broszurka o Cudownym obrazie N. Marii Panny w kościele farnym w Grodnie. Pracę tę dedykował Jodkowski ks. Pawłowi Grzybowskiemu, ówczesnemu prefektowi szkolnemu w Grodnie a zarazem kierownikowi tajnej szkoły polskiej przy tamtejszym kościele parafialnym. Poprzez tę nieostrożną dedykację naraził autor ks. Grzybowskiego na wiele nieprzyjemności ze strony władz, w wyniku których musiał on opuścić Grodno.
Od czasu do czasu próbował Jodkowski swych sił w rysunkach. Mianowicie na wystawę przeciwalkoholową w Warszawie wykonał on szereg tablic graficznych ilustrujących szkodliwą działalność alkoholu dla zdrowia człowieka 13 .
W tym czasie powstaje u Jodkowskiego myśl wydania obszernej monografii o Ziemi grodzieńskiej. Projekt ten nasunął się mu po przeczytaniu pracy Czesława Jankowskiego Powiat Oszmiański, która miała być wzorem dla studium Jodkowskiego. Zamiar Jodkowskiego nie został niestety zrealizowany, bowiem w międzyczasie powziął on decyzję wyjazdu na studia. Początkowo nosił się on z zamiarem udania się do Krakowa, lecz jego poprzednia praca konspiracyjna i przykrości, jakie doznali w związku z tym jego rodzice, były powodem, że postanowił wybrać się do Moskwy. Poza tym, dowiedział się, że wyjeżdżający z zaboru rosyjskiego Polacy na teren Galicji byli szpiegowani przez agentów carskich. Natomiast wyjazd do Moskwy doradzali mu Ferdynand Ruszczyc, Wandalin Szukiewicz, Wacław Studnicki i Lucjan Uziębło.
Jodkowski, odbył wyższe studia początkowo w moskiewskiej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie studiował malarstwo, architekturę oraz grafikę, do której miał szczególne zdolności. Jednakże chęć poznawania przeszłości wzięła w nim przewagę nad zajmowaniem się sztukami pięknymi. Wprawdzie uprawianie grafiki dawało w Moskwie niezłe dochody, jednak Józef Jodkowski wolał swe zdolności rysunkowe wykorzystywać w innych celach a mianowicie do ilustrowania swoich artykułów oraz prac naukowych. Zresztą studiowanie sztuk pięknych wymagało znacznych środków finansowych i czasu. Jodkowski zaś nie posiadał pieniędzy, które musiał zdobywać ciężką pracą gonieniem poprzez nieliczne korepetycje. Czasu również nie miał, ponieważ pochłaniały go całkowicie prace naukowe. W międzyczasie wstąpił do Instytutu Archeologicznego w Moskwie; jego zainteresowania skierują się głównie na historię sztuki i kultury średniowiecznej. Tutaj zetknął się też z numizmatyką.
Studia w Archeologicznym Instytucie, ukończył Jodkowski 27 maja 1912 roku z odznaczeniem, uzyskując tytuł uczonego archeologa. Wkrótce został mianowany rzeczywistym członkiem Instytutu a nie korespondencyjnym, jak to na ogół było wówczas stosowane. To szczególne wyróżnienie go nastąpiło po obronie dysertacji Grzywna litewska. Czy praca ta ukazała się drukiem nie wiadomo?. Jodkowski wspominał, że obiecywano mu wydanie jej w r. 1914, ale na skutek wybuchu wojny światowej, zerwał kontakt z Instytutem.
Podczas studiów i po ich ukończeniu pracował Jodkowski w Moskwie, jako laborant w Instytucie Archeologicznym. Następnie przeniósł się do Muzeum im. Rumiancewa, gdzie między innymi katalogował zabytki i archiwalia polskie.
Będąc na studiach w Moskwie, zetknął się Jodkowski z profesorem Stanisławem Noakowskim, który był tam protektorem bratniaka i w ogóle opiekunem polskiej młodzieży akademickiej. On to właśnie zachęcił Jodkowskiego do zajęcia się opracowaniem monografii zamku w Mirze i świątyń warownych w województwie białostockim.
V. Inwentaryzacja pamiątek polskich w Moskwie
W Moskwie oddał się Jodkowski z całym poświęceniem inwentaryzacji pamiątek polskich znajdujących się w zbiorach muzealnych w pałacach moskiewskich. Nosił się z zamiarem wydania na ten temat osobnej pracy, pomyślanej jako pierwszy tom, większego, seryjnego wydawnictwa o polskich pamiątkach na terenie ziem rosyjskich.
Zgromadził bogaty materiał do przygotowywanej pracy. Około 1000 zdjęć fotograficznych z różnych zabytków, jak obrazów, rzeźb, przedmiotów przemysłu artystycznego i kultury materialnej. Wszystko dokładnie opisane, z podaniem wymiarów oraz dokładnego miejsca przechowywania oryginału. Bogaty materiał fotograficzny uzupełniały tysiące wypisów źródłowych dokonanych w moskiewskich archiwach, ze starych drukowanych kronik lub rzadkich czasopism.
Swe zamierzenia wydania drukiem wspomnianej pracy przedstawił Jodkowski Aleksandrowi Lednickiemu oraz Pawłowi Ettingerowi. Okazało się jednak, że wydanie tak obszernego i bogato ilustrowanego dzieła przerastałoby możliwości polskiego wydawnictwa. Zwrócił się więc Jodkowski w tej sprawie do Warszawy do Kasy imienia Mianowskiego z prośbą o pomoc finansową w zrealizowaniu przygotowywanego wydawnictwa.
A oto pełny tekst listu jego skierowanego do Kasy im. Mianowskiego: Czcigodni Panowie! Niejednokrotnie już zjawiały się w czasopismach i innych wydawnictwach artykuły o zabytkach polskich w Moskwie nikt jednak dotychczas nie podjął się szczegółowego a naukowego opisania wszystkich pamiątek polskich, znajdujących się w muzeach moskiewskich.
Zachęcony w roku ubiegłym przez mecenasa Aleksandra Lednickiego, do napisania artykułu o nich do Księgi pamiątkowej, która wydaną zostanie w końcu roku bieżącego przez Towarzystwo Dobroczynności przy kościele polskim w Moskwie, a zwiedzając muzea moskiewskie, znalazłem w nich mnóstwo zabytków sztuki i kultury polskiej, częstokroć pierwszorzędnej wartości naukowej. Zabrałem się tedy do inwentaryzacji zabytków najpierw w Muzeum Rumiancowskim.
Umieszczone w Muzeum Rumiancowskim pamiątki, pochodzą przeważnie z muzeum wileńskiego, założonego w r. 1856 przez Eustachego hr. Tyszkiewicza. Utworzona w r. 1864 Komisja wycofała stąd wiele zabytków i obrazów oraz odesłała je do Muzeum Rumiancowskiego. Niektóre obrazy pochodzą z wielkiej sali Obserwatorium astronomicznego w Wilnie.
Opis, z którym kolekcję tę przysłano, był przygotowany na prędko przez urzędników policji, to też pełno w nim błędów i niedoskonałości, które się przedostały również do katalogów.
Przez lat przeszło 30 zabytki te leżały nieuporządkowane i niedostępne dla oka publiczności. Dopiero dyrektor Muzeum prof. A. Kirpicznikow zwrócił na nie uwagę i ułożył część ich w miejscu właściwym. Niektórzy badacze, a przede wszystkim rodak nasz dr Pr. Achramowicz, zajęli się uporządkowaniem kolekcji, rozstrzygano kogo jaki portret przedstawia itp., mimo to, co do wielu rzeczy jak np. portretów, z powodu braku na nich napisów, istnieją poważne wątpliwości.
W lat kilka po reformie prof. A. Kirpicznikowa, a z powodu braku miejsca, znowu znaczna część kolekcji została uprzątnięta. Losowi temu uległy i większość nagrobków, tkaniny, oręż, drobne rzeczy pamiątkowe, bogaty zbiór sfragistyczny i wiele in. Reszta jednakże, lubo przechowywana w wielkim nieporządku, jest dostępna (za specjalnym pozwoleniem kustosza oddziału). W dwóch małych pokoikach mieszczą się liczne obrazy olejne, rzeźby, chorągwie i inne rzeczy pamiątkowe.
Wyżej nadmieniłem, iż sporządzony został katalog, jednak nie wszystkich zabytków i bardzo a bardzo niedokładny. Przedmioty określone są w sposób następujący:
NN 2317-2458, Pieczęcie metalowe, kościelne, szlacheckie i urzędowe
NN 2460-2609, Pieczęcie kamienne rżnięte, szlacheckie
NN 2610-2646, Przyrządy drukarskie (NB klisze) itp.
Wobec tego korzystać z katalogu nie można, rzecz każdą należy obejrzeć okurzywszy, gdyż wszystkie prawie pamiątki polskie, jako nie wystawione, oddane zostały na konserwację... los... Na portretach kartki często nalepione są na twarzach, więc przed fotografowaniem trzeba najpierw każdy odkurzyć i kartki pousuwać. Nie zrażając się tym jednak, przystąpiłem do pracy i w przeciągu zimy ubiegłej zdołałem zinwentaryzować i obfotografować znaczną część portretów, podobizny zaś niektórych do niniejszego załączam.
Opisy zbiorów wileńskich, przechowywanych w Muzeum Rumiancowskim i Publicznym w Moskwie będą stanowiły tomy I i II-gi zaprojektowanego przeze mnie wydawnictwa p. t. "Pamiątki polskie w Moskwie". Opracowane i przygotowane zostaną w przeciągu przyszłej zimy.
Tom III-ci będzie zawierał opisy zabytków polskich w Zbrojowni na Kremlu (Orużennaja Pałata). Przechowują się tam: dary królów polskich, poczynając od Stefana Batorego, zbiory Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, chorągwie wojska polskiego od czasów Stanisława Augusta, mnóstwo oręża i zabytków złotnictwa. Tamże przechowują się wywiezione z zamku warszawskiego obrazy Bacciarellego i chorągwie.
Tom IV-ty obejmie opisy pamiątek polskich w pałacu cesarskim i w pałacu senackim w Kremlu; w muzeum 1812 roku, w prywatnym muzeum Szukina, gdzie przechowuje się najpiękniejszy zbiór pasów polskich i w pomniejszych zbiorach. Do tego tomu będzie dołączony szczegółowy indeks osób i miejscowości.
Acz uzyskałem już pozwolenie od ministerium dworu na prace w Kremlu, od dyrektora muzeum ministerstwa oświaty w Moskwie, jako też i od p. Szczuki na, jednak nadmienić muszę, iż położenie moje materialne nie pozwala na robienie, często kilkakrotnie z jednego przedmiotu, zdjęć fotograficznych, z godnych uwagi zabytków. Szukając zaś zarobków aby móc się utrzymać w Moskwie, gdyż warunki życiowe są ogromnie trudne, nie mogę wobec tego wiele poświęcać czasu na badania.
Z powyższych tedy względów ośmielam się najusilniej Czcigodnych Panów prosić o łaskawe przyjście mi z pomocą, a mianowicie o przyznanie mi zapomogi bezzwrotnej w kwocie rubli 400, płatnych w dwóch ratach, abym mógł w dalszym ciągu inwentaryzować zabytki naszej przeszłości w Moskwie. - z poważaniem Józef Jodkowski. 14
List pisany był w Grodnie, dnia 8 września 1910 roku, podczas krótkiego pobytu Jodkowskiego w stronach rodzinnych. Niestety na ten obszerny memoriał nie otrzymał on nigdy odpowiedzi, ani też jakiejkolwiek pomocy finansowej.
Brak odpowiedzi, co w praktyce równało się odmowie, był dla Jodkowskiego ciężkim przeżyciem, omal-że ruiną finansową. Kilkuletnie studia w muzeach i archiwach moskiewskich, tysiące rubli wydanych na fotografie i rysunki, to wszystko stawało się nagle bezużytecznym balastem, nikomu nie potrzebnym, nikogo nie interesującym. Z goryczą niejednokrotnie o tym wspominał w późniejszych latach.
O pracach inwentaryzatorskich prowadzonych przez Jodkowskiego w Moskwie wyrażało się wielu poważnych naukowców w późniejszych latach bardzo pochlebnie. Pisał na ten temat niejednokrotnie w prasie wileńskiej Wacław Gizbert-Studnicki. Również i Marian Morelowski, członek Komisji rewindykacyjnej w latach 20-tych tak oto pisał o poparł energicznie i szlachetnie życzenia lepszego zaopiekowania się zbiorami wileńskiemi w Moskwie 15
A oto krótki opis zinwentaryzowanych przez Jodkowskiego zabytków dokonany na podstawie sporządzonych przezeń w Moskwie notatek, które częściowo wykorzystał on w swoim artykule ogłoszonym w 1938 r. na łamach Arkad. Ograniczymy się tutaj do podania jedynie niektórych zabytków, i to pochodzących głównie ze zbiorów dawnego Muzeum Starożytności w Wilnie, które po upadku Powstania Styczniowego zostały wywiezione do Moskwy. Nie powróciły one w latach 20-tych do Polski, z tej przyczyny, że wydanie ich Polsce zakwestionowała Litwa Kowieńska:
1. Dwa fragmenty kolumny romańskiej, łuku z piaskowca i część gzymsu kamiennego, pochodzące ze Śląska.
2. Gzyms z napisem naydawniejszy części zamku krakowskiego.
3. Obrazy malowane na miedzi w ilości 4 sztuk oraz 19 fragmentów witraży z XVI wieku.
4. Dwa kafle z wyobrażeniami postaci świętych, prawdopodobnie św. Piotra i Pawła. Większa ilość kafli pochodzących z b. pałacu Kiszków w Markuciach. Kafle z wizerunkami Zygmunta i Starego.
5. Owalna płyta marmurowa z reliefowym popiersiem hetmana Czarnieckiego, medalion marmurowy z popiersiem Marii Kazimiery Sobieskiej, płyta z piaskowca z postacią NMPanny, datowana 1741 r. a pochodząca z jednej z bram kamienic krakowskich; dalej, fragmenty pomników z kościołów wileńskich, nagrobki Karola Ferdynanda Jagiellończyka, Antoniego Tyzenhauza, Stanisława Żółkiewskiego i kilku innych. Godnym wzmianki jest jeszcze tablica marmurowa z pałacu Słuszków w Wilnie z napisem łacińskim, oraz interesująca okrągła płyta z czerwonego marmuru z reliefowym wyobrażeniem jakiejś, bliżej nieznanej księżniczki litewskiej. Opublikował ją później wykorzystując wykonaną przez Jodkowskiego fotografię Marian Morelowski w drugim tomie Prac Sekcji Historii Sztuki Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie.
6. Z działu rzeźb i sztuki zdobniczej na uwagę zasługują: łyżka z drzewa palmowego, długości ok. 50 cm, zdobiona tarczą herbową Lis Sapiehów oraz polskim napisem z przybitej ręki płynie nam szczodrota... ; puchar z kości słoniowej, medalion owalny z popiersiem króla Augusta III, odlany w zakładach Mintera, płyta żelazna z popiersiem Ksawerego Lubeckiego, kilka rzeźb pochodzenia obcego i odlewów gipsowych, a m. in. I kopii drzwi gnieźnieńskich.
7. W zespole militariów wyróżnia się karabela z XVII w. Z rękojeścią jaspisową ze srebrnym okuciem ze złoceniami i kamieniami na pochwie; Karabela Tyszkiewiczów, dwa brzeszczoty z XVI i XVII w. (na jednym u nasady widoczny jest monogram AK pod królewską koroną), berdysz czyli drążek z siekierką z okresu Augusta II, klinga od szabli Tadeusza Kościuszki oraz dwie halabardy z początków XVIII wieku.
8. Zespół klocków i czcionek z dawnej drukarni oo. bazylianów w Supraślu.
9. Zbiór monet i medali oraz tłoków pieczętnych, głównie XVI-XVII I w. , który przywieziony został do Moskwy z Wilna w r. 1868. Też kolekcja licząca około 150 sztuk kamieni herbowych (sygnetowych).
10. Trzy chorągwie: Radziwiłłów, karmazynowa z wyobrażeniem NMP Niepokalanego Po częcia i Monogramem XKR (Książę Karol Radziwiłł); chorągiew województwa trockiego z czasów Zygmunta III, z herbem Pogoń na amarantowym tle, oraz chorągiew z herbem Nałęcz i napisem In hoc signo vinces , przechowywanym niegdyś w kościele rudnickim.
11. Lity czaprak pod siodło, prawdopodobnie własność Jana III Sobieskiego oraz fragmenty baldachimu z nad łoża Władysława IV
12. Dwa arrasy.
13. Kolekcja starego polskiego szkła.
14. Skrzynia żelazna, kuta należąca niegdyś do Piotra Skargi i fragmenty sutanny kaznodziei; różne drobne militaria jak czapki ułańskie, pamiątki z czasów powstań narodowych itp.
15 Kolekcja rzeźb portretowych m. in. popiersia Adama Naruszewicza, Jędrzeja Śniadeckiego, Karola Chodkiewicza, Jana Kochanowskiego, Władysława Jagiełły, Stanisława Augusta Poniatowskiego, Ignacego Krasickiego, Juliana Niemcewicza i wielu wielu innych.
16. Zbiór malowideł portretowych m. in.: Stefana Batorego, Maryny Mniszkówny, Piotra Skargi, Antoniego Tyzenhauza, Joachima Chreptowicza, Adama Czartoryskiego, Adama Mickiewicza i in. Był tam też duży portret Michała Walickiego, podstolego litewskiego, dzieło Jana Lampiego oraz mały portrecik Stanisława Augusta siedzącego na koniu.
17. W zbiorze rycin, liczącym ponad 200 sztuk wyróżniały się sztychy Stefana Dolabelli (na sześciu dużych półarkuszach) ze scenami wjazdu posła polskiego Jerzego Ossolińskiego do Rzymu.
18. Materiały i pamiątki do historii Powstania Styczniowego 1863 r., jak dokumenty, albumy, odezwy, czasopisma, druki ulotne itp. Zebrane i opracowane przez siebie materiały udostępnił Jodkowski po roku 1920 Polskiej Delegacji Specjalnej, która zajmowała się rewindykacją polskich dóbr kulturalnych i artystycznych z ZSRR. Za swą dokumentalną pracę, choć nie wydrukowaną, otrzymał w 1924 r. Krzyż Zasługi.
VI. Wędrówki po kraju w charakterze konserwatora zabytków
W latach 1910-1914, to jest do wybuchu pierwszej wojny światowej był Jodkowski z ramienia Moskiewskiego Towarzystwa Archeologicznego delegatem na gubernię wileńską, grodzieńską i mińską. Funkcja ta równała się dzisiejszemu konserwatorowi zabytków, i z racji niej musiał on, siłą rzeczy stale podróżować.
Prezesem Towarzystwa Archeologicznego była wówczas Prascewa Siergiejewna ze Szczerbatowych hr. Uwarowa. Była to osoba o dużej kulturze i znacznych wpływach w sterach rządowych. Obdarzała sympatią Polaków, czego doznał również wielokrotnie i Józef Jodkowski, w czasie pełnienia przezeń funkcji konserwatora.
Mianowicie w r. 1907 władze rosyjskie podjęły decyzję zburzenia kościoła podomini kańskiego w Drui. Kościół ów, dzieło spolonizowanego Włocha Paracca, z około 1765 roku, został po rozbiorach zamieniony na cerkiew. Nie konserwowany, będąc w stałym zaniedbaniu stopniowo popadał w ruinę i w 1909 r. został wreszcie wysadzony w powietrze!
Na wniosek Jodkowskiego, Uwarowa kilkakrotnie interweniowała w tej sprawie, niestety bezskutecznie. Innym znów razem, gdy ze słynnej świątyni w Supraślu miał być usunięty stary ikonostas pounicki, Uwarowa nie zawahała się skierować protest - tym razem skuteczny - do Synodu prawosławnego w Petersburgu. Działo się to w r. 1910. Jodkowski będąc jeszcze wówczas studentem Instytutu, został wydelegowany do Supraśla odległego o 18 km od Białegostoku, do dawnej siedziby Bazylianów, celem dokonania zdjęć fotogra
ficznych i ewentualnych pomiarów ikonostasu pounickiego. Wyjazd nastąpił na skutek zamiaru usunięcia z tamtejszego klasztoru (wówczas cerkwi) zabytkowego ikonostasu. Po przyjeździe i po pierwszym powierzchownym obejrzeniu, Jodkowski od razu zorientował się, że chodzi o dzieło wybitnej wartości artystycznej. Olbrzymi ikonostas pochodził z połowy XVI I wieku. Zamówił go w r. 1636 archimandryta Nikodem Szybiński, herbu Korczak, wykonał zaś polski rzeźbiarz Modzelewski ok. 1641 r. Warsztat tego artysty, znajdować się miał - według tradycji - w Gdańsku, który jak wiadomo znajdował się pod wpływem sztuki holenderskiej. Po wykonaniu został ikonostas sprowadzony do Supraśla drogą wodną.
Józef Jodkowski zetknął się wówczas po raz pierwszy z tego typu świątynią o warownym charakterze, jaką był XVI-wieczny klasztor w Supraślu. Dało mu to impuls do gromadzenia materiałów do monografii świątyń warownych na ziemiach dawnej Litwy. Jako katolik czuł się Jodkowski, po przyjeździe do Supraśla, niezbyt dobrze, czyniono mu bowiem różne trudności a nawet nie zezwolono na chwilowe zamieszkanie na terenie klasztoru. W wyniku telegraficznej interwencji do Moskwy władze klasztorne, acz niechętnie, zezwoliły wreszcie Jodkowskiemu dokonania pomiarów ikonostasu. Nie dopuszczono go jednak do archiwum. Dopiero po kilku latach, na skutek osobistej interwencji Uwarowej otrzymał Jodkowski specjalne pozwolenie do dostępu do wszystkich zabudowań klasztornych, ale i wówczas, w praktyce okazało się, że przełożeni klasztoru zawsze potrafili znaleźć jakiś pretekst aby utrudnić względnie wprost uniemożliwić Jodkowskiemu dostęp do interesujących go zabytków czy zbiorów.
W niedługim czasie, w wyniku systematycznie prowadzonych badań terenowych, przygotował Jodkowski i oddał do druku w piśmie rosyjskim Drevnosti dwie wartościowe rozprawy o świątyniach obronnych na Litwie. Były to pierwsze prace naukowe na temat sakralnej architektury obronnej ziem północno-wschodnich.
Jodkowski pisywał często swe prace w rosyjskim języku. Jak później wspominał, było to jedyne wyjście, inaczej bowiem władze rosyjskie nie zezwoliłyby mu na dostęp do szeregu archiwów, szczególnie zaś do tzw. Metryki Litewskiej w Moskwie, gdzie Jodkowski zebrał moc materiału, który wykorzystywał jeszcze wiele lat później. Władze konserwatorskie warunkowały zresztą w pewnych wypadkach opracowanie jakiegoś zabytku, czy grupy zabytków, opublikowaniem w rosyjskim piśmie Drevnosti.
Józef Jodkowski oddawał się z równym zapałem pisaniu prac naukowych jak i ratowaniu zabytków, którym groziła zagłada lub zniszczenie. Do jednych z jego licznych zatargów z prawosławnymi władzami należała też i sprawa ruin kościoła w Horodyszczu, w powiecie pińskim. Był to nieduży kościółek, utrzymany w stylu barokowym, pod wezwaniem św. Anny. Fundatorem jego był kasztelan trocki Karol Kopeć w r. 1662. Wewnątrz, była świątynia ozdobiona interesującymi freskami malarza O. Łukasza Huebla. W ostatnich latach kościółek stał opustoszały, nieczynny a władze korzystając z tego stanu przeznaczyły go do rozbiórki na cegłę. W obronie kościółka stanął energicznie Józef Jodkowski. Zaczęła się nowa, jedna z wielu, batalii prowadzonych przez młodego konserwatora w obronie polskich zabytków architektonicznych. Sprawa oparła się aż o senat petersburski. Pisał na ten temat również Jodkowski i na łamach Ruskoje Słovo! Gdy wreszcie udało się zmienić decyzję władz rozbiórki kościoła, na ręce Jodkowskiego napłynęło dziesiątki listów od Polaków z okolicy a przede wszystkim miejscowej ludności.
Wakacje letnie 1912 i 1913 roku spędzał Jodkowski głównie w Mirze i Nieświeżu, skąd często robił krótsze lub dłuższe wypady w stronę Grodna, Trok, Miednik, Lidy itp. W Lidzie badał dokładnie ruiny zamku Gedymina. Napisał nawet na ten temat większą rozprawę, która niestety nie doczekała się wydawcy i spoczywa nadal w rękopisie. Bazą wypadową dla Jodkowskiego była w tych latach nieduża wioska Nacza w powiecie lidzkim. Tam w majątku Wandalina Szukiewicza upatrzył sobie Jodkowski główną siedzibę do swoich badań terenowych. Szukiewicz interesował się również dziejami rodzinnego kraju, i to chyba łączyło obu najbardziej. Pana Wandalina interesowała jednak przede wszystkim prehistoria. Badał on epokę kamienną, której ślady udało się mu odkryć w 1886 r. W pobliżu własnej wioski. Prowadził tam nawet badania a ich wyniki przedstawił później Cesarskiej komisji archeologicznej w Petersburgu, która uznała je za rewelacyjne.
Bawiąc w Naczy wziął Jodkowski udział w prowadzonych przez Szukiewicza wykopaliskach w Łankiszkach. Znaleziono tam 80 grobów oraz różne monety. Szukiewicz interesował się też etnografią a szczególnie sztuką ludową. Posiadał on własną kolekcję rzeźb ludowych a też rejestrował wszystkie znajdujące się jeszcze w okolicy figury, krzyże itp., wytwory miejscowych, lokalnych mistrzów ludowych. Urzekały one Jodkowskiego swą prostotą a zarazem siłą ekspresji i zastanawiał się nawet czy nie zająć się nimi bliżej, jednak brak czasu nie pozwalał mu na zbytnie rozpraszanie się.
Szczególnie jednak interesował Jodkowskiego zamek najeziorny w Trokach do którego zbierał materiały już od r. 1907. W r. 1913 zwrócił się oficjalnie do Jodkowskiego, jako konserwatora zabytków architektonicznych, Wandalin Szukiewicz komunikując mu, że rezygnuje z dalszej konserwacji ruin zamkowych. Jodkowski przeprowadził szczegółowe badania zamku w wyniku których ustalił, że dokonane przez architekta Zygmunta Hendla pomiary zamku nie były dokładne. Jodkowski poświęcił również wiele uwagi malowidłom ściennym w budynku głównym zamku. W r. 1822 skopiował je Wincenty Smokowski i przekazał do zbiorów Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie.
W latach 1913-1914 czynił Jodkowski starania w wileńskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk w sprawie wydania drukiem jego pracy o zamku w Trokach. Niestety nieprzychylne stanowisko władz Towarzystwa, które kierowały się względami czysto osobistymi w stosunku do Jodkowskiego, spowodowało, że z tak wielkim trudem przygotowana praca nie ukazała się nigdy drukiem. Rękopis jej wraz z całymi materiałami przepadł Jodkowskiemu w czasie drugiej wojny światowej.
VII. Oczarował go zamek w Mirze
Latem 1912 roku otrzymał Jodkowski, jako rządowy konserwator zabytków polecenie udania się do miasteczka Mir, w celu dokonania pomiarów i wstępnych badań tamtejszego zamku. Wyjazd ów nastąpił na skutek zakwestionowania przez któregoś z książąt rosyjskich, pochodzenia Mirskich, obecnych właścicieli zamku w Mirze. O wyjeździe Jodkowskiego do Mira powiadomiony został gubernator miński oraz właściciel zamku - książę Michał Swiatopełk-Mirski, syn Mikołają, atamana wojsk kozackich.
Mir był wówczas małą mieściną liczącą około 5000 mieszkańców, odległą od większych centrów komunikacyjnych. Dawniej słynny był on z jarmarków na konie i siedziby głównego zwierzchnika Cyganów. Obecnie jedyną ozdobą miasta był stary zamek. Na stację kolejową Horodziej przybył Jodkowski wczesnym rankiem i od razu udał się do zamku. Po dłuższym dobijaniu się do drzwi zamku zjawił się wreszcie lokaj księcia, któremu Jodkowski wręczył swój bilet wizytowy, zaopatrzony w długie tytuły w języku rosyjskim. Sam zaś spoczął w poczekalni. Po upływie kilkunastu minut ukazała się postać księcia. Był to niskiego wzrostu mężczyzna z małą brodą rudawą. Przeszedł obok Jodkowskiego, nie zwracając nań uwagi, poczem zwróciwszy się do stojącego obok lokaja krzyknął - "Gdzie jest gość?" Tutaj, Wasza Wysokość, odpowiedział po rosyjsku lokaj. Książę trzymając w rękach bilet wizytowy stanął naprzeciw Jodkowskiego i zapytał - "Czy to jest pański bilet wizytowy?" Po otrzymaniu potwierdzającej odpowiedzi książę uważnie przyjrzał się młodemu naukowcowi poczem dodał, nieco zawiedziony, że wielu widział wprawdzie archeologów, w Petersburgu jak i za granicą, jednakże byli to przeważnie ludzie w starszym wieku z siwymi brodami... Wówczas Jodkowski, uśmiechając się wydobył z teczki służbową delegację, oraz list Uwarowej do Księcia. Przedstawicielka Moskiewskiego Instytutu Archeologicznego polecała Jodkowskiego, jako młodego i zdolnego naukowca i prosiła Księcia aby ułatwił mu w poszukiwaniach za materiałami do historii Mira.
A historię ma Mir ciekawą. Przez stulecia był on w posiadaniu udzielnych kniaziów ruskich a potem litewskich. Zamek wzniesiony w XIV stuleciu, przez ród Illiniczów przeszedł z biegiem czasu w posiadanie Radziwiłłów, którzy władali nim blisko trzysta lat. Ci z kolei odstąpili go Wittgensteinom, poczem przeszedł on w ręce księżny Hohenlohe. W r. 1891 nabył Mir za sumę 500 000 rubli Mikołaj Siatopełk-Mirski, generał jazdy, ataman kozaków dońskich. Zakupiwszy zamek począł on głosić wokół, że jego nazwisko wywodzi się od miejscowości Mir, i że dobra te należały kiedyś do jego rodziny spokrewnionej z Rurykami. Po śmierci Mikołaja właścicielem nabytego niedawno zamku został najstarszy syn atamana Michał, z którym to, po zabawnym nieco spotkaniu, Jodkowski powoli zaprzyjaźnił się.
Niebawem przyjechał do Miru Albrecht Radziwiłł, ordynat nieświeski, odpowiednio już poinformowany o celu pobytu Jodkowskiego. W wyniku tej wizyty otrzymał Jodkowski zaproszenie do Nieświeża, celem zapoznania się z zawartością tamtejszego archiwum.
Radziwiłł prosił Jodkowskiego o zebranie materiałów odnoszących się do złupienia skarbów nieświeskich w r. 1794 przez wojska rosyjskie. Mając w związku z tym swobodny dostęp do archiwum, zawierającego mnóstwo dokumentów, dotąd nieznanych, zabrał się Jodkowski gorliwie do pracy; w toku poszukiwań natrafił on m. in. na szereg unikalnych dokumentów o charakterze ogólnokrajowym, jak np. na akt Unii Horodelskiej, Biblię brzeską z r. 1563.
W Mirze mieszkał Jodkowski w piętrowym pałacu, stojącym w pobliskim parku zamkowym. W zamku zgromadził książę wiele cennych zabytków, jak kolekcję wschodnio-azjatyckiej rzeźby sakralnej, którą to przywiózł on swego czasu z Japonii i Korei, liczne zabytki sztuki europejskiej i inne.
Swiatopełk-Mirski otaczał opieką swą mirską siedzibę i w miarę posiadanych finansów starał się czynić tu i ówdzie jakieś drobne reperacje, odbudowy bądź naprawy. Przy jakiejś okazji zwierzył się on Jodkowskiemu, iż pragnieniem jego jest całkowita odbudowa zamku, i to bez względu na to, czy Mirscy faktycznie z tej miejscowości się wywodzili, czy też nie.
Mimo tych zapewnień książęcych o troskliwej opiece zabytkowego zamku, zdarzyło się Jodkowskiemu raz zauważyć jak robotnicy posypywali ścieżki w parku stłuczonym gruzem pochodzącym z murów zamkowych. Zapytani przez archeologa robotnicy oświadczyli, że książę zezwolił im na rozbiórkę murów w lewym skrzydle zamkowym. Nad zwróconą mu uwagę w tej sprawie przeszedł Mirski jednak do porządku dziennego, zaś Jodkowski nie mając możności zareagowania na to w inny sposób zrobił cichaczem księciu zdjęcia na tle zburzonego przezeń fragmentu zamku!
Przeprowadzając niejednokrotnie dłuższe rozmowy z Mirskim próbował mu Jodkowski wytłumaczyć, że należałoby się raczej dopatrywać genealogii jego rodu na ziemiach polskich a ściślej na Pomorzu. Jednakże syn atamana wojsk kozackich odnosił się początkowo dosyć krytycznie do tych wywodów, z biegiem jednak czasu, nie przyznając się nikomu, zaczął.... uczyć się języka polskiego.
W toku poszukiwań po archiwach, źródłach jak i starych kronikach udało się Jodkowskiemu stwierdzić, że dziad ostatniego właściciela Mira, Teofil Swiatopełk-Mirski, przed Powstaniem Listopadowym, był podpisarzem sądu pokoju w województwie augustowskim. W 1831 r. stanął on na czele oddziału partyzanckiego liczącego około 400-600 ludzi. Oddział ten został jednak wkrótce rozbity przez wojska rosyjskie. Wówczas to wyruszył Mirski do Francji do Levrouz w departamencie Indre, gdzie ukazywać się zaczął w mundurze generalskim, otoczony licznym dworem i służbą, której nb. nigdy nie płacił. Tytułować się kazał Swiatopełkiem Piast Mirskim i opowiadał nawet, że jako książę ma wszelkie prawa do tronu... polskiego! Jego żona miała być ponoć spokrewniona z królem pruskim. Wkrótce zaczął werbować ochotników i wraz z nimi udał się do Algieru, jako jeden z pierwszych europejskich kolonizatorów. Po kilkuletnim pobycie w północnej Afryce powrócił Mirski w 1838 r. ponownie do Francji. Tym razem zmienił już nazwisko i występować zaczął jako Bogumił Swiatopełk de Mir Mirski zaś później jako... Ruryk prince de Russie C Alger en Afrique! Po licznych wreszcie zatargach osobistych pojedynkach i awanturach przyjął prawosławie21. Korzystając z pobytu w Mirze starał się Jodkowski dokładnie zwiedzić całą okolicę i wszystkie jej najciekawsze zabytki architektoniczne. Wiele w tym dopomógł mu Albrecht Radziwiłł. Każdą wolną chwilę poświęcał też badaniom przeszłości zamku mińskiego, jego historii i architektury. Dokonywał licznych zdjęć fotograficznych poszczególnych fragmentów budowli, wiele dokładnie też przerysowywał. W międzyczasie jednak coraz częściej zaczął otrzymywać z Moskwy ponaglenia o przysłanie rękopisu monografii zamku mirskiego. Na skutek coraz to usilniejszych ponagleń, zdecydował się on wreszcie wysłać tekst monografii, choć nie była ona jeszcze w pełni gotowa i w szczegółach wykończona. Była to wiosna roku 1914. Wkrótce nastąpił wybuch pierwszej wojny światowej i kontakt Jodkowskiego z Moskwą urwał się całkowicie. Praca bez korekty autorskiej, ukazała się w 6. tomie moskiewskiego pisma Drevnosti w r. 1915. Była to, jak sam Jodkowski uważał, jego najlepsza praca naukowa napisana w rosyjskim języku. Za tę rozprawę jak i za drugą o świątyniach warownych na Litwie i Rusi Litewskiej otrzymał Jodkowski od Cesarskiego Towarzystwa Archeologicznego w Moskwie wyróżnienie wraz z nagrodą pieniężną w wysokości 400 rubli.
VIII. Kłopoty z wydaniem monografii Grodna
Koniec pierwszej wojny światowej, niepodległość odrodzonej dopiero co Polski i następująca powoli stabilizacja życia w kraju wpływały również i na Jodkowskiego, który układał swe plany życiowe. Otrzymał propozycję objęcia stanowiska konserwatora zabytków w Wilnie, co przyjął z dużym zadowoleniem. Znał bowiem doskonale teren i wiele zaczął sobie obiecywać po tej pracy. Niestety! Za usilną namową, swego starszego kolegi grodzieńskiego, obecnego profesora historii na Uniwersytecie Stefana Batorego dra Stanisława Kościałkowskiego zrezygnował pan Józef z proponowanej mu posady i objął kierownictwo biura komisji opieki nad zabytkami sztuki i kultury w Grodnie. Biuro to działało z ramienia Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich. Pracę rozpoczął 1 marca 1920 i już wkrótce powołany został do wojska, jako ułan dywizjonu Jazdy Kresowej, w związku z Historii tego rodu poświęcił nieco uwagi Jan St. Bystroń w pracy pt. Algier, Lwów, br., s. 88-98. wybuchem wojny polsko-radzieckiej. Po zdemobilizowaniu mianowany został konserwatorem wojewódzkim w Białymstoku pełniąc jednocześnie funkcję kierownika Oddziału sztuki i kultury przy Województwie.
Bliskość Grodna, rodzinnego miasta Jodkowskiego, które zresztą wchodziło obecnie w skład województwa białostockiego wzbudziło w Jodkowskim myśl napisania monografii tego miasta. Podyktowane to było początkowo nie tyle może potrzebą wypełnienia luki w naukowej literaturze polskiej, ile raczej wynikiem przywiązania i tęsknoty za tym miastem. Według zamierzeń Jodkowskiego miała to być w pierwszej wersji raczej popularno-naukowa praca, którą z biegiem lat chciał uzupełniać i poszerzać, aby w przyszłości wydać ją ponownie, tym razem jednak jako obszerne, naukowe studium monograficzne. Pomimo więc nawału pracy, stałych wyjazdów w teren oraz innych dodatkowych zajęć î charakterze społecznym, przygotował Jodkowski wspomnianą monografię. Dołączył do niej szereg fotografii oraz rysunków, które przeważnie sam rysował. Troskliwie przygotowany rękopis uzupełnił wreszcie okładką własnego projektu, na której umieścił herb miasta i podobiznę starego zamku grodzieńskiego.
Monografia składała się z części ogólnej, obrazującej dzieje Grodna od czasów najdawniejszych po najnowsze oraz drobnych monograficznych opracowań świątyń, bożnicy i architektury świeckiej. Jodkowski nie przypuszczał jednak, że sprawa druku jego książki może być trudna do zrealizowania. Przez myśl nie przyszło mu to. Uważał, że najważniejsze to opracowanie zaś sam druk nie będzie problemem. Tymczasem dopiero teraz zaczęły się kłopoty ze znalezieniem wydawcy.
Wpierw zwrócił się on do znanej Księgarni św. Wojciecha w Poznaniu, gdzie miał nawet pewne znajomości w tamtejszej dyrekcji. Niestety, odmówiono mu. Również w Warszawie nie znalazł chętnego do podjęcia się druku. Dopiero, po długich poszukiwaniach, uratował sytuację Feliks Zawadzki, spadkobierca firmy księgarskiej Józef Zawadzki w Wilnie, który zainteresował się tym wydawnictwem. Uzależnił on jednak druk pracy od otrzymania zasiłku finansowego od jakiejś instytucji czy też władz.
I znów zaczęły się dla Jodkowskiego, nowe, nieprzewidziane kłopoty. Chodził, pisał i jeździł poszukując kogoś, kto dopomógłby wydania jego pracy. A nie było to przecież takie łatwe. Sytuacja na rynku wydawniczym, w pierwszych powojennych latach, była w Polsce niezbyt korzystna. Trudności występowały zresztą i na wielu, wielu innych odcinkach życia gospodarczego. Wreszcie udało się Jodkowskiemu zainteresować swą książką departament sztuki Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, gdyż omawiane były w niej m. in. grodzieńskie zabytki sztuki, dotychczas jeszcze nie opracowane naukowo i nie publikowane. Otrzymał obietnicę pomocy finansowej.
Honorarium autorskie wynieść miało około 3. 800. 000 marek. Na to konto zamówił już wcześniej ubranie i frak, z tym, że umowa z krawcem opiewała, zgodnie z przyjętym wówczas zwyczajem nie na marki polskie ale na franki szwajcarskie. Po kilku już miesiącach za sumę tę nie mógł nawet kupić... guzików do ubrania! Dewaluacja marki polskiej postępowała w gwałtownym tempie naprzód.
Z początkiem 1923 roku wyjechał Jodkowski na krótko do Zakopanego, mając zamiar nieco odpocząć, choć faktycznie zaplanował załatwienie "po drodze" szeregu innych spraw. Nosił się mianowicie z cichym zamiarem zorganizowania w Grodnie muzeum regionalnego, i chciał m. in. w Zakopanem zapoznać się z tamtejszym muzeum, które uchodziło w tym czasie za jedno z lepiej zorganizowanych i dobrze już prosperujących prowincjonalnych muzeów krajowych. W Krakowie zamierzał omówić liczne sprawy naukowe i muzealne, nawiązać nowe kontakty itp. Przeliczył się jednak ze swoimi możliwościami finansowymi i w końcu musiał się zapożyczyć u swej siostry na powrót do domu.
Po ukazaniu się drukiem monografii o Grodnie pojawiło się w prasie i czasopismach naukowych szereg recenzji i omówień. Wiele z nich było rzeczowych i życzliwie ustosunkowało się do wywodów autora który w swej pracy, acz o charakterze popularno-naukowym, wydobył jednak wiele nieznanych dotąd faktów i wysunął sporo hipotez, być może w niejednym przypadku kontrowersyjnych, ale na pewno godnych bliższej uwagi. Szczególnie złośliwe uwagi padały pod adresem Jodkowskiego ze strony jego przeciwników. Recenzenci owi kierowali się przeważnie względami osobistymi, i pod tym kierunkiem ustawiali swe omówienia. Zarzucano na przykład Jodkowskiemu podanie mylnego herbu Grodna, choć oparł go o źródłowe studia starych pieczęci grodzieńskich. Wydobyty przezeń na jaw pierwotny herb Grodna został, jak się później okazało zatwierdzony przez władze państwowe. Kwestionowano jego hipotezę o miejscu zgonu św. Kazimierza, choć i ta potwierdzona została później w specjalnym studium na ten temat. 16
IX. Jak powstało Muzeum regionalne w Grodnie
Po powrocie do Grodna oddał się Jodkowski całą duszą organizowaniu w swym rodzinnym mieście muzeum regionalnego. Kierował nim z górą czternaście lat. Nim jednak doszło do jego realizacji sporo miał on przeróżnych kłopotów i trudności i to nawet od ludzi, którzy skądinąd powinni byli tej akcji pomagać. Początkowo przydzielono Jodkowskiemu kilka pokoików w gmachu starostwa powiatowego. Zaczął tam gromadzić pierwsze eksponaty, z trudem zdobywane od miłośników miasta i jego okolic. Ponieważ pomieszczenia te przyznane były tylko na krótki okres organizacyjny muzeum, zaczął Jodkowski czynić starania o przydzielenie na stałe pomieszczenia muzealne, części zamku królewskiego, które były w gestii wojska. Generał dywizji Leon Berbecki, ówczesny dowódca O. K. III Grodno, nie był jednak zbytnim zwolennikiem oddania zamku na cele muzealne. Doszło nawet do ostrych starć pomiędzy Jodkowskim, organizatorem nowego muzeum a jednostką wojskową. Spór przewlekał się, aż wreszcie po dłuższych staraniach udało się Jodkowskiemu postawić na swoim i otrzymać dla muzeum prawie połowę zamku. Przydzielenie własnego lokalu było dla dalszego rozwoju muzeum sprawą zasadniczą i zapewniało mu dalsze istnienie. Kłopoty jednak nadal nie ustawały. Nie mógł na przykład otrzymać etatu dozorcy i dopiero musiał odstąpić jeden z pokoi dla Wojskowego Klubu Wioślarskiego, aby w ten sposób otrzymać potrzebne fundusze na opłacenie dozorcy. Sam stan zamku pozostawiał również wiele do życzenia. Nikt się nim nie troszczył przez szereg lat, nikt nie konserwował tego cennego zabytku kultury narodowej.
Również przydzielone na pomieszczenia muzealne pokoje wymagały gruntownego remontu. A pieniędzy na ten cel nie było. Nikomu więc nie mówiąc Jodkowski, sam, codziennie udawał się do zamku gdzie własnoręcznie dokonywał drobnych napraw okien, podłóg itp. Większe roboty opłacał często z własnej pensji! W r. 1930 udało się wreszcie przenieść część zbiorów do pomieszczeń zamkowych. Przystąpił też Jodkowski do stopniowej, systematycznej, zaplanowanej jednak na wiele lat, odbudowy zamku.
Jedną z jego pierwszych większych akcji w tym kierunku było wszczęcie starań o pozyskanie funduszy na wykonanie bulwaru wzdłuż, zamku. Przepływający bowiem u podnóża góry zamkowej Niemen powoli podmywał wzgórze zamkowe i z biegiem lat dojść mogło do zawalenia się góry wraz z zamkiem. Aby temu zapobiec obmyślił Jodkowski budowę bulwaru ochronnego pomiędzy rzeką a górą, który z jednej strony zabezpieczałby zamek przed podmywaniem z drugiej stałby się prawdziwą ozdobą miasta. Swój projekt przedstawił Jodkowski na posiedzeniu ówczesnej rady miejskiej. Nie uzyskał on jednak aprobaty i nazwany został po prostu utopią. Ale Jodkowski nie zrezygnował jednak ze swego planu. Nie zrażony niechętnym stanowiskiem władz miejskich wszczął starania w tej sprawie poza Grodnem. Starania te uwieńczone zostały wreszcie sukcesem. Pomocy finansowej obiecała udzielić Dyrekcja Dróg Wodnych w Wilnie zaś gruz ze zburzonych fortów twierdzy grodzieńskiej oddał Jodkowskiemu do dyspozycji Wydział fortyfikacji Departamentu Inżynierii Ministerstwa Spraw Wojskowych w Warszawie. Dużej pomocy w tej sprawie udzielił Jodkowskiemu jego dawny kolega z lat gimnazjalnych obecnie inżynier, Józef Tołłoczko, naczelnik jednego z wydziałów w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Gdy wreszcie, po tylu trudach i zabiegach udało się zrealizować budowę bulwaru, wielu z dawnych przeciwników tego projektu szczerze gratulowało Jodkowskiemu wielkiego sukcesu. Nowo wzniesiony bulwar stał się prawdziwą ozdobą miasta, miejscem często uczęszczanym i przez ludność szczególnie ulubionym.
Zasługą Jodkowskiego był jednak nie tylko ten bulwar. Wiele wysiłku włożył on w organizowanie bazarów przemysłu ludowego, powstanie ogrodu zoologicznego, jak i innych miejskich ośrodków kulturalnych. Wróćmy jednak do muzeum...
Ulokowane w byłym zamku królewskim Muzeum grodzieńskie postawiło sobie ambitne zadania zgromadzenia jak największej ilości wszelkich dokumentów, pamiątek itp. zabytków odnoszących się do dziejów kraju położonego pomiędzy środkowym Niemnem a Bugiem. Z tej to racji było muzeum palcówką wielodziałową, typową dla ówczesnego muzealnictwa polskiego okresu międzywojennego. Urządzona została tam również pracownia konserwatorska, fotograficzna oraz archiwum.
Szczególnie bogata była biblioteka muzealna. Początkowo składała się ona jedynie z 905 woluminów, głównie dzieł starych, pochodzących przeważnie z dawnej biblioteki OO. Dominikanów. Jodkowski uzupełniał księgozbiór szczególnie pod kątem widzenia regionu. Do cennych nabytków, właśnie z tego punktu widzenia należały komplety czasopism niemieckich pt. Grodnoer Zeitung oraz Zeitung des Grodnoer Soldatenrates, których nie posiadała wówczas żadna z bibliotek polskich a nawet i... niemieckich 17 Księgozbiór muzealny po przeniesieniu do nowych pomieszczeń muzealnych na zamku wzbogacony został niespodziewanie o bezcenny dar w postaci fundacji Marty hr. Krasińskiej. Ofiarowała ona dla muzeum bibliotekę liczącą nie mniej nie więcej jak 20. 000 tomów. Były wśród nich unikalne pierwsze druki z XV wieku, bezcenne dzieła XVI-XVIII wieku, zagraniczne jak i krajowe. Poważnym, z punktu widzenia muzeum grodzieńskiego, była duża ilość druków i czasopism dotyczących nadniemeńskich stron. Publikacji o tej tematyce muzeum dotąd posiadało bardzo mało, jako że trudne były do zdobycia. Powiększony księgozbiór otrzymał nazwę Biblioteki im. Wandalina Pusłowskiego i Marty Krasińskiej, biblioteka, wkrótce została opracowana i udostępniona dla publiczności i pracowników naukowych.
Dumą muzeum była jednak nie tylko biblioteka. Również i zbiory, których gromadzenie zaczął Jodkowski praktycznie biorąc od zera, od niczego, rosły z dnia na dzień. Były one różnego rodzaju, jak zresztą w każdym ówczesnym wielodziałowym muzeum. Oprócz bogatej kolekcji zabytków prehistorycznych pochodzących z różnych wykopalisk, były tam i interesujące meble, zabytki rzemiosła artystycznego, numizmatyki, sfragistyki itp. Ilościowo, a też i jakościowo wyróżniały się eksponaty etnograficzne a przede wszystkim zabytki ludowej sztuki ziemi nadniemeńskiej.
Ciekawostką, godną uwagi, jako że mało spotykaną były drzwi tzw. carskie wrota wykonane w całości ze słomy. Pochodziły one z XVIII w. i stanowiły swego rodzaju kuriozum. Znalazł je Jodkowski w chórze b. kościoła bernardynek w Grodnie, przekształconego później, to jest w okresie zaborów, na klasztor Borysa i Hleba. Niemniej ważnym, tym razem z naukowego punktu widzenia, były bogate fragmenty wykopaliska w Rybiskach pod Wilnem. 18 Dostały się one do Grodna dzięki pomocy ks. Władysława Tołłoczki, który z kolei
nabył je za pośrednictwem wileńskiego złotnika M. N. Niewiadomskiego, w roku 1930. Były tam m. in. tzw. grzywny litewskie w postaci dziesięciu srebrnych sztabek. W dziale numizmatycznym było znów sporo monet polskich z okresu wczesnośredniowiecznego oraz interesująca kolekcja pieczęci grodzieńskich z XVI w., które Jodkowski później opracował i ogłosił drukiem. Dla badań nad przeszłością Grodna ważnymi dokumentami były zabytki dawnych cechów grodzieńskich, które Jodkowski ze szczególną troskliwością zbierał i opracowywał.
Trudno pominąć milczeniem i pamiątki po Elizie Orzeszkowej, która jak wiemy z Grodnem jest bliżej związaną. Popiersie pisarki, oddane w brązie przez Henryka Kunę, znanego polskiego rzeźbiarza, wprowadzało zwiedzającego do pokoju poświęconego pisarce. W gablotach były przeróżne pamiątki, jedne mniejszej wartości inne znów większej. Wszystkie jednak wiązały się z osobą pani Elizy i z jej Grodnem. Był tam i bezcenny rękopis Nad Niemnem, fotografie pisarki, notatniki a wśród nich i oryginalny wachlarz z rysunkami i autografami artystów i literatów. Obok karykatury Andriollego skreślił kilka słów Sienkiewicz Szkoły w literaturze to są omnibusy, kto ma własne konie, ten nimi nie jeździ.... Osobna gablota poświęcona była nadniemeńskim roślinom, które Orzeszkowa swego czasu skrzętnie zbierała i suszyła, notując zarazem ich nazwy używane wśród wiejskiej ludności i właściwości lecznicze. A zebrała ona przeszło 200 takich nazw ludowych! Zresztą, gromadzone materiały wykorzystała, jak wiemy, autorka w swej pracy Ludzie i kwiaty nad Niemnem.
Zdobycie dla muzeum osobnego gmachu, uporządkowanie już znajdujących się zbiorów było dla Jodkowskiego podnietą dla dalszych poszukiwań i penetracji terenowych. Chodził, jeździł stale szukając i o dziwo zawsze niemal coś interesującego znajdując. Raz na przykład będąc przy remoncie jednego kościoła wydobył zamurowaną w niszy kolczugę rycerską, w idealnym stanie zachowaną. Innym znów razem przeszukując poddasze drewnianego kościółka w Miorach odnalazł szczątki kurdybanu z 1530 r. W dzwonnicy w Krynkach natrafił na zabytkową rzeźbę klęczącego anioła z XVI wieku, itp.
Zainicjował Jodkowski jednocześnie wydawanie przez nowe muzeum drukowanych rocznych sprawozdań, w których obok rozpraw naukowych miały się znajdować i różne drobne komunikaty, wykazy ofiarodawców itp.
Sprawozdań tych ukazało się łącznie trzy tomiki. Pierwsze obejmowało lata 1920-1922 i ukazało się w r. 1923. Drugie sprawozdanie za rok 1924 wydane zostało w r. 1925 i wreszcie ostatnie ukazało się w 1925 r. We wszystkich znajdujemy cenne rozprawki naukowe Jodkowskiego. Niestety trudności finansowe, z jakimi musiał się borykać kustosz muzeum, nie pozwoliły na dalszą kontynuację tych niewątpliwie ciekawych roczników. Mówiąc o wydawnictwach wspomnieć jeszcze warto i o szeregu katalogów które wydało muzeum na marginesie organizowanych wystaw czasowych.
X. Historyk Grodna i województwa białostockiego
Zasługi Jodkowskiego jakie położył on do badań nad dziejami Grodna i województwa białostockiego są znane i już dawniej były uznawane. Dziełem jego jest kilkadziesiąt różnych prac, tak samodzielnych, jak i rozpraw lub artykułów rozrzuconych po różnych czasopismach naukowych czy nawet i popularnych. Nie zawsze bowiem mógł on trafić ze swą pracą na łamy czasopisma poważnego. Wszędzie potrzebne były znajomości, protekcja. Poza uznaną ogólnie, monografią Grodna ogłosił Jodkowski przewodnik turystyczny o tym mieście i jego okolicach. Mimo popularnego ujęcia przewodnika zawiera on szereg spostrzeżeń własnych, opartych na wynikach przeprowadzonych badań naukowych. Niemniej cennymi są jego prace czy nawet i niekiedy komunikaty o charakterze przyczyn karskim. Mają one wartość źródłowo-dokumentarną, dziś tym bardziej może cenną, że gros z istniejących swego czasu jeszcze archiwaliów już zaginęło podczas ostatniej wojny. Rozprawy o dawnych cechach grodzieńskich czy o nazwach placów i ulic tegoż miasta - prace oparte o sumienne studia archiwalne, poddane dokładnej analizie krytycznej. Innego typu jest znów rozprawka o pamiątkach po Elizie Orzeszkowej znajdujących się w muzeum grodzieńskim czy monograficzne studium poświęcone historii gimnazjum podominikańskiego. Rozprawą stojącą na szczególnie wysokim poziomie metodologicznym jest studium poświęcone warownej świątyni na Kołoży w Grodnie (1936), której druga część, gotowa w rękopisie zaginęła niestety podczas powstania warszawskiego w 1944 roku.
Interesowały Jodkowskiego również, nie w mniejszym stopniu, i badania archeologiczne. Jak wiemy interesował się tym już dawniej. A oto kilka z ciekawszych przeprowadzonych przezeń badań terenowych na terenie województwa białostockiego. Pod Wołkowyskiem odkrył on ciekawe grodzisko na tak zwanej Szwedzkiej Górze. Wyniki kilkumiesięcznych wykopalisk, zakończonych bogatym plonem wydobytych zabytków dawnej kultury materialnej opublikował Jodkowski w osobnej rozprawce. Prowadził też Jodkowski badania w okolicy Grodna w Migowie, gdzie udało się mu odkryć stare cmentarzysko słowiańskie z X-XII I wieku. W Brzostowicy Wielkiej również cmentarzysko z tegoż mniej więcej okresu. W Surażu - grodzisko o nawarstwieniach sięgających od wieku XI do XV 19 Niestety Jodkowski prowadząc stale i coraz to w innym miejscu badania terenowe, zajęty w dodatku sprawami muzealnymi nie miał czasu na publikowanie wyników wykopalisk. Jest to wielka szkoda, bo przez to przepadło cenne źródłowe informacje, plany sytuacyjne itp. opisy które towarzyszyć powinny każdemu z wykopalisk. Stale się spieszył, stale był zajęty i stale wreszcie poszukiwał czegoś nowego. A przyznać mu trzeba, że szczęście dopisywało mu w tym względzie a każcie nieomalże jego przedsięwzięcie terenowe kończyło się sukcesem. Zawsze udało mu się coś znaleźć, natrafić na jakąś ciekawą rzecz.
Z pasją i zamiłowaniem oddawał się też Jodkowski popularyzacji dziejów swego regionu. Z odczytami i referatami na różne tematy, dotyczące jednak zawsze historii, sztuki, archeologii czy etnografii rodzinnych stron jeździł niezmordowanie po całej niemalże ówczesnej Polsce.
Na marginesie swych prac, które absorbowały mu już i tak cały czas, zainteresował się Jodkowski tkaninami ludowymi na terenie województwa białostockiego. Były to tkaniny o podwójnej osnowie od dawna znane na tamtejszym terenie i uprawiane jeszcze gdzie niegdzie po wsiach i w okresie międzywojennym. Przez blisko dwadzieścia lat zbierał on skrzętnie materiały do pracy na ten temat, i zdołał zgromadzić niezwykle interesujące informacje. O badaniach Jodkowskiego na ten temat wiedzieli znani i poważani ówcześni badacze jak Tadeusz Mańkowski i Marian Morelowski. 20 O wynikach swych dotychczasowych badań, których nigdy nie ukrywał i szczerze z każdym się dzielił, poinformował Jodkowski profesor C. Ehrenkreutzową-Jędrzejewiczową, ta zaś z kolei niemieckiego profesora Hahma w Berlinie, ówczesnego dyrektora Muzeum Sztuki Ludowej w stolicy Niemiec. Niebawem otrzymał Jodkowski długi list od Hahma z uprzejmą prośbą o podzielenie się swoimi spostrzeżeniami i wynikami badań. Jodkowski przesłał uczonemu niemieckiemu wyniki swych spostrzeżeń, dołączając jednocześnie zdjęcia, wykresy i mapki. Jakież było jego zdziwienie, gdy wkrótce ukazało się dzieło Hahma (1937) w którym wykorzystane zostały niemalże wszystkie informacje Jodkowskiego, łącznie z. mapką, a białostockie tkaniny uznane zostały za wytwór kultury germańskiej! 21 Na domiar wszystkiego firma wydawnicza, której nakładem ukazała się książka Hahma zwróciła się do Jodkowskiego z propozycją aby zakupił on choćby jedną książkę. Za udzielone informacje i gotowe materiały nie tylko Jodkowskiemu nikt nie podziękował, ale nawet nie otrzymał jednego egzemplarza książki.
Nie zrażony tym jednak pracował Jodkowski nadal nad białostocką tkaniną i to nawet w okresie II wojny światowej. Niestety częściowo przygotowany rękopis wraz z całą dokumentacją zaginął podczas Powstania Warszawskiego. Wprawdzie po r. 1945, gdy był już w Warszawie, marzyło zrekonstruowaniu tego dzieła, ale był już chory i nie miał na to po prostu sił.
Oprócz prac które ujrzały światło dzienne, w tej bądź innej formie, posiadał Jodkowski niezliczoną ilość materiałów do dziejów ziemi grodzieńskiej, wileńskiej a nawet i mińskiej. Materiały, drukowane jak i wyniki z archiwaliów, do monografii poszczególnych miejscowości, zabytków architektury świeckiej i sakralnej. Poza tym niezliczona ilość notatek do biografii wybitniejszych osobistości czynnych na terenach nadniemeńskich. Materiały te stale uzupełniał, stale powiększał. Nie dane mu było niestety opublikować ich, choćby tylko w części. Wszystko uległo niestety zagładzie podczas wojny.
W listach pisanych w okresie okupacji do autora niniejszej pracy stale skarżył się Jodkowski na trudności jakie czyniono mu w okresie międzywojennym na terenie Grodna. Każda opublikowana przezeń praca wywoływała burzę zawiści wśród zazdrosnych. Na terenie Grodna przodowała w tym Janina Kozłowska-Studnicka, kierowniczka miejscowego archiwum, której "działalność" na terenie tego miasta zaszkodziła wielu osobom a nawet i instytucjom.
XI. Przejście z byłym starostą Robakiewiczem
Starostę Zygmunta Robakiewicza zapoznał Jodkowski jeszcze w roku 1927 w Krzemieńcu na Wołyniu, podczas podróży inspekcyjnej konserwatorów państwowych. Podczas zwiedzania przez konserwatorów zabytkowego zamku w Wiśniowcu wszyscy byli pod urokiem przeprowadzanych tam przez starostę Robakiewicza prac. Zamek, niedawno jeszcze w ruinie, dziś niemalże już. odbudowany. Podziwiano energię starosty i jego zapał. Jodkowski, jak zwykle to był czynić, wybrał się indywidualnie na małą wycieczkę. W starym parku zamkowym, wśród krzewów znalazł w nieładzie leżące stare działka. Jedno z nich zapragnął mieć u siebie w Grodnie, w muzeum. Zwrócił się więc z prośbą do Robakiewicza, który o dziwo, z radością obiecał sprawę pozytywnie załatwić.
Los zrządził, że niedługo po armatce przybył do Grodna i sam Robakiewicz. Tym razem jako starosta grodzieński. Przy pierwszym spotkaniu z kustoszem muzeum, żartując powiedział Teraz wszyscy mówić będą, że przyjechałem na armacie...
Rządy swe w podległym powiecie zaczął Robakiewicz od przeprowadzenia gruntownej reorganizacji wszystkich podległych, a też i nie bardzo mu podległych, placówek. Spowodowało to wkrótce powstanie opozycji przeciwko energicznemu nowemu staroście.
Nie miejsce tu na dokładne omawianie zasług i przewinień starosty Robakiewicza. Z jednej strony pełniąc odpowiedzialną władzę w mieście powiatowym od 1927 do 1932 r. położył tu wiele zasług. Podniósł kulturę rolną i oświatę. Zbudował i oddał do użytku publicznego dwanaście Domów ludowych. Tak samo miasto jak i powiat miało mu wiele do zawdzięczenia. Wszyscy podziwiali go, skąd potrafił w trudnych czasach gospodarczych wydobyć tyle pieniędzy na realizację śmiałych i odważnych przedsięwzięć. Przy tym wszystkim jednak, posądzony został... o przywłaszczenie sobie pieniędzy, o przekraczanie swej władzy a nawet działanie na szkodę Wydziału Powiatowego. Sprawa oparła się o sąd 22 Również i Jodkowskiego wciągnięto pośrednio w sprawę starosty Robakiewicza. Mianowicie sąd wzywał go kilkakrotnie dla ustalenia czy Robakiewicz rzeczywiście przekazał muzeum grodzieńskiemu sumę 5. 300 zł na odbudowę zamku. Jodkowski wiedział ponoć o niektórych przewinieniach starosty, nie chciał go jednak specjalnie obciążać podczas przesłuchiwania.
XII. Wydobył z ziemi gród o którym nikt nie wiedział
Szczytem powodzenia Jodkowskiego były wykopaliska na Górze Zamkowej w Grodnie, które ujawniły bezcenny materiał naukowy i rzuciły po raz pierwszy snop światła na mrokiem wieków okryte dzieje grodu nadniemeńskiego.
Do odkrycia doszło w sposób całkowicie nieoczekiwany i przypadkowy. Mianowicie w r. 1928 zostało powołane w Grodnie Kuratorium zamkowe pod przewodnictwem dowódcy OK III generała inż. Aleksandra Litwinowicza, składająca się z przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Celem nowo powołanego Kuratorium było kontynuowanie prac związanych z uporządkowaniem otoczenia Zamku Starego i Góry Zamkowej oraz z badaniami naukowymi i konserwacją zamku. Przewodniczącym komisji wykonawczej wybrany został komendant miejscowego garnizonu gen. Franciszek Kleeberg zaś kuratorem Zamku, kustosz muzeum Józef Jodkowski.
Jedną z najpoważniejszych trosk bieżących Kuratorium było wzmocnienie prostopadłego niemalże zbocza Góry Zamkowej od strony rzeki Niemen, oberwanie się którego spowodować mogło runięcie resztek murów obwodowych pochodzących z czasów Witolda a tym samym usunięcia się znacznej części dziedzińca zamkowego.
Na wzmocnienie zbocza Góry Zamkowej potrzebna była znaczna ilość materiałów ziemnych. Decyzją Kuratorium postanowiono obniżyć nieco poziom dziedzińca zamkowego od strony Niemna a pozyskaną dzięki temu ziemię oraz gruz zużyto na wzmocnienie Góry Zamkowej. Przy obniżaniu poziomu dziedzińca odsłonięto resztki dawnych murów obronnych które poddane zostały gruntownej konserwacji i opracowaniu naukowemu. Do właściwych robót przystąpiono jednak dopiero pod koniec 1931 r. gdy uzyskano większe kredyty finansowe na ten cel. Większe dotacje otrzymano z Funduszu Bezrobocia oraz ze składek korpusu oficerskiego i podoficerskiego garnizonu grodzieńskiego.
Już wiosną 1932 r. W wyniku prowadzonych energicznie prac ziemnych stwierdzono, że zachowały się liczne resztki dawnych zabudowań sięgających wczesnego średniowiecza. Prawdopodobnie teren Starego Zamku był już w tych odległych czasach użyty na twierdzę przez wojowników, którzy opanowali to miejsce jako doniosły punkt wielkiej drogi wodnej prowadzącej w głąb zasobnego w płody rolnicze kraju. Stąd zapewne wyruszały karawany handlowe wioząc zboże do odległej Skandynawii. Według przypuszczeń Jodkowskiego, potwierdzonych później przez innych badaczy jak profesora M. Limanowskiego, w XI-XI I wieku ziemia ta opanowana została przez książąt ruskich. Powstałe wówczas budowle łącznie z pobliską cerkiewką na Kołoży świadczą o dalekich związkach ich z kulturą bizantyńską. W okresie panowania litewskiego a szczególnie za panowania księcia Witolda zamek został przebudowany.
Odkrycia Jodkowskiego na zamku grodzieńskim były niewątpliwą rewelacją w ówczesnym świecie naukowym i poruszyły licznych naukowców. Jedni nie szczędzili słów uznania pod adresem Jodkowskiego, inni znów szczególnie ci zawistni, z miejsca zaczęli kopać pod nim dołki. I tak konserwator wojewódzki Witold Kieszkowski uderzył w alarm, że nie została o tych poczynaniach poinformowana szersza opinia publiczna. Badania wykopaliskowe - pisał Kieszkowski na łamach pisma artystycznego Arkady 23 - prowadzone przez Józefa Jodkowskiego, przy pomocy i poparciu władz wojskowych, miały li tylko na celu zabezpieczenie usuwających się stoków góry i obniżenie poziomu dziedzińca zamkowego dla konserwacji i odwodnienia gotyckich murów obwodowych.
Nie zrażony tym jednak Jodkowski nadal kopał, nadal wydzierał ziemi tajemnicę ubiegłych stuleci. I znów, pod powierzchnią dziedzińca zamkowego natrafił na fragmenty bizantyńskiego muru, stanowiące zapewne część "terenu" książęcego. Odkrycie rewelacyjne, które Jodkowski opracował wkrótce naukowo i opublikował na łamach Wiadomości Numizmatyczno-Archeologicznych w Krakowie.
Przekrój wzgórza Starego Zamku to szereg nawarstwień historycznych odsłaniających dzieje i życie najdawniejszych mieszkańców tego grodu, które słusznie określił Kieszkowski mianem "średniowiecznej Troji". Składają się na nie ruiny budowli bizantyńskich z XI-XII wieku, szczątki kaplicy zamkowej pochodzącej z XIII w., dalej szereg nawarstwień budynków drewnianych wzniesionych po wojnach i pożogach na przełomie XIV i XV w. Na tym miejscu stanął wreszcie pod koniec XVI stulecia wspaniały zamek renesansowy Stefana Batorego, którego mury, wielokrotnie przerabiane, niszczone i odbudowywane przetrwały do naszych czasów.
Do najstarszych i najcenniejszych może wykopalisk należą ruiny wspomnianej wyżej budowli mieszkalnej oraz świątyni, pochodzącej zapewne z XI wieku z okresu Ware go-Rusów. Wykopaliskom tym poświęcił Jodkowski dłuższy komunikat na łamach Przeglądu Historyczno-Wojskowego gdzie podał szczegółowe opisy dokonanych odkryć, ilustrowane zdjęciami i rysunkami.
O tych odkryciach tak oto pisał profesor Limanowski: ... Warstwy za warstwą, schowane pod ziemią, ślicznie odkopane przez Jodkowskiego, rysowane, fotografowane, z pietyzmem wyjątkowym dla Grodna, jako najcenniejszy skarb był wydobywany. Był to owoc pracy kilku lat, epoki złotej dla Grodna, do której się nikt z Warszawy nie wtrącał. Sypały się bez końca wciąż nowe i nowe odkrycia. Nikt nie wtrącał się w roboty, nikt wtedy nie zazdrościł. Jodkowski, jak każdy wielki badacz eksploatator, odkrywca własnej drogi do Grodna znajdywał, aby rzeczy robione nie na mocy szablonu wyświechtanego, o którym można przytoczyć w jakiejś książce.
Józef Jodkowski uważał wykopaliska grodzieńskie za swoje opus vitae, za dzieło swego życia. Jak długo nie nabierały one rozgłosu, nikt nie przeszkadzał mu. Skoro tylko zrobił się wokół nich szum, zaczęto interesować się nimi, a jego krytykować. Do Grodna zaczęli coraz częściej przyjeżdżać warszawscy archeolodzy, których dawniej nikt nigdy tu nie widywał. Oglądali, sprawdzali i krytykowali. Przybył m. in. do Grodna profesor Jarosław Wojciechowski i dr Zdzisław Durczewski, młody asystent Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Ten ostatni, po zapoznaniu się z wykopaliskami, stwierdził, przy współudziale swego dyrektora dra Romana Jakimowicza, iż Jodkowski kopał rzekomo metodą nie naukową, lecz już przestarzałą... kartoflową, że wydobyty przezeń materiał został pomieszany, itp.
W wyniku długiej kampanii prasowej prowadzonej przeciw Jodkowskiemu doprowadzono wreszcie do tego, że uchwałą Komitetu odbudowy Zamku Królewskiego w Grodnie Józef Jodkowski przestał z dniem 1 lipca 1937 r. pełnić funkcję kierownika prac wykopaliskowych. Jego następcą został dr Z. Durczewski, jako specjalista od "drzewa" oraz prof. J. Wojciechowski. W obronie Jodkowskiego odezwał się jeden jedyny głos, głos uczciwego człowieka, profesora M. Limanowskiego. W obronie Jodkowskiego umieścił on na łamach wielu dzienników i pism artykuły 24 , które jednak nie wiele Jodkowskiemu pomogły a tylko zaogniły sprawę. Ostatni artykuł jego na ten temat wydrukowany został na łamach Marchołdu (R. 1938, nr 2), którego fragmenty niżej przytaczamy: Dyrektor Jakimowicz oświadczył mi mianowicie, pisze Limanowski, że jego asystent znajduje się w Grodnie li tylko " z powodu drzewa ", które popsuł Jodkowski. Oświadczył mi solennie, że ten asystent nie będzie kopał w Grodnie ani wywoził żadnych przedmiotów... Jodkowski, usuwając gruzy dookoła cerkwi, zostawił "drzewo" nietknięte. Całą uwagę mając skierowaną na architekturę murowaną nie mógł czy nie chciał równocześnie topić się w problemach "drzewa ", które wymaga wiele czasu i specjalnego podejścia. Interesowało go jednak mocno to drzewo i oglądać możemy w muzeum jego rysunki, te same, jakie były przedstawione Zjazdowi konserwatorów, który odbył się na zamku w kwietniu. Z rozmowy, którą miałem z jednym z uczestników Zjazdu nie wyniosłem innego zdania, jak to, że Jodkowski z nabożeństwem traktował drzewo, i że w tej materii zdradza, że jest sumiennym badaczem. Jodkowski wydobył to stare Grodno z chaosu kamieni, gruzu, belek spalonych i zmurszałych. Profesor Wojciechowski zaczynając swoją monografię prześlicznie się wyraził o tych wykopaliskach "... odkryte w ciągu kilku ostatnich lat, bez rozgłosu, w milczeniu... "
Chciałbym, aby dyr. Jakimowicz, który sam kopał, zechciał spoglądnąć na Grodno nie jak na rodzaj łatwizny, ale zechciał wziąć pod uwagę, że kiedy się jakiś świat z pod ziemi na światło słońca wydobywa, to człowiek się trzęsie przed najmniejszym nawet kawałeczkiem drzewa, bo nie wie jeszcze, co może być w tym kawałeczku dla uporządkowania chaosu, z którym nie może sobie dać rady.
Wracam do sprawy "drzewa". Konserwator Kieszkowski zechciał zarzucić Jodkowskiemu brak dozoru. Zarzut ten już o niebo mniej krzywdzi naszego odkrywcę. Chcę jednak zwrócić uwagę na to, że adoracja, którą ma uczony dla umiłowanego obiektu, udziela się i tym, którzy z nim pracują. Widziałem na zamku kilka lat temu, jak bezrobotni starali się iść Jodkowskiemu na rękę i jak "niewykwalifikowany" robotnik starał się mitygować swą łopatą, aby mniej brutalnie kopać. Nie chciałbym aby rzucano na kogoś, który mordował się, aby dobrać zespoły i któremu się może nie udało wszystkiego rozwiązać idealnie.
Kończąc artykuł profesor Limanowski stawia pytanie... gubi się człowiek w domysłach, dlaczego Jodkowskiego zmuszono do ustąpienia i to jednomyślną uchwałą dwóch ciał zbiorowych, komitetu... ?
Dr Roman Jakimowicz, na artykuł polemiczny Limanowskiego odpowiedział w tymże numerze Marcholda, również artykułem pt. Prawda o górze zamkowej w Grodnie. Jakimowicz zaatakował w nim w dosyć ostrej formie Jodkowskiego, czyniąc go winowajcą złego kopania na górze zamkowej. Jakimowicz uważał, że Jodkowski zniszczył narożniki budowli drewnianych otaczających dolną świątynię na głębokości kilku metrów, zaś jego metody badań naukowych były dawno przestarzałe a tym samym jakoby bezwartościowe. Dalej, że wykopane przez Jodkowskiego zabytki straciły przez to połowę swej wartości naukowej.
W listach pisanych podczas drugiej wojny światowej do autora niniejszej pracy, Jodkowski wielokrotnie nawracał do tego tematu. Pisał m. in., że starał się powstrzymać profesora Limanowskiego przed napisaniem artykułu w jego obronie, uważając, słusznie zresztą, jak się okazało później, że wykorzystany on zostanie przez "centralne władze" dla usunięcia go i oddania wykopalisk w ręce Kieszkowskich, Durczewskich i innych. Ci, z wykopalisk zrobili dojną krówkę i ciągnęli pieniądze ile się tylko dało. Otrzymywali, co uwidocznione było i w urzędowych sprawozdaniach, "pożyczki" w wysokości 5 000 zł i to nie jeden raz. Pieniądze umieli szybko wydawać, tak że w kasie zawsze były pustki. Każdy otrzymywał jakąś zleconą specjalnie pracę, nie zawsze potrzebną lub przydatną, za którą wystawiał słone rachunki. Gdy Jodkowski próbował protestować utworzono przeciw niemu zwarty front. Jakimowicz próbował wywieźć do Warszawy wykopaliska grodzieńskie, jednak zorganizowana akcja Jodkowskiego wpłynęła na zmianę decyzji przez ówczesne Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Wspominał, dalej Jodkowski, że w tym samym czasie, miał podobną sprawę Marian Morelowski na Wawelu, gdzie po scysji z Szyszko-Bohuszem musiał opuścić Kraków i osiąść w Wilnie. Jodkowski, podobnie, musiał opuścić Grodno. Zniszczony moralnie a też i finansowo. W wykopaliska grodzieńskie włożył nie tylko całą swą energię, czas ale i własne pieniądze, których zresztą nikt mu nie zwrócił. Sporo pieniędzy pochłonęło też przeniesienie do Warszawy. W Warszawie znalazł Jodkowski zatrudnienie w Państwowych Zbiorach Sztuki na Zamku. Tam poświęcił się wyłącznie numizmatyce polskiej i na te tematy ogłaszał wiele prac.
Tuż przed opuszczeniem Grodna ożenił się Jodkowski z Haliną Bobrowską, córką pułkownika, kierownika Instytutu Wychowania Fizycznego w Grodnie. Ślub ich odbył się w Wilnie w kaplicy Ostrobramskiej, a udzielił go młodej parze, szkolny kolega Jodkowskiego, ks. Władysław Tołłoczko.
W Warszawie czuł się Jodkowski nieswojo. Miasta tego od dawna nie lubił i raczej unikał. Jego stałym marzeniem było osiąść w małej miejscowości i pracować naukowo, bez większego rozgłosu. Niestety nawet i w niedużym Grodnie nie dano mu spokojnie pracować. Zazdrość powstała w wyniku jego rewelacyjnych odkryć doprowadziła do usunięcia go z rodzinnych stron i do wyjazdu do Warszawy.
XIII. Ludzie baroku wileńskiego - przyjaciele Jodkowskiego
Jodkowskiego łączyły więzy bliskiej przyjaźni z wieloma badaczami dziejów Wileńszczyzny. Pozostawał on z nimi w stałych kontaktach naukowych a też i osobistych, towarzyskich. Do grona najserdeczniejszych przyjaciół grodzieńskiego kustosza muzeum należał ks. dr Piotr Sledziewski, historyk sztuki, jeden z czołowych znawców baroku wileńskiego. Był to kapłan diecezji łomżyńskiej, rodem z ziemi Suwalskiej. Historię sztuki studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przez jakiś czas był też konserwatorem zabytków na województwo białostockie. Do Wilna przybył jako kapelan wojskowy i tu szybko się zaaklimatyzował. Na łamach prasy wileńskiej coraz częściej i energiczniej zabierał głos w sprawach artystycznych, konserwatorskich szczególnie zaś dotyczących starego Wilna. Niejednokrotnie słyszano głos jego przed mikrofonem radia polskiego. Sledziewski należał do ciekawszych ludzi ówczesnego Wilna. Któż go nie znał! Wysoki, szczupły, z potężnym nosem i szpakowatą czupryną, zamaszysty w ruchach przechadzał się stale ulicami miasta szybkimi krokami. Widywano go rzadko w sutannie. Najchętniej przebierał się w czarną, do kolan sięgającą czamarkę lub w wojskowy mundur. Od lat pracował nad monografią słynnego kościoła antokolskiego. Jest on autorem cennej, acz niezwykle śmiałej we wnioskach rozprawy Theatrum św. Sebastiani, w której dowcipnie tłumaczy znaczenie kompozycji rzeźbiarskich w kościele św. Piotra i Pawła na Antokolu.
O ten kościół toczyły się długotrwałe kłótnie i spory na wileńskich środach literackich m. in. z innym wileńskim historykiem sztuki Jerzym Ordą. Sledziewski uważał, że figury barokowe wewnątrz świątyni współgrają ze sobą i tworzą jak gdyby zastygłe w kamieniu sceny widowiska barokowego zwanego theatrum lub misterium religijne. Uważał on to za swoje największe odkrycie i tym szczycił się. Przeciw tej tezie wystąpił jednak Orda, uważając wywody Sledziewskiego za nienaukową fantazję. Orda ogłosił też na ten temat rozprawę Symbolika rzeźb kościoła św. Piotra i Pawła w Wilnie. Po jej ukazaniu się drukiem na terenie Wilna wybuchł mały skandalik. Okazało się, że Orda oparł swe wywody na tezach Sledziewskiego, odpowiednio je jedynie przekształcając. Ponieważ wykorzystał on cudze odkrycia, zawarte w nie drukowanej jeszcze pracy Sledziewskiego, w dodatku bez zezwolenia autora, posypały się na łamach miejscowej prasy sprostowania, odpowiedzi, artykuły itp. Wiele przy tym oberwało się dr Ordzie! Przygotowywana natomiast latami praca Sledziewskiego na temat dekoracji rzeźbiarskich kościoła antokolskiego ukończona została tuż przed wojną. Niestety nie mógł autor znaleźć wydawcy, mimo, że przewidziana była ona jako okazałe wydawnictwo albumowe z pięknymi ilustracjami fotograficznymi Jana Bułhaka.
Z Jodkowskim spotkał się dr Śledziewski w Grodnie gdzie przyjechał z odczytem. Organizatorzy wileńskich śród literackich organizowali mianowicie częste wykłady i odczyty w różnych miastach północno-wschodniej Polski. Doszło do zawarcia przyjaźni, częstych spotkań i stałej wymiany korespondencji. Do pracy w środach literackich wciągnięto niebawem i Jodkowskiego, który z wielką chęcią wyjeżdżał również z wykładami do Wilna i innych miejscowości. Podczas wojny kontakty ich zostały zerwane. Jodkowski w listach swoich często wspominał o drze Sledziewskim, którego zawsze cenił jako wybitnego znawcę baroku wileńskiego i zasłużonego badacza przeszłości kultury i sztuki polskiej. 25 Znacznie wcześniej zaczęła się przyjaźń Jodkowskiego z Lucjanem Uziębłą, świetnym znawcą historii starego Wilna. Poznał go Jodkowski jeszcze bodajże około 1906 roku. Mieszkał w Wilnie, w małym pokoiku, na poddaszu lichego domu drewnianego. Urządzenie jego "pokoju" było bardzo swoiste. Dookoła na podłodze leżały stare cegły wileńskie pozbierane przez Uziębłę z ruin różnych zabytkowych budowli. Obok stosy książek przy których znów dane tkaniny, obrazy, oraz przeróżne zapiski, notatki itp. Obok tego wszystkiego stał żelazny piecyk... Niewiele brakowało, jedna-jedyna iskierka a cały pokoik stanąć mógł łatwo w płomieniach! Sam gospodarz był jednak bardzo zadowolony ze swego mieszkania jak i sposobu życia. Całymi dniami szperał w archiwach i gdzie tylko się dało za wszelkimi wiadomościami dotyczącymi historii dawnego Wilna. W odrodzonej Polsce, po wskrzeszeniu Uniwersytetu dostał się Uziębło dzięki poparciu Ferdynanda Ruszczyca, na Wydział Sztuk Pięknych, poczem zaś przeszedł jako asystent na katedrę historii kultury materialnej Wydziału Humanistycznego. W ostatnich latach życia stracił prawe oko, lecz pomimo tego nadal pisywał do prasy. Z Jodkowskim łączyła ich zawsze serdeczna przyjaźń. Wzajemnie się odwiedzali a później wymieniali stale ze sobą listy. Jodkowski wiele mu zawdzięczał, otrzymywał odeń książki, rady oraz pomoc w pracy naukowej. 26 Jodkowski wspominał stale też i o b. dyrektorze wileńskiego archiwum Wacławie Gizbert-Studnickim. Szczególne więzy przyjaźni łączyły ich jeszcze w latach 1909-1919, choć i później utrzymywali ze sobą kontakty a nawet odwiedzali się przy każdej nadarzającej się sposobności. Studnicki był w okresie międzywojennym dyrektorem Archiwum Państwowego w Wilnie. Z racji tej, wiele mógł pomagać Jodkowskiemu, a o jego przyjaźń zabiegali naukowcy. Był też wobec wszystkich życzliwy, chętnie służąc pomocą i radą. Mniej chlubnie zapisał się jednak w okresie okupacji hitlerowskiej w latach 1941-1944. Wszedł mianowicie do zespołu redakcyjnego Gońca codziennego, dziennika, wydawanego w języku polskim przez władze niemieckie. Po klęsce Niemiec opuścił ziemie polskie.
Spośród wileńskich przyjaciół Jodkowskiego wymienić się godzi i Tadeusza Wróblewskiego, fundatora wielkiej książnicy im. Eustachego i Emilii Wróblewskich. Wróblewski był z wykształcenia adwokatem, jeszcze w czasach zaborów. Szczególnie interesował się historią masonerii w Polsce i w Wielkim Księstwie Litewskim i zebrać nawet zdołał do tego wiele interesującego materiału naukowego. W tych sprawach zwracał się też stale do Jodkowskiego, który choć niewiele był zorientowany w obcym mu, mimo wszystko, zagadnieniu zawsze jednak chętnie pomagał przyjacielowi w rozwiązaniu jakichś zagadek, odczytaniu dokumentów itp. Po śmierci Wróblewskiego, z nagromadzonych przezeń notatek ogłosił Jodkowski w 1931 r. artykuł o dziejach loży masońskiej w Grodnie i w Białymstoku w latach 1781-1821.
Gorliwym obrońcą Jodkowskiego, szczególnie w sprawie wykopalisk grodzieńskich, był profesor dr Mieczysław Limanowski. Do Wilna przybył on z zespołem teatralnym Reduta, którego to wraz z Juliuszem Osterwą był współtwórcą. Dziwny to był człowiek. Z zawodu geograf, profesor Uniwersytetu Wileńskiego z zamiłowania literat, historyk, etnograf itp. Uchodził za doskonałego pedagoga i naukowca. Skupił wokół siebie liczne grona młodych naukowców, których zadziwiał oryginalnością i śmiałością pomysłów. Znany był też jako doskonały mówca. Na bruku wileńskim widywano go często. Uchodził za pewnego rodzaju dziwaka. Chodził z głową wzniesioną ku górze, w kapeluszu z lekka zsuniętym w tył. Ubierał się niedbale. Założył i redagował pismo regionalne, które nazwał Źródło Mocy. Drukował tam również i Jodkowski swoje prace. 27 Z profesorem Limanowskim łączyły Jodkowskiego, jak już niejednokrotnie wspominaliśmy poprzednio szczególnie zażyłe stosunki. Znali się i rozumieli doskonale, wzajemnie sobie często pomagając.
XIV. Przeżycia w okresie okupacji
Po katastrofie wrześniowej w 1939 roku Jodkowski przez długi czas pozostawał, jak i wielu innych Polaków, bez jakiejkolwiek pracy. Jedynym źródłem jego utrzymania była wysprzedaż tych rzeczy osobistych, które ocalały podczas oblężenia. Z początku roku 1940 doszło do tego, że po sprzedaniu ostatniej obrączki, nie było już co sprzedawać ani z czego żyć. z końcem maja 1940 udało się Jodkowskiemu z trudem dostać skromną posadę, eksperta w wycenie dawnych numizmatów. Zarabiał przeciętnie od 25 do 30 zł tygodniowo. Było to za wiele - pisał w liście do swego przyjaciela ks. Tołłoczki - by z głodu umrzeć, a śmiesznie mało by istnieć...
Nieco później udało się mu uzyskać kilkakrotnie skromny zasiłek, jako byłemu pracownikowi naukowemu. Niewiele jednak to pomogło. Tymczasem stan jego zdrowia, który nigdy nie był najlepszy, znacznie ostatnio się pogorszył. Następowały ataki wątroby i woreczka żółciowego. W czerwcu 1941 utracił nawet wskutek choroby pracę. W międzyczasie urodziła mu się córeczka Elżbieta-Zofia. Pierwsze imię otrzymało dziecko na cześć Elizy Orzeszkowej, której Jodkowski tak wiele zawdzięczał, drugie zaś Zofia, to imiona matek Józefa i jego żony.
Stan zdrowia Józefa uległ na szczęście pewnej poprawie. W połowie lipca 1941 otrzymał on propozycję objęcia kierownictwa działu antyków, głównie mebli zabytkowych, w wielkiej formie Współczesne wnętrze która mieściła się przy ulicy Mokotowskiej 53. Było to stanowisko niemalże samodzielne z niezłym wynagrodzeniem. Na marginesie warto wspomnieć, że posadę tę zaproponowali Jodkowskiemu dwaj znani historycy sztuki, dr Michał Walicki oraz dr Jerzy Sienkiewicz, z którymi, nota bene w okresie przedwojennym nie pozostawał Jodkowski w najlepszych stosunkach. Ciężkie lata okupacji hitlerowskiej zbliżyły jednak powaśnionych niegdyś naukowców.
W firmie, w której pracował Jodkowski, dwa odrębne działy podlegały jemu: dział produkcji zabawek artystycznych dla dzieci oraz pracownia konserwatorska do zabytkowych mebli. Jednocześnie współpracował Jodkowski z Muzeum Narodowym, wówczas Miejskim i wspólnymi siłami ratowali cenniejsze zabytkowe przedmioty przed okiem okupanta i możliwością wywiezienia ich w głąb Niemiec. Bliższe kontakty utrzymywał on z prof. dr Stanisławem Lorentzem i prof. Koperą w Krakowie.
W wolnych chwilach przeszukiwał on sklepy za książkami i sztychami dotyczącymi Wileńszczyzny. Próbował nawet coś niecoś pisać, choć odczuwać dawał się dotkliwie brak materiałów, a dostęp do archiwów i bibliotek był zakazany. Wszystko było przez władze niemieckie pozamykane. Marzeniem jego było ukończenie, rozpoczętej jeszcze przed wojną pracy p. t. Na pograniczu Litwy i Rusi w X i XI wieku, jednakże, jak już wspomnieliśmy, brak dostępu do materiału zabytkowego, głównie archeologicznego, literatury i źródeł uniemożliwił mu zrealizowanie swych zamierzeń, z przyjaciółmi wileńskimi korespondował często, wymieniając poglądy na sprawy naukowe. Wysyłka listów do tzw. "Ostlandu" była jednak znacznie utrudniona i połączona z wielogodzinnym wyczekiwaniem na poczcie.
W lipcu 1942 r. niemiecki urząd mieszkaniowy zagroził Jodkowskiemu eksmisją z jego domu, w którym mieszkał przez pewien czas jeszcze w okresie przedwojennym. Dom ten miał być przeznaczony na cele wojskowe. Mimo kilkakrotnych odwołań, próśb itp. został w jesieni wyrzucony z mieszkania. W zamian otrzymał istną ruderę nie nadającą się w 46 ogóle do zamieszkania: bez okien i szyb, bez światła elektrycznego i gazu itp. Przeprowadzenie koniecznego remontu pochłonęło resztę jego oszczędności i trwało dobrych kilka tygodni. W międzyczasie przenieść się musiał do teściowej. Gdy wreszcie z trudem przenieść się mógł na własne mieszkanie, okazało się, że było ono zimne, piece nie grzały a temperatura w pokojach w zimie nie przekraczała 7-8° Celsjusza. Jeśli weźmie się pod uwagę że w rodzinie było nieletnie dziecko sytuacja wyglądała naprawdę bardzo poważnie. Do tego wszystkiego nie układały się od dłuższego czasu najlepiej jego stosunki z żoną... z końcem grudnia 1942 doszła doń wiadomość o śmierci dwóch jego przyjaciół ks. Władysława Tołłoczki oraz inżyniera Jana Kochanowskiego. Ten ostatni rozstrzelany został przez bandy hitlerowskie 28 października 1942 r., jako zakładnik w Grodnie.
Rok 1943 zaczął się dla Jodkowskiego nowymi kłopotami. Jego stan zdrowotny, po chwilowych polepszeniach nadal jednak ulegał pogorszeniu. Zarabiał znów mało, bo zaledwie 482 zł, a jeden litr mleka kosztował wtedy 8 zł, kilogram masła od 160 do 170 zł, kilogram cukru od 62 do 64 zł. Przy domu trzymała go jedynie i wyłącznie córeczka, którą bardzo kochał i dla której pragnął jak największego szczęścia. Trudne jednak stosunki z żoną skłaniały go do tego, że wracał do domu późno wieczorem, tuż przed godziną policyjną. Był wymęczony całodziennym bieganiem w sprawach handlowych firmy, której interesy szły coraz gorzej. Jedynym bodźcem do walki o istnienie była dlań córka. Jej przyszłość nakazywała Jodkowskiemu nieustępliwą walkę o byt o przeżycie ciężkich, chwilami beznadziejnych czasów.
XV. Po wyzwoleniu
Zgnębionego chorobą, zmartwieniami i krytyczną sytuacją finansową zastało Jodkowskiego Powstanie Warszawskie w sytuacji bez wyjścia. Cudem przetrwał go. W dniu 7 października 1944 przybył z rodziną do obozu przejściowego w Pruszkowie, gdzie na domiar wszystkiego, pochował nowo narodzonego syna. Stąd wyjechał wraz z żoną i córeczką do Krakowa. Schorowany, poszedł od razu do kliniki gdzie dosłownie walczył ze śmiercią. Tam doczekał się wyzwolenia. Wyszedł ze szpitala w maju 1945, z trudem mogąc się poruszać w własnych siłach. Najbliższa mu osoba, żona, opuściła go w kwietniu 1945 i przeniosła się z córką do Warszawy. Tam znalazła sobie młodzieńca, o 11 lat od siebie młodszego, Zbigniewa Wolskiego, z którym zamieszkała razem. W r. 1947 wzięła z nim ślub a w międzyczasie podała do sądu sprawę rozwodową. Dnia 9 października ogłosił sąd wyrok rozwodowy.
Jodkowski tymczasem, opuściwszy szpital krakowski wyjechał do Łodzi, która była wówczas centrum życia gospodarczego i politycznego Polski. Tu chwilowo mieściły się największe urzędy i władze centralne. Tu spotkał swego dawnego i serdecznego przyjaciela, znanego numizmatyka Stanisława Niewiteckiego z Bydgoszczy, który widząc Jodkowskiego w opłakanym stanie zaczął mu perswadować, aby przeniósł się natychmiast do Warszawy. Jakoż już wkrótce, bo 1 lipca 1945 r. znalazł się Jodkowski znów w Warszawie. Zgłosił się do pracy w Muzeum Narodowym, gdzie został bardzo życzliwie przyjęty. Początkowo, jak i inni pracownicy naukowi Muzeum skoszarowany został w jednej z sal wystawowych, a od kwietnia 1946 r. dostał jeden maleńki pokoik zwany "loszkiem" w suterynach prawego skrzydła Muzeum. Z tego "podziemia" już nigdy się nie wyprowadził, tutaj przyszło mu dokonać żywota. Schorowanego Jodkowskiego odwiedzali w muzeum liczni znajomi i koledzy, pocieszając go i służąc mu pomocą. Był kilkakrotnie dr Piotr Śledziewski, od czasu do czasu zaglądał też Euzebiusz Łopaciński, znany archiwista wileński oraz prof. Marian Morelowski. Kazimierz Kwiatkowski, artysta-malarz, b. docent Uniwersytetu Wileńskiego zrobił Jodkowskiemu olejny portret, który wręczył mu w dniu jego imienin w r. 1947.
Latem 1946 r. przyjechała do Jodkowskiego z Grodna jego siostra Aniela Markiewiczowa. Na stałe osiadła w Łodzi. Od niej dowiedział się Jodkowski, że ich ojciec zmarł w Grodnie 14 kwietnia 1944, mając już 84 lata. Dla brata przywiozła trochę notatek naukowych, dokumentów rodzinnych itp. "szpargałów". Resztę przepadło. Dowiedział się od niej Jodkowski i o losach swej dalszej rodziny. I tak jeden ze szwagrów jego płk. Z. Sieczkowski zginąć miał w pierwszych dniach wojny, ponoć na Helu; drugi, kpt. inż. M. Reucki został rozstrzelany pod Warszawą 27 maja 1942; siostra Zofia zamordowana została znów w grudniu 1942 r. w Oświęcimiu, zaś trzeci szwagier (mąż siostry Heleny) Talko-Hryncewicz został rozstrzelany w Grodnie. Najdłuższą drogę odbyła siostra Irena. Wywieziona do Kazachstanu, przedostała się stamtąd do Palestyny a następnie osiedliła się w Londynie. Siostra Apolonia, wdowa po pułkowniku, powróciła po sześcioletnim pobycie na emigracji w Kazachstanie i zamieszkała z synem w Legnicy.
Józef Jodkowski zostawszy kustoszem Muzeum Narodowego polepszył sobie znacznie byt materialny. Żył oszczędnie, na życie niewiele wydawał a za pozostałe pieniądze chętnie kupował wszelkie książki, szczególnie zaś z zakresu numizmatyki polskiej. Od czasu do czasu pisywał drobne artykuły, za które również dostawał honoraria. Pomagał swej córeczce oraz siostrom.
Marzeniem jego było otrzymanie w Warszawie jakiegoś przyzwoitego niedużego mieszkanka, w którym mógłby swobodnie poukładać swoje rzeczy: książki i notatki, gdzie mógłby spokojnie oddać się pracy twórczej, pisarskiej. Jeden z jego przyjaciół obiecał mu ponoć w odbudowywanej willi na Żoliborzu jeden duży pokój; Jodkowski cieszył się myślą, że już niedługo (a miało to nastąpić dokładnie od lipca 1947 r.) będzie mógł żyć przyzwoicie, w normalnych warunkach. Obietnice owego przyjaciela, autora Polskiego Słownika Łowieckiego przedłużały się jednak, a później nie danym już było Jodkowskiemu korzystać z tej okazji.
Planował Jodkowski również utworzyć do spółki z kilkoma innymi kolegami Salon antycznych mebli. Poczynił już nawet pewne kroki w celu uzyskania pomieszczeń na ten cel.
Jesienią 1947 r. wyjechał Jodkowski z ramienia Muzeum Narodowego na teren Pomorza Zachodniego, gdzie miał zabezpieczyć kilka zbiorów numizmatycznych dla Muzeum Narodowego. Po powrocie do Warszawy znów poważnie zapadł na zdrowiu. Dnia 20 grudnia 1947 r. pisze do swego przyjaciela w Bydgoszczy, Stanisława Niewiteckiego - Ja od 13 bm., nie opuszczam loża boleści, lecz jest nadzieja, że może trochę przynajmniej wykuruję się, ponieważ przeniósł się do Warszawy b. ordynator kliniki uniwersytetu w Krakowie dr W Sidorowicz, który mnie leczył w Krakowie. W środę zbadał mnie z prześwietleniem. Wożono mnie taksówką. Jest obecnie naczelnym lekarzem Akademii Wychowania. Fizycznego (fisza!). W środę był u mnie Stach H. i więcej nie pokazał się... (raz jeden chyba na 10 dni!). Na święta chyba pozostanę w loszku, chociaż miałem być w szpitalu. Pod wrażeniem śp. Chrostowskiego - zrezygnowałem. Chcę jeszcze trochę pożyć... Wierzę w pomoc dra Sid... Może wyskrobi ę się... Chorego otaczał troskliwą opieką dr Władysław Sidorowicz, grodnianin. Jodkowski otrzymywał silne zastrzyki Colocium gluconatum 10 proc. Czuł się po nich nieco lepiej i odzyskiwał humor oraz samopoczucie.
Porzucił też myśl zorganizowania Salonu i zabrał się z całą energią do pracy naukowej. Na podstawie starych notatek opracował w stosunkowo krótkim czasie podręcznik numizmatyki polskiej dla szkół akademickich. Bardzo pragnął go wydrukować ze względu na zupełny brak literatury numizmatycznej na rynku księgarskim. Przedwojenny podręcznik numizmatyki polskiej Mariana Gumowskiego dawno już był wyczerpany i praktycznie nieosiągalny. Studenci wydziałów historycznych, historii sztuki itp. mieli nie lada kłopoty z pozyskaniem jakiejś literatury na ten temat. Do Biuletynu Historii Sztuki dostarczył w krótkim czasie Jodkowski dwie wyczerpujące i poważne recenzje.
Mając zebrany bogaty materiał, częściowo jeszcze z czasów przedwojennych, (który otrzymał od siostry) zamierzał wykorzystać go odpowiednio i udostępnić za pośrednictwem publikacji. Było to dlań o tyle ważne, że bardzo wiele materiałów pozostawało dotąd nauce nieznane, a oryginalne dokumenty i archiwalia, z których niegdyś porobił wyciągi, podczas ostatniej wojny bezpowrotnie przepadły. Tą myślą kierując się napisał w 1947 r. Jodkowski obszerny memoriał do Komisji Pomocy Pracownikom Kultury i Sztuki z prośbą o doraźną pomoc finansową na umożliwienie mu wykończenia prac naukowych. Z uwagi na ciekawą treść propozycji Jodkowskiego, przytaczamy końcowy ustęp tego memoriału: Udało się uratować kilkadziesiąt zdjęć fotograficznych zabytków budownictwa drewnianego z terenu województwa białostockiego. Zabytki te przeważnie przestały istnieć, toteż, gdy zostaną zmarnotrawione materiały przeze mnie zgromadzone, należy przypuszczać, że strata będzie nie do powetowania w przyszłości. Materiały te mają wartość dokumentalną, toteż należałoby je opracować jak najszybciej. Jednakże nie sprzyjają temu ani warunki mieszkaniowe ani też rozporządzalne środki, ponieważ muszę "dorabiać" do pensji w godzinach popołudniowych w Muzeum, za co zresztą mam tylko 1.800 zł miesięcznie. Natomiast pracować muszę codziennie do 6-tej popołudniu.
Należałoby opracować, chociaż ogólnikowo wyniki prac wykopaliskowych na Górze Zamkowej w Grodnie, prowadzonych przeze mnie w latach 1932-1937 o rewelacyjnych wynikach. Jest to dorobek nauki polskiej, co wypadałoby jakoś zaakcentować. Wyniki badań mają wszakże znaczenie do poznania wzajemnych wpływów kulturalnych na pograniczu Mazowsza i Rusi we wczesnym średniowieczu. Zdjęć fotograficznych trochę posiadam. Brak jednakże zdjęć pomiarowych, które zaginęły w czasie Powstania 1944 r. i w Grodnie.
Nie wyszczególniam pomniejszych prac, dawniej zapoczątkowanych, ponieważ może je kto inny i lepiej wykonać. Natomiast podane wyżej, z chwilą rozstania się mojego z tym światem, będą stracone bezpowrotnie, ponieważ w ogóle mało było osób, które chęć poznania przeszłości ziemi ojczystej stawiali wyżej ponad wszystko, co zdawałoby się i sytuacja moja dzisiejsza, po 40 latach pracy w muzealnictwie i na polu naukowym - wykończenie się w wilgotnej piwnicy....
Ażeby móc wykorzystać nawet już posiadane materiały naukowe trzeba je nieco uzupełnić. Brak aparatu fotograficznego (i mieszkania) uniemożliwia korzystanie z pomocy tzw. fotografów, którzy nie umieją odpowiednio sporządzić niezbędne zdjęcia, natomiast ceny są fantastyczne, gdyż dziś komplet chociażby "Leici" kosztuje około 300. 000 zł. Niezależnie od aparatu "Leica" musi być i wymiarów 9 X 12 cm. Sprawę aparatu fotograficznego poruszam w związku z możliwością przystąpienia do opracowania zabytków budownictwa drewnianego. Posiadam też materiały do grodziska w Surażu (powiat białostocki) i pragnąłbym zająć się Drohiczynem nad Bugiem.
Nie mogę nabyć niezbędnych lup. Paktem jest, że Muzeum Narodowe nie posiada dwu i czterokrotnych lup, bez których praca jest niemożliwa, szczególnie przy odczytywaniu drobnych napisów i sporządzaniu rysunków. Produkowane przez CPo lupy mają ostrość dośrodkową i zupełnie nie nadają się do użytku. Potrzebne są mnie osobiście, chociaż dwie lupy: 2 i 4-krotna o średnicy przynajmniej 6-8 cm. Wszelkie poszukiwania w kraju nie odniosły skutku.
Do rysunków potrzebne są pędzle akwarelowe (precyzyjne) przynajmniej 3 rodzajów (nr 3, 5, 7), których również w kraju nie można nabyć. Również niezbędna jest maszyna do pisania. Tego dezyderatu nikt negować nie może, ponieważ do druku wymagany jest czystopis w kilku nawet egzemplarzach i przepisany na maszynie. Jak wynika z powyższego dezyderaty moje są następujące: a) mieszkanie, b) maszyna do pisania, c) 2 lupy i 3 pędzle, d) aparat fotograficzny (uzależnia się od możliwości realizowania zamierzonych prac), e) przygotowanie do druku "zabytków Budownictwa Drzewnego" (wyjazdy w teren, literatura podręczna i czas, do 18 miesięcy) - wymagałoby przypuszczalnie około 150 do 180. 000 zł.
"Grodno wczesnośredniowieczne w świetle wykopalisk" wymagałoby pracy około roku i nie jest wykluczone, że musiałbym próbować udać się jeszcze raz do Grodna (w porozumieniu z prof. Rybakowem, któremu obecnie podlega ten teren wykopalisk), co wyniosłoby przypuszczalnie około 100. 000 zł.
Jednakże obecnie trudno ustalić konkretny cel, na jaki mógłbym prosić o subwencję, ponieważ zależy to od stworzenia warunków do pracy systematycznej. Zresztą podane tematy mogą być uznane jako zasługujące na uwzględnienie w projektowanym programie prac naukowych lub też "nieaktualne". Ze względu na warunki i zdrowie moje spełniam obowiązek poinformowania czynniki decydujące, a decyzję pozostawiam do uznania Komisji Pomocy P.K.i S.
Przypuszczam, że wysoce jest pożądanym, by tzw. "inicjatywa prywatna" pracowników naukowych w zakresie przygotowania konkretnych prac naukowych była przez czynniki miarodajne jak najżyczliwiej i skutecznie popierana. Są dziedziny odłogiem leżące czy też tereny mało dotychczas naukowo uchwycone, toteż prace tzw. terenowe winny być otoczone szczególną opieką Państwa. Zasługuje przy tym na uwagę dorobek wielu lat pracy i doświadczenia. Na Ziemiach Odzyskanych znajdujemy obszerną literaturę. Dzieje wypaczone, lecz pozostaje istotna treść - źródła nieocenionej wartości i przy tym obfite, nie wyłączając czasów zamierzchłych. Natomiast na północ od Bugu - luźne karty historii, lecz liczne pomniki odwiecznej sztuki i kultury polskiej oraz ślady jej wpływów.
Jeżeli na Ziemiach Odzyskanych "przeróbka" literatury jest istotna, ważna i konieczna zarazem, nie wymagająca nawet dyskusji, natomiast zawsze niedoceniane było tzw. Podlasie i ziemie sąsiednie, na wschód i zachód północny. Widząc te luki w naszym piśmiennictwie, starałem się w ciągu szeregu lat, w miarę możliwości je wypełniać. Zainicjowałem w swoim czasie (1928-1929) wydawnictwo pt. "Województwo Białostockie". Ukazały się dwa zeszyty - jeden poświęcony przeszłości i zabytkom, a drugi przyrodzie, której również nie brak sędziwych zabytków.
Północne Mazowsze i Podlasie dziś są tak zniszczone, że chyba z okolicami południowego "przyczółka " wiślanego porównać można. Jednakże, aby nawet straty w zabytkach sztuki i kultury polskiej podsumować, należałoby wiedzieć, co tam posiadaliśmy, również abyśmy mogli dokumentarnie przekazać pokoleniom następnym. Dość wymienić liczne bożnice drewniane - te nieocenionej wartości zabytki budownictwa drzewnego, nie koniecznie przez kościelników żydowskich wznoszone, o fantastycznych przybudówkach, kopułach i galeriach drewnianych, niczym z bajki wysnute budowle, których nigdzie ani na wschód ani na zachód ziem polskich nie znajdujemy.
Przygotowanie prac dokumentarnych jest dziś najważniejszym zadaniem, ponieważ opracowania monograficzne wymagaj ą wielu lat studiów dodatkowych, a w rezultacie skutek będzie taki, jak chociażby z pracą inż. Zajczyka o bożnicach. Nie żyje już dziś inż. Zajczyk i nikt na pewno nie potrafi zebrać tyle materiałów, ile on posiadał, zresztą będąc ze mną w stałym kontakcie. 28
Zdawałoby się, że po złożeniu przez Jodkowskiego tak wyczerpującego memoriału Instytut Historii Sztuki zainteresuje się jego działalnością naukową i jego dotychczasowym dorobkiem i dopomoże mu na dokończenie rozpoczętych studiów. A przecież jego "żądania" jak widzieliśmy nie były wcale wygórowane! Pragnął jedynie mieć minimalne warunki do pracy, jako tako przyzwoity dach nad głową, trochę spokoju i pensję na zaspokojenie potrzeb życiowych.
Tymczasem jego memoriał pozostał bez najmniejszego echa i bez żadnej odpowiedzi. Stan zdrowia zaś pogarszał się stale...
XVI. Nasze pierwsze spotkanie
Moje kontakty z Józefem Jodkowskim zapoczątkowane zostały jeszcze przed wybuchem wojny. Od tego czasu, poprzez całą dramatyczną okupację pozostawaliśmy jedynie w kontaktach listownych. Nie było możliwości osobistego zetknięcia się. Po ukończeniu działań wojennych, gdy dowiedziałem się, że jest on w Warszawie, pojechałem raz, lecz. niestety trafiłem akurat na jego nieobecność w stolicy. Znów szczęście nie dopisało mnie... Aż raz, konkretnie 15 lipca 1947 otrzymałem od Jodkowskiego drobnym maczkiem zapisaną kartkę, w której donosił mi, że będzie we Wrocławiu z początkiem sierpnia i, że pragnąłby bardzo zobaczyć się ze mną. Mam nadzieję, pisał, że tym razem nasze spotkanie dojdzie do skutku.
I faktycznie, tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie. Siedząc przy tradycyjnej "pół-czarnej" długo a długo rozmawialiśmy, poruszając różne zagadnienia. Z dużym zainteresowaniem oglądał on mój księgozbiór przywieziony niedawno w Wilna, fotografie tamtejszych zabytków itp. dłużej zatrzymał wzrok przed wiszącym na ścianie obrazem Franciszka Jurjewicza Zamek najeziorny w Trokach, który musiał mu widocznie przypomnieć jego młodzieńcze lata, jego pierwsze kroki na polu naukowym.
Nie zabawił we Wrocławiu jednak długo. Obiecywał solennie przyjechać jeszcze przy jakiejś okazji dla przestudiowania moich książek oraz zapoznania się z moimi rękopiśmiennymi materiałami naukowymi dotyczącymi zabytków Wileńszczyzny. Odjechał wkrótce do Legnicy do swojej siostry Apolonii Sieczkowskiej, a stamtąd powrócił do Warszawy. Odtąd korespondowaliśmy jeszcze częściej. Listy były dłuższe, pełne wzajemnych wynurzeń, wzajemnych rad i pomocy. Jodkowski, choć sam będąc w ciężkich warunkach materialnych namawiał mnie do przeniesienia się do Warszawy i w tym kierunku czynił nawet pewne starania u tamtejszych władz. Nie szczędził sił i zachodu by pozytywnie załatwić sprawę ewentualnego mego przeniesienia, łącznie ze znalezieniem posady. Pisywaliśmy niemal do ostatnich dni jego żywota. Wiele miejsca pochłaniały sprawy naukowe, szczególnie dotyczące dziejów ziem byłego W Księstwa Litewskiego. Obaj przez długie lata gromadziliśmy w tym kierunku materiały i teraz, oderwani od źródeł i zabytków, wzajemnie uzupełnialiśmy sobie poszczególne braki.
XVII. Zainteresowania filatelistyczne
Jodkowski z filatelistyką zetknął się już dawno. Posiadał nawet dobry zbiór znaczków litewskich, który jednak zaginął wraz z wieloma innymi jego rzeczami podczas Powstania Warszawskiego. Nie mniej wartościowa, kolekcja starych przedfilatelistycznych listów pozostała niestety w Grodnie. Po wyzwoleniu, gdy osiadł już na stałe w Warszawie, niewiele pozostało mu z dawnych zbiorów. Będąc osamotniony, w trudnych warunkach życiowych, po pracy lubił on często, jak się nieraz wyrażał "zabawiać się znaczkami". Zbierał je nadal, trochę również i z myślą o swej córce.
W korespondencji naszej sprawy filatelistyczne często się przewijały. Stale prosił, aby mu frankować listy ciekawymi znaczkami, aby mu przysłać tę czy inną kartkę pocztową, szczególnie ilustrowaną.
Gdy zacząłem gromadzić materiały do starych polskich pieczęci pocztowych podzielił się również chętnie posiadanymi wiadomościami. Pisał, że jeszcze w Grodnie zdobył interesujące wyciągi z archiwaliów o działalności poczty polskiej w tym mieście w czasach Stanisława Augusta. Miał nawet w swoim zbiorze koperty ze starymi stemplami pocztowymi Grodna. Mając doskonałą pamięć, zrekonstruował mi je piórkiem.
W jednym z listów przekazał mi Jodkowski interesującą ciekawostkę na temat niejakiego pastora niemieckiego Adolfa Plamscha (1866 -1938). Pastor ów, rodem z dawnych polskich Inflant osiadł od r. 1905 w Grodnie, a pod koniec pierwszej wojny światowej zasłynął jako niezły handlarz i producent znaczków pocztowych. Jodkowski dotarł, że pastor ów fałszował po prostu rzadkie znaczki prowizoryczne jak Warwiszki czy nadrukowe V.P. Grodno (Verbindungs Post Grodno) i czerpał stąd większe zyski aniżeli z ubogiej parafii. Jego pobyt w Grodnie w okresie międzywojennym pozostawał również pod wieloma względami podejrzany. Odwiedzał go ponoć niemiecki ambasador Moltke i różne podejrzane osoby. Było publiczną tajemnicą, że Niemiec ów siedział w Grodnie jedynie dla szpiegowania miejscowej palcówki wojskowej.
Za pośrednictwem Jodkowskiego poznałem też nestora polskich filatelistów, dyrektora Stanisława Adamskiego, członka Rady Muzeum Poczty. Temuż to muzeum, które tak ciężko ucierpiało podczas hitlerowskiej okupacji przekazał Jodkowski w r. 1947 dużą ilość znaczków "komitetowych" po byłej Poczcie Miejskiej w Warszawie. Jodkowski nadal czynił starania o przejście moje do Warszawy. Sprawą tą zainteresowało się wkrótce Ministerstwo Poczty i Telekomunikacji i wpłynęła propozycja objęcia przeze mnie kierownictwa Muzeum Pocztowego, zreorganizowania go całkowicie według najnowszych wymogów muzealnych. Wszystko było już na najlepszej drodze, sprawa jednak upadła z uwagi na brak mieszkań w Warszawie.
XVIII. Prace na polu numizmatyki
Ostatnie lata swego życia poświęcił Jodkowski niemalże całkowicie numizmatyce polskiej. Z tą dziedziną nauki zetknął się już dawno i nie była ona mu obcą. Wprost przeciwnie interesował się zawsze monetami, zawsze też, przy każdej nadarzającej się sposobności gromadził do swoich teczek notatki i wypisy źródłowe.
Jedną z jego zamierzonych, pomnikowych prac, miał być pełny katalog wszystkich polskich monet wybitych w złocie. Katalog ów, obejmować miał szczegółowe opisy poszczególnych monet, łącznie z podaniem odpowiedniej literatury oraz miejsca przechowywania oryginalnych sztuk. Poprzedzać miał go naukowy wstęp. Podczas wojny, Jodkowski nadal uzupełniając swą pracę, na wszelki jednak wypadek zrobił z niej dodatkowo dwa odpisy, i przesłał je swoim przyjaciołom-numizmatykom a mianowicie Stanisławowi Niewiteckiemu i Stanisławowi Hoppemu z myślą, że któryś z nich na pewno ocaleje przed pożogą wojenną. Cóż jednak za złośliwy los - wszystkie trzy egzemplarze zaginęły. Strata niepowetowana tak dla autora jak i dla nauki. Tyle lat zmarnowanej pracy!
Jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej przygotował Jodkowski obszerny skrypt Numizmatyki polskiej, który zalecony miał być nauczycielom szkół licealnych już w roku szkolnym 1939/40. Wojna stanęła temu na przeszkodzie, a rękopis zaginął również w czasie Powstania Warszawskiego. Po wyzwoleniu przystąpił do jego odtworzenia i korzystał zeń przy wykładach, które miał na Uniwersytecie Warszawskim dla koła słuchaczy historii sztuki. Próbował go wydać w formie katalogu czy też przewodnika po wystawie w Muzeum Narodowym, ale trudności z papierem odsuwały tę pozycję stale na plan dalszy. Jak wiemy już, Jodkowski po przybyciu w lecie 1945 r. do Warszawy zaangażowany został od razu do Muzeum Narodowego w charakterze kustosza gabinetu numizmatyki polskiej? Na tym stanowisku, według słów dyrektora tegoż Muzeum profesora dra Stanisława Lorentza, położył on duże zasługi wykazując w wypełnianiu swych zadań, zawsze pilną ofiarność i prawdziwe umiłowanie zabytków. 29
Stan gabinetu numizmatycznego, który przyszło Jodkowskiemu organizować był opłakany. Już w r. 1939 Niemcy wywieźli, co najcenniejsze zbiory, do Rzeszy. Reszta zaginęła w latach okupacji i podczas Powstania. Podobny los spotkał zbiór sfragistyczny.
Z zapałem i energią przystąpił Jodkowski do porządkowania ocalałych zbiorów oraz rejestracji nowo napływających numizmatów zabezpieczonych na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Pracował we dnie i po nocach, najczęściej sam, bez niczyjej pomocy. Za odpracowane nocne godziny nikt mu oczywiście nigdy nic nie zapłacił. Robił to zresztą nie dla pieniędzy, ale z zamiłowania. Jakoż w niedługim czasie zbiór gabinetu warszawskiego, wzbogacony o zawilgoconych i wymagało natychmiastowej konserwacji. A na te cele nie było początkowo ani pieniędzy ani też i sił fachowych. Musiał więc Jodkowski z konieczności robić to wszystko sam.
Przy tym nawale pracy zawodowej i naukowej potrafił niezmordowany Jodkowski znaleźć jeszcze czas i na pracę społeczną w Warszawskim Towarzystwie Numizmatycznym. Zlikwidowane przez okupanta, po odzyskaniu niepodległości zaczęło się powoli organizować. Nie było jednak ludzi (b. wielu numizmatyków zostało, bowiem przez Niemców zlikwidowanych) a też i czasu. Już w r. 1946 podjęto pierwsze próby reaktywowania Towarzystwa, ale właściwie dopiero jesienią 1947 wznowiono przedwojenną działalność. Na pierwszym zebraniu wybrany został jednomyślnie prezesem Józef Jodkowski, który funkcję tę pełnił aż do śmierci. Wiceprezesem został inż. A. Hubert, sekretarzem St. Hoppe a skarbnikiem K. Czerwiński. Nowo ukonstytuowany zarząd nakreślił plan działania na najbliższe lata. Zebrania Towarzystwa postanowiono odbyć w Muzeum Narodowym.
Z inicjatywy Józefa Jodkowskiego podjęto decyzję wydawania miesięcznych komunikatów, na razie tylko dla członków Towarzystwa. Redagował je i osobiście powielał Jodkowski. Ukazało się ich łącznie 10 numerów, poczem na skutek śmierci Jodkowskiego zaprzestały się ukazywać. W ślad za tym zresztą i samo Towarzystwo uległo wkrótce reorganizacji. Komunikaty zawierały szereg interesujących aktualności, szczególnie dotyczących nowych monet i medali oraz kilka ciekawszych artykułów Były chyba pierwszym i bodajże, początkowo, jedynym pismem numizmatycznym w Polsce.
W r. 1949 zainicjował jeszcze Jodkowski wydanie Skorowidza monet polskich, który obejmować miał zestawienie monet polskich od czasów Stanisława Augusta po najnowsze, z podaniem cen. Ogół numizmatyków dopominał się o takie wydawnictwo, którego dotkliwy brak odczuwać się dawał na rynku krajowym.
Posiadał też Jodkowski w Warszawie pokaźną bibliotekę numizmatyczną. Były tam dzieła pospolite, rzadkie a nawet unikalne, tak starych wydań jak i najnowszych. Po śmierci Jodkowskiego zakupił ją w całości od spadkobierczyni Stanisław Niewitecki z Bydgoszczy, w drodze wymiany za pianino. On to, był też głównym inicjatorem i fundatorem pomnika nagrobnego Jodkowskiego na cmentarzu Powązkowskim.
Kończąc pozwolę sobie przytoczyć fragment listu Stanisława Hoppego pisanego w dniu 12 grudnia 1950 r. do Stanisława Niewiteckiego dotyczącego śmierci Józka Jodkowskiego:... Szczerze mówiąc czuję się bez Józka niekompletny. Odwiedzanie go w Muzeum Narodowym stało się u mnie nałogiem. Chętnie tam chodziłem, pomimo nieraz mrukliwości Józka. Wiedziałem, że mrukliwość ta i zły często humor spowodowane były złym stanem zdrowia Józkowego. Umiałem sobie zresztą z nim radzić. Jak był w humorze, co mu się bądź przytrafiało, to czerpałem z jego doświadczenia i znajomości rzeczy pełnymi garściami. Józek otworzył mi na wiele spraw fachowych oczy i nauczył mnie patrzeć i rozpoznawać. Wiem, że nie byle jakim był estetą, a poza tem znał się dobrze na sztuce, poza numizmatyką, której część polską znał na wylot. Śmierć jego jest dla mnie więcej, jak ciosem. Nikt go bowiem nie zastąpi. Ileż on ponadto miał sympatii dla nas dwóch! Wyrażał to w sposób lapidarny i, jakże żałować trzeba, że często odrzucałem propozycje, które się z pewnością nie powtórzą. Żałować trzeba, że fatalny stan zdrowia nie pozwolił Józkowi na napisanie pracy o numizmatyce polskiej, która by była z pewnością rzeczą pierwszorzędną i trwałą.
Wyczerpywał się w przyczynkach i całą swoją wielką i rozległą wiedzę o numizmatyce polskiej zabrał do grobu....
Przypisy:
1 Gdzie nic powołano się na źródła, dane zaczerpnięte zostały z korespondencji Józef a Jodkowskiego.
2 Sefana Batorego w Wilnie. Autor wielu prac naukowych.
3 Evstafij F. Orłowski (1862-1913) , wykładowca historii w gimnazjum w Grodnie. Nauczyciel J. Jodkowskiego. Opublikował szeregtanisław Kościałkowski, grodnianin, starszy kolega Jodkowskiego z gimnazjum; późn. profesor Uniwersytetu St prac z historii Grodna. Szczegółowy życiorys w Grodzienskoje Eparchialne Wiedomosti nr 50-51, Grodno 1913. Też odbitka, s. 32.
4 Ks. Władysław Tołłoczko (zm. 1942), grodnianin, kolega Jodkowskiego, ksiądz katolicki w Wilnie. Autor artykułów i rozpraw drukowanych w Dwutygodniku Wileńskim Diecezjalnym w Przeglądzie Powszechnym, Przeglądzie Wileńskim i in., często pod różnymi pseudonimami jak Adam Sałackich, Piotr Kantybra, Jadźwing, Erka, Wat itp.
5 Witold Kozłowski, grodnianin, starszy kolega gimnazjalny Jodkowskiego. Pracował później w stacji naukowej PAU w Rzymie.
6 Antoni Korolewicz, grodnianin, starszy kolega gimnazjalny Jodkowskiego. Ukończył Wydział Rolny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
7 Piotr Szumov, działacz PPS, w latach przedwojennych czynny w Łodzi gdzie też zmarł. Autor licznych artykułów o działalności PPS.
8 Bronisław Szuszkiewicz (zm. 1943), grodnianin, inż. chemik, działacz PPS. Autor kskążki Organizacja grodzieńska PPS, Warszawa 1937, w której niejednokrotnie wspomina o Jodkowskim.
9 Wspomina o tym przyjaciel Orzeszkowej Franciszek Godlewski w pracy pt. Pani Orzeszkowa, Warszawa 1934.
10 Nikołaj Dikovskij, Opyt bibliograficeskago ukazatjela statjej i zamietok kasajusceskaga istorii cekviej i monastyrej grodnienskoj gubernji, Grodno 1894.
11 Włodzimierz Manassein, Pjotr I i Karl XI I pod Grodnoj v pochodje 1706 g., Grodno 1901.
12 Juliusz Alojzy Ellert (1866-1925) , kapelan i pierwszy wykładowca języka polskiego w gimnazjum podominikańskim w Grodnie. Por. Polski Słownik Biograficzny, T. VI , s. 234 (oprac. A. Śnieżko).
13 Bolesław Prus, Diabeł w butelce, Tygodnik Ilustrowany, 1909, Nr 21.
14 Kopia tego listu przechowywana jest w zbiorach inż. Józefa Tołłoczki w Warszawie.
15 Marian Morelowski, Korona i hełm znalezione w Sandomierzu, Ateneum Wileńskie, R. VII, z. 3-4.
16 Aleks. Jodkiewicz, Miejsce zgonu św. Kazimierza, Ateneum Wileńskie, Nr 9, 1925, s. 95-105.
17 W. Charkiewich, O bibliotece naukowej w Grodnie, Słowo, Wilno, 1933 z d. 30. V. nr 147.
18 J. M. Słoneczne plamy na zamkowym parkiecie, Słowo, Wilno, 1936 z d. 18. I. nr 18.
19 Aleksander Stafiński. Z przeszłości Suraża. Materiały do monografii miast obecnego powiatu białostockiego, Białystok 1937, ss. 87.
20 Por. Lud. 1937, s. 191, Rocznik Wołyński. T. VII, s. 46 oraz Nike, R. II, z. 2, s. 20-21.
21 Dr Konrad Hahm, Ostpreussische Baueruteppiche, Jena, 1937.
22 O procesie starosty Robakiewicza obszerne, szalenie ciekawe artykuły znajduą się w Słowie wileńskim za rok 1938 nr 11, 12, 13, 14, 17 i 19. Portret vide Samorząd Krzemieniecki R. IV, nr 1-5.
23 Witold Kieszkowski, Grodno - średniowieczna Troja, Arkady 1937, nr 7, s. 350-354, ilustr.
24 Wykaz artykułów prof. M. Limanowskiego, pisane w obronie Józefa Jodkowskiego podaje Marcholt, 1937 nr 2, s. 195.
25 Ks. dr Piotr Śledziewski, po wyzwoleniu, czas jakiś pełnił funkcję konserwatora zabytków w Białymstoku. Następnie od 1947 r. osiadł we Wrocławiu, gdzie wykładał historię sztuki w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, później został dyrektorem Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu. Na tym stanowisku zmarł 8 grudnia 1950 r.
26 Lucjan Uziębło zmarł w Wilnie 12 XII. 1942 r. mając lat 78.
27 Prot. M. Limanowski, w lipcu 1945 r. znalazł się w Toruniu, gdzie jako profesor geografii na utworzonej wszechnicy mimo podeszłego wieku i choroby stanął ochoczo do pracy. Krótko dano mu tu pracować, wkrótce zmarł i spoczął w Toruniu na miejscowym cmentarzu 28 stycznia 1948 roku.
28 Brulion tego memoriału przechowywany jest w zbiorach inż. Józefa Tołłoczki w Warszawie.
29 Stanisław Lorentz (wspomnienie o Jodkowskim) , W Roczniku Muzeum Narodowego w Warszawie, T. II. 1957, s. 85.