Kwestje tak zw. narodowościowe, jak u nas: litewska i białoruska, rozwijane na szpaltach naszych dzienników, występują w tak różnobarwnych, a dowolnych oświetleniach, kierowanych najczęściej nie przez pryzmat bezstronności naukowej, lecz przez powiększające szkła różnorodnych uczuć, że z takiego ich oświetlenia niewiele korzyści daje się osiągnąć. Zwykle mówiąc o tych kwestjach, roznamiętniamy się, nie możemy utrzymać koniecznej w tar kich razach równowagi. Niektórzy "wychodzą nawet z siebie" z oburzęnia na śmiałość "jakichś tam" białorusów lub litwinów poczuwania się do odrębności narodowej, lub zgoła bagatelizują sprawę, a w takim razie przybierają ton ironiczno-drwiący, starając się ośmieszyć każdy ruch, skierowany ku urzeczywistnieniu marzeń o samoistności. O ile taka metoda postępowania jest właściwą - nie będę się tu nad tem zastanawiał. Zdaje się wszakże, iż nie przyczyni się ona do rozświetlenia sytuacji i ułożenia stosunków między stronami. Przeciwnie, może tylko przygotować grunt pod zasiew nieporozumień i wzajemnego rozgoryczenia.
Nie tędy droga, szanowni panowie! Kwestji takiego znaczenia, jak te, które mówią o całej przyszłości narodów, nie odsuwa się lada dowcijmym frazesem, lub mnie więcej trafnem naciągnięciem faktów historycznych. W tym razie argumentować można jedynie na zasadzie danych, mających naukową wartość, niezbitych, jak opoka, nie zaś bawić się we frazeologję, godną scholastyków, średniowiecznych.
Życie zaprzecza zawsze prawie wszelkim najpracowniej i najdowcipniej skonstruowanym teorjom, i nieraz wbrew naszym najgorętszym chęciom, prowadzi nas na takie drogi, o kierunku których nie mieliśmy uprzednio najmniejszego pojęcia. Należy się z tem liczyć, bo inaczej zasłużymy na uśmiech politowania; jak ten, ktoby ohciał powstrzymać wiatr dmuchaniem.
Naród budzący się do życia cdrębnego albo ma tyle sił żywotnych, że go żadne potęgi świata z drogi nie zawrócą, albo ich nie ma, a wówczas bez nacisku z Gzyjejbądź strony, zostanie wchłonięty przez obce kultury, zginie z powierzchni ziemi.
Naród budzący się do życia społecznego, na własną modłę, nie potzebuje "nianiek", jak również, jeżeli ma siły - odpdwieduie, - niedba żaden nacisk, lecz pomimo wszystko, wykwitnie on z czasem wspaniałym kwiatem cywilizacji, wnosząc nowy pierwiastek do duchowego dorobku ludzkości.
Naszym więc świętym obowiązkiem jest nie przeszkadzać w rozwoju tego kwiatu, lecz do niego pomagać.
Wszelka represja godną jest tych przedstawicieli władzy, którym nie idzie o dobro ludów, lecz tylko o zachowanie wygodnych dla nich form państwowości.
My zaś, polacy, zamieszkali tu na Litwie, jesteśmy w tem położeniu, że żadnej represji wywierać nie jesteśmy w stanie i nie powinniśmy, chociażby z tych względów, że potrzeba nam kaptować jaknajwięcej przyjaciół, nie zaś obudzać nienawiść ku sobie.
Wiadomo nam z własnego doświadczenia, jak ciężką krzywdą i zniewagą dla człowieka jest
zmuszanie go do przyjmowania pokarmu duchowego w obcym języku.
Wiadomo nam również, że gwałty, dokonywane nad nami, w celu zmuszenia nas do myślenia nawet nie po polsku - nie doprowadziły do pożądanych rezultatów, owszem, wykopały głęboką przepaść, nie dopuszczającą dó żadnego porozumienia.
Historja uczy nas takźe źe narody są niezniczalne, ze można przytłumić ich rożwój cżasowo, lecz nigdy się nie da przekształcić istoty ich ducha, zabić miłości rżęczy ojczystych, zatrzeć cęch odrębńości. Przytłumione nawet ciężką ręką przemocy, zatamowane brutalnie w swym biegu, wcześńiej, czy później odzyszczą te cechy śwe prawa i powrotną falą zaleje sztuczne budowy wpływów obcych.
Przymuś nigdy nie _ma racji bytu, zwłaszcza w dziedzinie praw narodowościowych.
To też łudzą się oj, którzy wierzą w skuteczność takej metody postępowania. Bardziej jeszcze łudzą się ci, co sądzą że w naszych warunkach możemy myśleć o sztucznej asymilacji miljońów, ludów! Państwa, stojące o wieie wyżej od nas kulturalnie, mające, przytem na poparcie swoich dązeń siłę materjalną w całej siaci urządzeń państwowych - nieraz stają beżsilne wobęc odporści ętnicznej uciskąnych, a cóż dopiero, my, rozposzeni bezsilni, nie umiejący, sami się, skupić w solidarnem działaniu?
Mówią nam, że kultury wyższe wchłaniają w siebie kultury niższe, o ćzem ma świadczyć jakoby logika dziejów. Prawda, ale dzieje się to o tyle, o ile kulturę wyższą, ludy, na niższym stopniu cywilizacji stojące, przyswoją sobie dobrowolnie.
Gwałt, o jakiemkolwiek napięciu rodzi zawsze opór, co jest niezłomnem prawem natury. Zresztą, ażeby lud jakiś mógł z korzyścią dla sprawy ogólno-ludżkiej przyswoić sobie całkowicie kulturę wyższą, trzeba podnieść go wprzód takim, jakim on jest, nauczyć go cenić
światło wiedzy w jego języku ojczystym.
Potem on sam wybór zrobi i, jeżeli się przejmie obcą kulturą, to już na zawsze, na dzieci, wnuki i prawnuki.
Taka jest właśnie logika dziejowa. Porównajmy tylko ilość odpolszczanych niemców, którzy tylko pod naciskiem stali się ńiemcami, z ilością odniemczonych polaków o nazwiskach niemieckich - a zrozumiemy tę prawdę.
Nie obawiajmy się przeto, jeżeli u nas białorusini garną się do książek, które dają im okruchy wiedzy w ich rodowitym języku. Dla polskości niema w tym ruchu, niebezpieczeńśtwta. Owszem, dla tych którzy im pomagają się podnosić duchowo w ich własnej mowie, zachowają oni uczucie wdzięczności nazawsze będą zaś nienawidzili każdego, kto stanie na drodze ich dążeń lub będzie okazywał lekceważenie dla ich narodowości i mowy.
Prawda, że i do książek polskich garną się białorusini również chętnie. Jest to prąd ogólny: dążenie do światła; bo poznano już potrzebę nauki i poczęto ją brać ze wszystkich źródeł, jakie są pod ręką. Ale nauka, udzielana w języku obcym, chociaż zbliżonym, nie tak łatwe przystosowuje się do istoty życia, więc - jak u bialorusinów - staje się czemś innem, niż jego najbliższe otoczenie, "polską", "pańską", lecz nie "chłopską", "białoruską".
Można się śmiać z zapaleńców, którzy pragną przeforsować sprawę białoruską, nie licząc się z warunkami; można ich nazywać "niańkami", czy jak tam, ale należy pamiętać, że, jeżeli nie będziemy popierali tego sympatycznego - bądź co bądź - ruchu, to wezmą jego kierunek w swoje ręce nasi sąsiedzi i ukują z niego miecz na nas, bo mają siłę i wszelką możność po temu. Zwłaszcza grupa wschodnia białorusinów prawosławnych, będzie straconą dla naszego wpływu całkowicie, bo się odsunie ku pokrewnej sobie wiarą i mową Wielkorosji.
Inaczej się rzecz ma z białorusinami grupy zachodniej. Tu na grunt ludności składają się tak różne formacje etniczne, że tego swojego rodzaju konglomeratu Rusią-Białą, lub Czarną nazwać nawet nie można. Kogo bo tu te puszcze i piachy nadniemeńskie nie widziały! I jeńców polskich za czasów wielko książęcych i osadników dobrowolnych lub sprowadzanych, zarównoz Polski jak z Malorosji, a nawet z Czech i uciekinierów pod uciskieim z państwa moskiewskiego i tylu innych, których ciągnęły do naszego kraju swobody, zapewnione każdemu kto się schronił pod skrzydła na szej Pogoni,
Odzwierciedleniem tych wędró wek ludów, są zachowane do dziś dnia nazwiska, brzmiące wcale nie po białorusini, ani po litewsku. Tę są: Załąski, Kwiatkowski, Kuczyńpki, Jeleński, Wojciechowski, Sobolewski, Sawicz, Nalewajko, Matejko, Szwed i tysiące innych. Oprócz tego mamy tu szlachto zagrodowa. Trybem życia nie rożniącą się włościan, lecz używająca, stale jezyka polskiego. Tu więc propaganda polskości ma jeszcze rację bytu. Należy pomódz tym jednostkom do ulrzymania swej odrębności narodowej, a innym wskazać drogi do powrotu na łono polskości. Ale nie można zapominać i o braciach bialorusinach z krwi i kości, którzy pomimo wszystko uświadamiają się i chcą zachować swoją odrębność narodową. Solidarności masy przez to nie zerwiemy, owszem, przyczynimy się do zadzierzgnięcia tom mocniejszych węzłów serdecznych, bo postępowanie nasze będzie zgodne zo sprawiedliwością i prawdą.